Автор: Kulczyckiego T.  

Теги: moda   magazyn o modzie   sztuka  

Год: 1845

Текст
                    *

4®
WfDAJSl

PRZE

4 8 4 5

:ł

w

o

.

u /

CZCIONKI I LITOGRAFIA PIOTRA PILLERA-


b ■ iBtfi ^O D O ^ Am k
Mro fi. DZIBHHIK MÓD PABTSKIGI. Lwów, f styexuia 1845. Rok szósty. W y c h o d z i co d ru g a so b o ta r e g u la r n ie ; do k a żd eg o num eru d o łą c z o n ą j e s t r y c in a m ód p a r y s k ic h z d o k ła d n y m opisem . K o s z tu je w m iejscu p ó łr o c z n ie 5 z ł r . 15 k r .; c a ło r o c z n ie 10 z ł r . m. k . ; na p r o w in c ii d o lic z a s ię p r z e s y łk a p o c z to w a do cen p o w y ż s z y c h p ó łr o c z n ie 4 3 k r , m . k . P r e n u m e r o w a ć m o żn a w e w s z y s tk ic h u r zę d a c h p o c zto w y c h , tu d z ie ż w r e d a k c ii p o d n r e m 3 0 J. - w e L w o w ie . m m m ul. P a r y ż , dnia 1 4 grudnia 1 8 4 4 . kiet z drobnych żółtych kwiatów i wąziutkich koru­ nek; drugi kapelusz zfijałkowego axamitu z marszczo­ ną główką także korunkami ubrany; z resztą najwię­ cej axamitnyeh lub atłasowych kapeluszów, najwięcej korunkami i piórami ubieranych. S t r o j e d a m § k i e . Chociaż krótkie mieć bę­ dziemy zapusty tego roku, świat tańcujący wcale się tern niezasmuca i owszem lepszej zabawy robią sobie Czepeczki noszą zawsze małe; denka tylko więcej wszyscy nadzieję, bo zwykle im mniej czasu pozo­ niż dotąd, p rz y s tra ja ją ; krepa lub tiul karbowany staje do zabaw, tym z większa ochota zabieramy się najwięcej są teraz na czepeczki używane. do nich; a zatem przez ciąg zapust tegorocznych N a zabawy wieczorne‘najświeższe ubranie głowy liczne i częste odbywać się będę wieczory tańcują­ jest całkiem bez denka; składa się ono z szarfy blonce, na których nasze piękne panie będą miały spo­ dynowej w srebrne bukiety; jeden koniec tej szarfy sobność popisywania się z bogatemi i gustownemi stro­ spada na le w o ; drugi kończy się bukietem z dro­ jami, których im nasze modystki tak obficie dostar­ bnych różyczek. Ubranie to nie tylko że je s t bardzo modne, ale oraz każdej z pań bardzo do smaku przy­ czają, a które tu choć po części opiszemy. Z pięknych sukien któreśmy dotąd widzieli wy­ padające. U brania więcej do ciepła i wygody niż do stroju mienimy: suknię z błękitnej włoskiej materii ubrana w koło fartuszkami z tej samej materii, które są w służące są nastę p u ją c e : twina z axamitu granatowego, kilku miejscach przypinane do sukni fontaziami z błę­ podszyta białym atłasem od ramion aż do dołu sze­ kitnego a tła s u ; stanik u tej sukni gładki, z trzema rokim pasamonem obszyta. Płaszcz z sukna czarne­ szwami, i bardzo szpiczasto kończący s i ę ; druga su ­ go, pensowym podszyty atlasem, ubrany na przoknia z atłasu różowego mająca za ustrój dwa bukie­ dzie szerokiemi wykładami axamitnemi, z małą axaty z róż białych przypięte u dołu, troche wyżej obrąbka mitną pelerynką; rękawy otwarte i sznurowane. p rzy brzegach bryta przedniego; na tej sukni je st Stroje męskie. Suknia Giboun która bie­ druga, tarlatanow a biała, po której szeroka a tła s o ­ rze swój początek od słowa zibun czyli tzibun, co wa wstążką spada na wskos od stanika aż do kolan, znaczy tyle co wierzchnia suknia, jest strojem sk ła ­ skąd wkoło opasując spódnicę zakończa się także bu­ danym, a zatem podobnym do wszystkich teraz uży­ kietem róż po lewej stronie; stanik mocno wycięty, wanych; a ponieważ suknia ta je s t mimo swej obgładki, ze szpicem, z ubraniem tarlatanowem w k s z ta ł­ szerności, dość kształtna więc ma prawo nosić to n a ­ cie berty, przypiętem u ramion i u gorsu bukietami; zwanie przybyłe z za Renu. Aby dać jakiekolwiek rękawy krótkie półszerokie, podpięte tak że prawie o żibunie wyobrażenie, powiemy iż szlafrok u które­ go stan nie jest obcinany, mający wielki szal z pr"°całac reke widzieć można. c c Z kapeluszów które nas najwięcej zajęły sa n a ­ du, podobny jest bardzo do żibuna, również l a ^ i stępujące : kapelusz z atłasu żółtego, obszyty dwoma szlafrok grecki, i paletotsak który znowu ^ szlaf­ rzędami korunek angielskich spadajacemi jeden na roka greckiego zbliża się bardzo. Oprócz żibuna w i d / ^ l:'* drugi, i które całkiem prawie zakrywają kani • spód kapelusza także takąż ubrany k o ru n k ą ; na ł i- z przodu p
rokie wyłogi, i nie zapinają sie na guziki, ale na | równania jednego z dawnych naszych pisarzów, który klapki. powiada, że jest podobne do lutni, szyją do zamku R y c i n a p r z e d s t a w i a : płaszcz pasamonicką zwróconej; albo do orla, którego głowę zamek, szyję robotą i korunkami ubrany. Drugi szlafroczek moro­ kanonna i grodzka ulice, a pierś obszerny rynek z su­ wy. Trzecia suknia z tarlatany, bukietami ubraua. kiennicami i domem radnym stanowią. Po prawej i Czwarta twina z kapiszonem i liberia salonowa. lewej stronie rozpuszczone są, jakby skrzydła, długie przedmieścia. Oglądając niektóre z naszych okolic staje mimo­ wolnie na myśli owa bajeczka, słyszana zapewme przez PRZYPOMNIENIA niejednego z nas w dzieciństwie, o jakiejś bardzo ła ­ 'Ł P O D U Ó Ż Y ®»© l i B i a t dnej dziewczynie, której zazdrosna o swoje dzieci ma­ PHZEZ cocha, zapoinoco zaczarowanych perełek, u szyi za­ A U G U STA BIELOWSKIEGO. wieszonych, życie odjęła. Mnóstwo przechodzących patrzało na tę dziewczynę i poszło dalej niemogąc I. dostrzedz nic więcej prócz trupa. Między widzami Z jednej z tych pięknych mogił które zdobią K ra­ trafił się także mniej obojętny, ten na pierwszy rzut ków, nadając mu oryginalną a dziwnie zajmującą fizio- oka dostrzegł owe wrogie perełki, zdiąt je, a zaunomię, przypatrowałem się miastu i jego okolicy. Da­ m arła przemówiła.... wno ją widzieć pragnąłem. Są zdarzenia, które choć­ Rudowle znaczniejsze Krakowa, obok głębokiej sta­ by w najobszerniejszych opisach odczytywane, tylko rożytności, mają zaletę wrytworności i gustu. Wiele na miejscu dokładnie pojęte i zrozumiane być mogą. z nich wykonanych jest w stylu czysto gotyckim, któryto Dzień był pogodny: jeden z tych niewielu dni pię­ rodzaj architektury w znacznej części na ziemi polskiej knych jakicheśmy tego roku zaznali. W opromienio­ się kształcił. Nadewszystko godne są zająć uwagę nej przestrzeni przeciągały się z lekkim oddechem znawcy: sukiennice. Gmach ten wzniesiony w rozmia­ wiatru czarowue włókna pajęczyn które poetyczna wy­ rach olbrzymich w środku rynku, którego część zn a­ obraźnia ludu naszego za przędzę boginek podaje, a czną zajmuje, może być uważany poniekąd za po­ które są zwykłą wróżbą dłuższej pogody. Ponad mnik budownictwa czysto polskiego, jak już o tern na­ wzgórza dostrzedz było można przemykające fale po­ pomknął jeden z niepospolitych znawców. Wznoszono wietrza jakiemi się tylko najładniejsze ranki wiosen­ go wtedy kiedy szczególniejszą starannością Kazimie­ ne przymilają, chociaż pora w której podróż moja przy­ rza wielkiego drewniana Polska w murowaną przei­ padła daleka była od wiosny. Ryłato nasza polska staczać się poczęta. Budowniczy grzejąc w swej gło­ jesień, co nam w spóźnionych nawet dniach swoich wie myśl wyższą, rozpatrywał się po owej Polsce nieraz cały urok wiosny przypomni, jakby wynagra­ drewnianej, i najpiękniejsze a główne swej budowli odzając za słotne i mroźne dni maja. Jakoż przy ca­ zdoby wzorował z owych pomników które niebawem, łym rozblasku słońca było w powietrzu coś co jakby po większych przynajmniej miastach, należeć m ia­ w melancholijną powłokę przystroiło cały krajobraz. ły do minionej przeszłości. Ztąd ozdoby architekto­ Cudnabo też to okolica! Przy wszelkich opowiada­ niczne sukiennic wyglądają tak jakby były rzezane niach o niej widok jej przewyższać się zdaje to co­ na drzewie. kolwiek się o niej roiło. Zbiegło się tu wszystko co W podobnymże stylu wzniesiona była budowla do­ do silniejszego na umyśle widza wrażenia przyczynić mu radnego, która już nieistnieje; sama tylko wieża się może a co niełatwo znaeliodzim zjednoczone w przy­ opustoszała przypomniała mi żywo zawaloną przed rodzie. Wielka rzeka, w ielki^ góry i wielkie prze­ kilkunasto laty siostrzycę swoją, wieżę lwowską. stwory pól żyznych, obstawione plonami i urozmai­ Gmachy z podobnemiż ozdobami widywałem niegdyś cone pasmami lasków i borów, jest przy nie tyle o- w Sądomierzu, a i w naszem obwodowem mieście gromnem, jako raczej spaniale i na wielki rozmiar za- Tarnowie widzieć można dom radny w tym guście. b&dowauem mieście tym rysem charakterystycznym, W upiększeniach czy okolicy czy m iasta, wielką który j e z pomiędzy wielu stolic wyszczególnia. Same jest rzeczą zbadać charakter miejscowości. Zwykle tu .miasto Ławniej wraz z zamkiem opasane wałami, a dziś jest potrzebny pewien rodzaj natchnienia. Pominą­ w ich miejscu roskosznemi plantaciami oddzielone od wszy tedy wszelki wzgląd inny, uczułem głębokie po­ "zedmieść, ma postać podłużną, a dość foremną, szanowanie dla pierwszego twórcy tej myśli, która -ująć się w nią niemożna nieuznać trafności po- Kraków w miejscu rzeźby lub zwyczajnej budowli, po-
mnikiem czasy patriareh aln e przypom inającym ozdo­ biła. W ysokość pięknych w łoskich topoli, które się w znoszą u stóp jego, niknie daleko przy wysokości jego wierzchu, na którym prócz zielonej dokoła darni, tylko dwie prostych ław ek kam iennych dla wypoczynku przychodni się znajduje. Stałem w raz z moim w fi. zyczne siły nie zbyt bogatym tow arzyszem , bo rozbu­ dzone okolicznemi obrazam i myśli spocząć nam tutaj nie dały. N a zachód sz a rz a ła przyćm ioną ju z barw ą gó rzy sta okolica B ielan; od północy na prom ień mil kilkunastu widać było wznoszące się z pomiędzy la ­ sków i dołów białe kościoły i dwory; dalej ku wscho­ dowi ostatk i puszczy niepoiomickiej. N ajpiękniej je ­ dnak przedstaw ia się tu stro n a południow a w ysoką ścianą Tatrów w której wzrok b y strzejszy dostrzeże kilka różnych w ierzchołków : Łomnicy, Gewontu, K ry­ wania w jeden rząd niby uszykow anych, a które kie­ dyśmy n a nie p atrząli ju ż od m iesiąca przeszło śnieg gęsty okryw ał. Te ubielone wierzchołki n a których tak wcześnie w szelkie życie zaski zepło, oddzielały jakby grobowe wieko św iat rzym ski od naszej nadw iślańskiej krainy. Blade, chw iejące, ja k widma z pól elizejskich, są wszelkie wieści, jak ie się w m uraeli św iatow ładnego Rzymu o m ieszkańcach tutejszych odbiły. Party o rę­ żem T rajan a D ak lub B astarn a cofał się bezpiecznie w tę schronę: tu oczekiwał pory sposobnej, aż u k rzepiony nowemi zw iązkam i ludów sta n ą ł ra z jeszcze za Dunajem w postaci furiów szarp iąc rzym skiego p a ń ­ stw a w nętrzności. Nie więcej znane było Rzymianinowi i ujście ja k sam e źró d ła W isły, i choć ju ż nadbałtyckim b u rszty­ nem zdobił swoje tryum fy, o rodow ości ludów tu z a ­ m ieszkałych ro zstrzy g ać nie umiał. się nad ich początkiem u ludów rozm aitych, tak opi­ suje pow stanie ich na jednym wielkim półwyspie. »Panowie mieli na zam kach swoich długie rym o­ wane kroniki i rom ance pisane na pargam inie, ozdo­ bione m isternemi ara b esk i; lud zaś zbierał się na p la­ cach i słu c h ał trubadura który mu śpiew ał dziwne przygody rycerzy, owe powieści obozów i miłości, po­ dzielone na ballady, i składane stosow nie do upodo­ bania pospólstw a w w ierszach assonancow ych lub ry ­ mowanych. Poezia ta, tw orzona pod golem niebem, niebyła pisaną, a rap so d zista szczęśliw y z serdecz­ nych i prostych oklasków często i niew ym ieniał sw e­ go nazw iska; lecz za to gmin chw ytał te pieśni c zer­ stw ą pam ięcią i pow tarzał je sobie w chw ilach wy­ poczynku i na w ieczorach. Z biegiem czasu osobli­ w sza z aszła o d m ia n a: owe rękopism a przepisow ane z tak ą pracą, tak staran n ie przechow ywane, zaginę­ ły ; a podanie gm inne na pozór tak n iestałe, n iezu­ pełne, przechow ało się do późna. Tak więc zbiera­ cze romanców w braku xiążek udawali się do pamięci starców.® Jakkolw iek wiele z napomknionycli tu szczegółów nieda się zastosow ać do życia i zwyczajów naszego n aro d u ; godzi się atoli mniemać że coś podobnego z a ­ chodziło i w naszym kraju, zw łaszcza co do podań niektórych. Jeżeli które z krążących po ziem iach dawnej Pol­ ski podań zasługuje na najw iększą uwagę badacza, to niezawodnie te których ogniskiem a poniekąd i ko­ lebką je s t Kraków. Nie sam a trad y cia czyli wieść ustn a je s t podstaw ą tych tu pow iastek; odłam ki ich zapisane zostały w pomnikach których wiek je s t nie­ rów nie daw niejszy niżli pow szechnie mniemają. III. II. N a południowym brzegu W isły wznosi się pasm o wzgórzów zwanych dawniej L asotnią, dziś K rzem ion­ kami : u stóp ich rozciąga się Podgórze niegdyś je ­ dno z przedm ieść Krakowa. Do tych wzgórzów przy­ ro sło podanie o człowieku uczonym, przed p arą wie­ N a tej przestronnej ziemi, od wyżyn gór i ich s to ­ ków po krańce m orskich brzegowisk, snu ją się popod dymiące strzechy i wkoło wieżyc strażniczych poda­ nia i pieśni. Czas i przygoda nieraz niemi dziwnie pom iata. P rzelatu ją z m iejsca n a miejsce ja k te św ie­ cące w łókna w czasie pogody, nad któremi się oko ludzkie zdumiewa. N ieraz zaciszniejsza ustroń gę­ ściej się niemi obm ota: daw niejsze m ieszają się z n o wszerni, przyjm ują naleciałości obce zacierając b a r­ wę pierw otną, i pow staje ja k a ś tk an k a niepodobna p ra ­ wie do rozw ikłania. O ich pochodzeniu o ich p ier­ wszym zasiew ie różne są domniemywania, a ztąd też niejednaka ich cena u różnych. Przyjaciel mój, który się niemi żywo zajmował i niemało zastanaw iał ków żyjącym, a dziwnym czarnoxiężniku w edług po­ jęć ludu, który jedną ze skał tutejszych szkołą T w ar­ dowskiego nazywa. W ierzch Ł asotni w ystrzela nie­ rów nie starożytniejszym pomnikiem. W miejscu n aj­ stosow niej dobrauem stoi m ogiła usypana w niepa­ miętnych czasach, p rzedstaw iając się oku podróżnego ju ż o mil kilka na niebieskiem tle niebios. Wysokość jej wynosi ośm i pół sążni, a obejmuje w sobie bryłow atości 2392 sążni sześćsciennych. r u ż obok je s t u dołu kościółek ś. Benedykta, bardzo dawny, bo ju ż 1 J*L
o nim Długosz w niedrukowanemswem dziele spomina. Jestto znana mogiła K raka; z nią łączy się w umy­ śle ludu pamiątka założenia stolicy. Jest u ludu i pewien obrzęd przywiązany do tej pamiątki. W dzień trzeci świąt wielkonocnych zdiodzi on się tu groma­ dnie i wyprawia wkoło mogiły różne igrzyska. 0brzęd ten zowie r ę k a w k ą mniemając ze takową nazwę dano mu z tej przyczyny, iż tę mogiłę ręka­ mi niegdyś bohatyrowi usypywano. Nic prawdziwsze­ go nad to ze ta mogiła istotnie sypaną była rękami, ztemwszystkiem wywód ten, jak wszystkie jemu podo­ bne, jest mylny. Położenie tego pomnika na wzgórzu panującem całej okolicy, jakie zwykłe na tak zwane g r o d z i s k a obierano, połączenie z nim jakowegoś zapomnianego obrzędu, i jakby na potwierdzenie tego kościółek u stóp jego, które jakto wiadomo z niektórych rozpo­ rządzeń kościelnych, zakładano w pierwiastkach chrześciaństw a na miejscach do których lud jakowąś cześć bałwochwalczą przywiązywał, wszystko to zda­ je się wskazywać dość wyraźnie, iź pomnik ten nie samemu uczczeniu świeckiej jakiejś potęgi, ale raczej myśli religijnej winien jest swój początek. Kroniki tez najdawniejsze nic niewiedzą o mogile którąby nad zwłokami bohatyra sypano, lecz tylko mówią ze ku wieczystej czci jego stolica Kraków założoną została. Tu należy jeszcze jeden pomnik nie mniej cieka­ wy, który nietylko wiąże się ściśle z mogiłą na Lasotni, ale ją nawet w pewnym względzie objaśniać zdaje się. O parę mil od Krakowa ku stronie wschodniej leży między Wieliczką a Niepołomicami wieś Krakusowice, należąca wraz z Wiatowicami do szanownej rodziny Romerów. Charakterystyką tej strony jak ca­ łej okolicy koło Wieliczki i Bochni są rozrzucone wzgórza wznoszące się dość znacznie zpomiędzy drobnych pagórków które ich w kształcie amfiteatru otaczają. Na takowej górce w Krakusowicach stoi dziś mieszkanie właścicielki wraz z ogrodem, dawniej wieś sam a tędy się rozciągała. Na tern wznioślejszem miejscu, tuż obok dworu, od strony północnej je s to gromna mogiła, sypana, i okopana rowem głębokim, a równie dawnych czasów sięgająca jak ta co pod Krakowem. Takież same jak i o tamtej krąży tu o niej podanie, zatwierdzone nazwą wioski: Krakusowice. To co tu jednak na szczególną uwagę zasługuje jest rozłożysty dąb wyrastający ze środka mogiły która jest dość obszerna u wierzchu i nieco podługowata. Dąb ten, mimo pielęgnowania, usechł juz od sta­ rości w znacznej części konarów sw oich; jest on jednem z tych drzew co przez swoją dawnowiekowość jednają sobie pewne poszanowanie w umyśle widza dzi­ siejszego, a którym tak piękny ustęp w P a n u T a d e u ­ s z u poświęcił pierwszy z naszych poetów. Upewniali mię miejscowi że ten dąb, jakkolwiek grubości nad­ zwyczajnej, jest tylko odroślą z pnia dawniejszego który jeszcze ludzie zapamiętają, a który miał być bez porównania większej grubości. Drzewa jednak samego nikt ju ż we wsi niepamięla. W okolicy wcale nieleśnej i na mogile wyraźnie usypanej, takowrn rozrośnienie drzewa musiało mieć szczególną jakąś przyczynę. Kroniki spominają że u pogan, przodków naszych lub ich pobratymców, były dęby i lipy święte, które nigdy nieusycliały. Wiel­ kość ich podają taką, że ich opis zdaje się oczywistą przysadą lub bajką. W cienistych ich konarach i ga­ łęziach poustawiane były posągi bóstw rozmaitych. Wiadomo co za przyczyna była owego olbrzymiego tych drzew rozrostu i tej mniemanej zieloności ich wieczystej: były to tak zwane ż e r t w y czyli ofiary krwawe składane bożkom. Krew rzezanych bydląt utłuszczała do najwyższego stopnia takowe miejsca i odżywiała dziwnym sposobem znajdującą się na nich roślinność. Takiem miejscem dawnych pogańskich objat zdaje mi się pomienione Krakusowickie grodzi­ sko. Mogiła ta w jednakiem niemal położeniu co i krakowska znajdująca się, i z jednej strony widok ku Wiśle z drugiej na Karpaty odsłaniająca, a osłonio­ na cieniem odwiecznego dębu, zdaje się potwierdzać to co wyżej o mogile na Lasotni wznoszącej się n a­ pomknąłem, i w bacznem rozczytywaniu się w zna­ czeniu podań krakowskich pominioną być nie powinna. Osadę wielką czy stolicę można pod pewnym wzglę­ dem przyrównać do bogacza który zapomocą swoich dostatków i nastręczanych wkoło korzyści, wszystko co go otacza, przyciąga do siebie i poniekąd w własność swoją obraca. Toczeni urosła i zcharakteryzo wała się ich wielkość naciągnione zostało cząstkami z całej oko­ licy której one są niejako przedstawiaczami. Nie s a ­ ma ludność ze wsiów i mieścin zapełniała powoli wygodniejsze ich domy; biegła wraz z nią i myśl i podanie pod ustronną strzechą wygrzane i nasięknione barwą dawnej zagrody, które się nieraz do innej tkanki przyczepiało. Myliłby się mocno i nietrafił w cel pożądany ktoby widownię czynów jakie wieść kra­ kowska głosi, samemi murami miasta zacieśniał i w nich tylko szukał pojaśnieli do jej w ykładu; u źródeł Prądnika stoi maczuga którą kiedyś tam, wprzedwieku, miał zabić brat brata, a nie na jednej Lasotni wznoszono cześć tej istocie której imię w kronice da­ wnej G r a k wypisano. Dokończenie nastapi.
5 Mocna dum ka sieroty. A ch ! i w ten czas gdyś n ieży t, w tw arz b iałą Jak chusta D łu go się w p atryw ałem , całow ałem usta, Duchu ojca m ojego! sp ły ń do mej samotni, I długom jak niem ow lę po tw ych piersiach p e łz a ł, G w ary m iasta już z c ic h ły , c a ły św iat niem ieje, Nim ból długo w ięzio n y , na s z a ł się rozk iełza ł, A sy n twój dotąd czu w a, łz ą oho w ilgotni, Nim promień mej pam ięci, co się b y ł r o zszerzy ł Duchu ojca m ojego! sp ły ń , twój syn boleje. Gdzieś w dalekie, s z c z ę ś liw e lata niem ow lęce, I oto w staje pamięć, jako upierzyca Z nów się śc ie śn ił i ocknął w rzeczew istej m ęce. Blada, lecz k ied y zacznie krew moją w y s y s a ć , A jam w moje n iesz częśc ie i rospacz u w ie r z y ł. A z oczu mi w ybierać iskrę po isk ierce, Och! bo zjaw isk iem nagłem , rażącem , zdradzieckiem Życiem płonie i nieda już się z a k o ły sa ć , W id ziałem ojca trupem, a siebie n ie d zieck iem ! A sen p ło sz y w o łając : ta noc to rocznica P am ięci! o, tyś cicha jak potoku w od y Śm ierci jego; ten pokój dla ciebie św ią tn ic a : Gdy się w tobie obije ja sn y kw iat p ogod y; W nim sk o n a ł. S yn u ! sy n u ! nie pęka ci serce? P a m ięci! a w n ieszczęściu to ty sępią szponą Duchu ojca mojego, och! dawno już pęka, Głęboko ostrza w p u szcza sz, i rozdzierasz łono Od tej ch w ili gdy twoja konająca ręka, P a m ię c i!!... K o r n e l U . ....... Chcąc utulić me p ła cze i rospaczne krzyki, Nad moją z w is ła g ło w ą k reśliła k r z y ż y k i. T y ś k o n a ł! straszna ch w ila b yła po p ółn ocy, 0 ścianę tłuk łem g łow ą, c z y ściana rozm iękła? Czy moja cza szk a b yła tak żelaznej mocy ? D z iw n a ! że mur nie p r y sn ą ł, lub gło w a nie p ę k ła ! ..... Sam zostałem , przy lampy płom yku, Grobowo cień m a ja czył, a w jednym kąciku Moja matka p łak ała, dalej doktor drzym ał 1 z z w y cz a ju zegarek w śpiącej ręce trzym ał. A jam tobie mój ojcze na tw ych piersiach le ż a ł I cicho, jednym śladem łz a moja sp ły w a ła , A ty ś m ó w ił że ona zimną pierś ci grzała, Że czując g ło w ę moją ży w ie j puls ci b ieża ł. I coraz słab iej, słabiej twoje serce biło, I coraz w ięcej, w ięcej dokoła się ćm iło, Nagle d rgnąłeś, ostatnią zestrzelon ą siłą © rom ancach I |»teśi»Iacli hiszpańskich. Mając zamiar dać czytelnikom naszym w prostym i pełnym wdzięku przekładzie niektóre z najpiękniej­ szych pieśni i romanców hiszpańskich, widzimy po­ trzebę obeznać ich poniekąd tak z samym krajem jak i z przygodami jego mieszkańców, które na zrodze­ nie się tego rodzaju poezij wpłynęły i są ich objaśnie­ niem najlepszem. Uskuteczniamy to za pomocą niniej­ szego wstępu, w którym staraliśm się w krótkich a prawdziwych rysach zebrać to wszystko co gdziein­ dziej stanowi treść obszernych xiąg i rospraw. Objąłeś mnie Żelaznie i do piersi cisn ą ł, A k ied y okres lam py ży w szem św iatłem b ły sn ą ł, W id zia łem jak ci usta konw ulsijnie d rżały Które mię tchem ostatnim b ło g o sła w ić c h c ia ły ; W id ziałem jak ramiona nademnąś r o zszerza ł; T y ś k o n a ł! a jam je sz c z e na tw ych piersiach le ż a ł. S ły sz a łe m jak p rzy stąp ił doktor obudzony I ziewrając w y ją k n ą ł: interes sk oń czon y; S ły sz a łe m k rzyk i łosk ot gdy na ziem ię padła Matfca, która słó w strasznych zn aczen ie odgadła. S ły sz a łe m jak się z b liż a ł jakiś obcy c zło w iek I ręką św iętokradzką się g a ł do tw ych pow iek, I zgadując dłuż truny tw e ciało przem ierzał, S ły sz a łe m ! a jam je sz c z e na tw ych piersiach le ż a ł. I b yłbym dłużej leża ł, bo mi się zdaw ało Że to sen, a me serce tak się obłąkało Że czu ło siebie dzieckiem , kiedym złotym w łosem Z wiatrem igrał, na łą c e dzień c a ły przetańczył, A potem b ieg ł do ciebie i sercem i głosem , A ty ś mnie o mój o j c z e ! na sw y ch rękach n iań czył. O! bo mi się zd a w a ło, że z promiennem czołem D ziecięciem śn ię p rzy tobie, że w ężo w em kołem P u ściłem w okrąg ciebie p ieściw e rączęta, A ty sen udawając, gdym z a c z ą ł cię nudzić, Całow ać i łask otać, by pozbyć natręta, M usiałeś sie uśmiechnąć a potem obudzić. I. W czasie wtrząśnień na zachodzie pod panowaniem Honoriusza, w początku 5go wieku, zalaną została Hiszpania przez Swewów, Alanów, Wandalów i Wizy­ gotów. Półwysep ten, hołdujący Rzymianom prz ■ sześć wieków, całkiem już był przyjął ich język ic y wilizacię, dopiero z przechodem ludów, przez zmie­ szanie się zwycięzców ze zwyciężonymi, doznał owe­ go odnowienia się obyczajów, wyobrażeń, ducha wo­ jennego i języka, co równie jak w Galii i Italii miało dać życie tak zwanym narodom romańskim. M iędzy zdobywcami Wizygoci byli najliczniejsi i to zrządzi­ ło szczęście Hiszpanii, ponieważ ze wszystkich hord północy, Gotowie tak wschodni jak zachodni byli najoświeceńsi, najsprawiedliwsi, i najmniej ciężący nad podbitemi narody. Onito najprzód zgnietli Alanów Wandalom przejść tylko pozwolili do Afryki, Swcho­ wie choć się opierali półtora wieku, ulegli na^oniec. Panowanie W'izygotow rozciągnęło się na H isz­ panię, oprócz kilku miast nadmorskich, które pozo­ stały w ręku Greków bizantyńskich, a przezto za po-
