Автор: Papuzińska Joanna  

Теги: pedagogia   podręcznik  

Год: 1974

Текст
                    Joanna Papuzińska


i Zblorcra Szkoła Gminni w Lubrzy Szkoła Podstawowa ubriy, Joanna Papuzińska UMIEMY CZYTAĆ Ilustrował JANUSZ STANNY Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne Warszawa

Książka Spały w książce liter rządki smutne jak jesienne grządki. Nudna była. Niema była. Aż tu nagle — przemówiła! Zagadała, zaśpiewała, czego nie opowiadała! O przygodach, awanturach, ptakach, kwiatach, rzekach, górach... Czy to wszystko w niej drzemało? Gdzie to wszystko w niej mieszkało? Chyba nie ma o co pytać: — Nauczyliśmy się czytać! 3
--

Oczy mamy Rano wstaje moja mama, jeszcze drzemie słońce. A mnie budzą dwa słoneczka wesołe, gorące. W oczach mamy te słoneczka żarzą się od rana. Przez dzień cały bez ustanku spoglądają na nas. Gdy wieczorem słońce zajdzie, uśnie las i rzeczka, jeszcze nad mą śpiącą głową lśnią te dwa słoneczka.
Po zakupy Jedna mama, druga mama, trzecia mama, czwarta mama, piąta mama, szósta i tak dalej... z torebkami, koszyczkami, siateczkami idą, idą, idą, idą do targowej hali. A tam w hali każda mama smaczne rzeczy kupi dla nas. F
Tajemniczy list — Tomku — powiedziała mama — pójdziemy teraz kupić dla ciebie buty. Napisz do taty kartkę, co dziś jest na obiad. Będzie mógł sobie odgrzać i zjeść, gdy przyjdzie do domu. Kiedy tatuś wrócił z pracy, w kuchni na stole zastał taki list: JotuMU/l Ocbrz^ 5obu obiad, bo rru^ poózdż/rru^ kunotuoó buu>. I danie,: ZUjUX ^^otoa, Hdanir. JF letwj^curOTb, 5o CoIuuęCię
Pomóżmy Teresce Czy sklepu. ? Mamusia ją wysłała do pisała tak: znacie Tereskę Na karteczce na mleko jajka sok cukier reska dmoUżeTie na sklep’ w którym Te reska może kuplc mleko> jajka, cukier { 10
Czyj to pies? — Czyj to pies, czyj to pies na ulicy szczeka? Patrzy tu, patrzy tam. Na kogo on czeka? Czyj to pies, czyj to pies tęskni tak za nami ? — A ja wiem, nie powiem, domyślcie się sami! u
SŁODKIE REBUSY Obiad w lesie _____ Tra-tatata! — zatrą- bił przez radio trębacz z Wie- ży Mariackie). ______ Już południe! Jak póź- no) — zmartwiła się mama. __ A tu obiad w lesie. Ręce mi po prostu odpadają, boty jakby wcale nie wało. Spojrzała Dorotka książki na mamine spraco- wane ręce. Wcale nie odpadają! Kręcą korbą wy- żymaczki i raz po raz aż po łokcie zanuizają się w pralce. a ro- uby- znad ja pójdę do lasu po ten obiad — mówi zakłada... maminy fartuch. Dorotka i — Zobaczysz, jaki obiad ugotuję, ho-ho! 12
SŁODKIE REBUSY Kachna i goście (Stara piosenka dziecięca) Jadą goście ze świata, Kachna izbę zamiata. Skrzypi miotła: szur-szur-szrir jest tych śmieci pełen wór. f Idą ciotki i wuje, Kachna kaszę gotuje. Kipi kasza: war-war-wąr, a jest tej kaszy pełen gar. Jedzie dziadek z daleka, na obiadek zaczeka. Zaciercczki: krusz-krusz-kr Goście byli — poszli już! Któż Kasieńce pomoże zmywać łyżki i noże? Ciepła woda: chlup-chlup-chlup Kachno, sama wszystko zrób
— zawstydził wysokich oh Wyjęła raz Basia z szafy kapelusz mamy kier, pantofle na wysokich obcasach, dużo , i , , * Zcł r°rbe ubrała się przed lustrem. v Patrzcie, jaka ze mnie dorosła osoba! 1/11... Z.«VIZ.V. P^ClCSZłU d(J drzwi, przybiegła mama z kuchni, otwiera A > in listonosz. Patrzy na Basię, uśmiecha — Jest do pani depesza — mówi — Ja... ja... nie jestem pani się dziewczynka. I szur-szur — r casach uciekła do pokoju.
Zagadki 1 Bv właził w drzewo, w głowę go bi ją. 2 Jak się to narzędzie zowie, co gwoździe bijepo głowie. 3 . Mam ucho jedno i to dziurawe. Nikt na mnie biedną nie spojrzy nawet. Dopiero kiedy trzeba szyć, to mi przez ucho przeciągną nić. Rebus Robotek Blacha, gwoździe, drut, śrubokręt i młotek... — Co to będzie ? — Mały robot, Robotek. — Dla kogo ? — No, nie dla mnie, ja go dam naszej mamie. 16
Robotek co dzień o świcie nastawi dla wszystkich wodę na mycie. Do sklepu zbiegnie na dół i zakupy zrobi do obiadu. Pozdejmuje kożuchy z mleka. Szczypiorek drobno posieka. Wyprasuje fartuszki. Guzik przyszyje do bluzki. Ugotuje, pozmywa, sprzątnie, zrobi pranie... A mama? Będzie leżeć na tapczanie i książki czytać albo nas pytać: — A może byśmy poszli do kina, kochani? 2 - Umiemy < ytac 17
Szklanki jechały ze sklepu, było ich sześć. Kied) P1Z>\zj|anck ze szklanym szlaczkiem' Szese szklany w pó| tuzina> a ^Timl.pow.edziala 0 nich: ”s2eścioraczki». ktOra "vr ikir ie z Paczki' m0’e sześclora«ki -- " . , ,h stawiając paczkę ze szklankami na ku- P0***“*L i .ara. zaczęła je rozbierać z bi- ehęnn-‘ , ‘ I nek. w które były poubierane. ' _ wskakujcie z paczki, moje szescioraczki — zachichotała pierwsza szklanka. — Ojej, jakie to śmieszne! Takie śmieszne, że chyba pęknę ze śmie- CłlU! • L-l I I wyobraźcie sobie, ze rzeczywiście pękła. Więc w czasie kąpieli pod kranem było ich już tylko pięć. — Umyję wam szlaczki, moje pięcioraczki — powiedziała babcia i puściła wodę z dwóch kur- ków na raz. Trochę wody z czerwonego i trochę z niebieskiego. — myję wam szlaczki, moje pięcioraczki — powtórzyła sobie po cichu druga szklanka. I zaraz zaczęła się okropnie śmiać. Bo tak ją to rozśmie- 18
szyło. A ponieważ śmiała się do rozpuku, więc oczywiście także pękła. I teraz nic ma już w domu ani sześcioraczków, ani pięcioraczków, tylko są czworaczki. Pijemy z nich herbatę, pijemy mleko i bardzo uważamy, żeby żadnej z nich niczym nie rozśmieszyć, bo wcale nie chcemy, żeby nasze szklanki pękały ze śmiechu. Zagadki domowe Rozejrzyjcie się po swym domu. Czy są w nim rozwiązania tych zagadek? 1. Cztery nogi, cztery rogi, piąty blat, teraz usiadł przy nim Jurek. Smaczny obiad zjadł. 2. Pod sufitem gruszka świeci. Znacie taką gruszkę, dzieci? 3. Niewielka deseczka, mnóstwo włosów na niej. Gdy idziesz do szkoły, czyścisz nią ubranie. 4. Chociaż drzwi, jak dom, posiada, nie ma okien, ni komina. W niej płaszcz wiesza zawsze Adaś, gdy powróci z mamą z kina.
droga do mej niedaleka. 20
Czajnik W mojej kuchni mieszka czajnik. Zwyczajny czajnik z gwizdkiem. Kiedy podsuwam go pod kran — pi je wodę żarłocznie jak smok. Kiedy sta- wiam go na kuchence — sapie z zadowolenia. Kie- dy wychodzę — wyciąga w moją stronę swój śmie- szny gruby dziób. Zupełnie jakby się pytał: — Dokąd idziesz? A potem bardzo się widocznie beze mnie nu- dzi i nawet kwadransa nie potrafi w tej kuchni wy- siedzieć sam, bo zaraz zaczyna gwizdać. Z początku pohukuje sobie od niechcenia i tyl- ko od czasu do czasu, żebym przypadkiem nie myślała, że jestem mu potrzebna: — Poszlaś sobie — fiu, fiu, fiu — a mnie jest wesoło tu! Ale widocznie nie jest mu tak < ^y^> bardzo wesoło, bo zaraz zaczyna być T nadąsany i trochę nawet gniewny: ) — Jeśli przyjdziesz — fiuk, fiuk, ( fiuk — to nie wpuszczę cię za próg! K potem dochodzi widocznie do wniosku, że go lekceważę, i, bardzo już na mnie zły, gwiżdże tak głośno jak parowóz szykujący się do odjazdu: — Fiiiiiii! Więc wpadam do kuchni i myślę: „Kto wie? Może on naprawdę chce odjechać? Już przecież otoczył się obłokiem pary, już wszy- 21
stkie garnki ustawiły się za nim posłusznie jak wa- gony...” I proszę go, żeby jeszcze zaczekał. Zęby się tak nie spieszył z tym odjazdem, bo właśnie w bu- fecie na dworcu mam zamiar napić się herbaty. Kino w domu Na szklanym ekranie pędzą dwaj Indianie. A nam dech zapiera ,,Co się dalej stanie?” Babcia wyszła z kuchni z wielką łyżką w dłoni. I pyta nas szeptem: „Kto tych Indian goni?” A Indianie pędzą, kry ją się za skały. Już napięli łuki, już świsnęły strzały... Tatuś rzucił „Express”, mama — prasowanie. I już patrzą z nami: „Co się dalej stanie?1’ 22
Potem przyszła Hania, potem tatuś Hani — i już wszyscy patrzą jak przymurowani. Któż by w takiej chwili odszedł od ekranu? A kot Kotylionek cicho wstał z tapczanu... Cicho wszedł do kuchni Kiedy film się skończył, i tam z błogą miną o siódmej wieczorem, zajął się sumiennie kotek siedział grzecznie naszą cielęciną. przed telewizorem. Kotek był, co prawda, grubszy odrobinę... Myśmy mieli kino, a on — cielęcinę. 23
Sprytny Filipek 24
— Jutro pójdziesz z babcią do fryzjera — po- wiedziała mama. Kasi trochę żal było kucyków. Ale do fryzjera — Jak mam obciąć? — spytał pan Alfred i brzęknął nożycami nad głową Kasi. — Równo z uszami czy wyżej? — Może być z uszami — zdecydowała babcia. Pan Alfred pochylił się nad krzesłem. Nożyce błysnęły raptownie. — Nie dam! — wrzasnęła Kasia. Zeskoczyła z krzesła, zerwała z szyi kolorowy fartuszek, któ- rym ją pan Alfred troskliwie okrył, i pobiegła do drzwi. — Nie pozwolę! Za nic nie pozwolę! — krzyczała głośno. — Ależ, Kasiu, co tobie? Uspokój się. Prze- cież mamusia prosiła. Zgodziłaś się już. — Zgodziłam! Ale nie z uszami! Uszu nie po- pozwolę... I Kasia rozpłakała się w głos. Ale zaraz się uspokoiła, bo wszyscy: i babcia, i pan Alfred, i panie, które siedziały pod suszarkami, zaczęli się śmiać, i śmiać, i śmiać. Jakby
Życzenia w Dniu Kobiet Mamie, babci, pani w szkole, ciociom: Stasi i Helence pani doktor, co nas leczy, i w spółdzielni ekspedientce, W 3 paniom z ,,radia , ze „Świerszczyka”, wszystkim koleżankom w klasie, wszystkim paniom z telewizji, no, i pani woźnej naszej, wreszcie mej siostrzyczce małej... Chociaż mi podarła zeszyt, ale przecież dziś jej święto, niechże ona też się cieszy. Wszystkim zdrowia i radości, w pracy — pomyślności wiele! Dużo, dużo, dużo słońca w dzień powszedni i w niedzielę! Życzy Felek 26
Bańki mydlane Zgadnijcie, jak ma na imię dziewczynka, która puszcza bańki mydlane. O wędrującym bucie W poniedziałek Szymek znalazł przy swoim łóżku tylko lewy but. — A gdzie prawy? — zapytał. Ale lewy but nie odezwał się. Tylko dwanaście dziurek do sznurowadeł patrzyło na Szymka jak * dwanaście oczu. 27
dwanaście oczu. Ale gdzie? Ani pod stołem, ani pod kredensem... — Jest! Między piecem a stołeczkiem. — Mam cię! Wczoraj byłeś pod szafą, a dziś tu! — dąsa się Szymek. A but też się dąsa z nosem przy ścianie. Wy- wleczone sznurowadła wiszą mu jak wąsy. We wtorek jest trochę inaczej. Przy łóżku stoi prawy but. — A lewy? — pyta po swojemu Szymek. I szu- ka. Tupie tym jednym butem na nodze, zagląda we wszystkie kąty. W którym miejscu nocował lewy but? - Nie ma nigdzie. Włożę sweter. Może ten bucior później się znajdzie. h mówiłY SWetra nie ma‘ ^0Że g0 ten lewY but na~ °W1) 1 raZem sctlowaly si? w tajemniczym kącie? 28 Nie ma nigdzie.
Jest sweter! Na podłodze koło półki. A pod swetrem — but. Leży na podłodze z wysuniętym językiem. Szymek stoi nad nim i kiwa głową. Nie podoba mu się ten but. A kiedy zawiązuje sznurowadła, mruczy zły: — Nie mógłbyś to pilnować swego miejsca przy łóżku, ty lewy i ty prawy bucie? Zegar Idzie zegar cyku-cyku. Nie ustaje dniem i nocą. Czas odmierza równiuteńko. — Na co? Po co? — Na co? Po co? Żebyś w porę wstał z łóżeczka, zjadł śniadanie bez pośpiechu. I nie pędził tak do szkoły, aż zabraknie ci oddechu. 29
Przyjaciel zwierząt Jacek pije surową Wo. dę, przyniesioną prosto 2e studni. — Nie pij tej wody, synku — tłumaczy nia- ma — bo w niej są ta- kie maleńkie żyjątka, na- zywają się bakterie... — Ależ, mamusiu, przecież ja tym stwo- rzonkom nic złego nie zrobię! Zagadki i. Używasz go co dzień, co Gdy nim głowę myjesz, 2. Co to jest, drodzy moi ? W studni — dudni, w rzece — ciecze, w stawie — stoi. dzień w wodzie moczysz, trochę szczypie w oczy. Rebus 30
Kukuryku na ręczniku Mama woła przed każdym jedzeniem: — Zosiu! Tadziku! Umyjcie ręce! I co dzień mama musi to powtarzać, a te ręce zawsze zapomną się umyć i potem trzeba wstawać od stołu i biec do umywalni. Czasami są goście, wstyd przypominać. Mamie bardzo się to sprzykrzyło, więc mama wreszcie wymyśliła sobie pomocnika. A ten pomocnik nie byle jaki! Posłuchajcie! Wzięła mama długi kawał szarego płótna, wzię- ła dużo bawełnianych nitek: czerwonych, zielo- nych, szafirowych, pomarańczowych, żółtych... Szyła... Szyła... Igiełką migała, do siebie się uśmie- chała. Najpierw wyskoczył z szarego płótna żółty dzio- bek, potem czerwony grzebień, potem piórka: czer- wone, zielone, szafirowe, pomarańczowe. Oj! We wszystkich kolorach! A na końcu... na końcu... złote butki, jak to mają kogutki! I kogutek Złotobutek był gotów! A potem mama powiedziała do kogutka: 31
Mój kogutku Złotobutku, SJeszam cię tu na gwoździku, piejże głośno: kukuryku. Kukurykaj z całej siły, źeby dzieci ręce myły! n-zieci wracają ze szkoły, zaglądają do i a kogutek tam wola: | m’ " _ Kukuryku! Kukuryku! Myjsię,ZosiuiTadziku! I od tej pory mama już nie potrzebuje mówić njc 0 myciu rąk przed jedzeniem, bo kogutek 0 tvm przypomina. . ... Czasami... czasami... jeżeli są goście i dzieci nie usłyszą, jak kogutek w umywalni pieje, to mama uśmiecha się i mówi za niego cichutko. — Kukuryku! A dzieci już dobrze wiedzą, co to znaczy! >y We dwóch Marek i Wojtek zostali sami w domu. Rodzice poszli do kina. „Opiekuj się, Marku, Wojtusiem — powiedziała mama przed wyjściem. Chłopcy bawią się klockami. Nagle — w tarzu jakieś szmery... Włamywacze — szepce Wojtek. Teraz już słychać wyraźnie, jak z tamtej strony drzwi próbuje ktoś włożyć klucz w zamek. MaT<0 cierpnie skóra... Zrywa się z podłogi. Zamknij się na klucz w pokoju! 32 Wojtkowi. — Ja ich... — i nie kończąc, wypada na korytarz. Już jest przy drzwiach. Górna zasuwka wła- śnie się otwiera... Teraz włamywacz kładzie klucz do zamka na dole. Za chwilę drzwi staną otworem... Ostrożnie, starając się nie robić hałasu, Marek zasuwa górny zamek. Będę trzymał mocno za- krętkę — postanawia. — A jeśli wyważą drzwi? Gdybym choć miał jakiś kij do obrony... W tej chwili na korytarz wpada Wojtek ze — Kto tam? — woła przeraźliwym głosem. — Uciekać, bo strzelam! — i na poparcie groźby wali w drzwi parę razy szczotką. — Ależ, dzieci! — słychać zza drzwi głos... mamy.
Wojtek. — Ale sobie dali radę, Co za radosna ulga! Szybciutko otwiera Marek drzwi na oścież. — Nie dostaliśmy biletów — tłumaczy ojciec. — Jesteśmy wcześniej. — A myśmy się tego nie spodziewali, więc myśleliśmy, że to włamywacze! Ach, jak dobrze usiąść we czwórkę na tapczanie i opowiadać sobie wszystko, i śmiać się głośno z zabawnego zdarzenia. — Prawda, że mam straszny głos tuje się Wojtek. — Straszny — przyznaje Marek. — Sam się wystraszyłem. Ale kazałem ci przecież zamknąć się na klucz w pokoju! — Kazałeś, kazałeś — mówi przecież we dwóch łatwiej byśmy no nie?
Plastelina Od tego się zaczyna, że była sobie plastelina. A dalej, jak w bajce są wróżki, były sobie paluszki. Paluszki szast-prast, fiki-miki, zaczęły lepić zwierzątka i ludziki. A potem, już nie wiadomo z jakiej przyczyny, wszystko w domu było z plasteliny: z plasteliny piec i podłoga, i suknia mamy, i od stołu noga. / Z plasteliny kot ogon podwinął _ i nos rzeźbiarza kichał plasteliną. Plastuś opowiada Nasza Tosia była chora i leżała w łóżku. Przyszła do niej Łodzią i jedna taka ciocia, co ma czerwony beret. Ta ciocia przyniosła Tosi dwie pomarańcze. Pomarańcze zaraz się zjadło, a ze skórek poma- rańczowych Łodzią zrobiła śliczne łódeczki z ża- gielkami. Tosi kołderka to było morze, które czasa- mi bardzo mocno falowało. Ja, Plastuś, byłem ka- pitanem, a guma-myszka — majtkiem i brat Tosi, Jacek, woził nas w dalekie ciepłe kraje, na bezludną wyspę z Tosinego jaśka. A na tej wyspie mieszkała żyrafa i dwa murzynki z celuloidu. Ale guma-myszka była nic niewarta na majtka,
i jak tylko morze trochę się zakołysało, to zaraz chlup! do wody. Więc Łodzią wzięła włóczkę i po- robiła strasznie śmieszne panny z włóczki, co mia- ły powiązane rączki i nóżki i nastroszone spód- niczki. I zaraz zaczęło być ich wszędzie pełno. Pchały się do łódeczek, przechylały je, wdrapy- wały się na maszty, piszczały, spadały do wody, to- piły się i Jacek musiał je ratować. Wreszcie doje- chały do bezludnej wyspy i tam z murzynkami urządziły bal. A potem była burza morska. Podniosła się taka wichura i bałwany, że aż mamusia Tosi przybiegła i powiedziała, że jak kto chory i ma gorączkę, to nie może być burzy, tylko spokojne leżenie. Wtedy burza zaraz ucichła, a panny z włóczki poszły spać do pudełka po czekoladkach...
No, dobrze, a co było dalej? — zapytacie. O, te- go musicie się dowiedzieć sami z różnych książek o mnie, które pisze pani Maria Kownacka. Plastuś Szanuj zieleń Mały Grześ, bawiąc się z mamą w parku, zerwał kwiatek. Mama gniewa się i tłumaczy: — Kwiatków w parku nie wolno zrywać! Patrz, tu jest napisane „Sza- nuj zieleń”! — Ale ten kwiatek jest żółty! — odpowiada Grzesio. REBUSY Jakie to kwiaty? 37
Po drabinie Spojrzał Miś na kalenicę. „Wróbel jest tam! Wnet go chwycę Włazi kotek po drabinie, po drabinie, po drabinie... Już ostatni miał szczebelek. A wtem frrr... uciekl wróbelek. „Schowam się za kupkę śmieci, to wróbelek znów przyleci”. Złazi kotek po drabinie, po drabinie, po drabinie... A gdy zeszedł na podwórko, ukrył się za chwastów górką. 38
Spojrzał znów na kalenicę. ,,Siedzi wróbel. Tego chwycę! Włazi kotek po drabinie, po drabinie, po drabinie... Już ostatni miał szczebelek. A wtem frrr... uciekł wróbelek. Gaptuś i Kruczek Józio ma dopiero dwa latka. Jest bardzo gruby. Lubi się długo wszystkiemu przyglądać i bardzo często nabija sobie guzy. A te różne zadrapania to i zliczyć trudno. Mówi raz mama: — Oj, ty mój Gaptusiu, masz tu pieska Kruczka, niech cię pilnuje, bo ja nie mam czasu cały dzień za tobą chodzić! Kruczek jest duży i silny. Ma długą, czarną sierść, zakręcony ogon i mądre oczy. Kruczek bar- dzo kocha Gaptusia. Zobaczycie, jaką dobrą niańką jest poczciwy Kru- czek. * 39
siu chlebek, masz tu mleczko. _ Masz tu, sym*dź, bo mokro po deszczu! A na dwór nie wyC ^aptusia i wychodzi z izby. Tak mówi maim ek potem pobawił się Zjadł Gaptus po .. ??Zobaczę, co tam trochę z kotkiem. A PO, Kruczek robi na stołek, a ze stołka na Wgramolil się Gaptus n okno. Kruczka nm wij- szyby; a w okienko Przyciska ę J'wiera więc niewiele myśląc, szuuuu... sa e spUSzczać w dół przez okno. Gaptus zaczy wtem _ stop! NÓŻR. Tedzie, ledzie coraz niżej. . , . ! rączki bujają się w powietrzu, a dale, cos me pu- szcza! Ojej, co za licho?
Przerażony Gaptuś zaczyna głośno wrzeszczeć: — Mamo, mamo! Mamy nie ma, ale jest Kruczek. Już stoi przy chłopczyku i spogląda uważnie, co ten Gaptuś znów tu urządza. Aha! Ubranko zaczepiło się o za- suwkę od okna. Gaptuś wrzeszczy. Jak mu pomóc? Już Kruczek wie. Położył się na ziemi, podczoł- gał pod nogi Gaptusiowi i potem wolniutko wstał na cztery łapy. Jak tylko Gaptuś poczuł, że stoi na grzbiecie swe- go przyjaciela — zaraz się uspokoił. A że na drodze słychać głos mamy, więc Gaptuś woła z wielką uciechą: — Pats, mama, jaki Gaptuś duży! 41
Dowcipny Wacuś „Babciu, czemu już me szyjesz? __Bo wyszły mi nici. „A dlaczego nie zamknęłaś drzwi? Ołówek Mam ołówek, ołóweczek. Narysuję pięć owieczek. Hop-la-la! Zamiast owiec wyszły świnki, ale śmieszne mają minki 1 Hop-la-la! 42
Usłyszała Marzenka bajeczkę o domku na kogu- cich nóżkach. Pomyślała, pomyślała i wymyśliła za- raz drugą bajeczkę o domku na baranich nóżkach. Potem o domku na słoniowych nóżkach. Potem o domku na zajęczych nóżkach. Wymyśliła i narysowała: Na domku na baranich nóżkach rosły rogi. Na domku na zajęczych nóżkach rosły uszy. 43
Na domku na słoniowych nóżkach wyrosła trąba. A na domku na kogucich nóżkach wyrósł czer- wony grzebień. Zagadały domki do siebie: — Chciałbym sobie poskakać! — zapiszczał do- mek na zajęczych nóżkach. — Chętnie wziąłbym kogoś na rogi! — beknął domek na baranich nóżkach. — Puff! Chciałbym zatrąbić! — sapnął domek na słoniowych nóżkach. A domek na kogucich nóżkach zapiał: Ku-ku-ry-ku! Czas już spać! We wszystkich domkach pogasło światło. Usnę- ły domki. 44
Idzie Niebo Idzie Niebo ciemną nocą, ma w fartuszku pełno gwiazd. Gwiazdy błyszczą i migocą, aż wyjrzały ptaszki z gniazd. Jak wyjrzały — zobaczyły i nie chciały dalej spać, kaprysiły, grymasiły, żeby im po jednej dać! — Gwiazdki nie są do zabawy, tożby Nocka była zła! Ej! Usłyszy kot kulawy! Cicho bądźcie!... A, a, a... 45
Znajdki-zguby zna Misi3 Uszatka, musi go za- Kt0 jeszcze nie bajka 0 Uszatku. A in. raz poznać. 1 u ę. h Czeslawa Janczarskiego, ne znajdziecie w lóźeczkach. Nie śpi tylko Miś Dzieci juz SP';J __ śli _ ale najpierw zjem Uszatek. „Zaraz usnę orzeszek". „ z )apy Misia. Potoczył NardZsza ę Uszatek kucnął na podłodze. Chce S-dSó łapą orzech. Nie może go dosięgnąć. Po- łożył się więc i zawołał: — Wyłaź, orzechu, spod szafy. __ Nie wyjdę __ pisnął orzech - bo mi tu do- brze i wesoło. ____Oho... — zdziwił się Uszatek. A dlaczego pod szafą jest wesoło? — Bo jest tu stary ołówek Jacka, guzik od far- tuszka Zosi i czerwony koralik. Opowiadamy sobie różne historie i śmiejemy się. Miś Uszatek najchętniej wlazłby również pod szafę, ale jest za gruby. — Orzeszku — prosi — będziemy razem śmiać się i opowiadać różne historie. Wyjdźcie wszyscy spod szafy. Orzeszek naradzał się szeptem z guzikiem, ołów- kiem i koralikiem. A potem cała czwórka wyszła z ukrycia, śpiewając piosenkę: My jesteśmy znajdki-zguby, znalazł nas Uszatek gruby. Raz, dwa, trzy... Aż do późnej nocy rozmawiały znajdki spod sza- fy z Misiem Uszatkiem. A kiedy rano zbudziły się dzieci, bardzo się zdziwiły: — Skąd się tu wziął dawno zagubiony ołówek, dawno zgubiony guziczek i zapomniany już kora- li czek?
domek Buduje Znalazł koziołek na ścieżce kółko. Żelazne, nie- zbyt duże. I ot, zaczęło się... ,,Skoro jest kółko — pomyślał — można by już coś zrobić”. I zrobił taczki. Od kółka do taczek... „A skoro są taczki — pomyślał koziołek — można by nimi coś wozić”. Niedaleko był dół, skąd można było czerpać gli- nę. Naładował nią koziołek taczki, popchnął — to- czyły się doskonale. Zawiózł więc glinę na pusty placyk pod las. Podobała mu się ta robota. Obrócił tak kilkanaście razy, aż na placyku wyrosła góra gliny. Od kółka do taczek, od taczek do gliny...
— pomyślał — można by su- z niej rooi'» I od razu S Od kółka do taczek, od taczek do gliny, od gliny do cegieł... _ Dornvślal koziołek — trzeba „A skoro są cegn h • TTy,ko trochę MOdSkX d taczek do gliny, od gliny do cegieł, od cegieł do domu. Vskoro już jest dom — pomyślał koziołek — i do tego taki obszerny, muszę sobie dobrać jakie- goś współlokatora . . Jakoś za parę dni spadl deszcz. Usiadł koziołek przy oknie bardzo zadowolony. Na dworze szaru- ga, a w domku sucho, ciepło, wygodnie. Wygląda koziołek przez okno, a tu właśnie idzie drożynką przez pole baranek — zmoknięty, zbiedzony, aż strach! Otworzył koziołek drzwi i woła: — Hej tam, baranku! Zajdź tu, proszę. Skoro już jest dom, nie ma sensu moknąć na deszczu. A gdy baranek wszedł do domku, koziołek dodał zaraz: — A skoro już tu jesteś, mógłbyś i zamieszkać ze mną na stałe. — Bardzo chętnie! — kiwnął głową baranek. I tak — od kółka do taczek, od taczek do gliny, od gliny do cegieł, od cegieł do domku, od domku do współlo- katora... Zamieszkał baranek z koziołkiem. I dobrze im się żyło razem w domku pod lasem. 50 51
Zapraszamy Puk-puk! — Kto tam? — Dorotka! ____ Wejdź, Dorotko, do środka! Zdejmij pła- szczyk, kalosze, czy ci pomóc ? — Tak, proszę... Puk-puk! — Kto tam ? — Januszek... — Wchodź i ściągaj kożuszek! Puk-puk! — Kto tam ? — Walerek... — Zdejmij prędko sweterek, jemy ciasto, orze- chy... Gwar, wesołość i śmiechy. Wtem do drzwi ktoś zaskrobał. — Cóż to znów za osoba ? Szur-szur... — Kto tam ? — To kotka,. wpuśćcie kotkę do środka! Choć nie była proszona, niechaj przyjdzie tu do nas! 52
53

Koło domu... Kolo domu, pod oknami, stoi pan z balonami. Głowami kiwają, w okna zaglądają balony, balony, balony. Jeden ma nos jak trąba, drugi głowę jak bomba. Ten ma kolor sałaty. Tamten cały jest w łaty. A ten mały, wesoły, barwny jak papuga, zadarł głowę do góry i do mnie mruga. 55
trzy. R w Kocurkowcu rano cyrk na rynku stanął. Są tam cuda. Same cuda! Gruby K ruda, cztery tresowane lwy, kolorowe Jest ogromny tygrys w klatce w barwnej W przedszkolu Mała Halinka jest dyżurną w przedszkolu. Każę dzie- ciom myć ręce przed obiadem. - A po co? —pyta nowo przybyła Urszulka. - Nie wiesz? Żeby nie pobrudzić łyżki i widelca. Tylko dla uważnych Jarek, Gosia i Aldonka bawili się w parku. Ale Aldonka nie umie jeszcze czytać i... Przyjrzyjcie się obrazkom i po- wiedzcie, która dziewczynka ma na imię Aldonka. 1 MAI.OWA*f

Cudowna klasa Nasza klasa — to jest klasa! Nie znajdziecie tu brudasa. Wszystko czyste, wszystko świeże. Czyste ręce i kołnierze. A popatrzcie na zeszyty! Każdy zeszyt znakomity! I nalepka, i okładka czyściuteńka, świeża, gładka. A jak cicho w naszej klasie! Mowy nie ma o hałasie! Nikt nie gada. Nie chichocze. Nikt nie ciągnie za warkocze. Nikt nie ściąga cudzych zadań. Każdy świetnie odpowiada. Nikt się jąkać nie ośmiela, bo dziś Dzień Nauczyciela! 59
0#PILOT t ** nie bvlo w domu, wziąłem wielki Raz, kiedy nlkogo starszej siostry, Tereski, usiadłem blok rysunkowy mon kredkami narysowałem prze- na dywanie i °°‘ m ślalem sobie: „Jakby to dobrze śliczny samoto * . p0,ecieć do cloci E11> sporne uXS"erowab samolotem. Narysowałem więc PilMial błękitny kombinezon lotniczy, błękitną pilotkę na gl^e i w ogóle wszystko miał lotnicze. Nawet spojrzę- nie. Jednak czegoś mu brakowało.
Długo myślałem i myślałem, czego mu brakuje. Nare- szcie zgadłem, że nie ma jeszcze wąsów. Dorysowałem mu wspaniałe, czarne wąsy. A wtedy... o dziwo! Pilot nagle poruszył się, spojrzał na mnie i zapytał: — Mój drogi, dlaczego dorysowałeś mi wąsy? — Myślałem, że z wąsami będzie pan poważniej wyglą- dał — odparłem przerażony. Pilot uśmiechnął się. — Nigdy nie miałem wąsów, ale jeżeli lepiej podobam ci się z wąsami, to pal licho, mogą zostać. Dalszego ciągu szukajcie na str. 75 Kto potrafi? Moje nóżki jak sprężyny, mogą skakać trzy godziny. Skacze Hela, skacze Janka. Niechaj kręci się skakanka! Raz-dwa! Raz-dwa! Kto potrafi tak jak ja? Rebus 61
Gra w lisa DZIECI: Lisku! Lisku! Gdzieś to hasał? LIS: Gąskim, panie, w polu pasał. Pasałem je w polu, pasałem je w boru, oddałem je wszystkie pani do dworu. DZIECI: Lisku! Lisku! Kłamiesz, wasze! Zjadłeś wszystkie gąski nasze! A teraz uciekaj. Dalej, do jamy! Bo jak cię złapiemy, to pieprzu damy! Tak się dzieci bawiły dawno temu, kiedy wasi pradziad- kowie byli jeszcze mali. Czy podoba wam się ta gra? 62
Idzie Grześ Idzie Grześ przez wieś, worek piasku niesie. A przez dziurkę piasek ciurkiem sypie się za Grzesiem. „Piasku mniej — nosić lżej 1” Cieszy się głuptasek. Do dom wrócił, worek zrzucił. Ale gdzie ten piasek? Wraca Grześ przez wieś, zbiera piasku ziarnka. Pomaluśku, powoluśku zebrała się miarka. Idzie Grześ przez wieś, worek piasku niesie. A przez dziurkę piasek ciurkiem sypie się za Grzesiem... I tak dalej... i tak dalej... 63
Gaśnica Kiedy Jasio przyszedł do spółdzielni po zakupy, za ladą nic było kierownika, tylko jakaś panienka. ,To pewnie ta praktykantka, co miała przyjechać” - nomvślał chłopiec. - Co ci, synku, mam dać? — spytała grzecznie sprze- da—Prószę o kilogram mydlą, farbkę, proszek do pra- nia — zaczął wyliczać Jasio. Ale sprzedawczyni, zamiast słuchać tego, co Jaś do niej mówi, nerwowo rozgląda się po sklepie. — Czuć dym, jakby się coś paliło! — mówi z niepo- kojem. W tej chwili i Jaś również poczuł zapach palącego się drewna. Szybko się odwrócił. Za nim, pod oknem, stało dużo pustych skrzynek po towarze. Stamtąd unosiła się smużka dymu. — Pewno ktoś wrzucił do skrzynek zapałkę lub nie zga- szonego papierosa! — zawołał Jasio. W tej chwili spomiędzy skrzynek wydobył się płomień i od razu ogarnął wszystkie. Były suche i paliły się jak słoma. — Nafta! Tam blisko stoi beczka nafty! — krzyknęła rozpaczliwie sprzedawczyni. — I u, tu za panią wisi gaśnica — pokazał palcem Jasio. Panienka chwyciła ze ściany gaśnicę i zaczęła nią go- rączkowo szarpać i potrząsać. Gaśnicę trzeba odwrócić — zawołał Jasio — i ude- rzyć zbijakiem o ziemię! Z gaśnicy natychmiast zaczęła wydobywać się z wielkim sykiem gęsta piana i z ogromną siłą wystrzeliła na parę metrów. Przy zetknięciu ze strumieniem piany ogień 64
zgasł. Po paru minutach tylko stos mokrych, nadpalonych skrzynek był śladem niedawnego pożaru. Sprzedawczyni trzymała jeszcze gaśnicę w rękach, gdy drzwi otworzyły się gwałtownie. Wpadł kierownik sklepu, a za nim kilku mężczyzn z wiadrami wody. — Ogień widzieliśmy w sklepie! — wołali. — Paliło się coś? — Te skrzynki. Widać ktoś rzucił papierosa. Ale na szczęście ten chłopczyk pomógł mi. — Wyjaśniała blada i drżąca sprzedawczyni. — A skądże ty umiesz obchodzić się z gaśnicą? — spy- tał kierownik i objął Jasia. — Patrzyłem kiedyś, jak pracownik straży pożarnej napełniał puste gaśnice. Spytałem go, a on mi wszystko wytłumaczył i pokazał — odpowiedział chłopiec. ~ — O, bo ten Jasio zawsze taki wszystkiego ciekawy — wtrącił jeden z mężczyzn. — Taka ciekawość, to jest dobra ciekawość — powie- dział kierownik i jeszcze raz mocno uściskał Jasia. 5 - Umiemy czytać 65
Budka telefoniczna Koło skweru stoi budka niczym domek krasnoludka. Szklana ściana, szklane drzwi, w telefonie tarcza lśni. Zosia stoi w środku w budce, z kimś rozmawiać będzie wkrótce. Wrzuca więc pięćdziesiąt groszy i nakręca numer. — Proszę — już w słuchawce słychać głosik, mówi koleżanka Zosi. Rozmawiają bardzo krótko, bo znów stoi ktoś przed budką.