6 średnictwem handlu przyszły do wielkich bogactw i ludności. Dawniejsi poddani rzymscy, przypuszczeni do używania tych samych prerogatyw co ich zwycięz­ cy Wizygoci, ukształceni tymże samym trybem wy• chowania, wyznający jedną z nimi religię, prędko zlali się w jedno ciało, tak, iż gdy w r. 710, M auro­ wie naszli półwysep, wszyscy chrześcianie tworzyli ,, naród powiązany tożsamością ustaw i wyobrażeń. Powszechne jest zdanie że język hiszpański utworzył się w ciągu trzystoletniego” panowania Wizygotów; przebija się w nim widocznie mieszanina gotycyzmu i łaciny. Arab wprawdzie zbogacił go później, mnó­ stwem słów, które w języku romańskim zachowały swój odrębny charakter f niemniej wpłynął też na wy­ mawianie, ale ducha języka nie zmienił! Hiszpański i włoski język, aczkolwiek z jednego źródła pochodzi, jednakże wybitnie się różni między sobą. Pierwszy dźwięczniejszy, mocniej akcentowany, nosi większe piętno godności, jedności i powagi niż ostatni. Dotąd nieodkryto wprawdzie żadnego zabytku języka h isz­ pańskiego z czasów wizygockich; prawa °ich bowiem i kroniki pisane były po łacinie; lecz ślady charak­ teru hiszpańskiego spotykają się tak w jednych jak w drugich, mianowicie owa zbyteczna zazdrość o żo­ ny, niedająca postrzegać się wcale u ludów północ­ nych. Zepsucie się gotyckiego ducha pod ostatnimi królami przyspieszyło ich upadek w chwili gdy A ra­ bowie rozpościerali zwycięzki oręż w Afryce. Król Rodryk wygnał syuów’ Witycy prawych następców; śmiertelną obrazą dotknął hrabiego Juliana rządcę prowincij położonych po obu wybrzeżach Gibraltaru”, zhańbił bowiem jego córkę. Ztąd Julian i synowie Witycy udali się o pomoc do Maurów. Musa dowodzący w Afryce posłał im w r. 710, armię muzuł­ mańską pod wodzem Tarikiem, z którą złączyli się wszyscy Wizygoci niekontenci ze swego rządu. Sto­ czono wielką bitwę pod X eres; Gotowie zwyciężeni, Rodryk zniknął, a dla monarchii Gotów wybiła osta­ tnia god? aa Gar. ( a walecznych chrześcian schroniła się w H r j ci; na; się na północy półwyspu. Z części .siy.rił gnali chrześciańskiego gubernatora narzuonego im przez Arabów, i przezto ugruntowali swoą niepodległość. Za ich przykładem poszli i inni; ■ejl t walki narodowej utworzyli się naprzód królowie Owiedu pochodzący od Pelaga potomka królów wi­ zygockich ; następnie królowie Nawarry, hrabiowie Kastylii, Soprarbii, którzy panowali potem w Aragonii, i hrabiowie Barcelony, którzy po długim prze­ ciągu lat mieli odzyskać cały półwysep na muzułma­ nach. Owi to górale zachowując religię, prawa, ho­ nor i wolność Wizygotów, z zatrzymaniem języka ro ­ mańskiego, niemówili wszędzie jednym i tym samym dialektem. W Katalonii używany był dialekt prowensalski czyli lim uzyński; w Asturiach, w starej Kas­ tylii i królestwie Leonu, kastylski; w Galicii język G a lle g o z którego pochodzi portugalski; wBiskai tylko i niektórych częściach Nawarry przechował się język biskajski, będący dialektem keltyckim, dawniej­ szym niż zabory Rzymian. Później po roku 1031, gdy chrześcianie korzystając z wygaśnięcia kalifatu Omniadów Korduby, i z niezgod między xiążętami arab­ skimi, zaczęli rozpierać się orężem, wtedy z posu­ waniem się ich ku południowi i język przechowany w górach, trzema podłużnemi pasami rozlał się po półw yskie; i tak : katalanski wzdłuż śródziemnego morza ciągnął się od Pireneów do M urcii; kastylski w środku szedł także od Pireneów aż ku Grenadzie, a portugalski od Galicii do królestwa Algarbii. Potomkowie Wizygotów którzy w górach ocalili swą niepodległość, byli to ludzie surowi, półdzicy, ale dumni, odważni i niecierpiący żadnego jarzm a. Każ­ da dolina składała małe państwo; rządzili w nich hrabiowie ustanowieni jeszcze od królów”wizygockich, wymierzali sprawiedliwość i prowadzili lud do boju;, nawet po upadku monarchii, powaga ich nie upadła, ale uważano ich tylko ^za wodzów i obrońców ludu, nie zaś za panów. Każdy broniąc osobistej wolności znał własne prawa, każdy miał świadomość swojej godności > wymagał dla siebie tego samego szacunku, jakiego drugim nieodmawiał. W ogóle byłto naród złożony z wychodźców przenoszących wolność i ubóstwo nad bogactwa i znaczenie pod obcym panem,którzy odbiegli rodzinnych zagród, aby na dzikich skałach zachować religię ojców i prawa. Kawał łach­ mana okrywał nieraz grzbiet jakiego rządcy pro wincii, a pod poziomą strzechą tułał się bohatyr co wy­ grał bitwę. Godność kastylska która po dziś dzień przechowała się nawet w żebraku, ów szacunek dla człowieka bez względu na jego majątek, wszczepiły się w obyczaje hiszpańskie, zapewne od tej jeszcze epoki! W Hiszpanii zatem rozwinęła się wolność cywilna tak zupełna, jakiej nawet najliberalniejsza konstytucia niewyrodziła za naszych czasów; zdawało się że naród dla tego ustanowił sobie królów, aby lepiej opisać władzę jaką był zmuszony im powierzyć. Chciał on w nich widzić dobrych wodzów, sędziów w sp ra ­ wach honoru, i wzór rycerskiej prawości niespuszczając wszakże z oczu granic po które rozciągała sie prerogatywa panującego; dla tego ustanowił nad ni! mi sędziów w czasach zwyczajnych, przytem z pe­ wnym spokojnym rozmysłem urządził formę legalną opozycii przeciw nadużyciom władzy; przypuścił wszystkie stany do równej reprezentacii w sejmie, i wszystkich zarówno przeniknął uczuciem szlachetno­ ści krwi wizygockiej. Ten więc dwór, ta szlachta, ta równowaga stanów, z których żaden niebył pogar­ dzonym, sprawiły, że Hiszpanie w swoich obyczajach,, w języku, w pieśniach przechowali pewną wytworność, ton wysokiej godności i powagi, jaka się w żadnym z ludów nieobjawia a najmniej u Włochów, którzy w średnich wiekach wyrobili u siebie tylko wolność mie­ szczańską. II. Do rozwinienia poezijnych żywiołów w ludzie hiszpańskim, który potrafił zdobyć sobie niepodle­ głość polityczną, najgłówniej wpłynęli Maurowie, acz­ kolwiek różni duchem i obyczajami od. szczepów gockich które odnowiły ludność łberii. Byłoto w ósmym i dziewiątym wieku, kiedy Arab pan wschodu z kąd pierwsze wiadomości rozlały się na ziemię; żyźnego Egiptu gdzie się starożytna przechowywała mądrość; Azii mniejszej kwitnącej poezią i sztukami piąknemi, poniósł zwycięski oręż na półwysep. Podobnie jak ich zdobycze i literatura nosiła cechę nadzwyczaj
DZIENNIK MOD PABYSKICR Lwów, f f stycsfila 1 8 4 5 . R o k szósty. W y c h o d z i co d ru g a so b o ta r e g u la r n ie j do K ażdego num eru d o łą c z o n ą j e s t r y c in a m ód p a r y s k ic h z d o k ła d n y m opisem . K o s z tu je w m iejscu p ó łr o c z n ie 5 z ł r . 1 5 k r .; c a ło r o c z n ie 1 0 z ł r . m, k . ; n a p r o w in c ii d o lic z a s ię p r z e s y łk a p o c z to w a do cen p o w y ż s z y c h p ó łr o c z n ie 4 8 k r . m . k . P r e n u m e r o w a ć m o żn a w e w s z y s tk ic h u r zę d a c h p o c zto w y c h , tu d z ie ż w r e d a k c ii p o d n r e m 3 0 1 . ; w e L w o io ie . ■ mmiii i ii i — — — ^ — i skiego, obszyta szerokiemi korunkami alansońskiemi; z stanikiem mocno kończastym, rękawami krótkiemi, Paryż korunką obszytemi; także suknia z pekinu we dwa, Stroje damskie. Paryż przedstawia w tej trzy lub cztery cienie, przystrojona dwoma ukosami chwili widok jakiego miasta moskiewskiego, co tern które na przednich brytach idą do góry i kończą dziwniej się wydaje jeśli sobie wspomniemy źe przed się w kształcie fartuszka. kilkunastu niemal dniami, ranki były jeszcze tak cie­ Ubraniem głowy są najczęściej bogate zawoje płe jak w najpiękniejszej jesieni. Ta nagła zmiana z siatki złotej lub śrebrnej, stroje hiszpańskie, algier­ powietrza przykrąby bardzo była, gdyby przemyślne skie, egipskie lub brezylijskie; także niektóre stroje nasze artystki niebyły tego przewidziały, i starannie historyczne jakoto: Marii temu zapobiegły; mnóstwo mamy ubiorów zimowych, padour, iV eldatp., także śliczne czepeczki blondyz nich niektóre jako najdogodniejsze wymienimy. Pa- nowe z kwiatami, półzawoje gazowe z piórami lub letoty axamitne podszyte materią jedwabny i mocno kłosami śrebrnemi. Grzebienie są coraz więcej uży­ watowane; strój ten będąc bardzo ciepłym, robi oraz wane, należy jednak bardzo na ich kształt i zgrakibić zgrabną i wydatną; rękawy u góry są prawie bność uważać, szczególniej na te, które się biorą pod gładkie, w dole nieznacznie się rozszerzają; długość czepeczki. ich mało co niżej łokcia sięgać powinna, tak aby rę­ Stroje i s i ę s f e t e . Z powodu wielkiego zimna kawy sukni były dość widoczne; jeśli suknia jest jakie od kilku dni panuje, ukazało się mnóstwo stro­ także axamitną, wtedy strój taki należy do najwy­ jów zimowych różnego kształtu i gustu, jakie kto tworniejszych. Dodać jeszcze należy że i kapelusz miał, mniej się tą razą stosując do mody; dużo jest powinien być także axamitny z piórem koloru takiego płaszczów, z których jedne są z rękawami bez pele­ jak suknia. ryny, drugie okrągłe prosto lub ukośnie krajane. H Do codziennego wyjścia najwięcej używane są Największą nowością jest dziś opończa, czyli tak płaszcze które się zwykle robią zaxam itu; peleryny zwana kabana, strój zupełnie w guście arabskim; przy nich są futrzane i dość obszerne; rękawy małe, wszystkie takowe opończe strojne są galonami i ob­ niewidome, tojest ukryte w mnogich fałdach płaszcza. szyciem ; mają prócz tego kaptur złotem haftowany Zresztą futra różnego rodzaju, rozmaitym krojem są lub śrebrem, stosownie jak dno jest ponsowe lub nie­ używane; także płaszczyki, chustki, rańtuchy obszy­ bieskie. wane sobolami lub łabędzikami. Noszą też powszechnie surduty na dwie strony Jestto teraz pora najświetniejszych strojów; w ca­ zapinane i strój zwany żibun któryśmy poprzednio ołym podobno roku tyle galowych i ładnych nie zrobi pisali. Kamizelki noszą długie, sięgające niżej biodr. się sukien, ile przez te kilka karnawałowych tygo­ R y c i n a p r z e d s t a w i a : suknię jedwabną wprzodni; zauważaliśmy już że materie jedwabne są w o- dzie fałdami ubraną, stanik gładki z bertą, na gło­ góle więcej lubione jak lekkie i przezroczyste; i że j wie ubiorek gazowy. Drugi szlafroczek biały, w przokorunki zawsze wielką grają rolę; i tak: jedną znaj- j dzie otwarty wstążkami zawleczony, na głowie nestrojniejszych sukien, jest suknia z atłasu mogador- j gliżyk kwiatami ubrany. Trzecia suknia krepowa po- M O D Y .
1© dwójna, w przodzie falbang w bufki i kwiatam i ozdo­ biona, stanik z koronkową berig, L a z z a r o ! teraz s y p i a s z na puchu, Oddech twój piersi w lekkim podmuchu K o ł y s z e f ręz lą k o t a r y ; Czegóż tak sm utna sied zisz od ran k a, Cz yli przechodnia j a k a c y g a n k a R z u c i ła na ciebie c z a r y ? głow a tapirow ana i s z a r f | korunkową ubran a . C z w arta twina axamitem obłożona. P rz e b ó g ! k r w i ą tw'oja splamiona w a r g a , G niew na tw a r ę k a na sz m a t y targa Srebrnego zaw oju końce. L a z z a r o ! p owiedz co ci brakuje, P o w i e d z ! bo w d u sz y taką noc czuję J a k kied y zag aśn ie sło ń ce. Łazzara. S u ttan ko moja! g w ia z d o ha r e m u ! P e r i ! podobna k w ia tu złotem u Co w siódmym raju z a k w i t a ; J a k ażlo c hm ura p r z e s z ł a nad tobą Ż e blas k ócz tw oich zć m iła ż a ło b ą ? K o rny n ie w o ln ik lwój pyta. 0 p o w iedz! j a k i e s ą t w e ży cze n ia , Choćby jak dziecka b y ł y zachc en ia J a je w y p e ł n i ę od razu. Oto niew oln ik k lęk a przed tobą, Miej litość nad nim, miej j ą na sobą, W y r z e k n i j s ł o w o r o zk azu . Gn iew twój bo les ny j a k g n i e w Allaha, Ja k sznur jedw abny z rąk Padiszaha Gdy n iem y T atar p rzyn iesie; I d u sz a moja przed twoim gn iew em J a k z a S am u ru stru n a p ow iew em , R ozstraja, z s y c h a i r w i e się. „ O m arze \u b ran k a p r z e r w a ł a grecka, „M yśl moja niejest zachceniem d zie c k a .“ I w z n i o s ł a oczy płonące. 1 l w i c ą b y ł a z tern okiem w b l a s k u : „B a sz o ! twój k i n d ż a ł chcę mieć z Daiu ask u „N a nim, tw e serce drgające! D ź w i ę k tw^ego głosu, śp i e w Pzrafila, T w ó j uśmiech welum r a ju odchyla, T w e serc e o k ryte lodem. B ęd ęż z u st twoich i z tw eg o czo ła, J a k z T rebizon dy ogrodu p s z c z o ł a T ru cizn ę w y s y s a ć z miodem? K o rn el U. PRZYPOMNIENIA Nie j e d e n ok ręt w pięknej B a sso rze, Dla ciebie fale błęk itne porze S z u k a ją c p e r e ł u b rzegów. Boga lem futrem zgięte w ielb łąd y , Gdzieś przebiegają dla ciebie l ą d y I białe p u sz cze ze śn ie g ó w . Z PODRÓŻY F© KRAJU PRZEZ A U G U S T A BIELOW SKIEGO . D okończenie. Dla ciebie w s z y s t k i e sz ale w bazarze, D la ciebie gr eckich w y s e p k o rsarze R a b u ją F r a n k ó w to w a r y . Z p ieczar ind yjsk ich olbrzym ie sło n ie Niosą klejnoty, by ciemne sk ronie. Oświecić mojej L a z z a r y . D la ciebie stroją s ł u p y z porfiru, Kobierce Y ezd u i K aszem iru J a k w n ę t r z e św ią t y n i K aaby. Dla ciebie p ł a c ą har acz z kad zid eł T en potępiony lud bez w ę d z id e ł, S y n y E b lis a : Araby. D la ciebie biją śrebrne fo ntann y Chłodem i w o n ią. T w e j ł a ź n i w a n n y Kute z greckiego marmuru, Bielsze s ą n a w e t ni żli tw e ciało, I j a k o po niem k r ą ż ą nieśmiało P r z e j r z y s t e ż y ł k i lazu ru . 0 z w a ż S u t t a n k o ! gdy Klefty żo n ą, W b u r z l i w y c h nocach nogą s k r w a w i o n ą P o górach z a nim b ie g a ł a ś ; To on dla ciebie nie m iał ni domu N i c ! prócz sw ej strzelb y, z nim pośród łomu Na o strym kam ien iu s p a ł a ś . 1 ciebie piękn ą i ciebie m ło d ą T w ó j Klefta k a r m i ł Chlebem i wodą, Grubą t k a n in ą o s ł a n i a ł ; J a k antilopa sk a c z ą c p rzez s k a ł y Z tobą i z nożem w ręku, z u c h w a ł y ! Z brojne me S pahi ro zg an iał. To też mnie srogo m ę c z y ł a trwoga, Z an im n a d e s z ł a ta ch w ila błoga K ied y p r z y b lasku kagańców', Głow ę p s a lego ujrzałem w w o rze, A ciebie P e r i! w iód ł n a me ło ż e W ó d z moich c z a r n y c h rz e z a ń c ó w . IV. »Pójdźmy do biblioteki \« m ówiła jedna z św ia tły ch pań n aszych z którę niespodzianem a bardzo p rzy- jemnem zdarzeniem zeszedłem się pod róża. D roga jej b iegła daleko na zachód, m nie z każda chw ila ku w schodow i od w oływ ała pow inność a tylko jednaka przyjem ność ogladania niektórych pam iatek p o łą czy ła n as m iejscem i czasem . chętnie i niebawem W ezwanie jej przyjąłem byliśm y na ulicy ś. Anny. A ka­ demia ja g iello ń sk a , ta matka nauk w P olsce, m ieści sic w gm achu pochylonym starością, z krużgankam i w askiem i i bardzo wydeptanemi sch o d a m i; przerobiony on, był niegdyś z dwóch kam ienic, kupionych od osób pryw atnych i nie w jednym cza sie. S ale w których w ykładał Brudzew ski budowę niebios, Jan z G łogo­ wy system A rystotelesa, a poprzednicy Dąbrówki tradycie o pochodzeniu rodu n aszego i dzieje naszej sp o ­ łeczn o ści, sato ciasne i dość ciemne izby w których sie niew ielka liczba słu ch a czy zm ieścić m ogła. R a­ dzono sob ie podziałam i i wykładem w różnych g o ­ dzinach dla pojedyńczych w ydziałów . P. Kremer, brat naszego estetyk a, zajmuje się z polecenia rządu odnowieniem całego gmachu. Parę przestronnych sa l na pierwszem piętrze zastaliśm y w łaśn ie na ukończeniu. D uże różnobarwne okna wpu-
31 szczają światło na ściany i sklepienia gotyckie które ] wskiego. Ten mniemany czarnoxieznik stał się od szczęśliwa myśl odnowiciela w kwiaty i floresy z da­ niejakiego czasu ulubionym przedmiotem naszych piwnych rękopismów odwzorowane ustroiła. Do tak sarzów i każdy szczegół o nim choćby najmniej po­ zwanych drzwi złotych prowadzić b ę d ą , w miejscu dobny do prawdy skrzętnie wydobywają z różnych niewygodnych przejść krużgankowych, schody, podno­ broszur. Znana jest powieść Naramowskiego że czytąjącemu w cichości, w wileńskiej bibliotece, mnicho­ szące się wprost z dziedzińca. Wprowadził nas potem p. Muczkowski, autor wielu wi dal się naraz słyszeć szum wielki i łoskot z ja ­ dzieł gruntownych a teraźniejszy bibliotekarz kra­ kim duchy nieczyste xięgę Twardowskiego z tejże bikowskiej akademickiej biblioteki, do sali, której ścia­ blioteki porwali, i zanieśli zapewne do Krakowa, bo ny przedstawiają w pięknych pęzla Stachowicza o- tu się później znalazła. Zato też przykuta tu była brazach alfresco dzieje akademii, skreślone wnagłó­ łańcuchu. Oglądaliśmy tę xięgę ogromną, spisa­ wniejszych zdarzeniach. Poczynają się daniem przywi­ ną w wielkich arkuszach, a zaw ierającą ja k to dziś leju miastu przez Kazimierza wielkiego, którym aka­ powszechnie wiadomo, rodzaj encyklopedii, która jest demię na przedmieściu Kazimierzu ustanowił, gdzie dziełem zupełnie czyjem innem nie Twardowskiego. niegdyś wioska Bawół leżała, a ciągną aź do czasów Pismo jej jakkolwiek staranne i piękne, a pełne o S tanisław a Augusta. Niektóre obrazy są ju z całkiem zdób zwyczajnych tego rodzaju rękopismom, wydać się zamazane, inne uszkodzone dość znacznie. W ysta­ może i dziś nieobeznanemu z dawnemi charakteram i wione są tu i niektóre uboczne a mniej znane u nas oku, jakowemś dziwowiskiem, a w zabobonnych ze­ zdarzenia. Tak widzimy na jednym obrazie mogiłę szłego wieku umysłach wrażało to przekonanie że Kraka, a przy niej, w miejscu które lud szkołą czar- tylko sprawą czartowską powstać mogła ta xięga. noxieznika Twardowskiego okrzyczał, robi optyczne P. Muczkowski, który przed kilką laty podał o niej postrzeżenia, sławny Witeliou czyli Ciołek, optyk nasz dokładną wiadomość w osobnej xiążeczce, wynachoz XIII wieku. P. Muczkowski oprowadzając nas koło dził nam z wielką biegłością pojedyncze miejsca w obrazów opowiadał nam ich treść zwracając szcze­ których autor, Czech rodem, mówi o sobie. Z ręko­ gólniejszą baczność na mnogie anachronizmy jakich pismów innych które nam tenże pokazowa! dnia tego się z powodu wielu niewyjaśnionych jeszcze za cza­ zajęły nas szczególniej dwa listy Zygmunta Augusta, sów Stanisław a Augusta dziejów tej akademii, dopu­ bliskiej po sobie daty, a w domowych dziejach tego ścił pęzel Stachowicza. Mimoto żałować trzeba wielce króla wielce ciekawe. Ojciec, ile się domyślać można, iż te piękne zabytki malarstwa polskiego, które czas powziął z ubocznych doniesień wiadomość o miłos­ coraz bardziej niszczy, dotąd przerysowane nie są. tkach Augusta i napisał mu list groźny karcąc jego Biblioteka akademicka krakowska jest bardzo zna­ postępki. August odpowiada mu na to z wielkiem komita. Co do wielkości równa siec niemal ilościąu wzruszeniem i skruchą, zaklinając ojca na wszystko dzieł drukowanych z biblioteką lwowską imienia Osso­ aby niedawał ucha żadnym pogłoskom, gdyż wszystkie lińskich i podobnież jak ta obfituje w rzadkie druki są kłamliwe, i zamyka list temi słowam i: »kończę, i wzorowe w ydania; atoli liczbą i wyborem rękopismów bo mi łzy pisać niedozwalają.« To przemówienie do znacznie biblioteki lwowskie przewyższa. Dzieł dru­ czułości ojcowskiej, zrobiło wyborny skutek, jak wi­ kowanych liczą w niej 42 tysięcy, a 45 tysięcy tomów. dać z listu pomniejszego. Starzec rozpłakał się i Pisma ulotne, dzienniki i tym podobne, których znacz­ wszystko synowi przebaczył, albo przynąjmniej uwie­ na jest ilość, do tej liczby niewehodzą. Ilość ręko­ rzył że on tiiewinny. Do najdawniejszych bibliotek w naszym kraju na­ pismów wynosi 2210 tomów w których mieści się au­ torów 4380. Pierwsze swoje nabytki winna ta biblio­ leży xiążnica kapituły krakow skiej; tu było ognisko teka nauczycielom akademickim, którzy od czasów chrześciańskiej cywilizacii naszego kraju, tu powsta­ najdawniejszych nietylko te xięgi z których nauki wały pierwsze roczniki, pierwsze fragmenta dziejów wykładali, ale całkowite, niekiedy nader liczne xią- Polski. Kilku następujących po sobie biskupów k ra­ żnice swoje tak rękopisemne jak i drukowe testamen­ kowskich, których po imieniu nazwać umie historia tem bibliotece przekazowali. Stąd też są tu rękopisma literatury, ma sławę pierwszych zarazem kronikarzów do pierwotnych dziejów naszych bardzo cenne, o j a ­ naszych, i imto winniśmy przechowanie tego co dziś kich niesłychać w lwowskich bibliotekach. Podałem wiemy ze zdarzeń za początkowych naszych Piastów. o nich wiadomość osobną do biblioteki Ossolińskich. Wczytawszy się w ich dzieła można się przekonać na­ Osobliwością ściągającą uwagę niektórych zwła­ ocznie że mieli pod ręką xięgi takie jakiemi w owym szcza gości je st tak zwana dawniej xięga Twardo­ wieku ledwie jaka stolica poszczycić się mogła. Z tej *
xiaznicy przyniesionyrekopism dekretaliów dar niegdyś Kazimierza wielkiego, na którego stronicy pierwszej odmalowany był król ten w młodym wieku, siedzący na tronie i miecz w prawym reku trzymający, ro z ­ strzygną! wyborem Warneńczyka, którego obiorcy z powodu młodości na tron powołać wahali się. Tu znajdował się przed niebardzo dawnym czasem jeszcze autograf dziejów Długosza, który podobno przez jednego z nunciuszów w Polsce przebywających pożyczony, wywieziony został później do Włoch, i dziś je s t prywatny w łasnością jakiejś włoskiej r o ­ dziny. Do rzadkości nadzwyczajnych jakie ta xiaznica dziś jeszcze posiada, należy Iher beneficiorum D ługosza, czyli xięga założeń i nadań różnych k o ­ ściołów w Polsce, spisana na pargaminie. Rękopisom tego jednak wczasie naszej bytności, mimo życzenia, oglądać nie mogliśmy. Pare innych rękopismów w a­ żnych dla naszej historii, a znajdujących się w tej xiążnicy oglądałem częścią za pośrednictwem p an a Muczkowskiego, częścią kanonika Scypiona w którym znalazłem człowieka bardzo światłego i uprzejmego, a zamiłowanego mocno w ojczystern pismienictwie. Ma on sie niebawem zająć ułożeniem dokładnego ka_ talogu rękopismów znajdujących się w bibliotece lir. Tarnowskich w Dzikowie. Piękny i wyborowy zbiór xiąg i rękopismóm r z a d ­ kich osobliwie w7 przedmiocie literatury ojczystej po­ siada także sam p. Muczkowski i z niego chętnie znajomym użytkować pozwala. W* Gdy rolników z pługami w y w o ł u j e zorze, Ja zielon y stoliku, ja przy tobie orzę, T yś mi jedno d zied zict wo: staniesz mi za niwę. Gdzie dziatkom chleb obmyślam łub imię poczciwe. T y d zień c a ły najemnik; ale w dzień św ią tecz n y W w ieczn o ś ć myślą się puszczam nad ten świat k on ieczn y ; A w p rzyspieszonym świata zmiennego obrocie, Cichej prawdzie hołduję i starej prostocie. K . Brodziński . Tych kilka wierszów byłego nauczyciela niegdyś w Warszawie, może niecałkiem niestosownem bedzie położyć tu gdzie cokolwiek o literaturze i literatach w Krakowie powiedzieć postanowiłem. Dzisiejsze życie literackie w Krakowie, nie nale­ ży do najczynniejszycli: ma w tej mierze Kraków wiele podobieństwa z innemi niektóremi stronami. Zapewne niejedna w ażna przyczyna dałaby się przytoczyć na wytłumaczenie tego; wszakże nie ostatnią zdaje mi się i ta, ze nauki potrzebują wyłączniejszego oddania się, aby w uprawie ich wielkie i ciągłe widno było postępy, a do takowego pewnej rezygnacii i mocy we­ wnątrz, a zewnątrz okoliczności nader pomyślnych potrzeba. znamy. Tamtych u nas za mało; tych wcale nie* Ztemwszystkiein życie to w Krakowie nie je s t w sobie tak mdłe i bezbarwne jakby sic to na zewnątrz wydawać mogło. Miasto w którem już według słów i pragnień szlachetnych Kazimierza wielkiego miała być >/perła nauk, i zdrój wylewny z któregoby obfitości czerpać mogli w szy scy ;« ma i dziś mężów w różnych gałęziach nauk znakomitych. J e st tu towarzystwo uczonych, które ogłasza prace członków swoich w osobnych rocznikach, a prócz tego pojawiają tu się od czasu do czasu dzieła gruntowne w swoim rodzaju. Dwa nowe pisma periodyczne przybyły do dawniej­ szej gazety krakowskiej: D w u t y g o d n i k l i t e r a c ­ k i i K u r i e r k a . Pierwsze zasilane jest prócz wielu innych, estetycznemi artykułami Józefa K re m e ra i n a ­ uk o we mi Józefa Muczkowskiego który w dzisiejszych okolicznościach bardzo wielka położyłby zasługę, krytycznem wydaniem kroniki Wincentego syna Kadłubka, do czego właśnie i wiadomości rozległe i łatwość p o ­ siada, mając kilkanaście różnych jej rękopismów pod ręka. Widziałem u niego rekopism w którym wiele ju ż je s t przygotowanego do tej pracy, i godziłoby się aby inne zatrudnienia na czas odłożywszy nią się głównie zajął, a przy swej wzorowej pilności i po­ mocy j a k a mieć może od ziomków z powodu rozleg­ łych swoich stosunków, mógłby to uskutecznić wy­ bornie. K urierka zdaje się mieć cel popularny, ro z sz e rz a ­ nia wiadomości potrzebnych w7ja k największej masie czytelników. Literaci tutejsi udzielają się sobie dość chętnie i widziałem znaczne ich grono na jednym z literackich wieczorów. Rozmawiano o dziełach niedawno wyszłych i dawano bardzo trafny sąd o n i c h ; z a s ta n a ­ wiano się nad sztuka, nad odnowionemi lub mającemi się odnawiać budowlami do czego rząd teraźniej­ szy ze znajomością rzeczy przystępuje, i odpowiednio swojej możności nakładów na to nieszczędzi. X. Jakubowski przyniósł był z sobą kilkanaście sztuk nowoznalezionych pieniążków. Właśnie ten n u ­ mizmatyczny znalazek w strząsał wtedy umysły w s z y s ­ tkich starożytników i posiadaczy monet. Jakoż je s t on jeden z najrzadszych, i jakkolwiek numizmatykiem niejestem, zajał mię do tyła, żem się s ta r a ł z a siąg n ą ć o nim pewniejszych wiadomości. N a początku w rze­ śnia we wsi Pełczyskach, powiecie miechowskim, wy­ płukały tegoroczne słoty garnuszek z pieniążkami w bruździe, na górze zwanej Olbrycht, gdzie nieda­ leko znajdują się fundamenta bardzo starożytnego zamku. Pieniążków tych z których niektóre są dwu-