Szeregowy Witek Żołnierzy było sześciu. Najpierw kłócili się i rozpychali, bo wszyscy chcieli być generałami. Ciągnęli losy. Sylwek wyciągnął kartkę z narysowaną gwiazdką. Reszta wojska zasalutowała, stanęła na baczność. Padł rozkaz: — Zbiórka! — A potem: — Naprzód marsz! Raz-dwa! Lewa! Tylko Witek nie wie, która noga lewa, która prawa. — Szeregowy Witek źle idzie! — krzyczy generał. Szeregowy Witek poprawił się. Nie od razu. Bardzo trudno zmienić nogę w marszu, gdy ma się takie szerokie spodnie. Generał gniewa się znowu: — Szeregowy Witek zostaje w tyle! Witek stara się maszerować szybciej. Wojsko odbywa swój marsz dookoła podwórka. A na placyku pod kaszta- nem siedzą w piasku maluchy i budują wieś. Chorągiewki powiewają na dachach w tej wsi, drzewka rosną w ogród- kach . A Witek spogląda podczas marszu na te domki i ogród- ki. No, i znowu zostaje w tyle. Nagle generał wydaje rozkaz: — Zmienić kierunek marszu. Prosto przez wieś! I już cały oddział idzie tam, gdzie pod kasztanem siedzą maluchy. Wcale się nie spodziewają, że za chwilę może gruzy zostaną z domków. 67
. wsi” - myśli Witek. „Szkoda takiej ładna « dzi naprzód i zagradza drogę o, wyskakuje z szereg , e generałowi. Witek, co to znaczy! - krzyczy generał. - Szeregowy powiedzieć: panie generale, - Sylwekk- stoją> będą brOnić. I co? Bić szkoda wsi. O, malucny się z nimi będziemy , przez papjerową lunetę pa- Genernllacymkapod kasztanem. To prawda: czworo dzie- trzy na płacy P kami w rękach. ciaków, w tym W/P ? generał. Z No,C1wtónie - przytakuje szeregowy Witek. - A Tw “chwd^generał skręca na lewo, omija domki, we- V „lewki drzewa. Wojsko za mm. Szeregowy sole chorągiewki, miejsce na końcu oddziału. Patrzy, Witek wraca na swoje miejsc jak maluchy znowu spokojnie siedzą w piasku „Scaliłem wieś” - myśli i wyciąga nogi, zęby me zo- stać w tyle. 68
Między nami rycerzami z kuchni, żeby wyglądać — Co jeszcze możemy zabrać na prawdziwych rycerzy? Kłopot Janek bawi się z kolegami w wojsko. Chłopcy masze- rują ulicą i salutują każdemu przechodzącemu oficerowi. Nagle Janek przykłada jed- nocześnie obie ręce do skroni. — Co ty robisz! — woła kolega. — Salutuje się tylko jedną ręką. — A co miałem zrobić, jak z lewej strony przechodził major, a z prawej kapitan? — mówi Janek. 69
Czy ich znacie? Nie każdemu tak się zdarza, by mieć wujka •••••••••’ który już wiele mórz przebył śmiało wszerz i wzdłuz. Czołg sunie wolno jak wielki ślimak, lecz nic go w drodze nie zatrzyma. Gdy nim kieruje.......Janek, czołg jest posłuszny jak baranek. Na skrzydłach lata, szybciej niż orzeł, w powietrzu „beczkę” zrobić może. Przez ciemne chmury śmiało przenika każdy z was dobrze zna....... W szeregach wojska spotkasz nierzadko żołnierza, który chodzi z łopatką. Kiedy kra pęka, gdy rzeka wzbiera, można o pomoc prosić......... Kto uważnie obejrzy obrazki, bez trudu odgadnie, kogo przedstawiają. 70
Barwy ojczyste Powiewa flaga, gdy wiatr się zerwie. A na tej fladze biel jest i czerwień. Czerwień to miłość, biel — serce czyste... Piękne są nasze barwy ojczyste. Ze starego zeszytu Był styczeń. Biały, mroźny, pod butami skrzypiący. W ośnieżonych podwarszaw- skich lasach zza drzew wyglądały lufy dział i wieżyczki czołgów. W okolicznych domach kwa- terowało wojsko. A w jednym z nich krótko ostrzyżony chło- piec pisał wieczorami w kratko- wanym zielonym zeszycie... Chłopiec ten jest dziś duży, dorosły jak wasz tata. A zielony zeszyt spłowiał i wyszarzał ze starości. Ale zajrzyjmy, cd w nim jest zapisane.
m <tvc*nia 1945. Już dawno przestaliśmy wchodzić na dachy i drzewa, żeby zobaczyć, jak plonie Warszawa. Nie widać iuż luny i czarnych dymów, jest cicho i ciemno. Ale tam ciągle są Niemcy! Pan porucznik i kapral Sowa mówią, ze tizeba czekać, aż Wisła zamarznie. Wtedy uderzą i na pewno zdobędą Warszawę. A wtedy może spotkamy ciocię i Tomka, i wszystkich, wszystkich, którzy tam zostali. Ale czy prze- 15 stycznia 1945. Kartofle z piwnicy już się dawno skończyły, ale mama postarała się gdzieś o nowe i zrobiła pyzy na kolację. Zaprosiliśmy nie tylko kaprala Sowę i innych żołnierzy, którzy u nas mieszkają, ale i sierżanta Griszę i tego małego Jurka, który idzie z polskim woj- skiem aż spod Lublina. Najpierw było bardzo wesoło i kapral Sowa opowiadał o różnych frontowych przygo- dach. Ale potem tatuś zaczął mówić o poważniejszych sprawach, zrobiło się późno i myśmy z Jurkiem zasnęli na maminym łóżku. 72
Rano nie było nikogo, tylko koło mnie leżał metalowy orzełek od czapki. To kapral Sowa zostawił mi na pamiątkę. Mama mówi, że nie chcieli mnie budzić i że to była pożegnalna kolacja. Tak mi żal, że odeszli! A najwięcej to kaprala Sowy i tego małego Jurka. Ale poszli w stronę Warszawy, więc może przepędzą hitlerowców. Od Wisły walą armaty tak głośno, że aż trzęsie się dom. 17 stycznia 1945. Warszawa wolna! Jutro idziemy tam szukać cioci i Tomka! 73
Gdy żołnierze idą... Gdy żołnierze idą przez naszą stolicę, to się uśmiechają domy i ulice. Wszystkie się kłaniają wieże: „Dziękujemy wam, żołnierze, dziękujemy wam, żołnierze”. Gdy żołnierze idą do wsi drogą polną, to im łany zboża dziękują za wolność. Góry, ziemia i wybrzeże: „Dziękujemy wam, żołnierze, dziękujemy wam, żołnierze”. 74
— Bardzo pana przepraszam — wyszeptałem. — Zda- wało mi się, że każdy pilot powinien mieć wąsy. — Głupstwo — roześmiał się przyjaźnie. — Zapomnij- my o tym. A teraz powiedz mi, dokąd chciałbyś ze mną Ale nie wąsami Przetarłem oczy, bo zdawało mi się, że śnię. śniłem. Przede mną stał żywy lotnik z czarnymi i tak na mnie patrzał, jakbyśmy się od dawna znali i nieje- den lot razem odbyli. — Przepraszam, czy pan jest prawdziwy? — zapytałem nieśmiało. — Najprawdziwszy w świecie. — A ten samolot też jest prawdziwy? — Słyszysz warkot silnika? — Słyszę! — zawołałem. — Więc dlaczego zada jesz takie dziwne pytania? Po- wiedz mi lepiej, dokąd chcesz lecieć.
_ ja t _ zająknąłem się, bo bytem wciąż Ogro zdziwiony i nie mogłem pojąć, co się stało. p0 c^nie jednak dodałem: — Do cioci Eli, jeśli to nie sprawi rozmcy. — A gdzie ciocia mieszka ? — W Olsztynie, przy ulicy Bolesława Chrobrego Pilot zatarł z zadowoleniem dłonie. — To świetnie, bo właśnie mam tam coś dc. • xt- i *1. . z"*atwie_ ma. Nie gap się tak na mnie, tylko wsiadaj. Za ch startujemy. Nie chcialem wierzyć, lecz jak tu nie wierzyć, kied chwilę znalazłem się w prawdziwym samolocie3 2 Y 23 dziwym lotnikiem i — jakby nigdy nic — unieśliśm^' w powietrze. ~ y S1^ ---- dalszego ciapn szukajcie na str. 83 Alinka zginęła Śnieg. Górka. Sanki. A co dzieciarni! Pół Jabłonkowa. Jeździ i Wojtek z Alinką. Ale właśnie gromadka dzieci zaczyna lepić bałwana, więc Alinka się przygląda. Wojtek jeździ sam. O, to już za długo trwa. Dziewczynka może się zazię- bić, stojąc ną śniegu bez ruchu. Więc Wojtek chwyta ją wpół, sadza na saneczkach i hejże z górki! Rozzłościła się Alinka. I z piąstkami do brata — pac! pac! Wywrócili się w połowie toru, a Alinka jeszcze go okłada piąstkami. — Aj! — wrzeszczy Wojtek. — Ajaj! Przybiegł Stefek. — Co się tu dzieje? — Nie rozumiem — mówi Wojtek, podnosząc się z zie- mi. — Zjeżdżałem z górki z Alinką, a tu patrzę: nie ma Alinki! Alinka przestała się złościć. — Przecież jestem! — woła zdumiona. — Ty? — krzywi się Wojtek pogardliwie. — Ale skąd! Moja siostra jest kochaną dziewczynką, a ty jesteś wstrętna złośnica! — Więc Alinka ci zginęła? — dopytuje się Stefek. — To bieda! Takie miłe dziecko. Trzeba jej szukać. — Może wpadła do tej zaspy? — pokazuje Wojtek śnieg spiętrzony obok toru. — Tylko czym tu rozgarnąć? Skoczył Stefek na górę, pożyczył od bałwana miotły. Odmiatają śnieg na zmianę z Wojtkiem. Niestety, nie ma. — Ależ jestem przecież! — zapewnia brata Alinka. — O, nie! — mówi Wojtek. — Alinka nie ma takich pięści. Alinka chowa prędko ręce za siebie. 77
— A teraz mnie poznajesz? — Nie. Moja Alinka nie ma takiej nadąsanej miny. Szukają Alinki wszyscy. — Wojtku! — rozlegają się wołania — znalazłeś? _ Nie — martwi się Wojtek — nigdzie jej nie ma. Alinkę mijają wszyscy obojętnie. Dziewczynka chwyta dzieci za palta, za sweterki. — No, przecież to ja jestem! Ale nikt jej nie poznaje. Aż wreszcie Alinka coś sobie pomyślała i postanowiła. Pędzi do brata. — Wojtek! — woła. — A pamiętasz, jak cię twoja Alinka nogą raz odepchnęła? — Ale mnie zaraz przeprosiła — mówi Wojtek. — No, to... — i Alinka już wisi na szyi brata. — Alinka się znalazła! — woła triumfalnie Stefek. I zaraz po całej górce niesie się wesoła nowina: Alinka się znalazła!
Skarżypyta — Piotruś nie był dzisiaj w szkole, Antek zrobił dziurę w stole, Wanda obrus poplamiła, Zosia szyi nie umyła, Jurek zgubił klucz, a Wacek zjadł ze stołu cały placek. — Któż się ciebie o to pyta? — Nikt. Ja jestem skarżypyta. Samochwała Samochwała w kącie stała i wciąż tak opowiadała: —"Zdolna jestem niesłychanie, najpiękniejsze mam ubranie, mojaTuzia tryska zdrowiem, jak coś powiem, to już powiem, jak odpowiem, to roztropnie, w szkole mam najlepsze stopnie, śpiewam lepiej niż w operze, świetnie jeżdżę na rowerze, znakomicie muchy łapię, wiem, gdzie Wisła jest na mapie. Jestem mądra, jestem zgrabna, wiotka, słodka i powabna, a w dodatku — daję słowo — mam rodzinę wyjątkową: Tato mój do pieca sięga, moja mama — taka tęga, moja siostra — taka mała, a ja jestem — samochwała! 79
Panna Fontanna W Płakowicach jednej pannie łzy kapały bezustannie. Jak zaczęła płakać w środę, napłakała cały spodek. Do południa już we czwartek napełniła łzami kwartę. W piątek dzbanek oraz miskę, a w sobotę beczki wszystkie. Tak szlochała przy niedzieli, że sąsiedzi potruchleli i uciekli w’ielką łodzią przed grożącą im powodzią. Obrażona Mańka Mańka zawsze się wyrywa: „I ja!” — chociaż nie wie, o co chodzi. Wszędzie nos wtyka. Nie zna się na żartach, zaraz się obraża. Ale nie potrafi długo się gniewać. Kiedyś, przed robotami, Andzia woła: Po obiedzie polecę nad rzekę! Polecę nad rzekę! A Mańka zaraz krzyczy: — I ja też z tobą! I ja też! — Nałamię witek! — I ja też! Uplotę koszyczek! — I ja też! Będą z niego świnki jadły! — I ja też! pieroź cała klasa gruchnęła śmiechem! A Mańka pomiar owala, ze Andzia przecie z niej tak zakpiła, więc 80
się na Andzię pogniewała. Zaraz wygarnęła spod ławki swoje książki i na roboty przeniosła się do Kasi. I powiada Mańka tak: — Koło Andzi nie będę siedziała, choćby mnie za to na kawałki krajali. Do Andzi nie odezwę się póki życia i nigdy na nią nie spojrzę! Choćby mnie na kolanach prosiła, to na nią nie spojrzę! Do szkoły — to będę nakła- dała drogi za stodołami, żeby koło Andzinej chałupy nie przechodzić! Tak się zawzięła! Ano nic. Siedzi przy Kasi, nosem pociąga i przy robo- cie dłubie. A coraz ku Andzi zerka, wciąż ze złością. — Choćby mnie na kolanach prosiła... A Andzi już przykro, że tak Mańkę na śmiech wysta- wiła. Niby to te znaczki krzyżykami wyszywa, a coraz to udaje, że musi nitkę zębami przygryźć — choć wiadomo, wcale to tak się od nowego wciąż nie zaczyna — ale na- prawdę, to tę ściereczkę tak do twarzy podnosi, żeby nią oczy wytrzeć. — Choćby mnie na kawałki krajali — mamrocze Mań- ka, ale już bez złości, tylko tak z uporu. Aż gdy Andzi już ściereczki było za mało i wyciągnęła z kieszeni chusteczkę, Mańka nie wytrzymała! Wygarnęła książki spod Kasinej ławki i do Andzi wróciła. Andzia tak się ucieszyła, że aż poczerwieniała. Co prędzej wyjęła z kieszeni dropsy, przełamała i po- łowę dała Mańce. I zaraz zaczęły się całować. 6 - Umiemy czyta 81
Chłopak na opak Mieszka w Opaczu zmyślny chłopak, wszystko co robi - robi na opak. W nocy szuka słońca, listy pisze od końca, przez głowę wciąga spodnie i twierdzi, że tak mu wygodniej. Kompot soli, rosół słodzi, w kąpielówkach zimą chodzi. Na zimę*mówi — lato! Do mamy wola — tato 1 Gdy jest smutny, to się śmieje, gdy wesoły — to łzy leje. Z sera je tylko dziury. Mówi, że deszcz pada do góry, że na wierzbie gruszki rosną, że ziemniaki kopie się wiosną, że do Wisły wpada morze, że się zupę kroi nożem. Włosy zapina spinką i mówi, że jest dziewczynką!
Wzbijaliśmy się coraz wyżej, coraz wyżej, a ja wychyli- łem się z kabiny i patrzyłem, co się dzieje na dole. Na dole chwilowo nic się nie działo, tylko wszystko było coraz mniejsze: domy jak zabawki, ulice jak ścieżki, a lu- dzie jak mrówki, które nie wiadomo dokąd idą. Dopiero wtedy zaczęło się coś dziać, kiedy Tereska wró- ciła ze szkoły i zobaczyła, że rysowałem na jej nowym blo- ku. Wybiegła do ogrodu, zadarła głowę, pogroziła mi pięścią i okropnie krzyczała. Na szczęście nic nie słysza- łem, bo silnik głośno warczał i byliśmy już bardzo wysoko. Ładnie bym wyglądał, gdybym wpadł w jej ręce! Za miastem wzbiliśmy się jeszcze wyżej — tak wysoko, że nic nie było widać, tylko chmury i czarne wąsy mojego pilota. Mnie w ogóle nie było widać. Zapytałem więc gło- śno, żeby wiedział, że jestem: — Dokąd my właściwie lecimy? — Do Olsztyna! — odkrzyknął pilbt. — Wcale nie widać, że do Olsztyna. — Nie widać, bo chmury. — Wołałbym, żeby było bez chmur. — Ja tych chmur nie zrobiłem! — Ja też ich nie narysowałem — zawołałem. — Na moim rysunku nie było chmur. Świeciło słońce i szybowały piękne obłoczki nad lasem. Dalszego ciągu szukajcie na str. 93
Siedzą wszyscy na sali i oczu nie odrywają od Sc Bo też jest na co patrzeć: zajączk, wztęly slę za lapkj i śmiesznie kicają... — Ten mniejszy to Jozio... __ Po czym poznałeś? — Bo przy pisaniu zawsze język wysuwa i teraz też zapomniał go schować. Śmiech leci przez widownię, a za- jączek natychmiast chowa język. Potem wbiegają kwiaty — Ten żółty to Ewa — znów krążą szepty. — Ślicznie wygląda! — wzdychają dziewczynki. Kwiatek jeden, drugi, trzeci... — A gdzie Agnieszka? Wśród kwiatów jej nie ma. Może jest jednym z motyli, które właśnie się pokazały. Basię poznali od razu, ale Agnieszka... — No, gdzie Agnieszka ? Gdzie nasza Agnieszka z pier- wszej b?
Czekają, a tymczasem na scenie Pani Wiosna przepędza precz Zimę. Zima nie podoba się nikomu: skurczona, ma rozczochrane, białe włosy, głos skrzekliwy... Dobrze, że sobie wreszcie poszła. Radość na widowni i radość na scenie: zajączki tańczą z motylkami, kwiatki otoczyły Panią Wiosnę, śpiewając piosenkę... — A Agnieszka? Wcale nie gra czy jak? — Może tylko tak się chwaliła? Spotkali ją po przedstawieniu na korytarzu. I od razu z pretensjami: — Nieprawda, że grałaś! Już wiemy, że nie. Agnieszka przygładza proste, jasne włosy, spięte kla- merkami przy uszach: — Nie poznaliście? Naprawdę? Ja przecież grałam Zimę. — Tyyy? Gdzież to możliwe! Agnieszka uśmiecha się zachwycona, że tak świetnie potrafiła odmienić się na scenie. — Gdzie możliwe? — powtarza. — Chyba w teatrze właśnie... No nie? Powiedzcie sami. 85
Spotkanie w podróży * . Bose słoneczko Wyszło słońce na bosaka w pole i płakało, że je trawa kole. Zamoczyło bosy promyk w bajorze i płakało, że wyschnąć nie może. Wbiegło boso w pokrzywy na łące i płakało, że są takie piekące. Teraz kryje się za lasem bose, bo mu zimno iść przez nocną rosę. Wynalazek Bolka podróży na po- z Spotkały się dwa jerzyki, wracające ludnie: — Dokąd lecisz? — Do domu. — I ja także. A gdzie ty mieszkasz? Ja w Tatrach. Urodziłem się w skalnej szczelinie pod Kasprowym Wier- chem. — A ja w załomku muru na wieży kościelnej w War szawie. U nas jest dużo domów i ludzi, którzy robią wiele hałasu. — Nie boisz się ich? — Nie, fruwamy wysoko nad ulicami. — A ja unoszę się nad szczytami gór i poluję na owady- O, już widać moje rodzinne strony. I jeden z jerzyków pozostał wśród tatrzańskich skał, a drugi poleciał dalej. 86
Przygoda na łące Za ogrodem była łączka. Na niej pasły się dwie krow Pucek, który nigdy przedtem krów me widziat> £ obórka była odgrodzona wysokim parkanem od reszty podwórza, stanął zdumiony. ___ Co t0 jest? — szepnął do Reksika. ____ To jest chodzące mleko — odpowiedział Reks tonem psa, który wie wszystko. — Mleko? — zdziwił się Pucek. — A mleko — burknął Reks znudzony. — Pociągnij nosem, to się przekonasz! Pucek, wyciągnąwszy szyję, wąchał. — Pachnie mlekiem — stwierdził. — A widzisz — ofuknął go Reksik. — A nie mówiłem ci? — A gdzie jest w nich mleko? — pytał Pucek. — Przy ogonie. — Przy ogonie? — A gdzieś myślał? — A jak pociągnąć za ogon, to co ? - — To... to... kręcił Reksik, który nie wiedział, co bę- dzie, jak się krowę pociągnie za ogon — to będzie leciało mleko dopowiedział jednym tchem. — Będzie leciało mleko? — zdumiał się Pucek. A coś ty myślał? Puc, jakiś ty jeszcze głupi! — zaśmiał się Reks. - Napiłbym się mleka - westchnął Pucek. 1 Ja ~ ^dził się Reksio. — No, więc? Reksio7!/^ tę.ła.Clatą’ a Ja czerwoną — zakomenderował Rek to, ktory nie lubił się d)ug0 namyślać Skoczyli naprzód. kręcił Reksik, który nie wiedział, co bę- 88
Ale nie tak to łatwo było chwycić krowę za ogon! Miało się na deszcz, muchy cięły okrutnie. Krówki opę- dzały się ogonami. Kity ogonów migały tylko psom przed oczyma. — Łapaj! — wrzasnął Pucek, który właśnie chwycił kitę łaciatej w zęby. — Już mam! — odpisnął Reksik, uczepiwszy się wreszcie ogona czerwonej. Krowy poczuły ciężar na ogonach. Z początku nie zwa- żały na to. Trawa była nazbyt smaczna. Oganiały się tylko i biły po bokach. — Ojej! — wrzasnął Pucek, trzasnąwszy z rozmachem łbem o krowie żebra. — Nie puszczaj! Nie puszczaj! Aj! — krzyknął Rek- sik, który rozpłaszczył się na boku czerwonej. Krowom jednak dokuczały te ciężary u ogonów. Po- częły majtać nimi z pasją, a tak szybko, że psy musiały się trzymać z całych sił, inaczej bowiem odleciałyby precz, wyrzucone jak z procy. 89
— Ojej, oj! — ‘ _ Trzymaj się! Trzyma;! - krzepi! go Reksikj na krowim ogonie zatacza! w powietrzu zawroty jJ/ ____ Niedobrze mi od tej karuzeli. skarżył się pUc ‘ — I mnie mdli! Ale nie ma co o tym myśleć! _ odpo- wiedział mu Reksik. — Zginąłem! — warknął Pucek, któremu 2 2ębó wysunął się ogon. Zatoczył piękny łuk w powietrzu i trzepnął o 2ierni z taką siłą, że rozpłaszczył się jak żaba. ę Łaciata, poczuwszy ulgę, pobiegła kilka kroków na przód. Czerwona dojrzała, że łaciatej nic nie wisi u _ . . . , ^ona. Pasja ją wzięła. — Poczekaj — mruknęła, oglądając się za siebie. I jak wierzgnie w tył kopytem! Całe szczęście Reksia, że go nie trafiła w głowę! Odleciał kilka kroków, koziołkując po trawie. Usiadł. Rozejrzał się. Pucek przyczołgał się do niego. - Nie będziemy dziś pili mleka — szepnął ze smut- kiem. — A czyś ty słyszał o tym, żeby było mleko, kiedy słońca nie ma na niebie? - warknął na niego Reksio począ się gwałtownie drapać, rozcierając sobie potłu- czone kości.
Dzieci i latawiec Po zielonej trawce idą dzieci z latawcem. Latawiec szarpnął sznurek i hejże, w górę! Poleciał bardzo wysoko, ku wiosennym obłokom. Ma oczy, nos i usta i w słońcu się pluska. Uśmiecha się spod słonka do Małgosi i Tomka. Nagle przymrużył oko i śmieje się z dzieci, że nie mogą w górę jak on — polecieć. Indianie (Z życia dzieci szwedzkich) Za naszym ogrodem jest duże pastwisko. Rosną tam drzewa, gęste krzaki leszczyny, jałowca i pełno jest innych krzewów. Tatuś mówił, że je zetnie, żeby krowy miały lepsze pastwisko. Tam właśnie chłopcy zbudowali śliczną chatkę. Umocowali kilka desek do czterech drzew stoją- cych w czworoboku, tak że w każdym rogu chatki stało drzewo. Potem powtykali dookoła w ziemię krzaki jałowca i to były ściany, bo nie mieli tyle desek, żeby starczyło. Mniejsze deski ułożyli jako dach i przykryli je starą koń- ską derką. — Czy uważacie, że dziewczynki mogą się z nami ba- wić? — zapytał Lasse chłopców. 91
__ v0 jak sam uwazasz wybąkah, bo chciej; przód usłyszeć, jakiego zdania jest Lasse. A LaSSe w dział, że możemy się z mmi bawić. Porem w chatce bawiliśmy się w Indian. Lasse u wodzem i nazywał się Silna Pantera, Bossę - R leń, a Olle - Drapieżny Sęp. Bntta musiała nazywać Mruczącym Niedźwiedziem, Anna Żółtym Wilkie a ja _ Przebiegłym Lisem. Chciałam nazwać się jJ*5 ładniej, lecz wódz tak mi kazał. Nie mieliśmy ogL? w chatce, lecz udawaliśmy, że je mamy, i siedzieliś^ dokoła ognia i paliliśmy fajkę pokoju, to jest długi cuki * rek. Odgryzłam mały, malutki kawałeczek fajki pok — była pyszna. Chłopcy porobili sobie luki i strzały. Dla nas zrobT także. Lasse, Silna Pantera, powiedział, że są jeszcz inni Indianie w drugim końcu pastwiska. Nazywają s/ Komanczowie, są podstępni i niebezpieczni i należy ich wszystkich zgładzić. Wzięliśmy więc nasze łuki i pobiegli- śmy pędem przez pastwisko, wznosząc straszliwe okrzyki W drugim końcu pastwiska pasły się nasze krowy. Lasse powiedział, że to one są Komańczami. Och, jakże Ko- manczowie uciekali! Lasse krzyczał coś do nich po indiań- s u, lecz nie sądzę, by to rozumiały.
Deszczowy figielek Pilot okropnie się zdenerwował. — Co ja ci na to poradzę — huknął ze złością — skoro pan Wicherek w telewizji przepowiedział grubą powłokę chmur! Chciałeś być lotnikiem, to siedź cicho. — W takim razie wracajmy do domu — zawołałem, bo byłem bliski płaczu. — Do jakiego domu? — Do mojego. Pewnie zaraz będzie obiad. — Chętnie bym wrócił na obiad — odparł pilot — ale zdaje mi się, żeśmy zabłądzili. — Ładna historia! Co teraz będzie? — jęknąłem. Nic ciekawego nie było, tylko chmury, chmury i chmu- 93
i i dzie wąż wąs- Autor tego wierszyka, Ludwik Jerzy Kern, nie tylko napisał o wężu, ale go też narysował. Śmiesznie, prawda? ry... gęste jak śmietana i coraz ciemniejsze, a wśród chmur nasz samolot i my. Zdawało mi się, że już nigdy nie wyle- cimy z tych chmur, więc żałowałem, że narysowałem ten śliczny samolot i tego pilota z wąsami. Wnet jednak prze- stałem żałować, bo nagle chmury się rozpłynęły, a my wylecieliśmy na błękitne, słoneczne niebo. — Gdzie my właściwie jesteśmy? — zapytałem urado- wany. — Nie mam pojęcia! — odparł pilot. — Myślałem, że pan jest lepszym pilotem — powie- działem. — Jestem taki, jakiego narysowałeś — odparł nabur- muszony. W takim razie lądujmy i dowiedzmy się od ludzi, gdzie jesteśmy. Niestety, nie można było lądować, bo pod nami ciąg- nęły się bezkresne lasy. Dalszego ciągu szukajcie na str. 124 dróż- ką, nie po- ru- sza żad- ną nóż- ką. Po- ru- szał- by, gdy- by mógł, lecz wąż prze- cież nie ma nóg. 94
Leśna zgadywanka Pytał raz ślimak wiewiórkę: — Chodzę po ziemi, po niskich roślinach, nie mogę zobaczyć drzew. — Proszę, powiedz, w jakim lesie my mieszkamy. W liściastym? Iglastym? Może w mieszanym? — Kiedy nie wiem. _ Hm — ślimak na to. — A potrafisz powiedzieć, jakie drzewa rosną w naszym lesie? Wiewiórka wyliczyła jednym tchem: dęby, sosny, klo- ny, modrzewie, graby, buki... — I ty nie wiesz, jaki to las? — dziwi się ślimak. — A ty wiesz? — Pewnie, że już wiem. Gdzie mieszka echo? Echo się niesie po zielonym lesie. Gdzie mieszka echo ? Gdzieś bardzo daleko. Hop-hop.' — krzyczałam, gdy pod lasem stałam. Hop-hop! — daleko odkrzyknęło echo. 96
Jaki dzień? Konik polny wyskoczył na pagórek i pocierając łapkę o łapkę zaśpiewał: — Cud-d-o-o-wny dzień! — Szkar-r-r-adny! — odpowiedziała dżdżownica, kry- jąc się głębiej w wyschniętą ziemię. — Co? — podskoczył konik polny. — Na niebie ani jednej chmurki. Słoneczko tak przyjemnie przygrzewa. Każdy powie: cudowny dzień! — Nieprawda! Deszczyk i mętne, ciepłe kałuże — to dopiero cudowny dzień! Ale konik polny nie zgodził się z nią. — Spytajmy kogoś trzeciego! — zdecydowali. Akurat mrówka dźwigała sosnową igłę i zatrzymała się, aby odpocząć. — Powiedz, mrówko — zwrócił się do niej konik pol- ny — jaki mamy dzisiaj dzień: cudowny czy szkaradny? Mrówka zamyśliła się i odpowiedziała: — Na to pytanie mogę wam dać odpowiedź dopiero po zachodzie słońca. Konik polny i dżdżownica zdziwili się. — No, cóż, poczekamy! Po zachodzie słońca przyszli do wielkiego mrowiska. — No, jaki jest dzisiejszy dzień, szanowna mrówko? Mrówka wskazała na głębokie korytarze, zbudowane w mrowisku, na zebrane przez nią igły sosnowe i rzekła: — Dzisiaj jest cudowny dzień! Dobrze się napraco- wałam, a teraz mogę spokojnie odpocząć. 7 ~ Umiemy czytać 97
Majowe święto Przez szeroki kraj idzie Pierwszy Maj. Nad domami, ulicami gra i dzwoni piosenkami. W ciepłym wietrze, w blasku złotym chorągiewka drży jak motyl. 98
Wszyscy dla wszystkich Murarz domy buduje, krawiec szyje ubrania, ale gdzieżby co uszył, gdyby nie miał mieszkania. A i murarz by przecie do roboty nie ruszył, gdyby krawiec mu spodni i fartucha nie uszył. Piekarz musi mieć buty, więc do szewca iść trzeba. No, a gdyby nie piekarz, toby szewc nie miał chleba. Tak dla wspólnej korzyści i dla dobra wspólnego wszyscy muszą pracować, mój maleńki kolego. Księżyc wędruje Pyzaty księżyc wyjrzał zza chmur. Skrzywił się trochę i mruknął sam do siebie: — Noc, wszyscy śpią, a ja muszę wędrować. Och, och! — ziewnął głośniej. — Jak mi się spać chce. Położę się wśród gęstych chmur i prześpię parę godzin. Rozejrzał się po okolicy. Ziemia drzemała w ciszy i w ciemnościach. Nagle błysnęło jakieś światełko. Jedno, dru- gie, trzecie... — Co to? — zdziwił się księżyc i spojrzał uważniej. 99
W dole po szynach pędził pociąg. Maszynista czuwał w lokomotywie, palacz ładował węgiel do pieca. Obaj nie spali. Musieli czuwać i pracować, by ludzie mogli jechać do różnych miast. _____ Ciężka praca! — pomyślał księżyc i skierował wzrok ku oknu jakiegoś domu, gdzie także błyszczało światło. Piekarz wsadzał właśnie do pieca białe bułki. Pot spły- wał mu z czoła. Spieszył się, by rano ludzie mieli świeże i ciepłe pieczywo. — I ten nie śpi — rzekł cicho księżyc i poczuł, że sen- ność powoli go opuszcza. Zajrzał jeszcze do wielkiej fabryki, gdzie przy maszy- nach uwijali się ludzie. Zatrzymał się dłużej i ciekawie przyglądał się ich pracy. — Nie, nie pójdę spać — postanowił. — Nie tylko ja czuwam. Tylu ludzi pracuje nocą. Wyśpię się w dzień. Zadowolony z siebie świecił coraz jaśniej, ślizgał się promieniami po gładkiej powierzchni jeziora. Śmiał się do maszynisty, do piekarza, do podróżnego, który wracał do domu, do żołnierza, co w ciemną noc stał na warcie. Szybko minęła noc pyzatemu księżycowi. Nie zauwa- żył nawet, że niebo pobladło i gwiazdy przestały mrugać. Dopiero wtedy, gdy dobrze się rozwidniło, poszedł na spoczynek. 100
Kto znalazł mamę? Zgubił się raz Jurek mamie na bazarze, tuż przy bramie. Biedna mama, zapłakana szuka synka przy straganach. — Czy nie widział kto chłopczyka w białym swetrze i bucikach? Od podwórka do podwórka kilka osób szuka Jurka. W magazynie i w tartaku... Ani śladu! Ani znaku! W kinie, koło karuzeli... Nie, tam Jurka nie widzieli. W cyrku, w parku, koło mostu..; Może w domu jest po prostu? Już idzie przez podwórze! Obok Jurka — pan w mundurze. Jurek woła: — O, jest mama! Odnalazła się! Ta sama! Pan milicjant mi dopomógł i znalazłem ciebie w domu. 101
Kto to mógł zrobić? Ciężar dojrzałych nasion zmusił słonecznik do pochyle- nia nisko wielkiej tarczy, z brzegów której opadły już złote płatki. . _____ Krzysiu, czy to ty wydłubywałeś ziarna ze słonecz- nika? — Nie... — A może ty, Joasiu? — Ja też nie. Chyba jeszcze za wcześnie, niech trochę stwardnieją. — A jednak był tu ktoś, komu już smakowały. Popa- trzcie: odwrotna strona tarczy dokoła łodygi obsypana jest rozłupanymi nasionami, z których wyjedzone są słod- kie ziarenka. — O! A to ciekawe! Kto to mógł zrobić? — Już ja to zbadam — obiecał Krzyś. Obiecać łatwo, ale dopilnować amatora słoneczników trudno. Aż wreszcie udało się. — Chodźcie prędzej! Pokaźę wam złodzieja! — wołał gorączkowo Krzyś. „Złodziej” siedział na brzegu słonecznikowej tarczy i coraz to wychylał się ku dołowi, by wyłuskać z niej ziar- no, które potem rozłupywał i niepotrzebną łuskę pozo- stawiał tuż obok. Przyglądaliśmy się dość długo, dopóki najedzony nie rozwinął skrzydełek i nie odleciał na pobliskie drzewo. Ale spryciarz powiedział Krzyś.