stronne czyli denary, inne znów ze stępieni na jednej m ogło to ujść zaledw ie w czasach kiedy niedaw no 4yik o stronie czyli brakteaty , było kilka tysięcy. S z a ­ zm arły N estor literatury nowszej pierw szą próbę te­ nowna Polka do której rak skarb ten, jakkolw iek u- go rodzaju w pięciotomowem dziele swojem pokazał. szkodzony ja z, dostał się, oddała go całkow icie w R ozgatunkow anie ich w edług w ażn ości i epok, by­ ręce znawców i na ich w łasn ość, byle tylko zrobili stre wglądnienie w autentyczność i w szelka staran ­ j/n ie g o dla nauk w szelki użytek. P. Strzelecki, bie­ n ość w wydaniu powinna być nieodłączna w takich g ły w num izm atyce krajowej, je st d ziś w posiadaniu robotach. Do porządnej i starannej publikacii h isto ­ najznaczniejszej jego części: pokazyw ał mi go, obja­ rycznych naszych pomników należą S tarożytn ości śn ia ł wiele nieznanych mi szczegółów i robił n iek tó­ G rabowskiego przed kilką laty wydane, a teraz pra­ re ogólne nad całkow itym zbiorem uwagi. Zdaje się cuje on nad dalszym ich ciągiem . W idziałem u n ie­ ze zakopany był nie później jak w wieku XIII, co ju ż go spore tomy dokumentów różnych, opatrzone dosam o nadaje mu nader wielka wartość. S § tu monety kładnem i indexami, i mile kilka chw il na rozm owie zupełnie nowego stępia, sa blaszki na których próbo­ z nim spędziłem . Krótkość pobytu niepozw olila mi wano dopiero stęp ia jak też będzie się wybijać, a zfcad k orzystać z ofiarowanego mi uprzejmie przew odnic­ pokazuje się że w m iejscu w którem znachodził się twa w zw idzaniu niektórych pamiątek. skarb ten, była mennica. S a w reszcie blaszki srebrne, N auki przyrodzone mają zdolnego i czynnego urozpłaszczon e młotkiem i przygotow ane pod stępel praw iacza w p. Ludwiku Z e isz n ę r z e ; nie zastałem go które odpić nie uścigniono, tudzież k aw ałeczki śre- w Krakowie; sły sza łem tylko o jego tegorocznym po­ hra topionego. Pieniążków z napisam i je st tu nie w ie­ byciem w celu naukowym w Tatrach. ~ le ; najw iększa część bez żadnych napisów lub tylko Autor »Listów z Krakowa« J ó zef Kremer pracu ­ •z kółeczkam i lub punkcikami, które w ła ściciel sp ra­ je, nad drugim tomem tego d zieła które je s t jedyną w ied liw ie uważa jako skazów ki, iż w stęplu pierw o­ estetyką w dzisiejszej naszej literaturze. D aw ał mi tnym litery w tein miejscu znajdow ały się . Trzy im io­ do czytania ustęp z drugiego tomu, k tó ry m i się bar­ na głów nie czytać można na tych m onetach : W łady­ dzo podobał. Zajmuje się 011 żyw o w szystk iem co tyl­ sła w , B olesław , L eszko. Z napisem W ładysław znaj­ ko ma styczn ość z n aszą literaturą, a jego m iłe to­ dy się pewne pieniądze Hermana. L eszek będzie n ie­ w arzystw o w ielce mi uprzyjemniło1, mój pobyt. wątpliw ie L eszek biały; co do B olesław ów za ś jak W narożnym domu ulicy S zczep ańskiej m ieszka je s t rzecz§ pewna że B olesław krzyw ousty a może na drugiem piętrze jeden z najszanow nieszych na­ nawet i śm iały się znajdzie, tak też ile z rosadnych szy ch pisarzów . Prócz niektórej rannej godziny któ­ p ostrzeżeń p. Strzeleckiego powziąć m ogłem , niema rą mu jego obowiązek n auczycielski zabiera, z a w sz e podobieństwa żadnego, aby między niemi był pieniądz niem al go w domu za sta n iesz. N iebyw a praw ie w B olesław a w ielkiego, o którym m arzył tylko obja- żadnych towarzystw ach, sam też zgrom adzeń w ię­ śn ia cz monet trzebuński, a uczony Kene zgan iw szy jego kszych nie miewa, jakkolw iek rad je s t gdy go kto z e m arzenia, podsunął potym sw oje i p rzyp isał jak iś znajomych w wolniejszej godzinie odwidzi. C hociaż pieniążek B olesław ow i chrobremu, który mniej jeszcze jest w samej sile wieku, g ęsty czarny w łos jego pruma podobieństwa do niego. Prędzejby można m nie­ szy niezrzadka siw iz n a ; w p ostaw ie jego i w yrazie mać, że niektóre z beznapisowych monet w tym zbio­ tw arzy maluje się pewna moc i rezygn acia. Ogromne rze będ§ tak w ielkiej starości, ale o dowody na to wolumina to rękopism ów i sp isów x ią g po Czackim zbyt trudno. Cokolwiek badź w ielce będzie ciekawe to drukowanych d zieł rzadkich stanow ią głów ne je g o i w ażne w numizmatyce krajowej dziełko nad któ­ towarzystw o: im oddąje w szystek cza s rodzinie i przy­ rem p. Strzelecki obecnie pracuje, a w którem przed­ jaciołom odjęty, i ju ż sz e ść grubych tomów pięknego staw i nam w w iernych odciskach w szystk ie rodzaje d zieła jego, w roku 1840 poczętego, ma w swoim rę­ znalezionych tam monet, da ich dokładny opis i o- ku publiczność. Jestto M ichał W iszniew ski autor h i­ bjaśnienie, jako w ynikłość długich sw oich nad tym storii litefatury polskiej. W szedłem do niego z Kreprzedmiotem zastanow ień i kombinacij. Zostaw iłem merem: przyjął nas bardzo grzeczn ie, i po krótkiej go w łaśn ie rozm yślającego nad dwoma ustępam i kro­ chw ili za w ią za ła się szczera , poufna, literacka p oga­ niki M arcina Gala, w których opisana w alka Bole­ danka. Podobała mi się otw artość z jaką mi p ow ie­ sła w a III., z dzikiem i zw ierzętam i, zdaw ała się dzi­ d ział bez ogródki, że niew iele trzyma o niektórych w nie przypadać do wyobrażenia na niektórych pie- moich usiłow aniach, i tern chętniej mu się z nich tłu ­ m ażkach z tych czasów . m aczyłem . W iszniew ski zam yśla po ukończeniu sw ej Do bardzo szanow nych pracowników w literaturze h istorii literatury zabrać się do n aszych dziejów m ia­ n aszej należy Ambroży Grabowski, autor h istorycz­ now icie z epoki J agiełłów . Żapomocą długich sw oich nego opisu Krakowa i jego okolic, który już czw ar­ zastanaw iań się nad ośw iatą n a szą i dziejam i p rzy­ tego w ydania doczekał się. Zajmuje on się zw ielk iem sz e d ł on do pewnych w ynikłości, które w yznaje tern zam iłowaniem pamiątkami dawnemi i takowe z su ­ śm ielej że potrafił je sobie w pewną porządną c a ło ść m iennością o g ła sz a . Starożytnictw o u nas zn alazło u łożyć. Tym czasem żadne obce potrące°nie^ żadna w now szych czasach dość znaczną liczbę pracow ni­ m yśl innorodna nieprzesuw a się koło niego bez sk u ­ ków, w ięk sza ich część jednakże nieprzyjęła się wa­ tku, a jego duch czynnny umie ją sobie natychm iast żn ością sw ego pow ołania i nierzadko w idzim y w o- uzupełnić i podciągnąć do widoków w y ższy ch , z tagłoszonych pomnikach brak piln ości lub obszerniej­ kiem zaparciem siebie, ja k ie zw ykle tylko czystą d ąż­ szej znajom ości przedmiotu, a niekiedy nawet złą ność ku prawdzie cechuje. J eżeli w ielu z p iszą cy ch wiarę. Już dziś niedość jest lada zbiorek dokumen­ dziś u nas spotkać może ten zarzut, że się tylko do­ tów jakotako drukiem ogłosić, aby mieć za słu g ę istotna: ryw czo i nawiasowo oddaja naukom, to najmniej W i-
11 szniew skiego: żyje on cały w literaturze, w n i | główne siły swoje wytęża, i w każdej z nim rozmowie spo­ tkasz się z ideami któremi rozstrzelone zabytki pol­ skiego pismienictwa z kilku wieków, w jednorodny m assę zlać i w jednym obrazie narodowi przedstawić usiłuje. Nie trzeba go długo poznawać, aby wyczerpnęć to przekonanie że taki człowiek wytrwa w swojem przedsięwzięcia do końca, choćby był na większy jeszcze rozmiar zaczęł swojy historię literatury pol­ skiej. Praca ta choćby tylko dla tego że jest pier­ w sza w swoim rodzaju, powinna autorowi jednać sza­ cunek u wszystkich. W dotychczasowych sadach o niej było dużo lekkomyślności. Nie sy poczęści wolne od tego zarzutu i pisma poważne. Biblioteka6warszaw ska np. mieści w jednym szeregu Wiszniewskiego historię literatury z Obrazem bibliograficznym Jochera, niekie­ dy nawet dostaje się temu ostatniemu nad Wisznie­ wskim pierwszeństwo i to w artykułach pisanych wprost imieniem redakcii. *) Takowa mieszanina dziwna jest w piśmie które sprawiedliwie skydinnyd do pism p ier­ wszego rzędu należy, i od rachuby materialnej nie­ zawisłe być może. Mógłby kto mniemać żeśmy podu­ padli dotyla na sydzie, iż już kompilatorstwa od twór­ czości, prac bezzyskownych od spekulacij xiegarskich, dziejów oświaty od bibliograficznej łataniny rozeznać nie umiemy. Jakykolwiek może mieć wartość xiężka Jochera, niestosowność jej miejsca obok historii ‘lite­ ratury, choćby nawet nie według wszelkich wymagań krytyki, skreślonej, uczuje każdy ktokolwiek miał choć troehe do czynienia z naukami. Zostawić więc biblio­ graficzny obraz, bibliografii; a historię literatury Mi­ chała Wiszniewskiego której pojedyńcze usterki nie­ jeden prostować, ale jej żywego, porywajycego wykładu nikt zastypić nie potrafi, przyznać istotnej historii. O romancach 1 pieśniach hiszpańskich. D okończenie. IV. Trobador, tworzyciel, wynalazca, był owym śpie­ wakiem ludu który unieśmiertelniał czyny rycerzy i n a­ miętne poruszenia duszy tłumaczył poezyjnym języ­ kiem. Byt ich społeczny zapewne był taki jak bar­ dów bretońskich; u gminu czekała ich gościnność i uwielbienie; od uczonych i wyższych, pogarda. Niedarmo Juan del Encima powiada: hay de m as, Canto, sennor d a mi esclavo, ver, ay V. Romance hiszpańskie możnaby podzielić na trzy oddziały: do pierwszego należę historycznej treści; maluję one to miłość niepodległości narodowej, świe­ tne zwycięstwa nad M auram i, samodzielność chara­ kterów, a oraz właściwę Hiszpanom pychę i chełpli­ wość. W rzędzie tych główne miejsca zajmuję pieśni o Cydzie, zapewne zaraz po śmierci bohatyra stwo­ rzone. Coś odpowiednego temu utworowi ludu nieznajduję tylko w serbskich pieśniach o Marku królewi­ czu; zachodzi nawet jakieś podobieństwo między terał olbrzyiniemi postaciami. Cyd służy z poczętku Mau­ rom, Marek Turkom; koń Babieka i miecz Ticona odpowiadaję Szaraczowi i owemu buzdyganowi co tylu wrogów powalił. Cyd po śmierci zwycięża jeszcze Maurów, a Serbowie wierzę że Marko zjawi się kiedyś na Szaraczu by zadać ostatni cios Turkom! Pokazuje się że do tworzenia podobnych bohatyrów upostaciajęcych w sobie ducha ludu, zdolny jest tylko naród w którym wszyscy żyję życiem politycznem, a de d Ztem #3 wszystkiem, tylko w ich utworach mieści się sama treść narodowej poezii Hiszpanów, tej poezii obozów, zamków i chat; tej poezii która rej wodzi na wszys­ tkich zebraniach, która żyje w ustach każdego i roz­ grzewa każde serce. Cerwantes mówiyc o romancy sławiycej Gayferosa, powiada, że każdy ję umie, a dzieci na ulicach spiewaję. Można twierdzić że wszys­ tkie wspomnienia Hiszpanii mieszczę się w tych ro«■) S ty czeń 1842 str, 223. mancach. Sę one razem i podaniem dziejowem i na­ rodowy epopeję, i xięgę bohatyrów; znajdziesz taro i powieści rycerskie pełne uroczych obrazów i św ie­ tnych czynów, i owe miłośue śpiewy brzmięce z okien królewskich pałaców, aż do mulnika, który nie­ mi uwesela samotnę drogę; na koniec wojenne himny dodające ducha żołnierzom cięgnęcym na bitwę. Hiszpanom należy się wysoka zasługa iż pierwsi między narodami podali rękę ludowej poezii i ogłosili ję w licznych zbiorach. Najdawniejszy drukowany byt w r. 1555 pod tytułem : Canc po­ tem inny w r. 1604. Roman że później­ sze pominę. Cpiewaję one wszystkie nieledwo zda­ rzenia o ostatnich zachodnio- gockich królach aż do ustanowienia monarchii hiszpańskiej i wypędzenia Maurów. Niema żadnego ważniejszego wypadku któ­ ryby był pominiony w rom ancach; dla tego wiele z nich sę czystemi kronikami ulożonemi w redondillach i opowiadajęcemi sucho i jednotonnie panowanie królów lub wyprawy wojenne. Depping powiada, że gdyby sobie kto zadał pracę odszukania tych pieśni, niezawodnie znalazłby cięg historycznych zdarzeń od lOgo do l6go wieku. Romance te i pieśni układane sę wierszem zwanym redondillo *) jedne rymowane, drugie w assonancach; jedne w nieregularnych stro­ fach, z zwrotkę (if)aen rna końcu. W dawniejszych zapomniano nawet o rymie, i tylko gdzieniegdzie jakby z przypadku trafia się assonanca. Jestto w iersz nieprzechodzący 8 zg ło se k . N ajdaw niejsze w ie r sz e h iszpańskie b y ły a lex a m iry n y ; w takich p i s a n y poemat o Cydzie, przez dystyn k cie zap ew n e uczon ych p oetów chcących się różnic w miarze w iersza od truba­ durów u żyw ających red on d illów ; w iersz dw unasto i w ię . cej z g ło sk o w y n a z y w a n o : del ar te m ayor. N iektórzy u czen i u trzym yw ali że Goci m ogli byli rym y p rzy n ieść z sobą do Hiszpanii; lecz najdaw niejsza forma w ie r sz o ­ w an ia która się przechow ała u Skandynaw ów niejesfc z rymem, lecz z aliiteracią c z y li z powtarzaniem niektó­ rych sp ó łg ło sek ua począiku i końcu w iersza . W j ę z y ­ kach południow ych p rzeciw n ie m a sie z assonancam i, któ­ re są powtarzaniem jednych i tych sam ych sam ogłosek^ jakto się postrzega w p oezii arabskiej.
15 prościej, w którym każdy jest synem ojczyzny. Dla tego też romanse Cyda zostaw ały dtugo w ścisłym związku ze sprawą K astylii; a każdy żołnierz chrześciański śpiewając dzieła Ruy Diaza u czył się dziejów ojczystych; przez pięć bowiem w ie ­ ków historia Hiszpanii niezawiera nic innego tylko ustawną walkę z Maurami. Następne trzy wiersze z romansu o Cydzie: Say el Cyd, honora d'Espana ; Si alguno pudo ser mas En mis obras le veras. (jestem Cyd, zaszczyt Hiszpanii; jeśli ktoś może być w ię ­ kszym, zobaczycie z mych czynów } oddają wiernie całą w ie­ dzę narodu o swojej wielkości, jak równie w wierszach innego romansu rozlega się głos ducha lękającego się nawet cienia n iew oli: ,,wolni urodziliśmy sięu mówią Leończykowie gdy król Alfons chciał ich poddać Francii, „płacimy królowi nasze­ mu to cośmy mu winni. Niech Francuzom odda sw ą własność; lecz nas w azali niemoże darować; gdyż nad duszami naszemi król niema w ładzy. De les el Rej sus aver e s; Mas no les de sus vassalos ; Que en someter voluntades, No tienem los Reyes mando.u Oprócz Cyda, który zaćmił w szystkie sław y, ulubionym bohatyrem jest jeszcze Bernard del Carpio, ten Herkules kastylsk i; on to przeciw Karolowi W . łą czy się z Maurami, Rolan­ dowi zastępuje pod Ronceveaux i w oła w obliczu swego króla: „Odpowiedź którą nam Francia dała, odnosimy wypisaną na na­ szych piersiach. Inne romanse odnoszące się do tej kategorii, opiewają szcze­ gólne wypadki bądź wojenne, bądź z życia domowego. O Rodrygu ostatnim królu wizygockim, który zw yciężon y ucieka z pola bitwy, załączam przekład. W tej pieśni żyje pamięć w ielkiej bitwy która w r. 711 otworzyła Arabom wstęp do Iberii i przechował się żal narodu uważającego się za dziedzi­ ców sła w y gockiej, aczkolwiek zamierzchłej i bajecznej. Do najdraraatyczniejszych, najtkliwszych utworów, należą romanse & hrabi Aiarcos i Don Pedrze okrótnym; pierw szy przytaczam w treści, jako malowidło obrażonego uczucia honoru oddycha­ jącego zemstą, a oraz miłości w zapasach ze zbrodnią. Aiarcos uwiódł królewnę, potem ożenił się z inną kobietą. Gdy się król 0 tern dowiedział przywołał go i rzekł mu: „ażeby wrócić spoJtojność mej córce i pomścić mój honor, masz natychmiast za­ mordować w łasną żonę. „Hrabia oburza się na len pomysł, lecz król niedaje się w zruszyć. „Musisz to uczynić, powiada, ina­ czej głow ą nałożysz. “ Nieszczęśliw y przyrzeka usłuchać i od­ chodzi z płaczem. W ylew a łz y nad sobą, nad małżonką i nad trojgiem dziatek, które mu na świat w ydała; jedno jest jeszcze przy piersi i chociaż ma trzy mamki, niechce niczyjej piersi tylko matczynej; dwaj braciszkowie są tak malutcy że zaledwie wiedzą czy żyją. Gdy hrabina dowiedziała się o przybyciu małżonka, w ybiegła na przeciw' niego a ujrzawszy go smutnym 1 zrozpaczonym, zaklina by jej w yznał przyczynę boleści, lecz hrabia m ilczy; u siada przy stole, nic nieje, niepije, tylko gło­ w ę w' dłoniach ukryw’a i stół zw ilża potokiem łez. Nakoniec, gdy noc nadeszła, zamyka drzwi i rozkazuje żonie by się przy­ gotowała na śmierć. N ieszczęśliwa niewydała żadnej skargi tylko błagała by jej pozwolił dzieci obaczyć i ostatni raz uści­ skać najmniejsze z trojga, które najbardziej potrzebuje macie­ rzyńskiej pieczy; lecz hrabia opiera się temu i każe jej mówić pacierz, poczem ją dusi a ona mu przebacza konając. Dodać mi jeszcze wypada że zbrodnia w7 romansach w\szędzie odbyw a się z krwią zimną, nigdzie skrucha nieowłada ser­ cem zabójcy, jakby popełniający takow7ą uw ażał się nie za istotę z własnego popędu działającą, ale za narzędzie jakiego fatali­ zmu. Ta cecha ducha Hiszpanów, wyciśniętą im została przez Maurów, i charakteryzuje ten naród aż do naszych czasów. VI. Drugi oddział romansów mógłby stanowić utwory rycerskie, jakoto w iążące się z historią Karola W . i dwunastu parów oraz Lancelota, Tristana, i Amadisa. Gmin wyrabiał z tych źródeł Poezię sobie w łaściw ą w następny sposób. Panowie mieli na zamkach swoich długie rymowane kroniki i romanse pisane na pargaminie, ozdobione misternemi arabeski; lud zaś zbierał sie na placach i słuchał trubadura który mu śpiew ał dziwrne przy­ gody rycerzy, owe powieści obozów i miłości podzielone na bal­ lady i składane stosownie do upodobania tłumu, w wierszach assonancow'ych lub rymowanych. Poezia ta tworzona pod gołem niebem niebyła pisaną; a rapsodzista szczęśliw y z serdecznych i prostych oklasków7, często i niewłymieniał sw ego nazwiska; lecz za to gmin chwytał te pieśni czerstw7ą pamięcią i powta­ rzał sobie wr chwilach wypoczynku i na wieczornych kołach. Z biegiem czasu osobliwsza zaszła odmiana: owe rękopisy prze­ pisywane taką pracą, tak starannie przechowywane, zaginęły, a podanie gminne, na pozór tak niestale, niezupełne, przecho­ wało się do późna. Tak w ięc zbieracze romansów w brakli xiążek, udawali się do pamięci starców. Kiedy zamczyska rozsypały się w gruzy, a pierwiastków7© pomniki sztuki poginęły, zagadywano się, kędyż jest owa po­ ezia dawniejszych wieków ? na odpowiedź pokazało się że jaka prosta wieśniaczka umiała ją powtórzyć co do słow a; albo też ślepy dziadek śpiew ał ją żebrząc na gościńcu. W zbiorach do­ tychczasowych liczne są romanse rycerskie, z nich to odgaduje się najlepiej charakter Hiszpanów7, heroiczny, namiętny a oraz zabobonny. Kiedy np. infantka Sewrilla rozkazuje Calaynosowi aby jej przyniósł głow7ę Oliwiera, Rolanda i Renoda Montoban (Renaud de Montauban), nieihyślmy aby biedny rycerz wahał się na chwilę wystąpić sam jeden przeciw trzem najdzielniej­ szym bohatyrom chrześciańskim. Bynajmniej ; uszczęśliw iony rozkazem kochanki, dosiada rumaka, przybywa do Francii i pa­ da pod pierwszym ciosem kopii Rolanda. W innym romansie widzimy mężnego Durandarta umierającego z ran: nieskarzy się, niewydaje żadnego jęku, nie żałuje tego co się stało; tyl­ ko postrzegłszy przyjaciela sw ego Montesinos, zaklina go aby mu w7ydarł serce i zaniósł Bellermie, pani jego uczuć. Znowu w innym, Tristan raniony śmiertelnie, kona; przychodzi doń Izelda, usta ich łączą się ostatnim pocałunkiem, a z łez obfi­ tych potoków które nad sobą w yleli, w7yrastają lilie. Co do zabobonności, takowa objawia się w owych snach i przeczuciach wstrząsających wyobraźnią ognistą i łatw ow ier­ ną. Pew'nego dnia Donna Aida, małżonka Rolanda, widzi wre śnie sępa ściganego przez orła; przestraszony sęp chroni się do niej, lecz orzeł dopada go, i rozdziera. Aida chce odgadnąć snu tajemnicę i nazajutrz dowiaduje się o bitwie pod Ronsew7© (Roncevaux). Podobnież na dzień przed bitw7ą w której Rodryk został zw yciężony, małżonka widzi go we śnie okrytego rana­ mi, i z zaknvawionemi oczyma. Rodryk bierze ją za rękę i mówi ze łzami: „Żegnaj mi nieszczęśliw a królowo, żegnaj mi, w świat idę. Maurowie zw yciężyli mię, Maurowie panami kró­ lestwa. Nieopłakój mej śmierci, nieopłakuj niedoli; uchodź w najskrytszy zakątek, gdzie w niedostępne góry, jeżeli chcesz głow ę ocalić; niema innego już środka, cała bowiem Hiszpania podbita przez wnroga. W ogóle powiedzieć można, że romance hiszpańskie całe kiem są ogołocone z owrej cudowności jaka się pojawia w e wszystkich starych balladach niemieckich. Zdawałoby się że niebo pochmurne i mgliste północy może tylko wydawać ow e fantastyczne utw7ory olbrzymów, karłów, smoków7, elfów, trol­ lów7, itd., gdy przejrzysta jasność południowego słońca rozpę­ dza te mgliste obrazy i ossianiczne postacie; jabym sądził je­ dnakże, że tylko lud którego formaeia odbyła się bez napływui obcych cząstek, może przechować swoje myty w pieśniach i podaniach, gdy przeciwnie taki jak hiszpański utworzony z przychodnych Gotów7, a rozwijany um ysłowie przez Arabów7, niemógł przysw7oić sobie my tycznych pojęć pierwiastkowych Iberii mieszkańców7, bądź wytępionych wojnami, bądź przecywiiizowranych przez Rzymian. Z tern wszystkiem znajdują się niektóre romanse gdzie cudowność byw7a wprowadzona, ale wróżki niewystępują tam jako działające, dotykalne osoby, tyl­ ko mowa jest o skutkach ich zaklęć i czarów7. Do takich na­ leż y romans o Espinellu, o zaklętej królewnie i o hrabi Arnaldos. Pierw szego treść następna: Espinello leży chory na w spaniałem i bogatem łożu, w głowach jego siedzi Matalcona i prosi aby jej opowiedział sw7oje życie. Espinello mówi w7 tej treści: Ojciec mój był królem francuskim; matka moja wydała pew'ne­ go czasu wyrok, że która niewiasta porodzi bli/ tięta będzie ja­ ko przeniewierna wrzucona w morze. Zdarzyło się z boskiego
16 zrządzenia że sama w krótce pow iła dwóch sy n ó w ; w idząc swój w styd, udała się o radę do czarow nicy M aurytąnki. Ta je j poradziła aby jednego z bliźniąt w ło ż y ła w skrzyneczkę i rz u ciła w morze w raz z klejnotami i złotem, dlateg o , coby dzie­ c ię znalazł i w ychow ał. Matka mnie w y b rała i rzucony zosta­ łem na burzliw e fale które mię w y n io sły na brzeg pod cień k rzew u zw anego espina, od któregoto i moje nazw isko w z ią ­ łem . Ż eglarze p ły n ą c y tam tędy znaleźli mię; zabrali z sobą do S y rii na dwrór S u łtana; ten zaś, dzieci niem ając, p rz y b ra ł mię z a syna, i teraz po jego śm ierci jestem w tym kraju sułtanem . W drugim o królew nie zaczaro w an ej; siedm w różek na siedm la t skazują królew nę zam ieszkiw ać d ą b ; w t trzecim o hrabi A rnaldos, pojaw ia się jakiś tajem niczy żeglarz, który sw oją pio­ sen k ą m iesza morze i przyw abia ptastw o. W yobrażenia te przypom inają osobliwie w Espinellu, niejedną pow iastkę z tysią ea nocy, omijając naw et grecką o P erseuszu. Dla tego stro­ n a cudowności w prow adzona w romanse należy się całkiem Maurom, nierachując już owej bujności obrazów, przy sady w y ­ rażeń i owej amplifikacii niemającej miejsca w treściw ych i jędrnych pieśniach słow iańskich i skandynaw skich. VII. Jeszcze jeden oddział składają rom anse m aurytańskie, to je s t takie które, jak się domyślać można, tłum aczone b y ły z ara b sk ie g o ; bo trzeba wiedzieć, że gmin rów nie jak autorow ie z powołania, tłum aczy niekiedy utw ory pobratymcze, lub sąsie­ dnie. W iele tego przykładów znachodzi się w pieśniach holen­ derskich, zupełnie jednakow ych z niemieckiemi i skandynaw skiem i, w polskich i ruskich w łużyckich i niemieckich. W racając się do rom ansów m aurytańskich, widzimy" w nich zw ierciadło życia orientalnego w pełnym blasku życia, które nam się pojaw ia jużto uśm iechłiw e, rozmaite, kapryśne, jak architektura A lham bry; ju ż ponure i dzikie jak ow a góra, gdzie n ieszczęśliw y Boabdyl stanął, aby po raz ostatni spojrzeć na Grenadę, a którą od tej chwili nazw ano el monte del sospiro (górą w e stc h n ie n ia ); już nakoniec jako ciąg nieustannych festy­ nów i chw il m iłosnych w sadach pom arańczowych, przeplata­ nych krzykiem w ojny i żałobą po stracie jakiego grodu zdoby­ tego przez chrześcian. Urok tych czarowanych zm yśleń poezii arabskiej k a za ł zapomnieć Hiszpanom o rodowych nienawiściach, a zapalając ich wdziękiem rycerskości pogańskiej, obudzał w sercach chęć do sław ienia m ęztw a A benceragów jakby ich w łasn y ch bohatyrów . T E A T R . Dnia 3 stycznia r. b. przedstaw iono na naszej scenie pię­ cioaktową komedię Skribego: W i ę z y . Do zalet z jakiem i się rozwodzono gdziekolwiek nad tą komedią, niebędzie rzeczą zbyteczną dodać : że jej osnowę zesznurow ano tu owdzie najnienaturalniejszem i scenami, a w całem przeprow adzeniu roz­ sypano brudu pełną garścią, W idzim y np. pew ną panie która p rzy szed szy po raz pierw szy w dom zupełnie sobie obcy, ubogi w praw dzie ale uczciw y, w yprasza wrszystkich do drugie­ go pokoju, a sama rozpoczyna najpatetyczniejszą a haniebną w jej położeniu scenę m iłosną. Później znowu daje się zam ykać w jakiejś komórce a doznaw szy zaw stydzenia i będąc .w poło­ w ie już w ykrytą, prowadzi sw oją rzecz dalej w tymże samym pokoju, chociaż niebezpieczeństw o, być przydybaną od męża, niem inęło. N adew szystko jednakże rażący jest sw oją brzydotą m oralną ten ton i w yraz w jakim w ypadki te zestaw iono: dzie­ je się to tak jakby to w y p ły w ało z porządku rzeczy, jakby do uczciw ości, do dobrej sła w y osob nieprzeszkadzało bynajm niej. Dla polskiego słuchacza je st przedstaw ienie tej komedii rażące także obcemi zwrotam i jęz y k a i w yrażeniam i niew łaściw em i których się tłum acz zgęsta dopuścił. Niechcemy sobie to tłu ­ m aczyć nieznajom ością ję z y k a ; lecz raczej pospiechem i p rzy ­ Redaktor TOMASZ KULCZYCKI. w iązyw aniem się do słów oryginału. Panna Emelina Szym ań­ ska w ystęp o w ała po raz drugi w tej sztuce jako amatorka, w roli L aury, zony kontr-adm irała Saint—Geran. Grała wTybornie: każdy ruch, każdy w yraz tw arzy pokazyw ał że zna sw oja ro­ lę, i że się nią przejąć um iała. W ielka swoboda, w ielka n a ­ turalność cechuje grę panny Szym ańskiej: gra ona tak jak b y była nie na scenie ale w pokoju, i to jest jej w ysoka zaleta dla której samej o niektórych niedostaikach zapomnić się go­ dzi. W rolach salonowych jest ona bardzo na swojem m iejscu i w itam y w niej już dziś niepospolitą i niem al jedyną u nas w tym rodzaju artystkę. Pan Rejmers, jako adwokat H ektor B allandard, zachw ycał w szystkich tego w ieczora ; rola jego jedna z najkom iczniejszych, nadzw yczaj mu się pow iodła: od­ dał ją tak iż nic do życzenia niepozostało. N iew szyscy je ­ dnak artyści byli tak szczęśliw i w oddaniu ról swoich. Dnia 6 tegoż m iesiąca przedstawiono tragedię Józefa Ko­ rzeniow skiego, w ierszem , w p ię c iu aktach, pod napisem D y ­ mi t r i Maria, Jestto jeden z najsłabszych tw orów Ko­ rzeniow skiego; w y stąp ił on z nim jeszcze jako autor p r ó b d r a m a t y c z n y c h tudzież bladych i nudnych dialogów ja k M n i c h d tp ; podczas kiedy drainata istotne: A k t p i ą t y , D w a o ś w i a d c z e n i a i Ż y d z i pióra jego jeszcze b y ły n iew sław iły . D ziałanie w D ym itrze i Marii, rozw ałkow ane na pięć aktów , ciągnie się leniwo i nudnie; dialogi lub monologi pełne czczych w y g ła sz a ć zapełniają w iększą część sztuki. Przydaje ckliwości słuchaczom w iersz nieszczególny, rozw lo-k ły i wiatrem napchany, w którym autor sadził się na k w ie cistość (oznaka początkowego p isarza) a to w takim stopniu, że pow ażny włosem siw ym i dostojnością w ojewoda, k tó ry w iekiem czasów L eszczyńskiego sięga, w y ra ża się niekiedy tak sentym entalnie jak gesnerow ski pastuszek. W różbiarstw a i perory cyganki, pustelnik, chóry duchów m akbetowskie i tym podobne zjaw iska przeplatają, mniej lub w ięcej niepotrze­ bnie, główmą osnowę której koniec jest taki, że bądź na sce­ nie bądź za kulisam i zabijają się w’szyscy, prócz w^ojew'ody I suflera. W tej tragedii w y stą p iła po raz p ierw szy na scenę Maria Cenecka w roli g łó w n ej: Ma r i i . Z widocznem pobłaża­ niem p rz y ję ła ją publiczność, z w łaszc za że piękny w zrost, ry s tw arzy i zgrabnosc wTlaściwra osobom lepiej w ychow anym n iepomału ją oku widza zalecają. P rz y tak małem działaniu boh atyrki w tej sztuce, a nieskończonej gadaninie jednych i tych sam ych niemal sentym entów i obaw, coraz innemi słowam i, ro­ la jej staje się niezm iernie trudna dla w ytraw ionej naw et a r­ ty stk i, jeśliby chciała sam ą w artością w ew nętrzną i łamiącemu się w t ruchach i tw arzy odcieniami duszy porwać i uw iezie u w agę publiczności. Panna Cenecka oczywiście temu podołać niem ogła. Opowiadała sw oją rolę gładko, bez zająknienia (do­ wód pilności i pamięci) z pew ną m odulacią dość słabego gło­ su swego, tak jak ją w yuczono. W ygłaszanie u m łodych z w łaszc za artystów trąci najczęściej szkolnictw em ; n ieb y ła w olna od tego i boliatyrka tego w ieczora i w łaśnie na to u w agę jej zw rócić mamy sobie za powinność, bo z tej w a d y riielatw’o się otrząsnąć, jak tego moglibyśmy pokazać przy k ład na daw niejszych niektórych naszych artystach, grających z n ią tegoż w ieczora. Co do innych ról w tej sztuce, zdaje nam się że nieb y ły stosownie rozdane tą razą, prócz p. Smochowskiego* który był na swojem miejscu i grał wybornie. W oddaniu roli ojca Marii przez p. Nowakowskiego może było zanadło p ła c z liw ości, która niezdaw ała się w y p ły w a ć z tego charakteru ja ­ kim go autor zak re ślił P. Dawison grał starannie, tylko niekie­ dy z d aw ał się nie artystow ską deklam acją a raczej krzykiem .przeraźliw ym za oklaskami ubiegać, które też b y ły na zaw o­ łan ie. DRUKIEM PIOTRA PILLERA.