Przysłowie Zrobiła baba ogrodnikiem kozła: same badyle do domu zwiozła. Zagadka Rośnie sobie w sadzie albo koło drogi, Wojtek nie uważał, więc poparzył nogi. Nocna przygoda na działce Noc zapanowała na działkach. W domku, pełnym za- pachu zerwanych jabłek, chłopcy układali się do snu. Dziadek czytał coś jeszcze. Nadlatujące przez okno ćmy trzepotały skrzydłami wokół lampy naftowej. Wkrótce ciemność spowiła domek. Do szmeru liści za oknami dołączyło się lekkie pochrapywanie dziadka. Nagle w ciemności rozległ się szept. — Wyjdź z łóżka i sprawdź, czy się nie udusił. — Śpij. Co się stało, to się nie odstanie. Lepiej było od razu powiedzieć dziadkowi. — Wygodnicki. Dziadek zaraz kazałby wypuścić. A my musimy zanieść go do szkoły. Cała klasa będzie się nim opiekowała. Wyjdź z łóżka, sprawdź, czy ma czym oddy- chać. — Ciszej, dziadek się zbudzi. Zostawiłem uchylone wieko. 103
__ Pamiętaj, w razie czego wszystko będzie na ciebie. Chłopcy musieli przerwać rozmowę, bo coś przebiegło po podłodze w ciemności. Chwila przerwy i znowu coś przemknęło z jeszcze większym stukotem. Zupełnie tak, jakby mała kózka biegała po izbie. Chłopcy z zapartym tchem słuchali coraz głośniejszych harców. — Jacek, wyskocz z łóżka i łap jeża. Ale rozrabia! Zaraz zbudzi dziadka — błagał Maciek. — Złap go, bo ja się boję. — Myślisz, że to tak łatwo — bronił się Jacek. Nim cokolwiek postanowili, z kąta pokoju rozległ się szczęk padających butelek. — Co, co się stało? Co za hałasy?! — Głos budzącego się dziadka wydał się chłopcom szczególnie groźny. Jacek przezornie wyskoczył z łóżka. — Pić mi się zachciało, dziadku. Szedłem do czajnika z wodą, potrąciłem butelkę — Jacek łgał jak z nut. — Nie biegać w dzień, to w nocy nie będzie się chciało pić — pouczał dziadek. — A dlaczego nie wziąłeś latarki? Leży na krżeśle koło mojego łóżka. Spać, dzieci, spać. 104
Dziadek obrócił się na drugi bok, aby ponownie zasnąć. Jeż, spłoszony głosami ludzkimi, zaszył się gdzieś w kącie. Nie rozrabiał. Wkrótce lekkie poświsty świadczyły, że dziadek po- nownie zasnął. Chłopcy, pogrążeni w ciemności, siedzieli nieruchomo w łóżkach. Nie wiedzieli, co począć. Aby zła- pać jeża, trzeba by było świecić latarką, poruszać się. Wtedy — murowane: dziadek się zbudzi. A może jeż ma już dosyć przygód i śpi sobie gdzieś pod łóżkiem? Trzeba poczekać. Czekając, zasnęli. Wtedy ich właśnie zbudził piekielny łoskot przewracanych menażek. Dziadek zerwał się z łóżka i zaczął wołać: — Czy uwzięliście się, żeby mi nie dać spać tej nocy! Gdzie latarka? — To ja, po resztki obiadu — próbował zmylić uwagę dziadka Maciek. — Poszukaj lepiej resztek rozumu — krzyknął dziadek. — Dajcie latarkę. Dziadek poświecił latarką, po czym już spokojnie po- wiedział : — Tylko jeże potrafią w nocy tak się awanturować. Szczególnie, gdy im w tym pomagają nierozsądni chłopcy. Zresztą pomówimy o tym rano. Tymczasem dajcie mi to duże pudło. Trzeba wsadzić do niego jeża i wystawić do ogrodu. Zagadka Duża skrzynia z desek, a w tej skrzyni wiosną zieleni się szczypiór i ogórki rosną. 105
Majka z Siwego Brzegu Jaki ten Siwy Brzeg przystrojony teraz weselnie ró- żowymi i białymi kwiatami, co obsypały drzewa we wszy- stkich ogródkach. A do tego jeszcze rzeka cała zblękitnia- ła od wiosennego nieba. I łąki stoją w złotych jaskrach. Majkę aż podrywa, żeby po takiej łące pobiegać, a tu nie... Mama stawia miskę pełną ziemniaków. — Musisz je obrać, Majko, bo mam pełne ręce roboty z kurczętami. — Jak skończę obieranie, mogę pójść do biblioteki? — Jak skończysz. Napełniając sagan obranymi ziemniakami, Majka roz- myśla sobie o tym, jak to powie pani Teresce, bibliote- karce: „Całą książkę przeczytałam. Sama. Bardzo mi się podobała. Proszę o następną”. 106
— Ku-ku! Ku-ku! Skąd kukułka w ogrodzie? Zakukała jeszcze raz i umil- kła. A po chwili odezwała się... wilga. — Coś takiego! — wykrzyknęła Majka, zrywając się do okna. Każdy przecież wie, że wilgi trzymają się lasu! Po co ta jedna plącze się między domami? — Michaj! Ty? Ja myślałam, że to prawdziwa ku- kułka, prawdziwa wilga. Chłopiec, ucieszony swoim figlem, podskakuje raz po raz, trzymając się rękami sztachet. — Wyjdź, Majka, z domu! — Kiedy mam jeszcze robotę... — Zaczekam. Przez otwarte okno słychać, jak Michaj pogwizduje, podśpiewuje swoje cygańskie piosenki. Majka już kończy obieranie. Jeszcze tylko kilka ziemniaków chlupnie do sa- gana i... — Mamo, prawda, że Michaj ładnie śpiewa? — Michaj? — mama jest tak zajęta kurczętami, że nie bardzo słyszy, co się dokoła niej dzieje. — To przecież Tadzio Kijak. I prawda: Tadzio, czyszczący grządki w swoim ogro- dzie, widać nie chciał być gorszy od Michaja i na całe gardło wywiódł ostatnio nauczoną w szkole piosenkę: ,,Z książki płynie odwaga, książka w życiu pomaga...” Więc Majka, wrzucając ostatni ziemniak do sagana z wo- 'ią, śpiewa dalej: „Chcemy książek jak słońce i piosenek jak wiatr!” - Mamo, obrałam, to lecę! 107
Wyskoczyła z domu, mocno w ręce trzymając książkę do wymiany. . __ Michaj, pójdziesz ze mną do naszej biblioteki. Chłopiec kryje oczy za czarnymi rzęsami, patrzy w zie- mię, wiercąc w niej kółko obcasem. — Jaka ona „nasza”? Ja nie z Siwego Brzegu. ____ No, to co? — zaperza się Majka. — Kasia też nie z Siwego Brzegu, tylko z bloków za torami w Pogodnem, a pożycza książki. — Z waszej biblioteki?! — nie dowierza chłopiec. — O, jakiś ty! Z naszej: mojej, twojej, Tadzia, Uli i... No, chyba Michaj nie chce, żeby mu Majka po imieniu wyliczyła wszystkie dzieci z Siwego Brzegu, z Pogodnego i jeszcze ze wsi okolicznych? Sam nie bardzo wie, czego chce. Jeszcze marudzi: — Nie wiem, jak się pożycza. — Chodźmy szybciej! Wszystko ci powiem! Wzięła za rękę Michaja. Pobiegli. 108
Święto Książki i Prasy Kto chce, niech wierzy lub nie wierzy... Raz z książek wyszli bohaterzy, zrobili bunt, podnieśli wrzawę. W pochodzie wyszli na Warszawę: Jaś i Małgosia, Kubuś Puchatek, Zosia Samosia i Miś Uszatek, słowik raźnie, chociaż piechotą, rak maszerował także z ochotą. Tak dobrze znane nam „ananasy” niosły transparent: „Dziś Święto Prasy”. Wicek i Wacek trzymali drążki, w środku był napis: „Niech żyją książki!”. 109
Majowa księgarnia (Na stoliku telefon, .noże być z tektury^ Przy stoliku zmar. miany księgarz. Księgarz smutno podśpiewuje na melodię „Krakowiaczek jeden... ) Ja jestem księgarzem, co bajki sprzedaje. Ale dziś, kochani, nie sprzedam wam KSIĘGARZ: bajek. Wiecie, co się stało? To przykry wypadek! Zniknęły dziś rano zwierzęta z okładek! (Pokazuje puste, tylne okładki książek.) DZIECKO I: Miś poszedł do lasu! DZIECKO II: Kot miauczy na dachu! KSIĘGARZ: Wy stroicie żarty, a ja drżę ze strachu! DZIECKO III: Więc co mamy robić? DZIECKO IV: Siąść przy telefonie! (Podchodzi do te- lefonu. ) DZIECKO I: Do kogo ty dzwonisz? DZIECKO IV: Na milicję dzwonię! Że uciekły nam z okładek słoń, żyrafa i niedźwiadek. (Telefonuje.) Halo, halo!... Pan milicjant na dyżurze? (Milicjant siedzi w ławce, trzyma słuchawkę i uważnie słu- cha.) MILICJANT: Tak jest, słucham! DZIECKO IV: Chcemy... rady! MILICJANT: Chętnie służę! Co się stało? Awantura czy wypadek? DZIECKO IV: Nie, zwierzęta... gdzieś uciekły nam z okładek!
I: STRAŻAK II: MILICJANT: Zaraz, zaraz... jest w areszcie obywatel, ma na sobie bardzo dziwną, burą szatę. I niegrzecznie mruczy do mnie ta osoba. Tak, to niedźwiedź! DZIECKO III: Czy ten niedźwiedź coś przeskrobał? MILICJANT: Żle przechodził przez ulicę, więc man- dacik będzie musiał obywatel dziś zapłacić. Ale skoro jest niedźwiedziem... Małym jeszcze... To go sobie, moi mili, stąd zabierzcie! na swoje miejsca. Do Księgarza dzwoni DZIECKO II: MILICJANT: (Dzieci wracają Strażak.) STRAŻAK I: KSIĘGARZ: STRAŻAK Halo, halo!... Tu księgarnia? Oczywiście! Dzwoni strażak! Wy zwierzęta zgubi- liście? Bo się do nas słoń z żyrafą dzisiaj zgłosił i o pracę — słoń z żyrafą — nas poprosił! (Zabiera pierwszemu słuchawkę.) Ta żyrafa nas zanudza dwie godziny, że zastąpi przy pożarze trzy drabiny! 111
STRAŻACY: KSIĘGARZ: STRAŻAK HI : (Zabiera drugiemu słuchawkę.) A słoń trąbi, że się przyda przy pożarze! Że, jak wodą trzeba sikać, on pokaźe! Tak gadają, a nam wszystkim się wydaje, że ten słoń i ta żyrafa... (Pukają się zv czoło.) ... wyszły z bajek! Czy pan zechce im do bajek wskazać drogę? Ja je zaraz do księgarni przywieźć mogę! (Milicjant i strażacy udają, że przyprowadzają do księ- garni zwierzęta z okładek. Księgarz dziękuje ukłonem i śpię- zva na melodię krakowiaka.) KSIĘGARZ: STRAŻAK I: Zaraz na okładki powrócą zwierzęta. I moja księgarnia nie będzie zamknięta! Po książki w kolejce cała klasa staje, przeczytamy sobie dużo śmiesznych bajek! DZIECI: Cuda i dziwy Spadł kiedyś w lipcu śnieżek niebieski, szczekały ptaszki, ćwierkały pieski. Fruwały krówki nad modrą łąką. Śpiewało z nieba zielone słonko. Bajka o małej Maszy (Rosyjska baśń ludowa) Żyli sobie tatuś i mamusia. Mieli córeczkę Maszę. Pewnego razu wybrała się Masza z koleżankami na jagody. Chodzą dziewczynki po lesie, zbierają jagody, a Ma- sza weszła między gęste krzaki i zgubiła się. Biega tu i tam, aż trafiła do leśnego domku. Zastukała do drzwi — nikt się nie odzywa. Weszła Masza do izby i usiadła zmęczona na ławie. A to był domek niedźwiedzia. Wrócił niedźwiedź wieczorem, zobaczył Maszę i bardzo się ucieszył. — O, nie puszczę cię, Maszeńko — mówi niedźwiedź — będziesz u mnie mieszkać. Rozpłakała się Masza, ale cóż mogła począć. Została w leśnej chatce. Niedźwiedź na cały dzień chodził do lasu i surowo przykazywał, aby nigdzie z chatki nie wychodziła. — Jeśli mi uciekniesz — mówił — natychmiast cię schwytam i zjem! Zaczęła Masza rozmyślać, jak by tu uciec. — Misiu — mówi do niedźwiedzia — proszę cię bar- dzo, pójdź do mojej wioski, pozdrów mamusię i tatusia, zanieś im jakiś upominek ode mnie. Napiekła Masza ciasteczek, zdjęła ze strychu ogromny kosz i mówi: — W tym koszu zaniesiesz ciasteczka moim rodzicom. Tylko pamiętaj: nie wolno ci zjeść ani jednego! Ja wlezę na dach i będę cię obserwowała. Nie oszukasz mnie! Wyszedł niedźwiedź na chwilę z izby, a Masza — hop. do kosza. Nakryła się ciastkami i cichutko siedzi. Wrócił Miś, patrzy: kosz gotów, wziął go na plecy i ruszyi do wioski. * ''mierny czytać 113
Szedł, szedł, zmęczył się i mruczy: — Siądę, ciasteczkiem się posilę. A Masza z kosza krzyczy: — Widzę cię, widzę! Nie siadaj na pieńku, ciastek nie ruszaj! Wstał niedźwiedź, stęknął i poszedł dalej. Idzie, idzie, nogi go zabolały... — Siądę sobie na pieńku, ciasteczkiem się posilę... A Masza z kosza znów krzyczy: — Widzę cię, widzę! Nie siadaj, ciastek nie ruszaj! Przeląkł się niedźwiedź. — Patrzcie, patrzcie, co za mądrala! Wysoko siedzi, daleko widzi! Wstał i ruszył szybko w dalszą drogę. Przyszedł do wioski, odnalazł dom Maszy. — Puk, puk, puk! Otwierajcie, otwierajcie! Niosę wam prezent od córeczki. A tu jak nie wypadną psy! Przestraszył się Miś okrop- nie, postawił kosz pod wrotami i uciekł do lasu. Wyszedł tatuś z mamusią z domu, otworzyli kosz, a z kosza uśmiecha się Maszerika. 114
Smutna Baba Jaga Dom na kurzej łapce, skrzypi krzywa furtka. Przed domkiem na ławce Baba Jaga smutna. Nikt nie lubi Baby Jagi ani krztyny, nikt do Baby nie przychodzi w odwiedziny, nikt „dzień dobry” jej nie powie, gdy ją spotka, nikt się nigdy nie zatrzyma u jej płotka... Baba Jaga martwi się i smuci: — Ja już nie chcę z wszystkimi się kłócić! Czy są może takie czary albo zioła, żebym miła się zrobiła i wesoła? Aż tu słyszy — szeleszczą krzaki, z łopatami idą pierwszaki! — Babo Jago, wpuść nas do domu! My ci chcemy w ogródku pomóc! Wyrzucimy śmiecie i chwasty, nasadzimy tu chryzantem strzępiastych. Baba Jaga się śmieje i śpiewa, i konewką grządki podlewa. I niedługo już ogródek jest czysty, a przy furtce nowy haczyk błyszczy. Już gotowe! I wszyscy po pracy polecieli na łopatach na spacer. 115
Gdzie się podziały olbrzymy? (Baśń czeska) Był raz Olbrzym, olbrzymi Olbrzym. Od ziemi aż do chmur i jeszcze wyżej. Olbrzym ów niezmiernie lubił próżnować. Kiedy był jeszcze małym Olbrzymem, czyli takim ol- brzymim smykiem, próżnowało mu się wspaniale. Brał pod głowę trzy kopki siana, rozkładał się pod lasem i drze- mał, dmuchając olbrzymim nosem po wierzchołkach drzew. Co za przyjemność! Nad głową przelatywały ku- kułki, wrony i sroki, przez nos przeskakiwały wiewiórki, a w gęstej czuprynie Olbrzyma bawiły się w chowanego pliszki z sikorkami. Wspaniałe czasy. Ale Olbrzym rósł i rósł. Stał się gruby i ciężki. Teraz gdziekolwiek się położył, natychmiast tworzyła się pod nim głęboka dolina. Do tej doliny ze wszystkich stron spływały strumyki, a ze strumyków powstawały rzeki. I jakaż to przyjemność leżeć w takiej dolinie, kiedy pod plecami płynie Wisła lub Odra, pod lewą ręką szumi Pili" ca, a pod prawą Warta? Każdy przyzna, że takie położe- nie się nie należy do przyjemnych i może zdenerwować 116
najspokojniejszego olbrzyma. Bo przecież olbrzym to nie szczupak ani płotka. Bardzo zmartwiony był Olbrzym. Pewnego letniego popołudnia siadł sobie na zboczu wedle małej górskiej wioski. W wiosce tej mieszkał stolarz Strugaczek. O Stru- gaczku mówili wszyscy, że jest bardzo mądrym człowie- kiem i dobrym majstrem. Więc Olbrzym postanowił po- prosić go o radę. — Mówią o tobie, Strugaczku, że jesteś bardzo mądry. Może byś mi pomógł ? — zapytał stolarza. — A w czym ja mógłbym ci pomóc, Olbrzymie? — powiada Strugaczek. — Masz łóżko, Strugaczku? — pyta Olbrzym. — Wiadomo, że mam. — A żona twoja również ma łóżko? — Jakżeby nie miała! — A twoja córeczka? 117
nież m* _ ona równie m. Westchną sobwszyscy macie łozka, a ja _ Widzisz’ StlUg . ily ___ westchnął z kolei stolarz Eh, 01brZ^nlteóżka dla ciebie. Nawet pięć wagonów Nie chcialby® r°b‘‘ loby. Nikt takiego łóżka nie zrobi, drewna nie wy«aęz sobie na te chmury: Ogromy AJepococilo*0' P wierzchu białe. Co za spanie na pod spodetn czaI" ' pierzynach. tych chmurach. Jah Strugaczku. Na co mi łozko? - Mądra masz chmurach j niech mnie niosą, gdzie Legnę sobie n -. j cj iin się P°doban7h‘„m na olbrzymich chmurach, co to od Ułożył Się oibrzy hu biale. Leży sobie pięknie, spodu są czarne, a z raz na zachód, to znów na wschód. jak w puchu, i Płyn* ogromniasty nos Olbrzyma, "\lgXsa -^a, ale całego Olbrzyma na ziemi ,uz nie ujrzycie. Spływają krople... Spływają krople z ula. Woda z jabłoni kapie. Hej, deszcz po polach hula, bo nie.ma żadnych zmartwień. Błyska się. Piorun broi. Lasowi moknie broda. O, przyjaciele moi, jutro znowu pogoda!
Ruszamy w świat

Wycieczka Jechały niedźwiedzie na welocypedzie. Za nimi kot bury z ogonem do góry. Za nim w dorożce dwa nosorożce. Za nimi strusie w autobusie. Małpa z rakiem na psie okrakiem. Kogut z indyczką bryczką. Kura z jajem tramwajem. Lew z krokodylem automobilem. Jadą wesoło, śmiechy, okrzyki, chrupią po drodze słodkie pierniki. 121

Budka dróżnika Pędzi pociąg, gwiżdże, za zakrętem znika, mija most na rzece i budkę dróżnika. Przy budce dróżnika rosną polne róże i czerwone wino wspina się po murze. Przy budce dróżnika dyń-dyń — szlaban dzwoni. Stoi przy nim chłopczyk z chorągiewką w dłoni. „Szczęśliwej podróży!” Pozdrawia nas ręką. I już go nie widać, bo pociąg mknie prędko. Rebusy z „torem”
— Lećmy dalej — zawołałem. — Może znajdzie jakaś polana. S1 Pilot poruszył czarnymi wąsami. — Dalej nie możemy lecieć, bo nie mamy już ben — Jak pan mógł wystartować bez zapasu benzynT^' jęknąłem zrozpaczony. y ’ Pilot wzruszył ramionami. Za wiele ode mnie wymagasz. Dorysowałeś mi nie- potrzebnie wąsy, a zapomniałeś narysować kilka kanistrów benzyny. W takim razie lądujemy na drzewach, bo jestem strasznie głodny! - zawołałem. a szczęście nie musieliśmy lądować na drzewach, bo pod nami zobaczyliśmy piękny, różowy obłoczek. 124
— To ten sam, który narysowałem nad lasem — ucie- szyłem się. — Czy można na nim wylądować bezpiecznie? Pilot uśmiechnął się wyrozumiale. — Spróbujmy. I tak nie mamy nic do stracenia. Osiedliśmy lekko i miękko jak na puchowej pierzynie. Myślałem, że będziemy pierwszymi ludźmi lądującymi na takim ślicznym obłoku, a ja będę mógł pochwalić się ko- legom. Niestety, nic z tego, bo przed nami wylądował już nowiutki śmigłowiec. — Kto ośmielił się lądować tu przed nami? — zawo- łałem zdumiony. Dalszego ciągu szukajcie na str. 143 Leci w przestworzach przez lądy, morza. Wozi towary, ludzi... Śpieszy się, nie marudzi 125
Wędrowały krasnale 1. Wędrowały leśną ścieżką śmieszne krasnoludki. 2. Jeden duży, drugi średni, a trzeci malutki. 3’ Na Polanie, w krzakach spotkały ślimaka. 4. — Co to? — mówi pierwszy. Góra wielka taka? 126
i- Wtem ślimak ciekawie wytknął z domku rogi. Nie! To chyba zamek zaklętej królewny... Smok! — krzyknęły krasnoludki Ratunku! — iw nogi. To czołg! — mówi średni jestem tego pewny.
Parasolka i spadochron sa od słońca, a drugie od deszczu ! X”e taka kolorowa i jedwabna parasolka od slońca 17 a sobie któregoś dnia na pokazy lotnicze. Oczywlscie n° poszła sama, tylko razem ze swoją pantą, która przez calv czas trzymała ją za rączkę. K?edv na niebie pojawił się samolot, parasolka zaczęła . u.kać a kiedy z samolotu wyskoczył biały spadochron, parasolkaPodskoczyła do góry i krzyknęła na cały glos — To mój wnuczek! To mó) wnuczek teraz skacze! Patrzcie, ludzie, jakiego mam dzielnego wnuczka i jak mój wnuczek ładnie się rozwija! Tak właśnie zawołała i pomachała drewnianą rączką białemu spadochronowi. A wielki spadochron rozwinął się wtedy jeszcze piękniej i, patrząc na ziemię, powiedział do skoczks* — Ta mała parasolka to moja babcia. Musimy ładnie wylądować, żeby nie przynieść jej wstydu!
Dziadkowie i wnuczęta Uwaga! Mamy tu dla was niespodziankę. Przedstawia- my wam bardzo, bardzo starych dziadków i bardzo młode wnuczęta. Oto oni: Czy poznacie, kto jest czyim dziadkiem, kto czyim wnukiem? Spróbujcie! 9 ~ Umiemy czytać 129
Wiatr motocyklista 130 Szumią drzewa stokroć głośniej niż zwykle to wiatr, WIATR jedzic motocyklem. Huczy w trawach i w wiosennych listkach — to wiatr, WIATR, wiatr motocyklista. Na minutę sto dwadzieścia podmuchów — panie wietrze, pan przekracza przepisy ruchu! Niechaj pan tak przynajmniej nie pędzi w rozwidleniu tych najmłodszych sosnowych gałęzi! Jak pan może gnać na pełnym gazie, gdy znad rowów wyskakują wierzbowe bazie! A wiatr woła: — Ty się, lesie, rozstąp, bo wiatr, WIATR ma specjalne prawo jazdy wiosną!
Na jezdni Każdy uczeń, nawet mały, zna na pamięć te sygnały i odróżnia na ulicach wszystkie znaki na tablicach. Gdy widzimy, że kolega pędzi i na jezdnię wbiega, to wołamy: — Wracaj kłusem, bo nie jesteś autobusem. Gdy ujrzymy czytelnika, co na jezdnię zszedł z chodnika, zawołajmy doń z daleka: — Jezdnia to nie biblioteka! Do tramwaju nie skacz w biegu i powstrzymaj swych kolegów. Jeśli skoki chcą trenować, na boisko ich zaprowadź. Gdy na jezdni nam się zdarzy ujrzeć piłkę i piłkarzy, to wołajmy bez obawy: — Jezdnia nie jest do zabawy! Rebus 131
Zagadka Stoją przy drogach na długich nogach wcale nie ptaki. Nauczyć mogą, jak jeździć drogą, drogowe... Bajka o Skarbku, co się w kopalni pokazuje (Polska baśń ludowa) a awnych czasów w kopalni węgla otrzymał pewien y górnik trudne zadanie od sztygara. Sztygar kazał f°Z.1C ścian? węglową tak twardą, źe żadna skała nie hrar j r°wnać- Długo dumał górnik, jak tu się za- bracdo te, roboty, aż wreszcie poczuł głód. wiedział i°X‘łPsię posnąć111 ~ P°' go oTzkTnZlLTifjerC?’ Ztódł P7Stan?.la * ŚW1.d™’e więc dał jej znowu. chętn,e * me myszko, jutro^2 k°niec’ W1ęcej nie mam, ale przyjdź, 132
Nagle myszka zniknęła, a przed górnikiem stanął ma- lutki krasnoludek, życzliwie uśmiechnięty. A był to Skar- bek, duch tej kopalni. — Ty mi pomogłeś, teraz ja ci pomogę — rzeki, po czym poradził górnikowi, jak wywiercić otwory w węglo- wej ścianie, żeby ją potem rozsadzić i węgiel wydobyć. — Przy samym wybuchu już nic ci pomóc nie mogę. Pamiętaj tylko, aby robota była dziś skończona! I krasnoludek zniknął. Wziął się górnik z towarzyszami do roboty. Zrobili wszystko do wieczora, tak jak kazał Skarbek. I dobrze się stało, bo ledwo skończyli, cały korytarz podziemny zawalił się z hukiem, a oni uniknęli niechybnej śmierci. Zagadka Jakie to kamienie palą się płomieniem
Dymią się bure kominy Piece hutnicze płoną 134
Jak nasza mama uratowała dzwonnicę Największą ozdobą naszego miasta była drewniana dzwonnica, która miała już kilkaset lat. Trochę skrzypiala ze starości podczas dużych wiatrów. Lecz była tak piękna, że każdy, kto tylko przejeżdżał przez nasze miasto, oglądał ją i podziwiał, a potem chwalił się, że widział najstarszą i najładniejszą w Polsce drewnianą dzwonnicę. Ludzie od dawna mówili, że któregoś dnia dzwonnica może zawalić się ze starości. A tego roku na wiosnę po- stawiono rusztowania, żeby dzwonnicę wyremontować, a więc zreperować dach: na miejsce zepsutych gontów powstawiać nowe. Załatać dziury w schodach i ścianach. Lecz zanim jeszcze robotnicy wzięli się do pracy, za- czął wiać wiatr. Najpierw zwyczajny. Potem silny. A po- tem zerwał się prawdziwy huragan. Wracaliśmy właśnie z mamą ze sklepu. Wiatr dął w nas tak, że musieliśmy prawie biec. Weszliśmy do bramy, gdzie już stała grupka ludzi. Wszyscy patrzyli na dzwon- nicę. Trzeszczała żałośnie. — Nie przetrzyma tej wichury 1 — powiedział pan in- żynier od remontów. — Wiatr pozrywa wszystkie gonty, przegniłe schody runą i cała dzwonnica zawali się! Spro- wadziliśmy samochód strażacki, żeby zarzucić na dach umacniającą linę. Ale co z tego? Nikt nie wdrapie się na drabinę przy takim wietrze. Mógłby spaść! A zresztą jed- na lina nic już nie pomoże, bo nie przytrzyma pojedyn- czych gontów. Trudno — przepadło! Trzeba pogodzić się z tym, że nie będziemy mieli dzwonnicy. Idźcie, ludzie, lepiej do domów. Tu i tak nic nie można pomóc! — Rzeczywiście — powiedziała nasza mama do nas. — Biegnijcie prędko do domu. Ale jeszcze prędzej wra- cajcie i przynieście mi tu te najmocniejsze, czerwone nici. 135
Wszystkie, jakie są! I druty. A ty — zwróciła się do naj- starszego brata — przynieś też swój latawiec. Gdy wróciliśmy, mama przywiązała do latawca czer- woną nitkę. — Musisz teraz — powiedziała do najstarszego brata — wypuścić latawiec tak, aby czerwona nitka zaczepiła się o dach dzwonnicy. Kiedy to się stanie, ściągnij lata- wiec na dół. . Trzy razy obiegał nasz najstarszy brat rynek dookoła, aż zahaczył czerwoną nitką o dach dzwonnicy. Namęczył się, bo wiatr wciąż porywał latawiec do góry, wysoko. Ale w końcu udało mu się. Oddał mamie koniuszek nitki. Wtedy w rękach mamy zamigotały druty, prędko, prędziutko. A każde nowe oczko mama podciągała do góry jakoś tak zgrabnie, że biegło po nitce i zatrzymywało się dopiero na dachu dzwonnicy. Wiatr wściekle szarpał nitki i zrywał niektóre. Ale na- sza mama była szybsza od wiatru. Na miejsce każdej zer- anej przybywały trzy nowe. Wkrótce dach dzwonnicy rwienił się, bo czerwona, mocna siateczka pokrywała go coraz gęściej i gęściej. 136
Nagle zabrakło mci. Lecz oto, trąbiąc, nadjechał ze sklepu samochód pełen zielonych, żółtych i niebieskich motków takiej samej włóczki. Kolorowa pajęczynka nitek okryła całą dzwonnicę aż do dołu. Przytrzymała obluzo- wane gonty. Wtedy pięciu panów pobiegło pod dzwonnicę i przywiązało końce nitek do belek leżących na ziemi. Mama odłożyła druty. — Uff — powiedziała, rozcierając zmęczone palce. — Zajęłam kiedyś pierwsze miejsce w konkursie robienia na drutach. Ale takiego dużego kapturka nigdy nie robiłam! Wiatr wiał do wieczora i jeszcze przez całą noc, lecz kolorowy kapturek mocno trzymał dzwonnicę i nie pozwo- lił jej się zawalić. Następnego dnia była piękna pogoda. A rano obudziło nas stukanie młotków. Właśnie zaczął się remont dzwon- nicy. 137
Piosenka o Wiśle Wisło moja, Wisło szara, gdzie tak cicho płyniesz ? Skąd tej wody nazbierałaś? Mów, nim w morzu zginiesz. Nazbierałam swoje wody z tej polskiej krainy, z tej krainy ukochanej, nie ma nad nią innej. Legenda o Złotej Kaczce Na dole niebiesko, na górze niebiesko, bo na dole Wi- sła pluszcze, a nad głową niebo się uśmiecha. Od rzeki do góry idzie prosta droga. Jak się patrzy znad Wisły, to pomyśleć można, że aż do nieba sięga. Szedł sobie tą drogą od Wisły szewczyk Kasperek i tak sobie myślał: „Jakbym tak szedł i szedł tą drogą pochyłą, tobym może do nieba doszedł? Tobym może gwiazdę złowił, tobym był bogaty!” Ale czy to można dojść do nieba, kiedy po drodze tyle ciekawych rzeczy napotykasz? Ot, już w połowie Kasperek musiał przystanąć. Stoi oto wielki, wspaniały zamek. Dziwy o tym zamku gadają! Jest tu podobno loch podziemny, do którego tra- fić niełatwo. W tym podziemiu — skarby nieprzeliczone. 138
Strzeże ich Złota Kaczka. Wielu śmiałków próbowało zdobyć to bogactwo, ale żadnemu się nie udało. Roześmiał się Kasperek. — Nie pójdę do nieba! Pójdę Złotej Kaczki szukać. I poszedł. W ciemnych lochach kagankiem sobie przy- świecał. Długo błądził. -Straszyły go tam okrutne straszy- dła. Głodem przymierał. Przez ogień przechodził, przez wodę, a niczego się nie uląkł. Doszedł wreszcie do jeziora. A to jezioro — jak ze srebra. Kaczka na nim ze złota. A gada ta kaczka, jakby najpiękniejsze skrzypce gdzieś za ścianą grały: -— Masz tu, Kasperku, wór złota. Jeśli je w ciągu tego dnia sam na siebie wydasz, nikomu nawet grosika nie oddasz, z nikim się nie podzielisz — wszystkie skarby będą twoje. A tych skarbów wokoło tyle, aż się w oczach ćmi. Używał Kasperek przez cały dzień jak król. Strojów so- bie bogatych nasprawiał, dwór sobie kupił, konia ogni- stego do karocy szczerozłotej. A jadł... A pił! Wydał wszystko złoto, które od Kaczki dostał. Zajechał wieczorem przed zamek, żeby swoje skarby 139
odebrać. Zeskakuje z konia, a tu sierota podbiega, o ka- wałek chleba prosi. Sięgnął Kasperek do kieszeni, ostatni grosik znalazł. Zapomniał o tym, co mu Złota Kaczka przykazała, oddał grosik sierocie. Zatrzęsła się wtedy cała ulica. Zagrzmiało. Stracił Kasperek swoje skarby. Już nigdy do lochu nie trafił. Ale nie zmartwił się tym wcale. — Co mi tam że skarbów dla samego siebie! — po- wiedział i tą pochyłą drogą poszedł w górę, dalej, do mia- sta. Podobno zamieszkał na Starym Mieście. Nauczył się szyć piękne buty i wiodło mu się od tego czasu jak nigdy. Ożenił się z panienką piękną i zacną, dzieci wychował i żył długie lata w dostatku, zdrowiu i szczęściu. A o Złotej Kaczce słuch zaginął. I dzięki Bogu! Bo zła musiała ona być, skoro za warunek stawiała: „Z nikim się nie podziel!” Nikt więc już dziś Złotej Kaczki nie szuka, choć nadal jest w Warszawie tamta pochyła ulica. Nazywa się ta ulica Tamka, I dawne zamczysko też tam stoi, pięknie odbu- dowane. 140
Syrenka Stoi Syrenka nad Wisłą, słońce w jej oczach zabłysło. Warszawskie dzieci tu przyszły, stanęły na brzegu Wisły. Kiwają Syrenie ręką: „Jakże się miewasz, Syrenko?” Dokoła Warszawy Brzeg wiślany lewy, brzeg wiślany prawy... jedziemy tramwajem dokoła Warszawy. A kiedy nasz tramwaj obok zoo jedzie, kiwają nam łapą warszawskie niedźwiedzie. Zagadka Po żelaznyrh moim grzbiecie poprzez rzekę przejść możecie. oo 141
Widok z Pałacu Kultury To jest, kochani, Pałac Kultury. Kto ma ochotę wjechać do góry? Myśmy wjechali. Czy nas widzicie ? Tam, na tarasie, na samym szczycie. Co za widoki! Jakie ciekawe 1 Widać stąd prawie całą Warszawę.
W odpowiedzi usłyszałem dobrze mi znany głos: — To ja, Felek Karolak. Nie poznajesz mnie? Skąd Felek Karolak znalazł się na obłoku? I do tego w takim fantastycznym śmigłowcu. Po chwili w okienku śmigłowca ukazały się jego odstające uszy, a za nimi cały Felek. — Skąd się tu wziąłeś? — zapytałem. — A ty skąd? — zawołał Felek. — Ja... narysowałem samolot i pilota. Felek roześmiał się głośno. — Po co ci pilot? Ja narysowałem śmigłowiec i siebie.