.

; - V \ . , 1• > ^R 0° ' ■ V
D Z I E N N I K MOD P A B T S K I G 9. ----------------- L w ów , — m iii,i $ 'S 5 .'.4 5 i5 5 = i= = « — s ty c z n ia f 84*3. — ----------------------------------- M©1ł sz ó sty . W ychodzi co druga sobota regularnie', do Każdego numeru dołączoną je s t rycina mód paryskich z dokładnym opisem. K osztuje w miejscu półrocznie 5 z ł r . 15 k r.; całorocznie 1 0 złr. m. k .; na prowincii dolicza się przesyłka pocztowa do cen powyższych półrocznie 48 kr. m .k. Prenumerować można we wszystkich urzędach pocztowych, tudzież w redakcii podnrem 3 0 1 .; we Lwowie. I M © Pary%, dnia 12 s ty c z n ia 1 8 4 6 . Stroje tl&msMe* Jużeśmy otem poprzednio wspominali ze tak na wieczory tańcujące jak i na wszel­ kiego innego rodzaju zabawy, piękne jedwabne ma­ terie więcej sa od naszych pań lubione, jak wszystkie tkaniny przezroczyste. Materie te sa rozmaitego ko­ loru i rodzaju; lecz w ogólności wszystkie ładne, gu­ stowne i bogate. Na zabawę tańcujac§ najbardziej odznaczająca się jest suknia p o m p a d o u r z atłasu w wielkie kwiaty cie­ niowane, z spódnica otwarta na fartuszku korunkowym, z stanikiem konczastym, rękawami obszytemi szerokiemi korunkami. Rękawiczki półdługie z ładnemi zapinkami, cokolwiek klejnotów i wachlarz boga­ ty sa nieodzownemi dodatkami do podobnego strojuWspomnieliśmy tez dawniej ze do sukień gorsowanych bardzo s§ używane wielkie wyłogi w kształcie berty; teraz dodamy źe wyłogi te powinny być obszy­ wane koronka. Zajmuja się też bardzo strojami do odwiedzin; materie jedwabne mienione, axamity gładkie lub wy­ ciskane, s§ bardzo do tego rodzaju strojów używane; przytoczymy tu suknię axamitn§ przystrojona rzędem guzików śrebrnych, albo kamieniami wysadzanych; stanik powinien być także podobnie ubrany. Strój głowy po największej części stanowię pióra, marabu całkiem nowego wynalazku, także pióra z złoeonemi brzegami i z złota rosę na końcach; perły, klejnoty i łańcuchy nie sa także zapomniane. Suknia do ślubu powinna być z atłasu białego, z stanikiem wysoko zachodzącym, gładkim, z okrągłą przepaska u której zapinka jest diamentowa; rękawy h góry gładkie, do półręki tylko dochodzące, z pod których wychodzę długie z tiulu rurkowanego; stanik obszyty w górze tym samym tiulem; przy spódnicy nieznaczny ogon, welon także tiulowy. Do strojów zimowych damskich, przybył strój cał­ kiem nowTy, o którym wspomnieliśmy dawniej mówiąc o modach męskich; jestto strój żibun; bo przemyślne artystki paryskie widząc go bardzo stosownym dla płci pięknej, nieomieszkały zastosować go dla niej. S t r o j e m ę s k i e . W paletotach tegorocznych daje się spostrzegać stan szeroki i długi, guziki je ­ dnakże z przodu nie sięgaja niżej biodr; tojest isto­ tna różnica po której można rozeznać czy paletot w tym lub też przeszłym roku był zrobiony; podszewka daje się jedwabna, watowana i pikowana w kratki, a kołnierz, klapy i wyłogi wykładaja się axamitem. No­ szą tez surduty zimowe zapinane na dwie strony. Spo­ dnie noszą dość szerokie i u spodu okrągło wycięte. Fraki mocno sę na piersiach wykładane tak żeby zu­ pełnie widać było kamizelkę; wycięcie kołnierza przy klapie ma postać głoski m co nam dokładniej dzisiej­ sza rycina przedstawia; kołnierz i klapy nie powin­ ny być bardzo sztywne, ale zupełnie wolne i rozcho­ dzące się podczas rozpięcia. R y c i n a p r z e d s t a w i a : suknię krepow7a białę na boku ubrana bukietami z róż; włosy włoki, kwia­ tami upięte. Druga suknia różowa gros d/A fru /u e, w przodzie korunkami w sposobie fartuszka i girlandę z kwiatów ubrana, stanik z podwójnę berta korunkowa, na główne kapełuszyk piórami ubrany. Trze­ cia suknia z materii brązowej w przodzie sposobem fartuszka, korunkami i fontaziami ozdobiona, włosy w loki, kwiatami upięte. Czwarta suknia jedwabna śrebrnemi szlaczkami naszyta, stanik fałdowany z karoczkiem, głowa piórami ubrana. Piaty frak do salonowego ubrania.
IS Romanca o Rodryku, ostatnim królu gockim *) Huf o r ę ż n y Don R od ryk a Z b ie g a ł z pola, trupem p a d a ł; Niep rzy jaciel w ósmym boju, O s ta te c z n y cios mu zadał. R o d r y k w ł a s n y kraj o p u sz c z a ; Z pod namiotu k rólew sk iego Sam w y s k o c z y ; z w y c i ę ż o n y , Ż y w e j du sz y k olo niego. W boju s t e r a ł moc r y c e r s k ą , Koniem t o czy ć ju ż n iem o że; I koń sk a cze po sw ej woli Dołem , górą, n a bezdr oże. Omdlew ając król na po ły W strzem ien iach się led w ie trzym a, Głód go trapi i pra gnienie, Z lito w ać się kom u niema, A k r e w zbroję tak oblała, Ż e j a k g ł o w n i a lśni płomień m i ; P r z e w i e r c o n e w s z y s t k i e b lachy P o cisk a m i i kam ieńmi. I m iecz c a ł y jako p iła P o s z c z e r b io n y w gęstym boju ; H ełm r o z p ę k ł y na t w a i z sp ada O b rzękn iętą z ran i znoju. Sił d ob y w a, kon ia bodzie, D ł o n i ą pot ociera z czoła, I w yjeżdża na najw yższy S z c z y t pagó rk ów , a do k o la, Z tamtąd p a t r z y w dół, na pole T ru pem m ę ż n y c h skróś okryte, Na cho rąg w ie, na znam iona P o t r z a s k a n e , w ziem ię wbite. Gdzie h e t m a n y ? ni jednego, A n i zbliska ni z d a l e k a i T y lk o pow ód ź k r w i tam stoi S trum ieniam i sobie śc iek a Na ten wido k Don Uodrygo Ł z a m i z a l a ł się go rzk iem i: W c z o r a b y ł e m ziem tych panem, Dzisiaj niemam piędzi ziemi. W c z o r a m iałem miasta, zamki, Dziś ni dachu, p r z y t u l i s k a ; W c z o r a d w orzan , s ł u g bez liku, Dziś odbiegła słu ż b a w s z y s t k a . Dziś w t y c h m urach jednej ceg ły , Niema, coby moją b y ł a ...... O n i e s z c z ę s n y dzień, godzina, W k tó r ą m atk a mię p o w i ł a . W k tó rą sp ad ło to kró lestw o T a k ie w ielk ie na mnie d ziałem ; Gdy w dniu jed n y m , ach w dniu j ed ny m T ak ie p a ń s tw o stracić miałem ! Śmierci! cz em uż cię \ u n iem a? Czemu niecheesz w y w l e c duszę Z ciała, co się ledwo t r zy m a ? Śmierci! n igd yż cię nie w z r u s z ę ? Jestto jed na niedoli j a k w ygnańca, porównany z n a jle p s z y c h ro m anców . Obraz tak wielkiej strata p ań s tw a, j a k ta zam ian a k o r o n y n a kij n a tc h n ą ł jak iem uś ludowem u p i e w c y ten n i e ­ utwór. Rfeśń sUidcnc&a, *) Z ła p ię cię, złap ię d ziew cz y n k o , Oj ze mnie biegus nie lada! A ona z figlarną minką, To z ła p mię, to z ł a p powiada. B y ogród z różnem i k w i a t y P ł a s z c z y k na grzbiecie studenta, Same tam ł a t y a ł a t y , Najmniej pó ł w i e k u pamięta. Matulu! czy j a k i e c z a r y ? Kiedy z d a le k a obaczę S utan n ę i p ł a s z c z y k stary , Serce mi sk a c z e a skacze. R az się z c z a i n e m i oczym a, S potkałam krótko, tajem nie; Umieram k ied y ich niema, A one śm ieją się ze mnie. 3 I a t u l u ! te sz kolne żaki, T o musi być ród ladacy r Niech z o c z y d z i e w c z y n ę jaki, Ju ż n ien apędzisz do p r a c y . Okienko niech się odm yka: O czy oglądać cię rade; Cała studencka m u z y k a W y p r a w i a ci sere nadę. Ć w i e r ć c s ę s i . SZKIC O B Y C Z A J O W Y . — Ćwierć gęsi?... dziki przedmiot obrałeś. Dziki?... przepraszam!... piszę o ćwiartce gęsi swojskiej, upieczonej u pani Madejowej, a spożytej na ulicy. — Przebóg hańbisz zawód p isa rsk i! N ie maszto czarownic, upiorówr, zbójców, zamkowych więzień i tym podobnych drżeniem i ciekawością zaprawnych łakoci ? — Wyszły z mody puszczyki i ropuchy. — To pisz co historycznego. — Szczerze radzisz? proszę!...Siwiej nad staremi szpargałam i!... trop w ciemnych pokładach przeszło­ ści ówczesne drobiazgowe potrzeby, nawyknienia ogołne, i indywidualne widzenie rzeczy; słowem trzymaj§c się zdania z t i r o c i n i u m do pamięci dyscip lif§ przykutego: Eaungiie pilnuj żeby pazórki szczerze były łwiemi, nie s u r o g a t e m z kocich lub krecich; i wykuwszy dzieło historycz­ nej wartości pochwali cię znawca przy końcu sążnio­ wej krytyki, a piękne czytelniczki chórem zaśpiewają P i e ś n i te z e b r a ł e m z d z ie ła napisanego z w ielkim ta le n ­ tem p rzez Karola D em bowskiego bar ona c e s a r s t w a , pod t y t u ł e m : D eux ans en E spagne et en P o rtu g a l 1841. J e s t ­ to n a jle p s z y obraz tego kraju, tak co do ocenienia ch a­ r a k t e ru ludu, j a k i do zbior u w y b o r n y c h pieśni. Ż a ł o w a ć n a l e ż y że pan Dem b ow ski w y c h o w a n y w e W ł o s z e c h n iepo sia d a pol sk ieg o j ę z y k a , b y ł b y bowiem p r z y n i ó s ł z a s z c z y t tem dz iełem n as zem n pi śm iennictwu, tak ubo ­ giemu w opisy k rajó w i podróże.
19 miły himn dla autora »jakże je st nudny!* Albo, nie trudząc się mozolnem badaniem dziejów, na okładce xiazki śmiało każ tłoczyć wiek Xty a rzeczywiście zbroje i sznurówkę wieku dziesiątego, nadziej lwem i Iwicg p aryska z roku bieżącego, oczywiście dla wier­ ności historycznej odrzyj ich pierwej z rękawiczek Zackmara, i.... — Biuźnisz! pisz co chcesz, tylko nie o poziomej gęsi. — Zatwardziały w uprzedzeniu! Zważ bezstronnie z jakiego chcesz stanowiska, a przyznasz, że nad gęś niema wyborniejszej istoty. Gdyby mózg starego Jo w isza wyszlamowany Minerwa miał własność od­ ra s ta n ia w czaszce ja k torf na naszych błotach, gęś zajęłaby miejsce ulubionego ptaka, jedynie dla jej pió­ r a straszniejszego od gromu. Komuż Rzym winien swoje ocalenie a tern samem następna wielkość? Ktoż tulgc miękkim puchem główkę twojej kochanki, n a ­ sy ła słodkie sny o tobie ? Ktoż jest najsilniejszym bi­ czem hydropatii ? odziana pierzastym kocem, wierna przepisom pana Prysznica czy żyje długo? Jej przepowiednie zimy niezawstydzajęż często­ kroć Knauera i innych meteorologów? A panowie fiziognomiści spojrzyjcie na jej nos i oczy i miejcie czoło twierdzić, że czerwononosaci sa miłośnikami gorących napojów, lub że czarne oczy s§ oznak§ mo­ cnych nam iętności!... — N udzisz przystąp do rzeczy. — Zgoda! .. Dzisiaj sprawię sobie dzień wesoły wykrzykn§ł pan Hipolit, ogladajac dwudziesty raz cwancygiera. — Ktoż to je s t ten pan Hipolit ?... — Urodziwy młodzieniec, i poeta. Zaspokoi­ wszy konieczne periodyczne wydatki, chciał użyć świata stosownie do możności, tak monologując nad jedynie pozostałym cwancygierem. Prim o. Kupię za trzy krajcary cygaro w, to noble! Secundo: czas ju ż wchodzić w porządne towarzystwa, pójdę więc pod L a t a r n i ę na plucera to dziewięć kraj carów. T ertio : zagram ze trzy partie w bilard ; jeśli nie będzie ani Julka, ani Olesia, mogęć wszystkie p rze­ grać, na przypadek zostawię ośmnaście krajcarów. Q u a rto : muszę co zjeść!... ale <co za piętnaście i półkra jc a ra? ... chyba pół sztufada z kartoflami... ba!... ale to nie bardzo noble pół sztufada... i niesmaczne... i przejadło się. Ale tak! ziem nie widziany w kacie u Maciejowej ćwierć gęsi za dwanaście krajcarów, po­ tem na plucera i w bilard; a jeśli wygram, mogę je ­ szcze pójść do kawiarni na czarna kawę i fajkę wy­ palić. Tak! św ia tu ! trzeba się dawać poznać wielkiemu Ułożywszy plan przystąpił do wykonania. Z słodkim uśmiechem powiedział dobry wieczór sprzedającej cygara, odbierając zdawkowe pieniądze nieomieszkał uścisnąć raczki pięknej oddającej; na pożegnanie westchnąwszy serdecznie, baletniczym k ro ­ kiem posunęł do Maciejowej. Pilnie obejrzawszy sie i przekonawszy, że nikt nań nie zważa, nagle wsko­ czył do sieni a następnie do izby. N a długim stole rozstawione były zimne przysmaki. Tu krajcarowe raki, i bobu miarka, dalej dudkowa słoninka i k ieł­ basa, a stopniując cena i doborem kończyły szereg łakoci dziewięciodudkowe udo indyka i głowa pro ­ sięcia. Nasz bohatyr niedoszedłszy stołu, już po­ gardliwym wzrokiem zmierzył raki, bób i słoninkę, połknął ślinkę z tajemnem uszanowaniem dla pro się­ cia i indyka, a kokietujacem okiem zawisł na ćwiartce gęsi.... — Dobry wieczór kochanej pani. — Dobry wieczór! co pan każe. — Te*; ćwiartkę. c — Służę: Maciejowa kładzie wybrany kąsek n a talerz; nasz Hipolit upatruje tajemniczego k§tai.... spo­ strzega starego J a n a nad miską studzonych nóg i kwartą piwa. Ja n był służącym w tym samym domu gdzie ón nauczycielem. — Proszę pani w papier zawinąć, szepnął ledwie słyszalnie, wlepiwszy trwożne oko w Jana. Dobra Maciejowa nieskąpiła Gonzalwa z Korduby. — Więcej p a p ie r u !... Dołożyła okupacii łacińskich. Hipolit zabezpieczony od splamienia jasnego surduta w7brew zwykłej grzeczności nie powiedziawszy dobra noc, wymknął się cicho z szynku. — Ma być dobrze na świecie mruknął odchodząc, kiedy lokaje, zamiast korzystnie używać drogiego cza­ su, trawią go po s z y n k a c h ; wstyd dla prawodawstw a dziewiętnastego wieku, że ostro nie karze podobnego nierządu. No! no! panie Janie, gdybym j a był p r a ­ wodawcą, miałbyś się zpyszna 1 Do każdej gęsi trzeba chleba; białe światło świe­ cy ocierając się o chleby, bułki, i rogale złotą j a ­ snością wypływało na ulicę przez szklanne drzwi k r a ­ mu piekarskiego. Za stołem ja k Amaltea przy rogu ob­ fitości siedziała kędzierzawa piękność. Pięknością lub bułką nikt z śmiertelnych nie gardzi, nasz Hipo­ lit nie będąc nawet półbożkiem czciciel obojga rzeczy,, wstąpił do sklepu. — Zgadnij pani, co mię tu sprowadza. — Zapewne świeże bułeczki odpowiedziała nado­ bna Józia, mierząc okiem nowo przybyłego.
%&• — Chybiłaś pani! w łaśnie wracam z pod G r u s z k i i szlachcic a ja lwowska m ieszczanka; a je śli h ra b ia ..... najadłszy się s a r n in y ; straszn ie łubie sarny. Zabrzęczał kom ar przy uszku, nieodegnała go, bo w — Tu ich pan nieznajdziesz. brzęku w yraźnie sły sz a ła hrabiiiiina. Daj boże! we­ — Wiem, ze zw ierzęcia sarn y nieznajdę, ale D ian- stchnęła i utonęła w myślach łaskaw ie dozw alając nę boginię w szystkich sa rn , mam przed sobą. pożywić się komarowi. Z abrakło odpowiedzi pannie Józefie; komplement W yszedłszy Hipolit ze sklepu rozm yślał, gdzieby był ja k bekas nagle z hałasem zryw ający się przed spożyć sw oją ucztę, do domu było d a lek o ; niew ypanosem zdumionego chłopca, skradającego się za w ró­ dało jak... pod niebem; skierow ał więc kroki na ulicę blami. O tworzyła szeroko oczy i u sta ukazując dwa w tym czasie mniej ludną. N a zakręcie spotkał mło­ rzędy ząbków białości nie palonej kości. Czemże mam dzieńca przeciw sobie idącego z cygarem w ustach. służyć zap y tała, ochłonąw szy z zadziw ienia. Cygaro niezaprzecznie je st triumfem modnym ciwi— R ozstrzygnięciem zakładu. J a i mój przyjaciel hrab ia przechodząc kolo sklepu, zdum ieliśm y się nad św iatłem buchającem szybam i. On tw ierdził, że to je s t ja sn o ść ja k a ś niebiańska nadzm ysłowa, a ja ze niebiańska ziem ska z niebieskich oczów pani płynąca. Więc założyliśm y się a j a przychodzę przekonać się ; ktoż ma słuszność między nami, powiedz pani sam a, bo to idzie o kosz szam pana. Kazden komplement H ipolita był ja k kamień lecą­ cy z kuszy a trafiający tak silnie w ciemię Jó zi, ze mowę i przytom ność na chwilę stra c iła , bo proszę zw ażać! h ra b ia zak ład a się o jej oczy, z kim ? n a ­ tu raln ie jeśli nie z xieciem , to przynajm niej z b a ro ­ nem pasącym się s a rn in ą ; opam iętała się przecie. — T aką rzeczą zak ład rozw iązany, bo św iatło pochodzi od świecy odbitej w zw ierciedle. — Ale rów nie płom ień jej oczów ja k i tej świecy ma w łasność palenia na popiół. Jej oczy moje serce, a św ieca moje cygaro jeźli pani pozwoli. — I owszem odpow iedziała z dygiem podając św ie­ cę. To ja k iś m agnat pom yślała. — Jed n ak należy dać co utargow ać pani.... ale co ? — Może placuszki na m aśle?... — Mówiłem że ju z jestem po w ieczerzy! teraz spieszę na wino, bo lękam się, żeby sa rn in a nieszkod z iła m i: zjadłem az dwie porcie.... Co kosztuje ta gom ułka? — To chleb za k ra jc a r śrebrny. — Choć skąpy prezent, zaw sze będzie miły memu żokejowi, jak o dowód, że choć pan pam iętam o słu ­ żącym. — Dobranoc. — Dobranoc, padam do nóg. Postrzelony ! albo fanfaron pom yślała, a nie! ju ż to widać po mowie, że ja k iś pan.... Pan i chleb za k ra jc a r? No! chciał się zam ów ić; ba, to wolał karm elków przynieść, pewno pierw szy ra z mię zobaczył i żal mu było odejść, pan niezaw odnie, pan ładny!... ón pan a j a m achinal­ nie ukąsiła z gniewem rogalik... I zaw ołała po chwili nam ysłu przeglądając się w zw ierciedle, on lizacii naszego wieku, czyni i gładzi różnicę stanów . Cygaryści jako cech uw ażani, są częścią odrębną ogólu a nawzajem między sobą rów ni s ą kłębami dy­ mu z pod nosa buchającego. Częstokroć cy g ary sta daje większe wyobrażenie o sobie św iatu, niż nań z a ­ sługuje, przeto, że pali cygaro. Eto pali jeden k ra j­ car, m ożna wnioskować, lubo czasem mylnie, ż e ja k ten spopieleje znajdzie się drugi w kieszeni na za­ spokojenie dymnego upodobania i to je s t najpienvsza i najgłów niejsza za słu g a ten problem atyczny drugi k ra jcar. C ygarysta zaw sze je st syty, inaczej w olał­ by kupić chleba, cygarysta je st dumny, kryjąc przed niegodnym gminem obłokami dymu dostojne oblicze; z drugiej strony cyg ary sta je s t najpopularniejszą istotą, należąc do cechu z tak różnorodnych człon­ ków złożonego i każdemu przystępnego. C ygarysta szczególne uszanow anie wzbudza w żebrakach, lubo z dośw iadczenia wiedzą oni, że bezskutecznie jednak o całą stopę niżej zchylają czapki przed cygarystą, ja k inszym człowiekiem. A ! i przekupki z wielką czcią ty tu łu ją ich stosowmie do wieku, jegom ością albo paniczem , odtrącając sobie za udzielony ty tu ł śliwkę jed n ą na krajcarze, a gruszkę na dudku.... ale cyg ary sta je s t pan mało dbający o drobnostki a w ie­ le ceniący honor. — Zmiłuj się do sądnego dnia nieskończysz powie­ ści, ciągle robiąc ustępy. — Ten je s t ostatnim . Otoż przy spotkaniu sta rli się dwaj cygaryści ja k nieprzyjacielskie flankiery dwoma kłębami dymu, a następnie obydwa sięgnęli do kie­ szeni, nie po ła d u n k i!... jeden po gęś, drugi po z e ­ g a re k ; obejrzeli się za sobą i znowu odw7rócili. N asz Hipolit uszedłszy kilkadziesiąt kroków, obejrzał się dla przekonania, czy je st samotnym.... N iestety! no­ wo przybyły postępow ał za nim. R ozjątrzony zw rócił się, toż samo i nieznajom y... po kilkakrotnęm spo­ tkaniu i zw racaniu chodząc ja k dwa szyldw achy za sobą, rozskoczyli się młodzieńce. — Czego on mię szpieguje m ruknął pan Hipolit numer pierw'szy.
3ft — Czego on mie szpieguje ? mruknął pan Hipolit snym chorym pocieszenia, ulgi i wytrwałości w cier­ -numer drugi, bo nowo przybyły równie nazywał się pieniu, i zalecający poddanie się pod wolę stwórcy, Hipolit. obrał Chrystusa na górze oliwnej, z tą prawdą i wy­ — Czy moją gęś zwąchal ? razem, że i niechrześcianin nieznający przedmiotu, — Czy go mąż nasadził ? juz w pierwszej chwili odgadłby, że zbawiciel wy­ — Niecli spróbuje mnie zaczepić i machnął po­ rzeka pokornie: »nie moja, ale twoja wola niech się tężnie laska. stanie U<Juz w samym wyborze widać prawdziwe i c c — Zle wybrałeś sie bratku i silniej ujał trzcinę. szczytne pojęcie stanowiska sztuki chrześciańskiej i Chociaż cele były odrebne, znienawidzili sie mło- celów sztuki w ogóle. O v e r b e c k przeżył lat 30 w dzieńce : ten myślał o kochance, tamten o gęsi; a je ­ Rzym:e i cieszy się mnóstwem artystów, których wy­ dnak jeden drugiemu zawadzał w drodze! Częste te­ kształcił lub dotąd wykształca. go przykłady w zwyczajnem życiu!... Ostateczności stykają się, więc wytykam antago­ Ciąg d a lszy nastąpi. nizm sztuki, której posadą, powodem, środkiem, dzie­ łem i celem jest ułuda. Łechtliwość ułudy, tej duszy tak zwanego efektowego malarstwa, i sprawienie przy­ W YJĄT EK Z LISTU jemnego wnas uczucia, zasadza się na wywołaniu w Kornela Szlegla ni*ilarza^ widzach łatwości przypomnienia i porównywania oPISANEGO Z RZYMU DNIA 20 GRUDNIA 1844 ROKU, DO g ó ł u pięknych wrażeń przyrody. Jestto ułuda uwo­ PRZYJACIELA. dząca chwilowo, gdy przeciwnie z ł u d a zm agająca, In die Tiefe m usst du steigen stała, w głąb zaciekająca, wymaga od nas poprzedniej Soli sich d ir das W esen zeigen głębszej uwagi przy wrażeniach plastyczności przy­ Schiller. rody, skąd przypomnienie i porównanie jej w dzie­ Wiesz, ze uważałem zawsze sztukę za kwiat ludz­ łach sztuki, trudniejszem i mniej łechtliwem, czucie iach dążności, z tego powodu źe ma za podstawę po­ zaś trwalszem i wznioślejszem j e s t ; ta gałęź malar­ ję c ie piękności, rodzoną siostrę równie przyrodzone­ stwa ma z malarstwem ściśle klasycznem to podo­ go nam pojęcia prawdy i dobrego. Sztuka przeto w bieństwo, że jest jak wszelki klasycyzm sztuką dla eałem swojem świetle nie jest wynikiem tylko pier­ sztuk, nie zaś sztuką z zasad etycznych dla życia. wszego, ale wszystkich trzech razem, jest ich szczy­ Reprezentanci rzeczonego rodzaju m alarstwa w Rzy­ tem i kwiatem; bo człowiek z dzieciństwa zwykł prze­ mie są Niemcy R i e d e l i P o ł ł a k i Flamandczyk chodzić zapoznawszy się z rzeczywistością do pojęć M a e s z długim szeregiem mniejwięcej zdolnych na­ prawdy i prawdziwości, potem pojęcia prawości, po- śladowców. Mają oni najrozmaitsze sposoby do wy­ . jęcia dobrego i złego, przeszedłszy to wszystko mo­ łudzenia od przyrody ułudzających środków, jakoto że być w istocie przejętym pięknością. Wielu umni- malowanie przedmiotów częściowo w słońcu, praco­ :hów nie widząc r z e c z y w i s t o ś c i w prawdzie po­ wnie o dwóch światłach, zasłony różnej barwy dla etycznej, nie pojmuje jej prawdziwości, a przez to większej potęgi lub przysady odbijanych świateł itp .; samo jej ogromu; ztąd też pochodzi pewien rodzaj słowem, dążą do jakkolwiek niezawsze prawdziwego, sztuki pełen drobnostek, w którym niemile nas ude­ ale przyjemnego malownictwa, i w istocie, kto weso­ rzają zamiast wiary wiarkowanie, zamiast miłości mi­ ło patrzy w życie i niekoniecznie w niem wielkich łostki, zamiast czucia czułostki. W Mnichowie i w celów upatruje, znajdzie w niem wielkie zadowolenie. Rzymie rozwinęła się sztuka w rozmaity sposób. Jednak inni artyści, ja k o to np. R a h l , szukający W Rzymie na czele sztuki kościelnej stoi oddawna w malownictwie prawdy na wzór dawnej szkoły we­ F r. O v e r b e c k , wywierający wpływ na artystów neckiej, uważa taką ułudę bez ogródki za obłudę przy­ wszystkich narodów, poświęcających się tej gałęzi rody i rzeczywiście, chociaż R a h l co do traktacii sztuki. Każdy cudzoziemiec już na wchodzie do jego może innym ustępuje, to co do prawdziwego i piękne­ pracowni odgadnie powód jego natchnień do sztuki, go intonowania nad wieloma góruje. Właśnie wysta­ zoczywszy rysunki lub obrazy przedmiotów religij­ wił obraz przedstawiający »prześladowanie pierwszych nych, jakoto: Triumf wiary w sztukach, życie Chry­ chrześcian w katakombach rzymskich. Obraz ten zno­ stusa, itp. Lecz nie tylko podmiotowość jego powo­ wu celuje szczególnie prawdą infonacii, stałych ko­ dowała przedmiotowością obrazów, ale i miejsce do lorów karnaeii. którego przeznaczone s ą : tak n p : do lazaretu pewne­ Bardziej nad ten obraz celuje co do zachowania go jako najwłaściwszy przedmiot udzielający nieszczę­ całości i znajomości zastosowania rozmaitego tła na-
as "wzajem, kolosalny obraz przez S c h e n t z ’a , dyrek­ to ra tutejszej francuskiej akademii, malowany, które­ go przedmiotem jest epizod zburzenia miasta Akwilei. Widzimy w pierwszej przestrzeni rannego wojownika z odzieży odartego, pielęgnowa­ nego przez matkę, której rospacz powiększa jeździec z tłuszczy Atylli uwodzący córkę jej, w średniej prze­ strzeni obrazu umieszczony. Tło obrazu stanowią ra ­ bujący wojownicy wśród gorejącego m iasta; obraz ma i tę zaletę źe wolen jest od wad rysunkowych. Właściwy reprezentant fraucuski malarstwa dzie­ jowego p. D e l a r o c h e bawił w Rzymie gościem przez rok. Przed powrotem jego do Paryża można było u niego widzieć dzieł kilka, między któremi jaśn iał za­ letami portret papieża dla króla Francuzów malowany. Z reszty malarstwo ściśle dziejowe jest i tutaj w Rzymie mało obrabianem polem; gdyż część umysło­ wa w niem wymaga tych samych zdolności co i ma­ larstw o kościelne; wykonawcza zaś jako złudy rz e ­ czywistej wymagająca, z większemi trudnościami jest połączona, itd. T E A T Ig. Dnia 16. b.m. przedstawiono na scenie: F i e s k o W G e n u i , tragedię Fr. Szyllera w 5 aktach. Sam tytuł tej sztuki uwalnia nas od jej oceniania. Bo mogliżby być jeszcze czytelnicy którzyby nie znali jej treści i jej w artości? Jestto w porządku następ­ stwa druga po Rozbójnikach tragedia napisana w pier­ wszej młodości kiedy w autorze jeszcze gwałtowność uczuć i zbytnia drażliwość w zapatrywaniu się na ludzk§ niesprawiedliwość i nadużycia, przemagały nad estetyczny świadomością. Jednakowoż jest w niej daleko mniej zapalczywej burzliwości, wszystko prze­ ciwne sobie bez względu na ustawy i rzeczywistość, depcącej i niszczycej jak w Rozbójnikach. Objawia się w niej wprawdzie zawsze duch silny i namiętny ale głęboki więc cichy i sam się poskramiajycy w spokój pozorny; dopinajycy zamiarów nie na przebój lecz z obliczeniem środków, z przezornościy, z chytrosciy i rozumem. Tem tedy odznaczył się postęp ducha szyllerowskiego w jego dwóch pierwszych utworaeh. Juz widać drogę jaky obierze, przyszłość jaky wyrobi. Już w Fiesku klujy sie zarody tego oburzenia przeciw zepsuciu i znikczemnieniu świata wielkiego z jakiem obszerniej i otwarciej wygadał się nieśmiertelny pisarz dopiero w następnej swojej tra ­ g ed ii: w Podstępie i miłości. Niedługo przed napisa­ niem Fieska objawił autor jego w rozprawie o współ­ czesnym teatrze niemieckim zdanie następujyce: »Pisarz dramatyczny powinien malować dla oczu mrów­ czych, bo ludzie stojy przed dziejami świata jakgdyby mrówki przed wspaniałym budynkiem; a podzi­ wiającym z przodu jego okazałość, części boczne i tylne sy niewidzialne zupełnie. Przeto powinien umnik zdrobnić stosunkowo te członki olbrzymie, aby sp ra­ wić widzom estetyczny roskosz oglydania całości. Przypominam to twierdzenie gdyż kiedy piętno jegonoszy wszystkie sztuki szyllerowskie, to Fiesko szcze­ gólniej. Cała osnowa jest jakby -w drobne połamana kawałki z których autor jak najzręczniej ułożył dzi­ wnej piękności mozaikę. Rzeczywiście sztuka ta je st ułożeniem czynów drobniejszych wjedny wielką ca­ łość, której część każda przyczynia się do wypuklejszego wysadzenia jednej dążności i zcliarakteryzowania dziejowego zdarzenia według potrzeby umnika. Działanie jest nieustające a charaktery osób ozna­ czone smiałemi, głównemi rysami bez wdawania sie w dokładne drobiazgowe ich oddawanie. Chociaż je tedy autor w wykonaniu niby nie wykończonemi zo­ stawił i tylko ważniejsze rysy skreślił; czuć jednak że w duszy jego były wykończone a słuchacz myślą­ cy łatwo je u siebie wykończa. To niezaprzeczone znamię dramatycznego geniuszu a nawet każdego umnictwa ażeby kilkoma rysami jakby liczby dany natrycić odgadnienie liczby niewyrażonej, nadaje dziełu? szczególniejszy zwiyzlosc i sprawia widzom nadzwy­ czajny przyjemność czyniąc ich niejako współpraco­ wnikami i współtwórcami. Jakkolwiek ta sztuka dla ważności przedmiotu, dla geniuszu autora i tro sk li­ wości w układzie podziśdzień, do najpierwszych n a­ leży między sztukami wszystkich narodów, ma jednak wady które nie tyle usprawiedliwia poczytkowość' autora, ile przeważa obfitość zalet i piękności; prze­ cież przemilczeć je nie można przez wzgląd na stan krytyki u nas, i potrzeby naszej dramatycznej litera­ tury. Szczególniej charaktery kobiet sy mylne. Z Leonory wnosićby trzeba że sentymentalność jest przy­ rodzony szaty, niejako powierzchownością cnoty i uległości niewieściej, kiedy przeciwnie jest ona naj­ częściej obłudny pokrywką zepsucia, lub wyrazem niedołężności bezsilnej i bezmyślnej. Nie godziło się za­ tem tak chorowitem znamieniem oszpecać osoby' ma­ jącej z zamierzenia autora ujmować cały powagą i prawdziwy głęboką pięknością duszy kobiecej. Nie równie biedniejszym i całkowicie prawie chybionym jest charakter hrabiny Imperiali. Złośliwość jej, du­ ma i zalotność wyradzają się często dość niezręcznie w gburowatość, nadęte prostactwo i rozwiązłość. Czulto później sam Schiller i przyznawał p rzy jad ę-
23 łowi swojemu z e : »W o diese Grdfin Im periali beleidiyen w ill , tvird sie bduerisch grób, und wo sie beglucken und begluckt w erden will, w ird sie im hochsten Grade unweiblich und beinahe wiederlich.« Ró­ wnież wymuszonym i nieprawdopodobnym jest cały stosunek Fieska z murzynem; szczególniej zaś nie­ dorzeczne odprawienie go w trzecim akcie kiedy naj­ niebezpieczniejszym być może, sprzeciwia sie całko­ wicie zwykłej Fieska przezorności i przytomności umysłu. Jestto gwałtowne nakręcenie ku temu ażeby murzyn wydał spisek przed JDoria. Autor mógł wpraw­ dzie tego potrzebować, ałe Fiesko nie powinien był w tern mu pomagać. Po tych kilku uwagach głó­ wniejszych które spodziewam sie sa tylko odświeże­ niem przy podanej sposobności w pamięci czytelników rzeczy dawno znajomych, przejdziemy do gry akto­ rów. Jeżeli zbyteczne przechwalanie aktorów po raz pierwszy występujących jest rzeczywiście, (w co jednak nie wierze) zachęta poczynającego talentu, to ma tę niedogodność że kiedy w miarę wzmagającej się p r a ­ cy, usilności i wprawy, a rtysta wyglada coraz go­ rętszych uniesień i pochwał, to takowe wypaliwszy z p o c z ę tk u na wiwat, nie mogę oczywiście tylko przy ­ gasać i chłodnieć. Następuje zatem niejako zrażenie i zniechęcenie. Myśl ta obudzą się gwałtem p rzy ­ stąpiw szy do ocenienia gry panny Cenecki starszej pp tych szumnych tyradach jakie ję witały ja k ż a k ­ owskie moździerze wieżdżajacego na praźnik baka­ larza. Nie przeczę że w roli Julii były ustępy które pan na Cenecka odegrała z instynktowem podobno po­ jęciem przedmiotu i charakteru; ale ra z iła cięgle niejednostajność gry nie tylko w całej sztuce ale w szcze­ gólnych nawet scenach, w mowach bezpośrednio po sobie następujących. Tern tylko przekonuje arty sta że ma jakiekolwiek pojęcie roli czylito w duchu au­ to ra czyli według własnego wyobrażenia jeżeli w ró ż ­ nych jej odcieniach i odmianach zachowuje pewna jednakowość odpowiednia przyjętej zasadzie czyli swo­ jem u pojęciu. Bez tego może aktor z przypadku lub z naśladownictwa grać tu i owdzie dobrze lub złe, ale takowa przypadkowość i ehwiejność nie czyni n i­ gdy artysty pierwszego rzędu. Potrzebne je st zatem rozumowe zgłębianie i zastanowienie, aby z każdego ruchu, gestu, przycisku itd. zdać sobie sprawę s a ­ memu. Aktor z wyższem ukształceniem powinien znać historię sztuki i jej rozbiory. Z takiem naukowem przygotowaniem nie byłaby Julia chcęc w drugim ak­ cie dać Leonorze uczuć swa wyższość, opryskliwościę rzutów i mimiki podnosiła ju ż samemu autorowi zarzucana szorstkość i prostakowatość tej roli; ale owszem złagodziłaby je tw arza i układem ciała. Cierp- kieby wprawdzie płynęły przekęsy ale nie wyglądały­ by ja k łajania i obelgi grożących sobie pięściami prze­ kupek. W pannie Ceneckiej jedno tylko już teraz mo­ żna chwalić i cenić z pewnością, tojest gotowość do ról rozmaitych i dobre chęci. Zdatnyto na sławę m a­ teriał byleby dodać zdolności przez wprawę nabytych i wrodzonego talentu ja ki podobno przygnieciony do­ tąd jarzmem szkolnictwa jeszcze bez paska ośmielić się nie może. Rola Leonory nie nastręcza w pier­ wszych aktach zręczności objawienia talentu i zaję­ cia g r a ; przedstawia ona biernę drewniana! prawie cierpliwość i uległość. Dopiero w czwartym akcie kie­ dy Leonora usiłuje odwieść męża od zamysłu opano­ wania steru rzędu, staje się czynna i rozwija cał§ świetność swej duszy. Scenę tę odegrała pani A szpergerowa wybornie z odpowiednia tkliwością i mocę. którychto różnych objawów konieczne i stopniowane połęczenie w tem miejscu robiło oddanie trudnem sztucznem. Pan Dawison w roli murzyna spieszył się zbytnie z recytowaniem bez żadnej przyczyny bo wie­ my że goracość afrykańska nieczyni ję zy ka ruchli­ wszym, owszem gnuśniejszym, a i dziecko słońca powinnoby mieć wzgląd jakiś na uszy słuchaczów pół­ nocy, czego widz uważny mógł się domyśleć po bra­ wach, sykaniach, i wywoływaniach. Jednejby tylko grze pana Smochowskiego nic zarzucić nie można, dowodziła ona każdym odcieniem zgłębienie przed­ miotu a wiernościę samej sobie wytrawność artysty. L. D - B . I¥owośei literackie. Do najważniejszych wiadomości w literackim świę­ cie naszym, należy założenie nowej drukarni, czyli raczej nowej xiegarni, która powstała jw Warszawie z dobrowolnych składek, kilku możnych l u d z i ; zamia­ rem jej jest, wydawać pożyteczne i kosztowne dzieła, których nakładem niechcieli się dotąd zajmować xięgarze. Kapitał wkładany wynosi ju ż dotąd 300,000 złp. W Warszawie zawiazało się towarzystwo numiz­ matyczne, które zbiera medale i monety polskie ; z a ­ miłowanie do tego przedmiotu je s t tak wielkie, ze towarzystwo to zgromadziło znaczne fu n d u s z e ; zbio­ rów pierwszego i drugiego rzędu numizmatycznych polskich, liczy dziś Warszawa przeszło czterdzieści. Młody Ryszczewski oby w a t e i z Wołynia, który osiadł w Warszawie, zawiazał tam towarzystwo, które się zajmuje gromadzeniem i wydaniem źródeł do h i­ storii polskiej a mianowicie wydaniem oryginalnych dyplomatów z piastowych i jagiellońskich czasów; funduszów dostarcza towarzystwo a głównie Ryszcze-
31 wski; redakcią kieruje Antoni Helcel, który daje do tego zbioru, także cały zbiór swych własnych dyplo­ matów ; ważne jego dzieło: »Historia prawodawstwa polskiego« postąpiło znacznie. W niedługim tedy przeciągu czasu powstało tak ważnych cztery towarzystw jak je s t: 1) Redakcia biblioteki warszawskiej. 2) Towarzystwo numizmatyczne polskie. 3) Towarzystwo dyplomatów polskich. 4) Xi ogarnia z tak znacznym niezawisłym fundu­ szem, kierowana przez światłych i zacnych ludzi. Czemu to przypisać należy, że mimo nieprzyja­ znych wpływów zewnętrznych, widać tych usiło­ waniach stolicy niezaprzeczone życie i postęp, ku le­ pszemu ? Nowa xiegarnia w Warszawie zamyśla rozpocząć swe czynności od wydawania xiążek i dzieł nauko­ wych; i tak, zacznie znowu wychodzić dalszy ciąg »Bibliografii polskiej* którą wydawał Jocher w Wil­ nie, opuszczony pfzez xięgarza Zawadzkiego. Pan Ludwik Zeiszner, sławny nasz geolog, wy­ daje z rysunkami swoją Paleontologią Polski, w ze­ szytach jako dodatek do Biblioteki warszawskiej i udało mu się skłonić xiegarza Orgelbranda do wy­ dania K u r s u h i s t o r i i n a t u r a l n e j ogłoszonego w Paryżu a przez towarzystwo, spierające we Francii dobre dzieła, zaleconego; trudność cała jest w tern, czy się uda nabyć ^francuskie drzeworyty do tego dzieła, które przełożone na język polski, pociągnie za sobą znaczne koszta: 12,000 złp. będą kosztować same drzeworyty. Warto protegować to przedsięwzię­ cie, jestto bowiem xiążka arcywyborna, podług naj­ nowszych odkryć i dzisiejszego stanowiska umie­ jętności, napisana. Pietrusiński wydał podróż w Tatry; jestto zbie­ ranina miałkiemi dowcipami ubrana; zawsze jednak ma swą dobrą stronę w tern, że sobie autor obrał Tatry za cel i zapewne masa lepiej się z niej o Ta­ trach dowie, niżeli z poważnej xiążki. ‘'Duch jej do­ bry; Staszic uwielbiony w apoteozie; częste apostro­ fy doZeisznera; ale dziś już wymaga sięŁczegoś wię­ cej po xiążce, z której ma naród poznać Tatry. Projekt karty geologicznej królestwa polskiego, któraby mogła posłużyć za dalszy ciąg kart nauko­ wych geologicznych Prus i Rosii, i być niejako ich dopełnieniem, poczyna się realizować; zdaje się że Zeiszner obejmie jej kierunek, i ta praca połączy się zapewne z pomiarami południka w Polsce, który za­ cznie się wymierzać z wiosną tego roku wt królestwie; przytem mają zamiar 12—15 punktów astronomicznie wyznaczyć. Pracą tą kieruje jenerał Tenner, człowiek zdatny ze wszech m iar; cała robota ma potrwać lat dziewięć, a vvytkniecie południka polskiego będzie nie­ małą korzyścią dia geografii północnego wschodu Europy. Cieszkowski August powrócił z podróży swojej do Warszawy; niepomogły mu przejacielskie i prywatne przestrogi, więc zaczynają go napominać publicznie, aby się bardziej zajmował sprawami kraju niż zagraRedaktor TOMASZ KULCZYCKI. nicznemi interesami; jak np. T r a k t a t a m i o P a ­ r o s t wie. Malarz Wysocki ukształcony we Francii, osiadł teraz w Krakowie i wziął się do rzeźbiarstwa; obe­ cnie pracuje on nad modelem do posągu Jana Ko­ chanowskiego przeznaczonego na pomnik do katedrykrakowskiej._________ ______ W Budzynie wyszło niedawno dziełko pod napi­ sem : Emersona początkowa xiążka rachunkowa po­ dług dziełka pospolicie w zjednoczonych stanach amerykańskich wprowadzonego, przełożone z angiel­ skiego na język polski przez Jana Hofstettera pro­ fesora c. k. akademii tereziańskiej w Wiedniu i członka towarzystwa uczonego w Krakowie. W przedmowie powiada profesor: że ^początkowe ćwiczenia w rachunku nietylko dla dzieci w pierwszej, młodości stosowne są, lecz też przez przyzwyczajenierozumu do pn ysłu,ostęp w każdym innym am ludzkich wiadomości wielce przyspieszają* kończy zaś przedmowę^następującem życzeniem: »Niecliże tedy ta xiążeczka także z tej strony oceanu użyteczność swoją okadiniech t pożytek nauczycielów i uczniów ‘ Ciekawsze jeszcze od przedmowy oryginalnej wy­ dawcy jest tłumaczenie. I tak, na stonie 9 znajduje sienastępująca uwaga dla nauczycielów: *Ucznie powin­ ni teraz powiedzieć na pamięć iekcie Wiązkami. Bardzo młode dzieci mogą opowiedzieć lekcię otwartemi T . ablice które się znajdują iązkam w przy każdej lekcii muszą w pamięć Po takiej uwadze idą różne przykłady, bierzemy z nich pierwsze lepsze, tak jak się pod rękę nawinęły, odsyłając ciekawych do samego dziełka! Str. 17. »Szczepan wetknął? w igielniczkę,, a Basia jeszcze 3 wetknęła; wiele wetknęli?* »Gdybyś 7 szpilkina jednym rękawku m ia na drugim, wielebyś wtedy na rękawkach miała ?« »Zygmunt dał 8 pióra za jeden arku za jedną strzałę ; wiele piór dał za Str. 19. »Jeżeli wyciągnę 9 i potym jeszcze 4 wyciągnę, wiele tedys^ wyciągnięte?* Str. 25. ^Podniosły się 8 do góry, lecz 3 z nich pokazały się wkrótce spuszczone; wiele stały podmesione do góry?« »Oto stoją 9 onki;z których 3 są obalon dzw wiele jeszcze stoją?* »W jednym podwórzu stoją 6 z których 4 mają baranki. Wiele z nich niemają Str. 53. »Kiedy 6 chłopcy potrzeb ciągnąć, wiele akw sn óm ogą 30 chłopcy w tym samym czasie ciągnąć ?« Z drukowanej okładki przy tej xiązeczce można sie dowiedzieć że ten profesor wydał już dwadzieścia kilka dzieł w różnych językach, a między innemi dziełko któ­ rego tytuł powiada, że gramatyka jest niepotrzebna: ( K e in c Gramatik! W ien bei ). Może to na dowód tego twierdzenia wydał dzieł­ ko niniejsze. DRUKIEM PIOTRA PILLERA.