___ ]SIie pomyślałem o tym — od rzekłem wykrętnie. __ Bardzo się cieszę, że cię spotka. lem. A dokąd to lecisz? __ Do Łomży. __ Dlaczego właśnie do Łomży? _____ Bo w Łomży jest właśnie cyrk. A w cyrku występuje akrobata Pira- mido-Polopirino, więc chćialem g0 koniecznie obejrzeć. A ty dokąd? ___ Ja do Olsztyna, do cioci. ___ Eee... — skrzywił się Felek. — Jedź ze mną do Łomży. Mówię ci, drugiego takiego akrobaty nie ma na świecie. _ Bardzo mi przykro — odparłem — ale chciałbym zrobić niespodziankę cioci Eli. — Szkoda — zmartwił się Felek. Dalszego ciągu szukajcie ńa srr. 160 Ucieczka (Baśń ludowa) Piękna królewna, zaklęta, siedziała w zamku na g pod władzą czarownicy. Młody królewicz, który Y zaręczony, na próżno chodził wokoło góry i Patrza mkowe okna. Płakał nieraz gorzkimi łzami. obiecała Aż jedna wróżka, ulitowawszy się nad nim, wyzwolić królewnę zaklętą. W postaci gołębia usi jej Oknie i rzekla: . „rześciera- — Oto masz grzebień, szczotkę, jabłko i P 144
dło. Uciekaj z zamku. Jeśli cię będzie gonić czarownica, rzuć najprzód grzebień, obej- rzyj się i uciekaj. Gdy potem gonić cię będzie, rzuć szczot- kę, a potem jabłko. Jeśli i wtedy nie zaprzestanie po- goni, rzuć prześcieradło, a dostaniesz się do zamku ojca swego rodzonego. Piękna królewna podzię- kowała gołąbkowi. W nocy, czarownica wsiadła na łopatę i zawołała: — Las czy wieś — biesie, nieś! I poleciała na Łysą Górę.. Wtedy królewna uciekła z zamku. Biegnie co siły, zdy- szana. Ogląda się za siebie i widzi, że czarownica, która strzegła jej tak pilnie, pędzi na wielkim kogucie i już ją nie- mal dogania. Rzuca królewna grzebień poza siebie. Spojrzy — a tu grzebień z rzekę się zamienia. Czarownica, zatrzymana bystrym pędem wielkiej rzeki, patrzy, pieniąc się ze złości. 10 ~ Umiemy czytać 145
Na przeciwnym brzegu piękna królewna oddala się coraz bardziej*" Wreszcie czarownica dosiada koguta, rzuca się w wodę, przepływa rzekę i dalej goni swego z lega. KrólewnaTzuca poza siebie szczotkę. Obejrzy się — a tu każda szczecina w drzgwo wyrasta. I powstaje bór ogromny, ciemny, gęsty, nieprzejrzany. Zawyły w nim stadem wilki. Czarownica, zatrzymana w biegu, cały dzień musi się przedzierać przez ten las. Lecz gdy się czarownica z lasu wydostała, znów kró- lewnę dogania. Królewna rzuca za siebie jabłko. Ogląda się — a to jabłko w górę wysoką i stromą wyrosło. Czer- wona ze złości czarownica pnie się pod górę. Z samego wierzchołka widzi, że królewna już jest blisko zamku. 146
Dosiada żwawo koguta 1^; - za kraj szaty chwyta. Lecz królewna" ' ' “ „ , . u z Królewna rzuca prześcieradło. Prześcieradło w szerokie morze się rozplywa. Płynąc na kogucie, czarownica opryskana białą morską pianą z daleka jak wielka bryła śniegu. A królewna? Doszła do zamku ojca swego. Już tam na nią czekał królewicz. Król zaraz ucztę wyprawił i wesele. Cały zamek jaśniał światłami. A czarownica, podrzucana morskimi bałwanami, patrzała na jasny zamek, słyszała wesołych grajków, radosne okrzyki ludzi. Tak ją to roz- wścieczyło, że aż ze złości pękła. 147
Wianki Na wysokim brzegu Panieneczka stała, Modrymi oczkami Na wianek patrzała. Płyńże, mój wianeczku, Po tej. bystrej fali, Póki się ten ogień Świętojański pali. Płyńże, mój wianeczku, Do brzegu drugiego, Pytaj się tam ludzi O braciszka mego. Mój braciszek miły Wędruje po świecie, A ja mu posyłam To różane kwiecie. 148
Na kolonie Pierwszy raz w życiu jedzie Pawelek na kolonie! Mama przygotowuje wyprawę: piżamę, kąpielówki, koszule, skarpetki, przybory do mycia. Weźmiesz ze sobą igłę i nici — mówi. — Potrafisz chyba przyszyć guzik, gdy się oberwie? — Jeszcze jak! — przechwala się Pawełek. — Zaraz pokażę, jak to będę robił i zaczyna mocować się z gu- zikiem u koszuli. Co ty robisz! gniewa się mama. — Nie obrywaj guzika, wierzę ci na słowo. Gdy nadszedł dzień wyjazdu, Pawełek, dotąd wesoły i podniecony zbliżającą się podróżą, naraz posmutniał. — Mamusiu — mówi — czy odwiedzicie mnie z ta- tusiem na koloniach? — Odwiedzimy — obiecuje mama. — Z Mruczkiem? Mama uśmiecha się. — Mruczek będzie czekał na ciebie w domu. Kot jakby zrozumiał, o czym się mówi, bo zaraz zaczął się łasić do chłopca. Gdy mama wyszła z pokoju, Paweł spojrzał rzewnie na swego przyjaciela. — Smutno ci będzie beze mnie, prawda? I mnie też będzie ciebie brak... Co by na to poradzić? Już wiem! Wkrótce zjawił się tata i wszyscy wyruszyli na dworzec. Ile tam było dzieci! Jaki gwar! Wszyscy bardzo prze- jęci cieszyli się, że jadą nad morze w takiej miłej, wesołej gromadzie. Pawełek zapomniał o wszystkim, przyłączał się do kolegów. Wtem... rozległo się ciche, przytłumione miauczenie. , . .. - Kto to miauczy? Tu gdzieś jest kot! - dziwiły się dzieci. 149
Ktoś zawołał: — To miauczy plecak Pawełka! Pierwsza domyśliła się wszystkiego mama. Rozsznu- rowała plecak — wyskoczył z niego przerażony Mruczek. Nie było czasu na robienie wymówek Pawełkowi: dzieci wsiadły do wagonów. Mruczek zapomniał już pew- nie też o niewygodach, na które naraził go Pawełek. Sie- dział na ręku mamy i patrzył wesoło na odjeżdżający po- ciąg. — Kici, kici, kici!... — wołały dzieci z okien pociągu. To był bardzo wesoły wyjazd na kolonie. Wakacyjne rady. Głowa nie jest od parady i służyć ci musi dalej. Dbaj więc o nią i osłaniaj, kiedy słońce pali. 150
Gdy huczą grzmoty, szumi ulewa, nie chroń się nigdy pod wysokie drzewa. Płynie w rzece woda, chłodna, bystra, czysta. Tylko przy dorosłych z kąpieli korzystaj! Coś tam pełznie w trawie. Wąż? A może żmija? I węża, i żmiję z daleka omijaj. Urządzamy grzybobranie. Jaka rada stąd wynika? Gdy jakiegoś grzyba nie znasz, nie wkładaj go do koszyka. Gdy w lesie, w polu, czy za domem wykopiesz jakiś dziwny przedmiot zardzewiały, nie dotykaj go! Daj znać dorosłym! Śmierć niosą groźne niewypały! 151
Nocna warta Idzie lasem nocka siwa, ucichł już zuchowy biwak. Został tylko Jaś na straży. Słucha... Wiatr z księżycem gwarzy... Księżyc ukrył się za chmurą, w lesie ciemno i ponuro. Chociaż puchacz głośno pucha, noc niestraszna jest dla zucha. 152
Ognisko... Słońce nad ziemią nisko, chłodnawy wieczór wcześnie. Rozpalimy wesołe ognisko, zaśpiewamy wesołe pieśni.
Lato ogłasza alarm — Co to? — Obrazek. — A na obrazku ? — Las. W lesie Lato w strażackim kasku. Lato powiada: — Las schnie jak wiórek! Wiatr gdzieś przepędził deszczową chmurę. Wszystko co suche, w mig się zapala. Strażacy! Baczność! Ogłaszam alarm! Jak się zmienić w strażaka? Trzeba, nie zwlekając, zrobić sobie hełm strażacki. Strażacy w spódnicach na pewno wolą hełmy kolorowe. Prawda? No, to proszę nazbierać sitowia! Co? Kręcicie nosem, że to hełmy nieprawdziwe. Zapytajcie prawdzi- wych strażaków, czy nie chodzili w takich hełmach, zanim całkiem nie dorośli! Oprócz hełmu zróbcie pas z papiero- wego sznurka. A z tektury — toporek. Pytacie, co dalej ? Przede wszystkim — ważne zadanie: 154
Wasza drużyna strażacka nie pozwoli, by wybuchł gdzieś pożar. Będziecie wysyłać patrole do lasu i pilnie baczyć, czy ktoś nie rozpalił ogniska lub nie rzucił gdzieś tlącego się papierosa. Wyzbierajcie porzucone butelki, bo wiadomo, że nagrzane słońcem szkło też może spowodo- wać pożar. A jeśli wybuchnie gdzieś pożar, alarmujcie straż pożar- ną lub posterunek milicji. Strażacy wolni od służby mogą się zabawić. Oto strażackie gry: Ruszaj — nie ruszaj Siedzimy w kole. Starszy strażak stoi i woła na przykład tak: „Trąbka!” Wtedy wszyscy podnosimy się i mówimy: „Ruszaj!”, bo'trąbką wolno się bawić, tak samo zrobimy, jeśli starszy strażak powie: „Piasek!”, „Klocki!”, „But!”, „Dzbanek!”, ale gdy zawoła: „Zapałki!”, „Niewypał!”, „Butelka!” — wtedy nikt nawet nie powinien drgnąć, tylko wołamy chórem: „Nie ruszaj!”. Kto zrobi inaczej, odpada z gry. Marny z niego strażak! 155
Wyścigi z wodą Stoimy na starcie. Każdy trzyma w ręku łyżkę lub plastykowy kubeczek. Na łyżce lub w kubku — woda. Na dany znak biegniemy z wodą do mety. Kto najmniej wody rozleje i najszybciej dobiegnie, ten zwycięży w ognio- wej próbie. Brawo! Mazowsze Przystań tu, jeśli wola, to mazowieckie pola. Furczą dzikusy-bąki u mazowieckiej łąki. Bzy czy u twego ucha zła mucha-burczymucha. Gonią cię żuki i trzmiele. Pachnie na słońcu ziele. 156
Polska ziemia (Obrazek sceniczny na 22 lipca — Święto Odrodzenia) (Na scenę wchodzi chłopiec lub dziewczynka. Zapowiada program. Potem będzie rozdawać nagrody dzieciom, które dobrze odpowiedzą na pytania.) ZAPOWIADACZ: Już za chwilę na tej scenie rozpoczniemy przedstawienie. Znane wejdą tu postacie. Chyba wszystkie rozpoznacie... (Podnosi czarnoksięską laseczkę.) Hokus-pokus! Szast i prast! Niech tu wejdzie kilka miast! Niech tu wejdzie jedna rzeka. Hokus-pokus! Czekam, czekam! ( Wchodzi grupa dzieci odpowiednio poprzebieranych. Dzieci ustawiają się rzędem i nucą bez słów piosenkę: „Płynie Wisła, płynie”. Na przód sceny wysuwa się Postać I, może być w niebieskiej sukience.) POSTAĆ I: Jestem wielką rzeką, polskich rzek królową. Kto mnie choć raz ujrzał, ten mnie umiłował. Całą Polskę przeszłam — od gór do Bałtyku. Zgadnij moje imię, dziewczynko, chłopczyku. 157
ZAPOWIADACZ: (Podnosi laseczkę.) Czarnoksięski czynię gest: Hokus-pokus! Kto to jest? f Publiczność odgaduje. Następnie na scenę spośród dzieci „ysuwa się Postać II w stroju marynarskim.) POSTAĆ II: Stoję przy wodnych rozdrożach, gdzie Wisła wpada do morza. Mam mnóstwo dźwigów i stocznię, co nigdy w pracy nie spocznie. Statki małe i duże przyjmę, wszystkie obsłużę. A o wieczornej godzinie, gdy gwar w mym porcie przycicha, światłami pozdrawiam Gdynię: — Co słychać, sąsiadko, co słychać? ZAPOWIADACZ: Czarnoksięski czynię gest: Hokus-pokus! Kto to jest? (Gdy publiczność zgadnie, na przód sceny wysuwa się Po- stać III w stroju górnika. Dzieci nucą: „Poszła Karolin- ka...”) POSTAĆ III: Jestem dużym miastem, mam kominów dwieście. Węgiel się dobywa w tym górniczym mieście. Noszę czarną czapkę, czarne na niej piórka, a największym świętem jest dla mnie Barburka. ZAPOWIADACZ: Czarnoksięski czynię gest: Hokus-pokus! Kto to jest? (Publiczność zgaduje, z grupy dzieci wychodzi Postać IV w stroju krakowskim.) 158
POSTAĆ IV: Jestem miastem bardzo starym, starych baśni znam bez miary. Mógłbym bajać wam pół roku i o Kraku, i o smoku, i o królach bardzo wielu, co mieszkali na Wawelu... (Dzieci na scenie tańczą krakowiaka. Publiczność zgaduje.) ZAPOWIADACZ: Czarnoksięski czynię gest: Hokus-pokus! Kto to jest? (Dzieci ustawiają się rzędem i niskim ukłonem witają wcho- dzącą na scenę dziewczynkę z tarczą i mieczem. Deklamują.) DZIECI: Ty jesteś miasto w Polsce najpierwsze, czcimy cię sercem, pieśnią i wierszem. Każdy cię tutaj serdecznie wita, boś ty odważna i pracowita. (Publiczność zgaduje, dzieci na scenie tańczą walczyka „Na prawo most, na lewo most”. Potem ustawiają się na scenie przodem do publiczności i mówią chórem.) DZIECI: Już każdy wie, kto jak się zwie, te cztery miasta, rzeka. Kończyć więc czas, bo, proszę was, zabawa wszystkich czeka. Już każdy zgadł, kto zgadł — ten chwat. Niech chwaty żyją nam sto lat! 159
— powtórzyłem smętnie. — Właściwie to ie możemy lecieć, bo zabrakło nam benżyny. — Trudno nigdzie nie >-- „ — To głupstwo — powiedział Felek. ________ Ąą0 pożyczyć kilka kanistrów. Byłem przezorny i C* J Udrysowa- Dobry kolega z tego Felka Karolaka. Dztęki niemu mogliśmy polecieć dalej. Niestety, nikt z nas me wiedział, którędy leci się do Olsztyna. Polecieliśmy więc prosto przed siebie. Zalecielibyśmy me wiem dokąd, gdyby nagle coś nie prychnęło. - Czy to pan tak prycha? — zapytałem wąsatego pilota. — Nie! — odkrzyknął. — Zdaje mi się, że w silniku. — W silniku?! — przeraziłem się. — Czy to nie de- fekt? — Coś w tym rodzaju. — To musimy wyskakiwać! — zawołałem i już mia- łem opuścić samolot, ale pilot złapał mnie za szelki. — Przecież nie masz spadochronu — wyszeptał i zbladł jak płótno. — Głupstwo — powiedziałem. — Zaraz dorysuję. — Na czym? — Na bloku Tereski. — Blok został przecież w domu. A to pech! — jęknąłem, lecz w tym samym momen cie wpądłem na znakomity pomysł. Zrobi się! — wykrzyknąłem. — Spadochron* d° rysuję panu kredą na plecach. 160 Silnik już ledwo dyszał, a ja nie zważałem na niebez- pieczeństwo, tylko rysowa- łem. Naraz samolot wpadł w korkociąg i byłoby już po nas, gdyby spadochron się nie otworzył. Na szczęście otworzył się. Pilot złapał mnie za szelki i razem opa- dliśmy na ziemię. Dalszego ciągu szukajcie na str. 166 Pamiątki (Zgadywanka) Popatrzcie na te pamiątki z wycieczek i zgadnijcie, jakie strony Polski zwiedzili wasi koledzy. W jakich mia- stach byli? Co będą wspominać? 11 - Umiemy czytać 161
Bajka o pierwszym skowronku Działo się to dawno, dawno temu. Wtedy gdy jeszc^ w naszym kraju jedni ludzie byli ogromnie bogaci, a inni żyli bardzo biednie. Wiejską drogą jechała na przejażdżkę pani bogata, piękna i dumna. Tuż przed wioską zastąpił jej drogę stary Jędrzej, chłop w połatanej sukmanie, szai ej jak pień przydrożnej topoli. Do nóg jej się nisko pokłonił i prosi: — Miłościwa pani, stodoła mi spłonęła, użyczże mi ziarna na siew, bo inaczej z głodu umrzeć przyjdzie... Pani niecierpliwie targnęła wodze wierzchowca. — Czym to ja burzę na twoją stodołę nasłała? Ruszaj stąd i nie zagradzaj mi drogi! Jeszcze niżej chłop się skłonił. Chwycił garść ziemi z gościńca i mówi: — Zmiłuj się, dostojna pani! Dopomóż biednemu. W twoich spichrzach więcej zboża niż piasku na gościńcu. Daj mi choć trochę, choćby tyle, co w mojej garści tej ziemi, która ziarna woła, bo czas najwyższy siać. Uśmiechnęła się pani złośliwie. — Ziemia woła, powiadasz? Ano, jak to wołanie usłyszę, wtedy może znajdzie się ziarno. Pochylił Jędrzej głowę na te okrutne słowa. Do serca, które mu omal nie pękło od żałości, garstkę ziemi przy- cisnął. Nie obsieję cię, ziemio-żywicielko. Nic nie wzruszy serca twardszego niż kamień! Aż tu czuje Jędrzej, że garstka ziemi, co ją w ręku trzy- mał, miękka się jakaś staje i jakby ciepła, że się lekko, le- us 0 porusza -- Zdumiał się wielce i dłoń otworzył. to. Z jego spracowanej garści wyfrunął ptaszek! 162
Maluśki, szary jak grudka ziemi. Poszybował prosto w „ obłoki. Ledwie go można było dojrzeć na słonecznym niebie. I nagle spod obłoków rozległa się pieśń, jakiej do- tąd jeszcze nikt nie słyszał. Pieśń szerokich pól i słońca, pieśń ziemi czekającej siewu. Zasłuchała się w tę melodię dumna pani. Zły uśmiech zniknął z jej twarzy. — Chodź ze mną, gospodarzu — rzekła cichym gło- sem — dostaniesz ziarna, ile tylko zechcesz. Hej, żeglarzu... (Stara piosenka rybacka) Hej, żeglarzu, żeglujże całą nockę przez morze. Hej, hej, tralala, całą nockę przez morze. Jakże ja mam żeglować, kiedy idzie ciemna noc? Hej, hej, tralala, kiedy idzie ciemna noc. Zapal świeczkę albo dwie, przyżeglujże tu do mnie Hej, hej, tralala, przyżeglujże tu do mnie. 163
Jak wódz Mauj poskromił słonce (Baśń nowozelandzka) W dawnych, bardzo dawnych czasach Słońce nie było życzliwe dla ludzi. Nie uśmiechało się pogodnie do dzieci. Nie sprzyjało rolnikom. W ogóle zachowywało się tak, jak- by ludzi, a nawet zwierząt i ptaków na świecie nie było. Mieszkało w ogromnej pieczarze. Każdego ranka wy- chodziło z pieczary, potem jak strzała przebiegało niebo i zaraz pogrążało się znów w swej kryjówce. Ledwie ten i ów zdążył sobie przygotować śniadanie, a już jeść je musiał w ciemnościach nocy. W ódz Mauj postanowił poskromić nieżyczliwe ludziom Słońce, zmusić je, by nie biegło tak szybko po niebie, aby więcej blasku użyczało dolinom i górom, polom i lasom. 164
Wódz Mauj zaprosił wszystkich swych braci do sie- bie, naradził się z nimi. Potem zaczęli wiązać ogromną siec, jakiej jeszcze nie było. Żmudna to była robota. Długo pracowali, zanim uporali się z nią. Gdy już sieć była gotowa, wódz Mauj wraz z braćmi powędrował tam, gdzie ukryło się Słońce. Przed otworem pieczary rozciągnęli sieć. Ledwo Słońce wychyliło głowę, natychmiast wpadło w nastawioną sieć. Ale Słońce było mocne. Nie myślało się poddać. Toteż walka z nim była długa i zacięta. Raz był górą dzielny Mauj i jego bracia, a raz Słońce. Wreszcie Słońce dało za wygra- ną i upadło bez sił. Dopiero wtedy bracia puścili powrozy swej sieci. I od tego czasu Słońce nie biega niecierpliwie po niebie, ale posuwa się powoli, przyświeca rano i w po- łudnie, a chowa się dopiero wieczorem.