/ jfie* #«> 40 i 4 ag


DZIENNIK MÓD PARYSKICH. Lwów, 8 intcga 1845. K ok szósty. W y c h o d zi co druga sobota re g u la rn ie; do każdego num eru d o łą czo n ą je s t rycina mód paryskich z d o kła d n ym opisem. K o s ztu je w m iejscu p ó łro c zn ie 5 z ł r . 1 5 k r .; całorocznie 1 0 z ł r . m. k . ; na prow incii dolicza się p rze sy łk a pocztow a do cen p o w y ższych p ó łro c zn ie 48 kr. m . k . P ren u m ero w a ć m ożna w e w szystkich urzędach pocztow ych, tu d zie ż w redakcii p o d n re m 3 0 1 .,• we L w ow ie, M O B T. Paryż, Stroje damskie. Suknie najmodniejsze s ą : czarne korunkowe których spódnice ozdabiane trzema szerokiemi falbanami z gładkiej korunki, z których każda mało bardzo jedna od drugiej jest odstąpio­ na, a na boku wszystkie są podpięte bukietem róż z liściami; rękawy bardzo krótkie, składające się z dwóch małych falban korunkowych różą podpiętych; stanik gładki, bardzo wycięty, przytem berta korunkowa podwójna także bukietem z przodu przypięta; na głowie girlanda z liści i drobnych różyczek. Su­ knia z żółtej krepy na białym atłasie, której przód nbrany trzema rzędami róż białych i żółtych; pier­ wszy rząd powinien być przyszyty w środku spódnicy, dwa drugie wyżej tak że formują fartuszek; stanik gładki i mocno wycięty, z ubraniem krepowem i bu­ kietem z róż podobnych jakie są przy spódnicy: rę­ kawki małe bardzo; na głowie strój z białych pereł. Suknia z adamaszku w cienie żółte i błękitne, przy­ strojona korunkami które cały bryt przedni zakrywają a których rząd każdy przy zakończeniu przypięty jest fontaziem z żółtej atłasowej wstążki. Do najmodniejszych materij na suknie należy tak­ że bareż atłasowy w pasy poprzeczne; materia ta naj­ więcej w różowym kolorze bywa używana. Do strojów głowy należą głównie: strój z bruxelskiego tiulu z drobnemi białemi piórkami; czepeczki z czarnej siatki mające po jednym boku bu­ kiet z żołędzi, po drugim bukiet z ró ż; także cze­ peczki z siatki złotej i śrebrnej; czepeczek niere z blondynowemi końcami całkiem nowym gu­ stem i kształtem; zawój murzyński z axamitu do którego koniecznie być muszą użyte perły lub pióra, także zawój nie mniej piękny i bogaty jest z tiulu bruxelskiego naszywanego złotem. Do każdego stroju eleganckiego nieodzownym jest dodatkiem wachlarz ozdobny i bogaty. Nowe zapinki (które równie z dobrym skutkiem dadzą się zastosować do długich i krótkich rękawi­ czek są powszechnie używane; należą one wprawdzie do przedmiotów zbytkowych niemniej jednak dla każ­ dej z pań koniecznych; najwięcej z nich jest złotych kamieniami nasadzanych. Stroje męskie. Fraki balowe są o dwóch rzędach guzików z klapami wyłożonemi aż na ramio­ na. Wyłożenie takowe nie pochodzi z tąd ażeby te fraki miały przodki dłuższe, lecz tylko wykładają je tak dla tego ażeby więcej widać kamizelkę bo natem zależy modność. Kołnierze dają się szerokie i przy­ stające dobrze. Poły są średnej szerokości i bez pat­ ko w; rękawy są obcisłe koło dłoni a u ramion dosyć szerokie i wygodne. Kamizelka do takiego fraka za­ pina się tylko na pare guziczków u dołu. Spodnie są dosyć obcisłe u kolan a u spodu ze strzemionczkaini dobrze i wyciągnięte. Z wierzchnich sukien widać najczęściej gatunek płaszcza z rękawami albo paletotsaki. R y c i n a p r z e d s t a w i a : snknię krepową z tuni­ ką rulonami atłasowymi obszytą. Drugi szlafroczek jedwabny, ubrany pasamonikową robotą. Trzecia su­ knia jedwabna bufami ubrana. Czwarty ubiór dziecka. Piąty paletot axamitein wyłożony. Szósty burnus naj­ nowszego kroju. ĆWIERĆ C5ĘSI. SZK IC O B Y C Z A J O W Y . Ciąg dalszy. ii. Marzenia! czarujący pączku wiosny życia! błogo­ sławiony kwiecie! owocu przeklęty; skosztowanie cieI bie opłacamy dożywotniem cierpieniem, jednak niezra-
so zeni przykładem rajskiego jabłka wyciągamy chciwie za tobą ręce niewierząc w straszną karę obudzenia się w rzeczywistości; szczęśliwy kto w' upojeniu mło­ dzieńczej wyobraźni usnął na zawsze; przecie! wte­ dy ludzie zlitowali się, nakryli kołdrą z murawy, we­ stchnęli, zapłakali a nawet jakiś czas wspominali póki co ważniejszego pamięci zgasłego nie zastąpiło, na przykład skoki Zoka; lub uroczysta mowa, pęcherz nadęty wewnątrz pusty, zewnątrz upstrzony arabes­ kami modnych farb, w których kaźden widzi lieroglify dla swego głębokiego rozumu tylko przystępne. wrzecion. Mylisz się, taz sama rzecz co raz w in­ nym kształcie przedstawiać ci się będzie, stosownie jak zmieniasz stanowisko, z którego ją uwazasz. Piszący jak owo słońce nad piaskiem Saehary bez względu i czucia bezstronnem okiem wszystko przej­ rzeć powinien, wszystko w prawdziwem świetle z wy­ soka obejrzał; znana mu piękności brzydota, krąglośe i chropowość przedmiotu obranego. Lecz wzbijając się skrzydłem wyobraźni, czuje, ze nie wszyscy z o tacząjących go razem w ten punkt równowidzenia wzlecą; a jednak zapowiedział widowisko, mające zadowolić każdego mogącego złozyć skromną wkład­ — H a u !!! kę czytania, przy rozlicznych odcieniach okoliczno­ — Ziew'asz? spodziewałem się!... ści uczuć i pojęcia czytelników nie może z jednego — Dlaczego ? — Bo chciałem morze czucia przelać w dołek pię­ lub wszystkich stanowisk rzecz ukazywać; raz mimo­ cioma palcami wygrzebany. Więc nie zualazłeś za­ wolny Paganini przygrywa na jednej dozwmlonej stru ­ nie ; to jak kuglarz przerzucać musi gałki z ręki do dowolenia P ręki; smażyć bez ognia naleśniki w kapeluszu; wy­ — Widziałeś skutek. woływać cienie um arłych: i dla tej odmienności po­ — Ziewnięcie ? zyskuje możność jako takiego zadowolenia widzów. — Tak jest. — Tak! więc pisarz ma być pajacem, myśli z ko­ — Bo nie wgłębiasz się w myśl moją. ziołkiem mieszającym ? — Co mi tam latać jak bąk ręką la k a puszczony, — Bynajmniej, lecz resztkami biesiadnego stołu i tłuc się po ścianach twardej twojej wyobraźni. Ja żywią się psy, okruchami myszy. chcę bawić się, ja chcę drukowanego ziółka, które — Ach! słuchałem powieści, niepragnąłem rozu miałoby własność tyzanny przynoszącej miły sen, do­ mowania. bre strawienie i wesołą myśl. — Sam je wywołałeś, gdyz chciałem postawić cię — Przecie!, ze chcesz m yśli! na stanowisku, z którego rzecz moją tą razą chcę u— Tak jest pragnę ich, ale nienawidzę i lękam wazać. Skracając dalsze uwagi, przystępuję do tre śc i: się tychże nawału, jak podróżny piasku libijskiej Panna Helena dziewica siedmnastoletnia, niesły­ puszczy zasypującego oddech i życie każdemu zyjące- chanie na prowincii wiele czytała romansów, powie­ cemu stworzeniu, wyjąwszy strusia skorego do biegu, ści i morałów a wszystko historycznych lub niehistociężkiego do lotu. rycznych, ale tak wiele czytała, ze mama niemogła — Nieradbyś więc na grzbiecie owego strusia dość nagadać się, a papa wraz z sąsiadami, ekono­ skorego do biegu, ciężkiego do lotu przebiedz owe mem i lokajem ulubionym nadziwić geniuszowi, w ro­ stepy niby bajeczne, niby prawdziwe, gdzie około słoń­ dzie nie genialnym pojawionemu; dość ze panna He­ ca nieruchomie, bezwzględnie, przegląda przeszłość lena była nieodwołalnym sędzią wszystkiego co przekażdego ziarna, każdego pyłu, a kazden atom może strychowało kurę i w olu; lecz rzeczywiście z wszy­ opowiedzieć ci byłą swoją przeszłą wielkość, nikczem- stkich xiąg nie jak pszczółka ssąca jednaki miód ność, do każdej cząstki pyłu wiąże się pamiątka prze­ równie z zabójczej, jako balsamicznej rośliny, lecz żytej doli; niechciałbyś chwilowem zadumaniem, za­ jak r e m i z dziwne nplotła gniazdeczko dla swojej topić nagą teraźniejszość, niepewną przyszłość, pu­ wyobraźni. Strumyki, miecze, łzy Wertera, całun Bąjchową przeszłość, i pijany marzeniem, chwilowem o- rona misternie splątane kołysały ją na wiotkiej g a­ trętwieniem uciszyć bole codziennej jednostajności, łązce młodości i fantazii. Przyszła pora od dziewie z podobnego sobie na oku pyłu odrodzić byłe świą­ wyglądana, gdzie pan Julian, młodzieniec przystojny, tynie, palmy, karawany? m a j ą c w i e ś a z a t e m i r o z u m , zaządał jej ręki. — N o n o ! wszystko to pięknie cha! cha! cha! Jak poeta błyskotnemi skrawkami wyobraźni, stro i ale coz to za związek z ćwiartką pieczonej gęsi.... świat zimny i spruchniały pstrą szatą wzorów zachwy­ Wszakto miała być szpulka twojej powieści? widać, cających, tak i dziewica ubiera umysł przystojnego ze w słabej prządki dostała się ręce, skoro często młodzieńca w suknie najmilszych barw, a dym mate­ rwie się, a ty chwytasz wątek pobliskich i odległych rialnego płomienia zaciemnia oczy zdrowego rozsądku
i zinniej r o z w a g i ; słowem p a n J u lia n z czarnem i Wą­ zał, oczywiście swoim c h ł o p o m ; ale ja k o p r z e z o rn y sa m i i jeczącem i ostrogam i, obd arz o n y cnotą niepo- niechcąc być okradzionym od biedaków, co p r z e ż y ­ . sp olitą milczeć i u śm iechać się, kiedy czego nierozu- w szy młodość i siłę p r ac o w a n ia w u słu g a c h jego p r z y ­ m iał, z d a w a ł się Apisein p o sz u kiw an ym dla św iątyni ja c ió ł lub są sia d ó w , dobrotliwie, gdy prosili o pomoc, sercow ej p a n n y Heleny. 0 ! byłto bardzo piękny A pis, szczuć ich psam i k a z a ł ; przytem Ju lia n p o sia d a ł p r z y ­ j e d n a k ż e krajow y nie egipski, a o zna ki w znoszące go mioty niezbędnie potrzebne do to w a rz y stw a w k tó r e m n a bożka, były tęczowego utw oru w dzięcznych m arzeń zo s ta w a ł, z n a ł się lepiej j a k zoolog n a cnotach zw ie­ sz e ro k o z rozum u słynącej panny. P om ijając tok p r z e d ­ r z ą t domow ych; z niższem i to je s t mniej zamożnemi ślubnych zalecanek, powiem, że p a n n a H elena dziry- nigdy się nie w daw ał, rów ny ch najserd ec zn iej ś c i­ tem swoich sp o jrze ń i m ajątku pochw yciła ry ce rsk o - s k a ł, wyższym najniżej się k ła n ia ł, g r a ł do za c h w y ­ m a łż e ń sk i pierścień. P an Ju lian poślubił p an n ę H e­ cenia odw ażnie w karty, a do w spom nianej w aleczno­ lenę i poezia pocz ęła rea lizow a ć się w prozie. Z dej­ ści łą c z y ł i ry c e rs k ą zalotność. W szystkie niemal d a ­ m ow anie bielma choć boleśne, jed n ak ż e j e s t pożądane my co pozornie w yłączone s ą z cnotliwego społe cz eń­ lecz z d a rcie bielma poezii z m ło­ stw a w iedziały o przybyciu j a k nazyw ały swego J u l k a docianej m a rz en ia m i tchnącej d u s z y ; z a w sze j e s t w z a r a z w dzień przy ja zd u jego do L w o w a ; nie w sty d ził brew woli i przeklęte. P an n ie Helenie po upływie efe­ się ubogich krew nych, m erycznej po ry r o sk o sz y i upojenia zmysłowego, u- stryjecznego z p ryw a tnyc h lekcij utrzy m u jąc eg o się, i bło gosław io ne, b óstw ia n y niegdyś młodzieniec a te ra źn ie jsz y mąż, biednego ja k ie g o ś tam b r a ta za w sze poczęstow ał h e rb a tą , a naw et obiecał je że li bez m iło sie rd z ia wzrok otwierał. Nie dla tego, ażeby ten zdo ła o w łasnych siła c h skończyć praw o, z a s t ą ­ p a n Ju lian był pozbawiony przym iotów w ym arzonych pić k o s z ta doktoryzatu. w głów ce byłej p anny Heleny, p o sia d a ł on je, lubo Czegóż więc b rakow ało zacnem u J u li a n o w i? S a m i w innym ustroju. H elen a są d z iła znaleść Korydona, widzicie, że nic. w zdychającego nad szeleszczącym kiem po w inna b yła rzeczy u w ażać p r z e z w zgląd n a strum ykiem , m a­ Gdyby Helena p a t r z a ł a okiem, j a ­ r z y ł a o dzielnym ry ce rz u kru szą cy m tysiąc e mieczów urodzenie, byłaby członkiem s ta d a istot szczęśliwych i kopij z a jed no jej spojrzenie, s z u k a ła fantazii zdol­ ale H elena choć z szumow inam i c z erp n ęła dużo p r a ­ nej wzbić się z jej im ag in a cią w w yższe sz lak i, m a­ wdziwego ja d u umysłowości, prze d którym troskliw i r z y ł a o ow ych rodzice powinniby je sz c z e lepiej, j a k dotąd okitowy- gdzie w ieczorach wolnych od zatrudnień^ x ia z k a wspólnie cz y ta n a chwile, m a rz y ła, u p rzyjem nia nudne że jej m ąż będzie dobroczynnym, • wać głowy dziecięce, je śli p r a g n ą mieć je rów nie szczęśliwem i, j a k sam i s ą obecnie. Z p rze ra żen iem kochanym od w szystkich, sz anow any m , miłym, r o z u ­ s p o g lą d a ła on a n a piękne z w a liska swojej w yobraźni, m nym i utalentow anym . p ła k a ł a w cichości P an J u lia n sz cz erze w zdy­ i d arem nie s z u k a ła przedmiotu, c h a ł nad strum yk iem , jeśli z a m a rz ł i n ie d o sta rc z y ł którenby z ą ją w s zy j ą z a g łu s z y ł g łos szepczący nieu­ wody potrzebnej sta n n ie ty je s te ś nieszczęśliw a, ty nie m asz p r z y ja ­ do gorzelni, p o s ia d a ł nie sły c h an ą p o rc ie w aleczności, w ięk szą nad poziomych ry ce rz y ciela, którenby ścieżki twoje prostow ał; s z u k a ła po­ bijących się, bo on sa m bił, chłopców7, fornalów , a ciechy w muzyce; fortepian się ro zstroił, Ju lia n znu* p r z y w ezbranej dzielności dzony ciągłem klekotaniem, j a k nazyw ał, tak stucz- naw et i s t a r ą klucznicę; okazyw ało się nie m anew row ał, to po ja r m a r k a c h ołom unieckich, gdy poprzedniczo z a s ta ł posłaniec. p r z e w a ż a ła w agę łoju z kilkuset wołów, pomimo, że zd ro w ie; dla oszczędzenia puszczono wieś w d z ie r ż a ­ c ie r p ia ł x ią ż k o w strę t, sła b o ść dość za g ę s z c z o n a po wę, a na k uracię przyjechano do m iasta. n ie z b y w a ło mu n a bujnej im aginacii, że nigdy stro jącego w domu nie Ciągła w alka um ysłu zw ą tlila jej P ięk n a a d w o ra c h nasze j prowuncii, je d n a k niezaw iódł ze wszy- n ieszczęśliw a kobieta prędko znajd zie pocieszyciela. stk iem nadziei Heleny, trzy m ał g azetę i czytał r e g u ­ Helenę byw ającą dla przyzw oitości w to w a rz y stw a c h , la rn ie z wielkiem zadowoleniem listę p rzy jeżd żających otoczyło mnóstwo wielbicieli. P ostanow ienie jej było i w yjeżdżających ze Lw ow a, sp is z m arły ch i donie­ sta łe , być w ierną i n ie s z c z ę ś liw ą ; lecz j a k wiadomo, s ie n ia pryw atne. postanow ienie j e s t r ze czą najczęściej niezgodną z czy­ Był dobroczynnym ; ilekroć z d a r z y ­ ł a się p o ra u k a z a n i a hojności, o której w szyscy mogli nem. W gronie otaczających ją , pan Hipolit nro II. wiedzieć, n ie o m ie szk a ł być sz cz o drym ; do tego s to ­ nadobny młodzieniec zrobił z a k ła d , ze swoimi p rz y - p n ia naw et p o su w ał sw ą dobroć że nieszczęśliw ym jaciołam i, że H elena będzie jego, a z a k ła d n ie za p rz ec z- podróżnym co o kilk a se t mil mogli imię jego r o z g ło ­ nie dodaje siły i wytrwałości w dopięciu sz la c h e tn e ­ sić nieża ło w ał dać n a śn ia d an ie porcii kartoflanki i go celu. — Coż to za jed en ten pan H ipolit? chleba z masłem, co więcej naw et przew ozić ich k a
28 — Pan Hipolit nro. II. zwiezie mówiąc, był pię­ kny nagrobek zwłok prześlicznego majatku. Pan Hi­ polit grał nie tylko w karty ale i na fortepianie, śpie­ wał, tańczył, mówił po francusku, ubierał sie modnie na rachunek i wszystko to cudownie; wojażował, był w Paryżu widział króla Filipa, panów Tiers i Guisot, zyraffe i pannę Taglioni, znał sie wybornie na koniach i winie, jednem słowem pan Hipolit był skoń­ czonym lwem paryskim, dla tego piękności ubiegały sieG za nim jak słowiki za mrówkaG z taG różnica, z e taG G ' razą mrówka połykała słowików. Jaką radość rekru­ towi sprawia pochwała wielkiego wojownika i każde­ mu początkowemu w jakim bądź zawodzie, pochwała m istrza, tyle zachwyca i najcnotliwszą nawet osohę hołd składany przez bożyszcze salonów. Z dumą spo­ gląda uwielbiana na ofiary, które pokonał niewolnik u jej nóg będący, choć może i gardzi nim w duszy> jednak nie radaby go wypuścić z mniemanych więzów; ponieważ posiada tego, którego żadna otrzymać nie mogła, i mieć, póki ona zechce, nie może. Hipolit posiadał tę wielką korzyść, że pomimo straconego ma­ jątku i niezbyt obszernych wiadomości, wiek młodzień­ czy, uroda, imię, powierzchowna ogłada, utrzymywa­ ły go na jednakim stanowisku. Przygody miłośne nietylko nie zrażały damy, ale owszem wzbudzały współubieganie, która usidlić na wieki go zdoła. Pan Hi­ polit był niby ów smok na którego zgnębienie wybie­ rali się pojedynczo, i tłumy pięknych, błędnych ry ­ cerzy, i dotąd nieznalazł się żaden czypkowy Tezeusz oczyszczający świat niewieści z strasznego i lu­ bego potworu. Helena zrazu z pogardą, później obojętnie a nareszcie zniejakiem upodobaniem spoglą­ dać nań poczęła. Cierpiąca dusza niemęskiej piersi pospolicie potrzebuje wynurzenia, ale biada jej, jeśli zaufanie daruje istocie niegodnej, pierwsze zaufanie, pierwsze zwierzenie, będzie początkiem nici kłębka jej serca; ręce nawet mniej zgrabne wysnuwają całe tajemnicze pasmo boleści, roskoszy, doskonałości i ułomności, robiąc z nich dowolny użytek. Hipolit czychał wytrwale na ów początek nici, zręcznie ją po­ chwycił w młodem, niedoświadczonem, zawiedzionem i zbolałem sercu i krok po kroku wkradał się w za­ ufanie i przyjaźń. Helena swobodniej teraz rozpuściła skrzydła wyobraźni, a lotem długo tamowanym jeszcze wyżej jak pierwej wzbiła się w krainę urojonego szczę­ ścia. Hipolit lubo nie mógł wzlecić myślą nad krańce zwykłych wyobrażeń, posiadał takt stosowny nigdzie nie zmylić, gdzie ma westchnąć, wykrzyknąć, oburzyć się. Tak więc Helena sądziła, że znalazła duszę od­ powiednią swojej. Hipolit znudził się przybraną rolą przyjaciela i sądził, że rzuciwszy larwę przyjaźni i okazawszy się w postaci kochanka, aż nazbyt ugruntowany jest w jej sercu, by był wzgardzonym. Lecz zawiódł się, odepchniętym został. Nietyle szło mu o Helenę, co o honor i wstyd przegranego zak ła­ du; zmienił więc postępowanie; przybrał postać po­ nurą, zamyśloną i niby obojętną, biednej Helenie zda­ wało się dostrzegać rozpaczy bliskiej ostateczności, drżała o jego życie. Śledziła poruszenia, słowem He­ lena kochała. Jej tak lubo było przy jego boku, w jego oczach czytała współczucia swojej doli. A teraz znów samotna, znów opuszczona, boleść ściskała jej serce, posępność ogarnęła duszę i ocieniła czoło. Hipolit zbliżył się już półprzyjaciel, półkochanek, radośnie był przyjętym, wkrótce zrzucił pół maski przyjaciela; odepchnięty ale bez wzgardy, to odepchnięcie był to pusty wystrzał z honorem broń składających. Hipolit dla dopełnienia ceremonii oddalił się, lecz jeszcze prędzej przybliżył i zaczęły się słodkie początkowe chwile nieprawej, ale nieskażonej jeszcze miłości. On na niej nie poprzestał. — Pani! jutro mąż o szóstej idzie na karty, niewróci przed północą... przyjdę o siódmej.... I błysnął oczami, aż Helena zadrzała. — O nie! nie! zlituj się nie przychodź! — Przyjdę... stanowczo odrzekł. — Nieclicę, nie pozwalam. — Tak!... więc byłem igraszką pani, więc miłość którą tylekroć poprzysięgłaś była udaną dla zabicia nudnego czasu ?... Dzięki za ten zaszczyt... ale pomnij pani, że jestem mężczyzną nie dzieckiem. Obudzić w sercu człowieka najtkliwsze uczucia dla zabawki je s t równie czyn szlachetny, jak pożar ręką Nerona wznie­ cony. Żegnam panią. Cha cha cha! zaśmiał się tak patetycznie, żeby mu pan Bensa pozazdrościł. — O boże!... Hipolicie.... i pochwyciła rękę odcho­ dzącego. J a udawała.... ja zdolna obłudy ?.... puściła rękę, zakryła dłońmi twarz zarumienioną i gorzko płakała. — Więc kochasz mnie... i padł na kolana pochwy­ cił ręce, z zapałem całując.... Więc jutro o siódmej, zaszeptał głosem szatana. — O nigdy! nigdy! — To miłość ? — To twój szacunek dla mnie! Porwał się Hipolit. — Kocham, szanuję, lecz igraszki z siebie robić niedozwolę... Jutro o godzinie siódmej, zaczął uro­ czystym głosem, będę przechodził się koło jej kamie­ nicy; jeśli nie weźwiesz mnie, dzisiejsze widzenie się nasze, jest ostatnie na tym świecie. I zwrócił sie ku drzwiom.
*9 — Hipolicie! wykrzyknęła wyciągając błagalnie ręce.... Hipolit głęboko się skłonił. — Jestto niezmienne postanowienie, namyśl się pani... Zegnam... Wyszedł spiesznie i przez drzwi wpół otwarte przechylony do pokoju grobowym gło­ sem powtórzył: — Jutro o siódmej. — O! ja nieszczęśliwa... boże! boże! za coż mię tak karzesz. Wygrałem zakład z radością pomruknął, i poszedł do przyjaciela a konto wysuszyć parę butelek, ucząc go taktyki zapewniającej zwycięztwa podobnego ro­ dzaju.... III. »swojej przewagi nademną lecz kocham cię...- przy­ c h o d ź , mój mąż za kwandrans wychodzi.* — Proszę... pomyślał Hipolit... mam przewagę nad nią. Ktoby się spodziewał, żeby spojrzenia mężczyzny tak silny, magnetyczny wpływ miały na kobietę... aleć bo ogniście na nią spoglądałem. Trzeba wiedzieć, że Hipolit nro. I. widując Helenę w oknie, zachwycony jej wdziękami, codziennie poświęcał parę godzin na przechadzkę pod oknami, ciskając straszliwe spoj­ rzenia i westchnienia, zwykły pierwszy period takich promenad. Drugi bowiem zaczyna się kłanianiem, jeśli piękność odkłoni się, przechodzi do trzeciego prze­ syłając czuły list... jeśli nie odkłoni, boliatyr w raca do pierwszego stopnia... cierpliwością chcąc zmięk­ czyć nieczułą... jeśli szczęśliwie idzie, młodzieniec szybko dochodzi czwartego stopnia to jest zroku, po którym w kilka lat następuje ożenienie łub w kilka tlni rozłączenie i nowy romans nowa wyprawa pod okna. Zdarzają się wypadki, że po siedm lat, jak Jakób o Rachel dosługuje się owego odkłonieuia stały kocha­ nek. Czasem przypadek zrządzi, że w godzinach, w których zajęty jest młodzieniec piękność uwielbiana przeniesie swoje pomieszkanie i insza też zajm ie; Koleander upośledzony któtkim wzrokiem, widząc w oknie postać niewieścią i mając ją za swoją Leonidę, odważa się przejść do stopnia drugiego, gdy ten wraz z następnemi uda się, jakież zadziwienie i przeraże­ nie biedaka, gdy zamiast Racheli Liję otrzyma.... Widzą, ze gęsi, jak kapitol wzięły mnie pod swoje skrzydła.... Skończę najprzód rzecz z pieczoną, a potem lecę jak zefirek w objęcia żywej.... I poskoczył uradowany na pierwsze stanowisko, gdzie go spotkał ów ciekawy jegomość. Nikogo niebyło.... Ro­ zwinął papiery i z apetytem prawdziwie spartańskim zaczął pozywać wieczerzę... ktoś wchodzi w kamie­ nicę... schował prędko chleb a tłustą gąskę chciał ob­ winąć w papier.... Byłto ów jegomość, z którym raz się już spotkał. — Kto tu? — Swój.... — Co za swój ?... groźnie zapytano. — A panu sto d do tego... odpowiedział czupurnie, a prędko zawijał papiery. Przybysz ciekawie poglądał, Hipolit skrzętnie zasłaniał... przecież do­ kończył pracy... wsunął w kieszenie i gniewny wyszedł na ulice. c Zniecierpliwiony i zgłodniaty Hipolit nro I. w stą­ pił do kamienicy... w jej cieniu spożyć swoją ćwierć gęsi. Już sięgnął do kieszeni, gdy ciężkie stąpanie schodzącego ze wschodów usłyszał. Zatrzymał się oczekując przejścia nieznajom ego; lecz ten, gdy nad­ szedł, stanął przy nim wpatrując się ciekawie w na­ szego bohatyra. — Pan tu zapewne kogo szuka? — Aha! — Jestem tutejszy mogę objaśnić. — Niepotrzeba, już jestem objaśniony. — Hm, hm, odkrząknął przybysz i oparł się w progu sieni, ani wychodząc ani wracając. — Tfu... splunął Hipolit i wbiegł z gniewem do innej kamienicy. — Aha mruknął Hipolit nro II. skryty dotąd w przeciw-ległym domu, mam cię ptaszku, zaraną cho­ dziłeś... nieszkodzi!... W tej kamienicy mieszkała He­ lena. Hipolit nro. II. utwierdził się w mniemaniu, że Hipolit nro. I. jest jego dostrzegaczem.... Godzina sió­ dma uderzyła.... Hipolit nro. I. już radośnie dobył po raz drugi swoją gąskę, gdy bieżenie po wschodach zmusiły ją schować. — Cy pan, Hipolit ? zapytała dziewczyna ma­ zurskim akcentem. — Ja , odpowiedział zdziwiony. — Jest kartecka od pani... i wsunęła mu w reke c ot, mały bilecik. — Od pani ? wykrzyknął zdziwiony. — Z pierwsego piętra... nie mam casu; i jak sarna poskoczyła na górę. — Szczególniejsza, pomruknął... dostrzegła przecie — Szczególniejsza, m ruknął nieznajomy... i poskomoją tajemną miłość.... O błogi liście! coż w sobie za­ czył na wschody. wierasz?..'- wybiegł przeczytać karteczkę.... Przy świe­ Kwandrans na ósmą już przebrzmiał. tle latarni niedługo potrzebował mozolić się. Kartecz­ — Bogdajcie pioruny biły, stary koezkodanie... ka te tylko słowa mieściła. ^Hipolicie nadużywasz głodno iś ć na schadzkę to także głupstwo... cha COŻ
30 robić dodał z westchnieniem i pobiegł na pierwsze ciwko naszemu poecie. Pogoń Juliana za Hipolitem piętro. Otworzył drzwi pierwszego pokoju... próżny! nro. I. dała sposobność ucieczki drugiemu. postąpił kilka kroków.... Blada przerażeniem wybiegła — A to feralis... wszystko się nie wiedzie... ani Helena z drugiego, a widząc nieznajomego, ciekawie kochać się ani jeść niedają.... Otoż w brew wszelkim się weń wpatrzyła. przeszkodom na ulicy jeść będę, nie szukając żadne­ — Najszczęśliwszy z szczęśliwych biegnę na we­ go innego przytułku... zwanie pani, u stóp twych złożyć me hołdy. Rozwinął gęś, papiery wsunął do kieszeni, laskę — Coż to znaczy? wykrzyknęła zdziwiona. pod ramię, a uzbroiwszy jedną rękę gęsią, a drugą — Wszak ta kartka odparł Hipolit pomieszany, Chlebem, niemiłosiernie zaczął połykać; w tej chwili dobywając z kamizelki otrzymany liścik....... dopadł go Julian. — Pan id zie! krzyknęła wpadając Mazurka. — Co robiłeś w moim domu ?... — To widzę omyłka jakaś wybąknął Hipolit, in ie— Ja?... zapytał zmieszany bohatyr szybko za sie­ czekając ani odpowiedzi, ani jegomości kwapił się ku bie chowając ręce. Ja?... przez omyłkę zaszedłem, drzwiom, ale w samym progu spotkał Juliana. gdyż szukałem jednego z moich przyjaciół. — Kogoż mam szczęście ?... zapytał z zadziwieniem — A to czyje rękawiczki? i w strząsnął groźnie przychodzący gospodarz. po przed oczy. * — Nic to ja się omylił i przemknął się — A mnie tam d do pańskich rękawiczek... zgrabnie jak piskorz w niewodzie. śmiało odpowiedział Hipolit, bo już chleb schował a — Wróciłeś ? zapytała drżąca Helena. laskę w tę rękę pochwycił. — Zapomniałem pieniędzy i przeszedł do drugiego — A jesteś ptaszk u ! ozwał się głos już nam zna­ pokoju.... Na sofie leżały męskie rękawiczki... przy­ jomy pana Hilarego owegoto jegomości z którym dwa padkowo dostrzegł je Julian. Podejrzenie, gniew, za­ razy dziś Hipolit zdybał się. Mam cię... i pochwycił zdrość jak mina prochowa naraz wybuchły. za kołnierz Hipolita.... — Coż to znaczy ? krzyknął obrażony Hipolit, od­ — Co to jest? krzyknął piorónującym głosem pory­ trącając łokciem Hilarego. wając rękawiczki i w strząsając niemi przed oczami — Oddaj zaraz tabakierkę, bo cię oddam na poHeleny. — Niewiem odpowiedziała drżąc, nieprzywykła o- policię... zaraz... bez żadnej ceremonii. — Jaką tabakierkę?... w tern pudel zwabiony mi­ błudzie. — N iew iesz!... to ja ci zaraz powiem i poskoczył łym zapachem gąski, którą Hipolit nieruchomie w rę ­ ku trzymał, myśląc, że ktoś dobroczynny chce go ta-za naszym Hipolitem. Hipolit nro. II. po przeminieniu siódmej godziny jemnie nakarmić, z zręcznością pudlom właściwą, po­ blisko już kwandransa oczekując zniecierpliwiony, chwycił gąskę i niespodziewającemu się Hipolitowi pomimo groźby, niewidzieć się z Heleną w razie nie­ trzeciego napadu, z łatwością wyrwał. Hipolit zapo­ otrzymania odpowiedzi, ufny w swojej przewadze nad mniał i o Julianie i o Hilarym, pragnąc, jeśli nie od­ jej sercem, poszedł stanowczo rozwiązać dramat.... J u ­ zyskać wieczerzy, przynajmniej pomścić się; nagłe lian już był odszedł.... Helena walcząc sama z sobą więc zwrócił się i z kijem w górę wzniesionym pędem; uklękła i modliła się. Hipolit zastał ją w tej postaci... poskoczył za wydziercą.... — Łapaj!... złodziej!... wrzasnął Hilary biegnąc za tak była zachwycającą, że stojąc na progu długo niemogł się jej napatrzyć... ona westchnęła i opuściła w nim, a zgraja lampartów, żydków, i inszych indiwizadumaniu głowę na ręce. On przystąpił cicho do duów ze wszech stron powtarzając złodziej! złodziej! wnet go pochwyciła.... Znalazł się usłużny policiant, niej, objął jej kibić i pieszczotliwie zaszeptał. co na zaręczenie pana Hilarego obywatela znanego — Jakież myśli niebo ci zesłało ?... miastu, bez miłosierdzia wziąwszy pod rękę Hipolita, Milczała niepowstając z m iejsca; zdawało się, prowadził w przyzwoite miejsce złodziejom. Opór, lub jakby korną postacią chciała się bronić od kochanka* tłumaczenie byłyby daremne, pojął to od razu n asz — Módlmy się razem rzekł Hipolit klękając przy Hipolit pragnąc tylko, ażeby kto z znajomych nieniej i szepcąc zaklęcia, przysięgi. widział go; chciał się zasłonić.... Niestety! chustki Szelest dał się słyszeć w drugim pokoju. Zerwali nie by ło ; pokrowcem więc z gęsi, owemi papieram i się oboje... Hipolit przestraszony schwyciwszy kape­ od pani Maciejowej szczodrze udzielonemi, zakrył za­ lusz na sofie będący, zapominając o rękawiczkach, wstydzone policzki, zgadzając się z fatalnym losem. poskoczył do trzeciego pokoju; Helena wybiegła prze­ Pan Hilary przed urzędnikiem formalnie oświadczył,
31 jako widział i poprzysi§dz gotów, skradaj§cego się Hipolita a następnie od niego wychodzącego i zaw i­ jającego, oczywiście... ze jego tabakierkę, wartującą sto dukatów.... Tłumaczenie Hipolita jakkolwiek szczere, zdawało się nie naturalne, a szczególniej owa pogoń za psem, domniemywana od Hilarego ucieczka.... Po­ nieważ prawo dziwne ma grymasy nie przyjmować za dowód słow a honoru, nasz Hipolit zrewidowany, do wyjaśnienia rzeczy został zamkniętym. Hilary za­ spokojony wrócił do domu. Julian długo w zadziwie­ niu stojąc na miejscu, długo rozmyślając, wyprowa­ dził logiczny wniosek. »Moja żona przecież nierormansowalaby ze złodziejami.... ale skąd te rękawicz»ki? « będę się pytał znajomych, może któren za­ pomniał.... D okończenie n astąpi. A 011 p ra w i: » 0 k r ó lo w o ! Z k r ó le w s k ie g o to r o zk a zu ; Z m iło sie r n ą ła s k ą b o sk ą , Z rób cie lic z b ę a od r a zu . P r z y s z ł a c h w ila , m u sis z w drogę, Z a n ic o d w ie c jej nie m o g ę.« »N iech aj bóg ci to p r z e b a c z y ć R z e k ła B lanka; » g d y in a c z e j B y ć n ie m o ż e ; n ie c h s ię z iśc i W y r o k p a ń sk iej n ie n a w iś c i. N ie clicę ła ja ć m oim lo s o m ; L e c z za b ro n ić m i n ie m o ż e , W y s p o w ia d a ć s ię n ieb iosom J e ś li w z b r o n i, odpuść b o ż e .ć Ł z y r z ę s is t e , ż a ło ś ć sroga P o r u s z y ły nawret kata, K ied y k lę c z ą c tam n ieb oga W s p o m in a ła le p s z e Jata; »F ran cio m oja porodziun a, 0 bu rb ońsk a k r w i n ie w in n a ! R om anca o królu Don Pedrze S ied em n a ste k o ń c z ę latk o, W o sie m n a s ty r o c z e k w schodzę, okrutnym. *) P a n n ą g in ę , bo m ę ż a tk ą D onno M aria de P a d illa K ról z a b r o n ił b y ć n ie b o d ze . N iep a trz n a m n ie ta k pochm urnie ; M ów K a s ty lio , com z w in iła , J eślim ż e n ił s ię p o w tó rn ie C zym n ie w ie r n ą ż o n ą b y ła ? G w o li tw ojej tom u c z y n ił. O b d a rzy ła ś m ię k oron ą C h c e sz m ieć dow ód ja k w z g a r d z o n a Z k r w i i ł e z m ych u p lecio n ą , D o n n a B la n k a m oja ż o n a : L e c z c e n n ie js z y w ie n ie c za to Do S y d o n ii ją w y s ł a łe m , B ę d z ie w n ie b ie mi z a p ła tą . N iech a j zbroje mi w y s z y w a , L e d w ie r z e k ła , aż tu ra zem N ie ch ją k r w ią u b a rw i w ła s n ą , Kat ją w glow ’e c ią ł ż e la z e m , W y h a ftu je łe z k ą ja s n ą . 1 w y t r y s n ą ł m ózg na ś c ia n y W s z y s t k o M ario tobie g w o li, K rw ią c z e r w o n ą z fa r b o w a n y . Ku s z c z ę ś liw s z e j n a sz ej d o li. I p r z y w o ła ł D o n Ortiza, B y ł to s z la c h c ic c n y i p r a w y ; Pożegnanie Saragosgy. C hce go w y s ł a ć do M ed in y, B y tam s p e łn ił ro zk a z k r w a w y . S a r a g o sso ż e g n a j-ż e m i A le z a c n y r y c e r z na t o : Ż egn aj p rz ed m ie ść tw y c h p on ętą, T ak i c z y n n ie dla r y c e r z a ; D z ie w c z ę ta m i żegn aj sw e m i B o kto p a n ią s w ą zabija, I M adoną # ) ż eg n a j ś w ię tą . T en s ię panu s p r z e n ie w ie r z a . G n ie w n y o d s z e d ł k ró l i d zik i, Otoż je s te m w tw e j u lic y , S k r y ł s ię w kom nat s w y c h ta jn ik i, D łu g o w ło s a ty lilio ; Z n ó w p rzed s ie b ie z w ą c s ie p a c z a G d zież są tw o i z a lo tn ic y ? Ł o w ie c k ie g o d o jeż d ż a c za . K ied y z u c h y , n iech s ię biją, Na m o d litw ie B la n k a tr w a ła , T a p ierś ostrza s ię n ie lę k a , Gdy w s z e d ł do niej śm ierci g o n ie c ; C iało, s z y d z i z ic h o ł o w i ; L e d w ie w progu go u jrza ła , P a t r z ! k r e w k ip i, sk a c z e r ę k a .,... J u ż p r z e c z u ła b lisk i k o n ie c . Oni dotąd n ie g o to w i. N a u lic y k a łu ż d u ża, C a łk iem o p iera s ię na tle liisto r y c z n e m . O ż e n iw s z y s ię w roku 1 3 5 3 , z s z e s n a s t o le tn ią B la n k ą z domu burboń's k ie g o , u d a ł s ię potem do in n y c h n ie w ia s t, m ia n o w ic ie do M arii de P a d illa z a której n a m o w ą , w y g n a ł K rólow e do M edina S id o n ia , a potem k a z a ł za m o rd o w a ć. P r z y p o ­ m ina m i to m ie jsc e p ie śń i pod anie o n a s z e j L u d g a rd zie. D la p rzech od u zro b ię m o s te k ; M ostek s k le c ę z e k r w i tchu rza, Z M atamoru s k le c ę k o s te k . #) Madona del P ila r.
3® Dobranoc ci piękne daję, Snu p ow iek i chcą zn u żon e; Serce moje tu zostaje Do drzw i tw oich p rzygw ożd żon e. D z ie w c z y n a n a d m o r z e m . Matulu! w stałam o brzasku W sam dzionek św iętego Jana, I w id zę, na morskim piasku, Stoi d ziew czy n a nieznana. Samiutka bieliznę cienką P ierze, choć m orze się burzy; Samiutka bieluchną ręką R o zw iesza na krzaczku ró ży . A nim ją w iatry w y s u s z ą , Taką piosen k ę z a d z w o n i: »Gdzieś ty kochanku, gdzie duszo! W ołam po górach po błoni.« i upodobania. W oddaniu charakterystyki przez au ­ tora widać głębokie zastanowienie się nad n aturą ludzką i wybadanie jej słabości. Przedziwna np. jest ta myśl, że królowa, która ledwie w najosobistszych swych stosunkach jakąkolwiek energię pokazuje, a zresztą jest igraszką intryg, ciągle powtarza iż ona to robi sama przez siebie, i z zadziwieniem spomina ja k mógł ktokolwiek powiedzieć iż ona je st słabego charakteru. Słowem mówiąc, sztuka ta jest jedną z najlepszych komedij naszego czasu, i jakkolwiek nie jest nowością, warto aby ją nie raz jeszcze po­ wtórzyć. Właściwością i najwyższą zaletą jej jest, jakeśmy to już niegdyś zdając sprawę z dawniejszego jej przedstawienia w dzienniku naszym powiedzieli, że cała śmieszność leży w zawiązku sztuki: w zesta­ wieniu przyczym i skutków; a nie w pojedyńczych do­ wcipach lub scenach niewiążących się z całością. Nie­ ma tu dialogów kwiecistych, ale jest dramatyzowa­ nie bardzo trafn e; rozwiązanie też jest mistrzowskie. Pani Aszperger, jako xiężna Mallborough, grała wybornie, w niektórych zwłaszcza scenach była niepo­ Chodzi po morskiej u b oczy, równana. Wjednem tylko podawaniu wody zdawało I cz e sz e złotem grzebieniem się nam dostrzedz pewną nienaturałność i przysade. W ło s rozp u szczon ych w ark oczy. Scena bo też ta, chociaż jest głównem ogniwem w bu­ »Ż eglarzu! niechaj bóg strzeże dowie sztuki, zdaje się trącić u autora samego pewną T w ego okrętu najdłużej ; rubasznością, niezwyczajną w królewskim salonie, i C zyś tam nie w id zia ł, m ów sz czerze tern więcej wymaga starannności ze strony artystów. Mego kochanka w podróży ?« Panna Teofila Cenecka w roli królowej grała bardzo dobrze, i słusznie można powziąć o tej młodej artystce najlepsze nadzieje na przyszłość. Pana Nowakowskie­ go widzieliśmy tego wieczora w roli która zdawała T E A T 11. się najmniej przypadać do charakteru jego zdolności* Dnia 31 stycznia przedstawiono na scenie polskiej grze atoli jego tego wieczora nic zarzucić niemożem. komedię Eugeniusza S k r i b e g o w pięciu aktach: Masham, chorąży w pułku gwardii królewskiej, owe ^ S z k l a n k a w o d y« na dochód instytutu ubogich. istotne czy też zmyślone jabłko niezgody, po które Niewchodząc w to o ile osnowa tej sztuki zgodna skłonności trzech przeciwniczek, na wzór bajecznych jest ze zdarzeniami prawdziwemi, bo te nigdy nie- bogiń Olimpu sięgały, był wyśmienicie oddany przez raogą krępować artysty w jego celach, przyznać trze­ pana Dawisona. Dobrze też grała panna Starzewska ba ze rzecz sam a tak jak ją sobie autor wystawił, kuzynkę xiężnej Mallborough. je s t wybornym i bardzo szczęśliwie zchwyconym W czwartym akcie na pokojach królowej, odśpie­ przedmiotem wyższej komedii, którą tenże od począ­ wany był pięknie i z wielkiem zadowoleniem publicz­ tku do końca z interesem i prawdopodobieństwem prze­ ności duet przez artystów sceny niemieckiej: pannę prowadzić umiał. Najwydatniej jaśnieję dwa chara­ b. Riese i pana Schtitki’ego. k tery : xiężny Mallborough faworyty królowej i wice­ hrabiego Bolinbrocke, którzy chwyciwszy między sie­ bie słabą i nieudolną królowe, moc§ swego talentu i przewrotności rzucają nią jak piłką według swej woli I z takiem smutnem nuceniem R edaktor TOMASZ KULCZYCKI. DRUKIEM PIOTRA PILLERA.