Nie wiem, jak to się stało, ale spadlismy wprost do 0gródka cioci Eli. Ciocia na mój widok omal me zemdlała. — Waluś! — zawołała. — Skąd ty tu spadłeś? — Prosto z nieba — odrzekłem. — Chciałem cioci zrobić niespodziankę. — Pewno jesteś bardzo zmęczony. Może byś coś przekąsił? Obiad dopiero za dwie godziny. _____ Dziękuję, ciociu — odrzekłem. — Ale w tej chwili najchętniej poszedłbym spać. Mieliśmy ciężki lot. — Zaraz ci pościelę — powiedziała ciocia i w tym momencie spojrzała na pilota. — Kto to ten pan z czarnymi wąsami ? — zapytała. — A, ten? To pilot, który mnie tutaj przywiózł. — Wypadałoby go też zaprosić. — Tak, ciociu, tylko nie jestem pewny, czy on jest prawdziwy. Ciocia spojrzała na mnie podejrzliwie. — Co ty wygadujesz, przecież ma wąsy. — Właśnie... Ma, bo mu dorysowałem. — Ej, mój drogi, pleciesz, bo jesteś zmęczony. Prze- śpij się, potem porozmawiamy. Zaprowadziła mnie do pokoju i położyła na tapczanie. Usnąłem jak kamień. Kiedy się obudziłem, nie byłem wcale u cioci Eli, ba, nie byłem nawet w Olsztynie. Leżałem u siebie w domu na dywanie, a obok mnie blok Tereski z pięknym rysun- kiem. Samolot byl jak prawdziwy, a pilot jak żywy. Nie mogłem sobie tylko przypomnieć, skąd pilot ma takie duże, czarne wąsy. koniec 166 Pakowanie — Już koniec wakacji bliski, pakuj, Haniu, swe walizki! Więc układa Hania ładnie: , nad rzeczką zbierane, odpustowego na dnie, wianek, z gliny z sosnowej kory, błękitne suszonych Spakowała wszystko Hania... — Oj, nie zmieszczą się
Odlot A te dzikie gąski Na zachód leciały, W zimnej wodzie nocą Pióreczka maczały. A te dzikie gąski Pióreczka gubiły Z onej to żałości, Że nas porzuciły! Żurawie też pracują Nad brzegiem Bałtyku odpoczywają żurawie. Zmęczone i spracowane. — Żurawie też muszą pracować ? — Oczywiście! Cały dzień pomagają ludziom ładować statki. Statki, które po- płyną do dalekich krajów. Cały dzień pomagają ludziom wyła- dowywać statki. Statki, które przypłynę- ły zza mórz i oceanów. Wyciągają żurawie swe długie szyje i skrzypiąc z wy- siłku, przenoszą ciężary z na- brzeża do ładowni, z ładow- ni na nabrzeże. Dzięki nim praca idzie szybko i sprawnie. — Co będzie, kiedy żu- rawie odlecą? — przecież to ptaki przelotne... — Właśnie, co będzie? Ale czy mogą odlecieć? Do ciepłych krajów Mała Ania była na lotnisku. Odprowadzała z mamą tatusia. Tatuś Ani miał lecieć sahiolotem do ciepłych kra- jów. Ogromne maszyny stały na lotnisku. Do jednej z nich przymocowane były schodki. Tatuś wszedł po nich, po- machał kapeluszem na „do widzenia” i zniknął we wnętrzu samolotu. A potem zatrzaśnięto drzwi. Jacyś ludzie odstawili schodki. Motor zawarczał, śmigła zaczęły się obracać i sa- molot potoczył się po szerokiej, gładkiej, betonowej dro- dze. Za chwilę wzniósł się w powietrze, zatoczył nad lot- niskiem ogromne koło i poleciał. Ania nie spuszczała go z oczu. Samolot stawał się coraz mniejszy, mniejszy, aż stał się malutki jak gołąb, jak ja- skółka i... znikł. Może jakaś chmurka go przykryła. — Mamusiu, kiedy tatuś wróci do nas? — zapytała Ania. — W zimie, na gwiazdkę! — powiedziała mama. Ania ucieszyła się: — To dobrze, bo ja myślałam, że przyleci dopiero na wiosnę, razem z ptaszkami. Halo, tu mówi Ziemia Dzień dobry, dzieci! Jestem Ziemia, wielka, okrągła jak balonik. Z tej strony — słońce mnie opromienia, a z tamtej — nocy cień przesłonił. Gdy jedna strona jest oświetlona, to zaciemniona jest druga strona.
Wy zajadacie pierwsze śniadanie, a spać się kładą — Amerykanie. Właśnie! Bo ja się kręcę w krąg jak bardzo, bardzo duży bąk. — Dobranoc! — wołam. — Dzień dobry! — wołam, to znaczy — zrobiłam obrót dokoła. A oprócz tego wciąż, bez końca, muszę się kręcić wokół Słońca. Nigdyście jeszcze nie widzieli takiej olbrzymiej karuzeli! Bo trzeba mi całego roku, ażeby Słońce obiec wokół. Wezmę białą siostrę i czarnego brata, pojedziemy w podróż dookoła świata. 170
Kolorowe listy Janek dostał dziś trzy pocztówki od swoich przyjaciół z dalekich krajów: małego Eskimosa, chłopca z Afryki i dziewczynki z Australii. Zgadnijcie: Od kogo dostał pocztówkę z białym nie- dźwiedziem? Od kogo z żyrafą? Od kogo z kangurem? Jak się nazywa zwierzę namalowane na czwartej pocztówce, którą Janek przygotował dla swoich kolegów? Rakieta Kolejami, samolotem dobrze jeździ się po świecie, ale ja wciąż marzę o tym, by pilotem być w rakiecie. Stoi pojazd mój przed bramą... Ja po srebrnych wchodzę schodkach. — Do widzenia, tato, mamo! Dziwów sto po drodze spotkam. I w godzinę — albo krócej — Księżyc, gwiazdy w krąg objadę... I na Ziemię potem wrócę, aby w domu zjeść obiadek. 171
Tutaj jest nasz dom... Choć poznamy wiele krajów, ale tutaj jest nasz dom Tu nas wszyscy dobrze znają i w przyjaźni z nami Każde miasto, każdy most, S^‘ i na polu każdy kłos, i ta wierzba, co nad wodą zwiesza swój zielony płaszcz i ten wróbel na gałęzi to jest też domownik nasz.
DO NAUCZYCIELI I RODZICÓW Oddając książkę Umiemy czytać do rąk uczniów, pragniemy jednocześnie przekazać Nauczycielom , Rodzicom falka uwag dotyczących celu i sposobu użytkowania tego wyboru. Książka jest przeznaczona dla uczniów klasy I na drugą połowę roku szkolnego oraz do swobod- nego czytania w czasie wakacji, przy czym do tej lektury można nawiązać jeszcze na początku roku w klasie II. Wybór ma na celu rozbudzenie zainteresowań czytelniczych i wdrożenie dziecka do samodziel- nego sięgania po lekturę. Dlatego przeważają w nim teksty pogodne, rozrywkowe, zawierające ele- menty przygody, dobierane pod kątem atrakcyjności dla młodego czytelnika. Publikacja ma być również swojego rodzaju „oknem wystawowym” literatury dla dzieci. Ma pokazać nie tylko różnorodność i bogactwo jej tematyki, ale także wielką rozmaitość form literackich — od baśni ludowej, powiastki i realistycznego opowiadania do nowoczesnej baśni literackiej, współ- czesnej poezji, a także powieści odcinkowej czy obrazkowej. Zakładamy, że zetknięcie dziecka z tymi formami na terenie szkoły, gdzie nauczyciel może skomentować i wyjaśnić pewne trudniejsze zjawiska literackie, będzie mieć wielkie znaczenie dla kultury czytelniczej początkującego odbiorcy literatury. Ponadto celem książki jest dostarczenie nauczycielowi materiałów do wyzyskania w pracy wy- chowawczej i dydaktycznej przy realizacji tematów przewidzianych programem szkolnym. Realizacji tych zadań towarzyszyła trudność wynikająca z niedoboru tekstów, które spełniałyby jednocześnie wszystkie trzy warunki: były atrakcyjne dla dziecka, miały ciekawą formę artystyczną i wiązały się z programem szkolnym. W rezultacie książka jest wynikiem pewnego kompromisu. Nau- czyciel znajdzie tu różne typy tekstów, na różnym poziomie atrakcyjności i trudności, luźniej lub ściślej powiązane tematycznie z obowiązującym programem nauczania. Zadaniem nauczyciela będzie samodzielny wybór i selekcja tekstów pod kątem celów, które sobie aktualnie stawia, pod kątem po- trzeb i poziomu danej klasy. Koncepcja książki nie narzuca również żadnych rygorów odnośnie kolejności korzystania z ma- teriałów. Zostały one zgrupowane w trzech kręgach tematycznych zgodnie z zasadami poznawania świata przez dziecko: od najbliższego kręgu spraw rodzinnych i domowych, poprzez życie w środo- wisku rówieśniczym, do spraw szerszego życia społecznego, pokazanych w części ostatniej, mającej charakter wędrówki po kraju i po świecie. Te trzy działy różnią się również od siebie pod względem stopnia trudności. Najwięcej utworów krótkich, prostych i łatwych zawiera część „W naszym domu”. W następnych częściach stopniowo zwiększa się liczba utworów trudniejszych i dłuższych. Jednakże jest to przede wszystkim sprawa proporcji ilościowych, gdyż w każdym dziale znajdują się i utwory trudniejsze i zupełnie łatwe, można więc spośród nich wybrać odpowiednie do aktualnego poziomu uczniów. Na szczególną uwagę zasługuje w Umiemy czytać wielobarwna szata graficzna w wykonaniu Ja- nusza Stannego. Grafik przyjął tu podobną koncepcję ilustrowania książki jak ta, którą posłużyliśmy się przy doborze tekstów. Szata graficzna prezentuje wielkie bogactwo i różnorodność form. Znaj- dziemy tu rysunek realistyczny (np. do opowiadania We dwóch), jak i poetyckie, syntetyczne ujęcie tematu (ilustracja do wiersza Oczy mamy), formy malarskie (np. obrazek do Bajki o malej Maszy), czy też naśladujące inne techniki graficzne, np. drzeworyt (ilustracje do baśni Ucieczka). Mamy nadzieję, że uwagi i oceny, jakie napłyną od nauczycieli, pozwolą na dalsze doskonalenie książki. Propozycje dotyczące zarówno koncepcji wyboru, jak i przydatności poszczególnych tekstów i ilustracji prosimy przesyłać do Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych, 00-950 Warszawa, pl. Dąbrowskiego 8.
SPIS TREŚCI Książka — A. Kamieńska ..... IV naszym domu Oczy mamy-J. Swoboda (tłum. Ko- 7 zlowsktj 8 Po zakupy — Badalska Tajemniczy^ - J. Papuzińska . • • • 10 Pomóżmy Teresce ... Czyj to pies - P. Denk (tłum. Af. Kanni 11 Obiad w lesie — B. Lewandowska .... 12 12 Słodkie rebusy Kachna i goście Stara piosenka dziecię- 13 Basia chce być dorosła — H. Krukowna 14 Śpiewacy — Oprać. J. Ważewska .... 15 16 Zagadki — c- ozyrriurnKi 16 16 Robótek j. 1 apu^insRu Szklanki — W. Chotomska 18 19 Nieudane łowy — B. Zagała 20 21 Kino w domu — Af. Terlikowska .... 22 Sprytny Filipek (Historyjka obrazkowa) 24 U fryzjera — Ił7. Badalska 25 Życzenia w Dniu Kobiet — Ił7- Woro- 26 Bańki mydlane ......................... 27 O wędrującym bucie — H. Bechlerowa 27 Zegar — L. Wiszniewski............ 29 Przyjaciel zwierząt ................... 30 Zagadki........................... 30 Rebus.............................' • 30 Kukuryku na ręczniku — M. Kownacka 31 We dwóch — M. Rosińska............ 32 Plastelina — A. Kamieńska......... 35 Plastuś opowiada — M. Kownacka ... 35 Szanuj zieleń (z „Kobiety i Życia”) ... 37 Rebusy ................................ 37 Po drabinie — J. Porazińska ........... 38 Gaptuś i Kruczek — S. Zawadzka .... 39 Dowcipny Wacuś......................... 42 Ołówek — L. Wiszniewski................ 42 Cztery domki — Wg G. Cyfierowa .... 43 Idzie niebo — E. Szelburg-Zarembina . . 45 Znajdki-zguby — Cz. Janczarski........ 46 Domek dla Reksa........................ 48 Zaczęło się od kółka — M. Rosińska ... 49 Zapraszamy — M. Terlikowska ........... 52 Wokół nas Koło domu... — W. Badalska......... 55 Cyrk — W. Badalska ........... 56 W przedszkolu (z „Kobiety i Życia”) 56 Tylko dla uważnych (Wg „Świerszczyka”) 57 Zbieramy kasztany — Wl. Broniewski . . 58 Cudowna klasa — M. Terlikowska .... 59 Pilot i ja (1) — A. Bahdaj........... 60 Kto potrafi? — M. Terlikowska...... 61 Rebus................................ 61 Gra w lisa — M. Konopnicka .......... 62 Idzie Grześ—J. Tuwim ................ 63 Gaśnica — 5. Zawadzka................ 64 Budka telefoniczna — D. Gellnerowa . . 66 Szeregowy Witek — H. Bechler .... 67 Między nami „rycerzami” (Wg „Świersz- czyka”) ............................. 69 Kłopot .............................. Czy ich znacie? — B. Lewandowska . . • Barwy ojczyste — Cz. Janczarski . . . Ze starego zeszytu .................. Gdy żołnierze idą... — M. Terlikowska Pilot i ja (2) — A. Bahdaj........... Alinka zginęła — M. Rosińska ........ Skarżypyta — J. Brzechwa ............ Samochwała — J. Brzechwa............. Panna Fontanna — W. Chotomska Obrażona Mańka (fragment) —J. Pora- zińska .............................. Chłopak na opak — W. Chotomska . Pilot i ja (3) — A. Bahdaj........... Gdzie Agnieszka? — Af. Jaworczakowa Spotkanie w podróży — H. Zdzitowiecka 69 70 71 71 74 75 77 79 79 80 80 82 83 84 86 174
Bose słoneczko — J. Kulmowa ............ 87 Wynalazek Bolka (Wg czasopisma „Lu- minita”)................................ 87 Przygoda na łące — J. Grabowski .... 88 Dzieci i latawiec — T. Kubiak......... 91 Indianie — A. Lindgren (tłum. /. Wy- szomirska).............................. 91 Deszczowy figielek (Historyjka obrazko- kowa — wg „Świerszczyka”)............... 93 Pilot i ja (4) — A. Bahdaj ............. 93 Wąż — L.J. Kern ...................... 95 Leśna zgadywanka — M. Jaworczakowa 96 Gdzie mieszka echo? — T. Kubiak ... 96 Jaki dzień? — W. Osiejewa (tłum. T. Płoń- ski) ................................... 97 Majowe święto — H. Bechlerowa .... 98 Wszyscy dla wszystkich —J. Tuwim . . 99 Księżyc wędruje — Sr. Aleksandrzak 99 Kto znalazł mamę? — Af. Terlikowska 101 Kto to mógł zrobić? — H. Zdzitouiecka 102 Przysłowie ......................... Zagadka — A.N................... 103 Nocna przygoda na działce — B. Zagała 103 Zagadka......................... [95 Majka z Siwego Brzegu — M. Jaworcza- kowa............................ 106 Święto Książki i Prasy — J. Żeslawska 109 Majowa księgarnia — B. Lewandowska 110 Cuda i dziwy (Fragment) — J. Tuwim 112 Bajka o malej Maszy (Rosyjska baśń lu- dowa) ................... 113 Smutna Baba Jaga—J. Papuzińska ... 115 Gdzie podziały się olbrzymy? — Z. Adla (tłum. W. Kozłowski) .............. 116 Spływają krople... — K.I. Gałczyński . . 118 Ruszamy Wycieczka — K. Czukowski (tłum. W. Broniewski) .............. 121 Przygoda z balonikami (Historyjka obraz- kowa) ............................... 122 Budka dróżnika — Cz. Janczarski . . . 123 Rebusy z „torem” .................... 123 Pilot i ja (5) — A. Bahdaj........... 124 Zagadka.............................. 125 Wędrowały krasnale — W. Badalska . . 126 Parasolka i spadochron — W. Chotomska 128 Dziadkowie i wnuczęta (Zgadywanka — ze „Świerszczyka”)................... 129 Wiatr motocyklista — J. Kulmowa . . . 130 Na jezdni — W. Chotomska............. 131 Rebus................................ 131 Zagadka.............................. 132 Bajka o Skarbku, co się w kopalni poka- zuje (Polska baśń ludowa) — Wg T. Jo- dełki ............................... 132 Zagadka.............................. 133 Dymią się... (ze Śląsk śpiewa) — J. Tu- wim ................................ 134 Jak nasza mama uratowała dzwonnicę — J. Papuzińska .................... 135 Piosenka o Wiśle — Ze zbioru J. Gorze- chowskiej ......................... 138 Legenda o Złotej Kaczce ............. 138 Syrenka—J. Laskowski................. 141 Dokoła Warszawy — M. Terlikowska 141 Zagadka.............................. 141 Rebus................................ 141 Widok z Pałacu Kultury — M. Terlikow- ska ................................. 142 w świat Pilot i ja (6) — A. Bahdaj .......... 143 Ucieczka (Baśń ludowa) — Wg K. Wój- cickiego ........................... 144 Wianki (Fragment) — M. Konopnicka . . 148 Na kolonie — Cz. Janczarski ......... 149 Wakacyjne rady — W. Badalska .... 150 Niewypały........................... 151 Nocna warta — B. Lewandowska....... 152 Ognisko... (Fragment) — K.I. Gałczyński 153 Lato ogłasza alarm — B. Lewandowska 154 Mazowsze — H. Januszewska ........... 156 Polska ziemia — Af. Terlikowska .... 157 Pilot i ja (7) — A. Bahdaj........... 160 Pamiątki (Zgadywanka) — Ze „Świersz- czyka” .......................... 161 Bajka o pierwszym skowronku — Z. Chmurowa ........................ 162 Hej, żeglarzu... (Stara piosenka rybacka) 163 Jak wódz Mauj poskromił Słońce (Baśń nowozelandzka) — Opr. B. Zagała . . 164 Pilot i ja (8. Koniec) — A. Bahdaj .... 166 Pakowanie — J. Papuzińska........... 167 Odlot — Af. Konopnicka.............. 168 Żurawie też pracują—J.T. Łowicki. . . 168 Do ciepłych krajów — K. Pokorska ... 169 Halo, tu mówi Ziemia — M. Terlikowska 169 Przyjaciele — W. Chotomska ...... 170 Kolorowe listy — Wg pomysłu ze „Świerszczyka” .................... 171 Rakieta — B. Lewandowska ............ 1"' Tutaj jest nasz dom... — J. Papuzińska 172 Do Nauczycieli i Rodziców .......... 173 175
nżvtku szkolnego KS?X\ZoXi-d>a uczniów Redaktor Krystyna Kowaliszyn Redaktor techniczny Ludomir Grodzicki Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne — Warszawa 1974 Wydanie trzecie. Nakład 350 000+160 egz. Arkuszy druk. 11; wyd. 11.2 Zamówiono dn. 30.IV. 1974 r. Podpisano do druku 27.VI. 1974 r. Druk ukończono w kwietniu 1976 r. Zam. 1525/535-541 N-10/188 Cena zł 15-— Papier offsetowy kl. V, 80 g, 70X100 cm z fabryki w Skolwinie Skład i przygotowalnia: Zakł. Graficzne „Dom Słowa Polskiego’* — Warszawa Druk i oprawa 100 000 egz. Zakłady Graficzne w Toruniu, ul. Katarzyny 4 Druk z diapozytywów wydania drugiego