’'* > gd0'
. S iit 3Z ZZ 20
y v'0 ltV ■■
DZIENNIK MÓD P i K Y S K I C E Lwów, lutego I §45. R ok szósty. W y c h o d z i co d r u g a so b o ta r e g u la rn ie ; do k a żd e g o num eru d o łą c z o n ą j e s t r y c in a m ód p a ry sk ic h z d o k ła d n y m o pisem . K o s z tu je W m iejscu p ó łr o c z n ie 5 z ł r . 15 k r . ; c a ło r o c z n ie 1 0 z ł r . m. k . ; na p r o w in c ii d o lic z a s ię p r z e s y łk a p o c z to w a do cen p o w y ż s z y c h p ó łr o c z n ie 48 k r . nu k. P r e n u m e r o w a ć m o żn a w e w sz y s tk ic h u r zę d a c h p o c zto w y c h , tu d z ie ż w r e d a k c ii p o d n r e m 3 0 1 . ; w e L w o ic ie . M O D Y . Paryż, dnia 8 lutego 1845. Stroje damskie. Dnie postu jako dnie sm u­ tku, powinnyby być dla naszych niespracow anyeh modystek niejakim wypoczynkiem; lecz one i teraz niem ają spokoju, bo lubo tańcujące i głośne u sta ły zaba­ wy, ciche, nietańcujące zastąpiły je herbaty, które niemniej dobornych i elegankich w ym agają strojów, toteż po w szystkich pracow niach widzieć można mnó­ stwo ładnych, praw ie galowych sukien, z których nie­ które, tojest te które nas najwięcej zachw yciły wy­ m ienić tu nieomieszkojemy. S uknia z axam itu różowego, z przodu o tw a rta ; su k n ia pod spodem z białego a t ł a s u : obydwie strony spódnicy wierzchniej połączone są z sobą atłasow em i różowem i w stążkam i, które przy obu brzegach spódni­ cy kończą się fontaziem ; stanik u tej sukni gładki, z ubraniem z różowej krepy, przez całą sw ą długość ubran y sprzączkam i w ysadzanem i piękuemi kam ienia­ m i; rękaw y krótkie także krepą ubrane. Suknia z bia­ łej mory do której pow inna być tu n ik a z gładkiej k re ­ py z przodu otw arta, trochę niżej kolan dochodząca, obszyta wkoło ponsowym jedwabnym szlaczkiem do którego dużo złota powinno być p rzydane; stanik g ładki, mocno wycięty, z bertą na przodzie zao k rą­ gloną i tak samo ja k i tunika obszytą, zawój z ponsowego axam itu, z białem długiem piórem spadającem aż na ram ię. S uknia różow a atłasow a, której sp ó ­ dnica obszyta je s t dołem dwowa rzędam i karbow anych w stąż e k ; tu n ik a do niej z krepy koloru zielonego, pod­ p ięta z każdego boku bukietem z różnokolorowych sto k ro tek ; stan ik gładki, mocno wycięty, ubrany w koło g o rsu zieloną karbow aną w stążką, tudzież bu­ kietem podobnym ja k przy tu n ice; rękaw y krótkie, dwoma rzędam i w stążek zielonych u b ra n e ; we wło­ sach bukiet ze stokrotek. D la młodych panienek n a j­ stosow niejszą je s t suknia tarlatanow a z potrójna sp ó ­ dnicą, strojna w liście dębowe i fontazie ze w stążek; strój wprawdzie nie bogaty ale bardzo gustowny i dla młodego wieku przyzw oity. K repa gładka i gaza atłasow a czyli w siedmiokolorowe cienie niemniej są zumi się, spódnice wtedy powinny być potrójne i podpięte dzanemi kamieńmi. przezroczysta używane, ropodwójne łub d la pom klam ram i w Długo zapom niany tiul w końcu odzyskał sw oją dawną w ziętość; suknie tiulowe są bardzo lubione; p rzy straja ją je w stążkam i, bukietem u spódnicy, albo girlandam i z kwiatów alpejskich. S troje do codziennego w yjścia s ą : paletoty, p łasz­ czyki axam itne, pod które biorą się rańtuchy zońskie sukienne lub axam itne, suknie wysoko z a ­ chodzące z mory, adam aszku, pekinu lub a tła su , w szystkoto czarnem i pospolicie obszywa się korunkami. Z kapeluszów najwięcej noszą kapotki atłasow e axam item ubierane, także kapotki axam itne w różne cienie, bukietem marabu przystrojone. Stroje męskie. Opisaliśmy w poprzednich num erach wszystko cokolwiek z nowości w stro jach m ęskich dostrzedz można było. Dotąd n iezaszła ża­ dna odmiana. Rycina prz e d sta w ia : szlafroczek morowy z rabatkam i z przodu axamitem ubrany, kapelusz z niestrzyżonego axam itu z piórem. D ruga su k n ia jedw abna z podwójną spódnicą bufkam i z tej samej m aterii ubrana, na głowie girlanda z kwiatów. T rzeci szlafroczek jedw abny axamitem obłożony, kapelusz jedw abny. Czwarty surdut zimowy. P iąty frak do strojnego ubrania.
34 PORĘKAWICZNE. a pokoje brucza. Mówią... ale ty pewnie o tern niesłyszałaś... że Wenus; to jest bogini piękności wy­ szła z piany morskiej... wierutne kłamstwo, tak jak MARIĄ Z CH. P . . . wszystkie bajki mitologiczne. Teraz z tej pianki nigdy — Ten wazon tam postawie... a ten kryształowy nic innego niewychodzi, tylko szkaradny dym kopkubek tutaj : nieprawdaż Teklusiu, ze tak będzie le­ cęcy, niezmiernie szkodliwy dla piękności. Niezawo­ piej?... mówiła pani G. do nadchodzącej służącej... te dnie pułkownikowa dla tego taka czarna, że jej maż kwiaty gdy się odbija w źwierciedle beda podwójna nadzwyczajnie wiele fajki pali, i to jeszcze przy niej. ozdoba. Im więcej kwiatów, tern pokój świeższy, tern — Proszę pani, i to doprawdy tak mówią że z faj­ piękniej ubrany. 0, nic tak nie łubie, jak pełno kwia­ ki piankowej wyszła bogini... czy tylko nie jaka świę­ tów, pełno w oni!.. A te śliczne drobnostki porozrzu­ ta?... Może mi to dla tego tak drza ręce kiedy pian­ cane na pałeczce, na etażerce i na stoliku, jakże mi­ kę niesę?... Ah! na coż ja nieszczęsna tyle na fajki łe dla oka robią wrażenie. Niewiedziec co wyżej ce­ nagadała!... Może ja zgrzeszyłam?... nić, kryształ czy złoto... srebro czy porcelanę?..., — Nie bój się, nie bój... rzekła śmiejąc się pani G... wszystko śliczne, świecące, zgrabne. Ach!... pienię­ była to święta, taka sama jak i ty, lubili ja panowie dzy!... pieniędzy!... O bo nieuwierzysz moja Teklusiu tak jak i ciebie lubi§ i swoje pianki... Nieprawdaż że co te bagatele kosztują... Ja jeszcze mam ich tak ma­ się do ciebie umizgaja ?... ło... wszystkie moje sasiadki pozakładały już prawie — Ej! co sobie tam pani żartuje, j a doprawdy sklepy... aja... kiedy bo ten mój Wacław taki nudny... zmartwiona.... powiada, że i to co mam, już n adto ; że to cacka dla — A j a znowu bardzo się cieszę, bo jutro.... ale... dzieci, a tak dużo kosztują. Tak mnie tern gniewa!... idź się też spytaj ekonoma czy Icek aredarz powró­ Wpraw7dzie dobry on dobry... ale ma czasem jakieś cił?... dawne, zastarzałe zasady. Teklusia wyszła. Pani G. poprawiała jeszcze czas — Pan, czy to niema także swoich cacek?... A te jakiś rozkład swoich świecidełek, przestawiała umy­ fajki piankowe... bursztyny z muchami, przykrywki ślnie tak wszystko aby się wydawało od niechcenia, śrebrne, jakieś tam zatyczki, przytyczki, zapałki, cy­ i siadła na sofie przypatrzyć się swojemu dziełu. Po garniczki, puszki na tytoń, kapszuki... i bóg nie wie, chwili wyrzekła sama do siebie: (bo trzeba wiedzieć jakie cudaki. Czy to także nie sa same tylko cacka?... że damy elegantki maja zwyczaj rozmawiać same A co kosztują ?... Panie święty... żeby to choć czystość z soba; czyto poprawiając przed zwierciadłem swój i ozdobę w pokoju robiło... ale jak się pozjeżdżają pa­ ubiór, czy też robiąc jakieś nowe odmiany w umeblo­ nowie , nakopca, nadym ia, popiołu natrzęsa, to tak waniu pokoju, zwyczaj wyborny, który powinienby pokój wyglada jak pogorzelisko. Ma się pani czem wejść więcej w używanie u tych, którzy Iubi§ dużo bronić ma. Niech się pani uprze i przekona pana, że mówić, zdawałoby się im iż salon napełniony słucha­ to wszystko co pani kupuje, przynosi ozdobę i poży­ czami, a przez te niewinna iluzię, możeby niejednym tek w domu, a te fajczane rupiecie to tylko niepo­ ulżyło się uszom) już wszystko ładnie, porządnie... rządek i utrapienie. Pani jak postawi jedna z tych ale brak jeszcze, brak wielki... nie ma na kwiaty najpotrzebniejszych rzeczy na swojem miejscu... rze­ pięknej wazy. Kryształowa, lub porcelanowa byłaby kła uśmiechając się filuternie Teklusia... to i rok stoi mi koniecznie potrzebna... jednak marmurowa w lep­ nietykana, chyba proch się z nich zetrze. A za panem szym guście, a zatem, potrzebniejsza. Gdyby można noś, przenoś, aż drz§ ręce. Oj! pamiętam ja dobrze... dostać z białego marmuru imitacie wazy warwickiej. *) kiedy raz niebyło Michała w domu... te przeklęta pian­ Ach! co za śliczna nowość!... prawdziwe rokoko. Przed kowa fajkę, com ja stłukła... jeszcze mi dziś od niej dwoma tysiącami lat takaż robili... może także do s a ­ cybuch na plecach cięży!... lonu jakiej damy greckiej lub rzymskiej ?... Nie wiel­ — Mądrze mówisz... moja ty filutko... tylko że mi ka, en petit w miniaturce. Toby niewiele kosztowa­ zawsze ten cybuch na plecach przypominasz, a to już ło... a wiele zrobiło zazdrości!... A potem klosza... taka dawma historia. Czy ci się tylko znowu jaka klosza trzeba koniecznie nowego na stolik. Ten bronchusteczka niepodobała u mnie?... *) W a za w arw ick a nosi nazw isko teraźn iejszego jej p o sia ­ — Ta zielona proszę pani ładna... ale już przedacza hrabiego W arw ick . To piękne dzieło sztuki w y ­ brukana. Prawie dla służącej. kopane pod zw aliskam i w illi cesarza Adriana w T iw e li w e W ło szech , ma być robione przez sław n ego greck ie­ — No, weźże j a sobie... Masz słuszność, każdy go artystę L isipusa z S ycion u , który ż y ł za czasów A rozsądny przyzna, że pianki daleko więcej kosztują, iexandra w ielk iego 330 lat przed n. Chrystusa. PRZEZ
35 zo w y j u ż całkiem uie woła... pewnie ma z a p r u s z o n e jedli. lub za rd z e w ia łe serce... Ah f e !... z a p r u s z o n e serce!... salonów to O negdaj trz y r a z y dzw oniłam na T eklu sie, n ie prz y - — A » k o c h a m « w ychodzić by z a m ia n a . s z ła . P rz e c ie ż nie przez krnąbrność dziew czyna, choć tro ch e filutka. bo to dobra Gniewa mnie to niesły c h an ie . »k o c h e w < za c z y n a J u ż naw et i do wchodzić. a to fata ln a b y ła ­ D zw oniłam j a k n a — Ty z a w sze ż a rtu jes z... a j a się dopraw dy g n ie ­ g w a łt ; w y exkuzow ala się że n ie s ły s z a ła , że nic a nic wam. T a n ie z n o śn a j a k a ś tam K o k o sz y ń s k a n a w ie­ n ie sły s z a ła , oczyw iście, to w ada kłoszą. S ta ry , dźw ięk czorze m a zepsuty, niedonośny. Kupić sz k lan n y , ju ż też co m e lsz pajz ie z kartofli. Czy nie dosyć że i o tern t r z e ­ to, to tan ie będzie i dobre... bo te ra z ta kich używaja... ba czasem przecudow ny, w net sie stłucze... żeby też je sz c z e ta k a prze sy ca jąc y rozm o w a się b a ­ Ah, bo też p r a w d a ze co tr w a wiecznie, w iecznie nudzi. T a k szklanny... a le ze złotem sercem z ła dnem zg ra b n em pół w domu g odziny p r a w iła o ja k im ś pomyśleć, że trze ba jeść... lecz wić!... a to też j u ż zanadto. uszkiem . — P rz y z n a ję ci zu p e łn a słu szn o ść . A ch! Icku, Ick u ! p rzy je żd ż aj prędzej!... — Z a ja k im ż e to Ickiem u pani D. — Otoż kiedy ju ż z a c z y n a s z być grzecznym , p r z y ­ ta k tę sk n isz ? ... r z e k ł śm iejąc sie m a ż nadchodzący... D zięki bogu! że to n ie ro m a n so w e imię niemoże wzbudzić p odejrz enia , bo znajże i to, że z nowego, eleganckiego n aczynia, da­ leko sm aczniejsze sta re g o . mleko będzie, j a k śm ie ta n k a ze p r z y z n a m ci się iż s ł y s z ą c że ro z m a w ia s z g łośno s ta - — Co tego to nieprzyznam . n§łem p odedrzw iam i, i u sły s z a łe m nie bez niespokoj- — J a k chcesz... kiedyś tak i uparty. W reszcie m o­ ności, te s ło w a : »Co wiecznie trw a, wiecznie n u d z i.« żemy sobie oboje dogodzić i mieć co któ re lubi. T o j a j a pew nie ju ż nudzę... pomyślałem... a potem... — N ap rz y k ła d ... ty ze złotem uszkiem... a ja.... ze złotem sercem z ła dn em zgrabnem uszkiem... Ach? k tó ż to ta k i? ... zgrzytn ąłem . sercem, z małem I gdyby mnie było w e ­ — Nie kończ p r o sz ę cię, bo wiem że znowu co t a ­ z w a n ie Icka nieuspo koiło, bylibyśmy w tej chwili od­ kiego pow iesz, że mnie p r z y p r o w a d z is z do gniewu albo p ra w ia li je d n ę z tych czułych scen m a łżeń skich, któ­ za zd ro śc i. r a ta k często m ałżonkow ie o d g ry w a ją pomiędzy soba L epiej powiedz mi kiedy Icek przyjedzie. — N a coż to tego Icka tak w yg lą d a sz ? ... p o d tytułem zazdrości.... — Czyś zap o m n ia ł że rok jego a rę d y m in ął, ma — P odziękujże mi zato że m a sz ta k w ie rn a żonę k t ó r a tylko do Icków w zdycha i niepsuje ci żółci. Ale ci złożyć now a r a tę na ro k n astę p u ją c y i moje tr z y ­ dzieści dukatów porękaw iczneg o. g d y b y ś w iedz ia ł co j a się nam artw ię!... j a k się to dłu ­ -A co te ra z to zupełn ie pojąłem nie zw ykłe u- go ten rok w lecze; a tu ta k ie w szy stk o dawne, n ie­ tęsknienie z a Ickiem. Ale moja luba... niewiem ja k to św ieże, cebrzyczki zażółknięte.... z nam i będzie, a osobliwie ztw o je m p oręk a w iczn e m . — To każ je w yparzy ć moja luba... I m a s ła św ie ­ Ojciec M athew s a żn istem i kroki dyży do nas z I rla n ­ żego do stać m ożna, chociaż zim a; praw dziw ie niema dii... w sz y s tk ic h a r ę d a r z y ła p ie za brody i z a na s z e kieszenie. się czego m a rtw ić; ale to dowodzi żeś dobra g o sp o ­ dyni. — Co, co?... Czyżby to głupstw o j u ż i d o n a s do­ — I, że ty z a w sze tylko o dobrem je dze niu myślisz. stać się m iało?... Biedny chłopek niepije kaw y, ani K to ż znow u o m aśle mówi?... byłożby się czem kło­ herb aty, żeby też je sz c z e nie m iał wypić sobie kie- potać!... p rze cie ż te tro sk i n a le ż a do mojej klucznicy. liszczyny w ódki?.,. J a mówię o cebrzyczkach k ry sz ta ło w y c h na s u r o w a b a rba rz y ństw o!... ś m ietank ę, któ re j u ż ze sta ro ś ci pożółkły, trzebaby kupić nowe. A to praw dziw e — J a sa d zę że to nie je s t uciemiężenie* b a rb a rz y ń stw o , lecz owszem postęp cywilizacii... a chętne p rzyło żen ie się — Aha... to o to rze cz idzie. Ale w ierz mi że j a k dobra ś m ie ta n k a to i z tych je sz c z e sm a cz n a. — Ze wy też to mężczyźni o niczem potrzebniejszem niemyślicie tylko aby dobrze zjeść.... — A wy kobiety aby tylko siebie i swoje salony stroić.... do r o z s z e r z e n ia tego to w a r z y s tw a j e s t s z la c h e tn y bez interesow n ością w yższego um ysłu w wyższej k la s sie... Może być iż w strzem ięźliw ość od tru nków bę­ dzie istotniejszym i łatw iejszym sposobem do po lepsze­ nia bytu wieśniaków, j a k w sz y s tk ie dotąd za m ie rz a n e środki. — N iechże w reszcie j u ż i ta k będzie, że te dwa — P rz y pom nisz sobie je d n a k j a k p a n W. był temu g u s ta s a p r z e w a ż n a cecha w płci obojej, zezw alam przeciwny. Mów ił iż z tego m oga dla ch opstw a w iel­ n a to, w idzisz żem nie sp rze cz n a. D aw niej je d n a k wygodniej dla n a s było kiedy Polacy więcej pili j a k kie w ypaść k lę s k i: zuchw alstw o z dobrego mienia* lenistw o, a naw e t epidemia... bo czemże chłopek w
36 czasie słotnym oddali od siebie zaraźliw e pow ietrza wyziewy jeźli nienapije się wódki?... — Albo te z ; czem go łatw iej nie wciągnie w sie ­ bie ja k napiciem się jej, gdy rozpalone w nętrzności mało pokarmu przyjm ując sta ją sie więcej usposobio­ ne do podlegania wpływom pow ietrza. N ie można się dziwić panu W* iż z podobnem odzywa się zdaniem... propinacia stanow iła w iększą część dochodów jego wioski... trzeba więc wielkiej rezygnacii aby znieść cios tak nagły bez szem rania. Dla niego towarzystwo w strzem ięźliw ości więeej szkody przyniesie ja k sz a ­ rań cz a lub p o ż a r; bo nie jednoroczny lecz kilkoletni uszczerbek w mieniu zostaw i. N a domiar biedy, kie­ dy zniszczonego sz arań czą, ogniem lub wodą, żałują, tu naw et zam iast pożałow ania, uśm iechają się na w szelkie egoistyczne argum enta. A tu darm o!... e g o żyć musi, i to nawet w tonie w którym żył pierwej. S u sz sobie głowę na now o; wypędzaj węże parowe z gorzelni które niedawno w prow adziłeś... i rój tysiące nowych kusicieli po twoim mózgu, abyś z drzew a w szechw iedzy u szczk n ął sobie złote jabłko do kieszeni— Ale proszę cię, że też to inne innowacie z a g ra ­ niczne, nie wchodzą do n as tak łatw o, jak wchodzi w strzem ięźliw ość od wódki. Rzecz tak pozioma, nizka, tycząca się tak nizkiej klassy. Bo ktoż też wódkę pije i myśli o niej ?... Czemu to u n as niepomyślą ażeby w yrabiano w kraju prześliczne m alińskie korunki, m aterie ługduńskie, szale indyjskie, a coż dopiero mówić o użytecznych nowszych wynalazkach. Czy też kto u n as w idział axam itne korunki w ynalazku pana Riou?... ja przynajm niej niew idziałam dotąd, chociaż o nich tak dawno czytamy w dziennikach mód... To do nie uw ierzenia. A ja k to gniew a żeby naw et niewiedzieć co in si m ają. Ledwie że tam gdzieś pomy­ ślano o chłopach, o wódce ju ż i tu z a ra z o tern my­ ślą. Gdyby to jeszcze istotnie tak im źle było ja k się napiją, toby mi ich praw dziw ie żal było, ale oni tacy w eseli ja k się upiją, tak śpiew ają!... .O jciec M athew tyle je s t poważany i szanow ny w Iclandii ile niegdyś był w górach szkockich Ossiau.... Wystaw sobie ja k to w spaniały widok być musi. K apłan z krzyżem w ręku stojący na wzgórzu lub na skale... około niego lud zgrom adzony wykonywa przysięgę.... — To lud sąsiedni Szkocii... którą tak lubię, z je j Ossianem, bardam i, M alwiną... To praw dziw ie w spa­ n iały musi być widok. Lubię ojca M athew. — L ubisz go?... Gdyby ci naw et porękaw iczne odebrał?... — P orękaw iczne?... A to jakim sposobem ?... W szak ón tu nieprzyjdzie. A to co xięża z ambon mówili to w cale tak pięknie wyglądać nie będzie.... P rzestańm y o tern mówić na teraz, a wróćmy się do naszych interesów . Jak ci ju ż wspomniałam mam wiele spraw unków robić, tych bagatelnych, n a które p rzeznaczyłeś mi porękaw iczne. Jeźli ju tro Icek p rzy jedzie, po ju trz e , jad ę do.... — Ale bo teraz mówiąc o porękawicznem trzeb a koniecznie i o ojcu M athew wspominać. Tow arzystw o w strzem ięźliw ości, w strzym a i nas od wielu rzeczy, bo przyniesie znaczny ubytek w dochodach. Jed n ak mimo szkody k tó rą ponoszę, niemogę zaprzeczyć iż to uczyni dobry wpływ na m oralność i mienie wielu R o m a 11 c a o w z ię c iu A lh a m y . C w a łe m p ę d z ił M aurów x ią ż e U lic a m i, w z d łu ż G r e n a d y , Od e lw ir sk ie j p ę d z ił bram y A ż do bram y B iw a r a m b li. Ż al m i, ż a l A lh a m y ! L is t y d o s z ły go p r z e z goń ca O z d o b y c iu tw ie r d z A lh a m y , G n ie w n y , w og ie ń c is n ą ł li s t y , A łe b u c ią ł p o s ła ń c o w i. — O ta k ! śpiew ają!... a ten śpiew bezrozumny... sm ętny czy bezw stydny, coż w yciska z ich p ie rsi? ... w ódka, wódka, k tó rą zalew ają żal, rospacz... tłoczą się nią w w iększą nędze lub występek. W ódka to ich lekarsto na sm utek, to podnieta ich szczęścia. Widziałażeś kiedy szczęście śmiejące się w domu obłą­ kanych ?... — Ty bo czasem m asz okropny sposób w ystaw ia­ n a rzeczy, k tóre mi się zabawne lub zw yczajne tylko wydawały. Ten ojciec Mathew zaczyna mnie in tere ­ sow ać; powiedz mi ja k on w ygląda?... Pan G* który znał rom antyczne nieco usposobie­ nie swojej żony rzek ł uśm iechnąw szy się n iezn aczn ie: Ż a l m i, ż a l A lh a m y ! z grzb ietu m u ła co go n o s i ł , K ról s ię p r z e s ia d ł na r u m a k a , P ę d z i w górę Z ak atin em D o A lh am b ry zam ku w p ad a Ż a l m i, ż a l A lh a m y ! f/f) N a jd a w n ie jsz a rom anca m a u r y ta ń sk a , n a jp e w n ie j p r z e ło ­ ż o n a z a r a b sk ie g o . A lham a n a jm o cn iejsza tw ie r d z a m au ry­ ta ń sk a w G renadzie, b y ła w roku 1 4 9 0 p r z e z c h r z e ś c ia n , k tó r z y p r z ed a rli s ię w ą w o z e m Z afa ra y a , po d łu gim o p o ­ r z e zd o b y tą , p r z y cz e m ogrom ną r z e ź sp r a w io n o w z a ło d z e . G dy F erd yn an d k a to lic k i z d o b y ł potem G renadę, ś p ie w a ­ n ie tej rom an cy z a k a z a n e b y ło n a js u r o w ie j, p o n ie w a ż s ię ob aw ian o ja k ieg o buntu m ię d z y M auram i, tak m ia ła n a nich d z ia ła ć p o tę ż n ie .
37 Gdy w Alhambry grodzie sta n ą ł, Nagłym oz w a ł się rozkazem : 0 A lfaki, Maurze sta ry , Z siw ą brodą aż do p a s a , Niechaj zagrzm ią srebrne trąb y , Król siepaczom brać cię każe I wojenne zagrzm ią rogi. Ż al mi, żal Alhamy ! Pow etujesz za A lham ę: Żal mi, żal Alhamy! W głuche k o tły niechaj b iją . Każe mieczem głowę strącić, By co żyw e za broń b ra ło , 1 na w ieży zatknąć szczycie, By sły sz e li Maury moje W sz y scy z W egi i G renady: Ż al mi, żal Alhamy! Za pokutę tobie, drugim Gdy Maurowie posłyszeli, Glos co na bój ich z w o ły w ał, Po jednemu po dwóch po trzech »W y rycerze, w ierni męże, Nieście słowra te ostatnie, 1 królowi je powtórzcie Do gromady się zbierali: Że niwinnie gardło daje. Ż al mi, żal Alhamy'. I Maur jeden m ówił sta ry , W oczy m ów ił tak k ró lo w i: Za przestrogę, aby’ drżeli Żal mi, żal Alhamy! Żal mi, żal Alham y! Po Alhamy naszej stra cie, Czemu królu nas zw ołujesz I mnie serce równie boli, Król utracił jedno m iasto, I szykujesz w zbrojne liufy? Ż al mi, żal A lham y! inni więcej utracili. Żal mi, żal Alhamy! »ZwTołałem w as drużbo moja Ojcom sy n y , żonom męże Poginęli w krwawiej r z e z i, ByT żałosną w ieść objawić , Jako zdrajcy clirześcianie W ypędzili nas z Alham y.« Ż al mi, żal A lham y! Na to rzeknie mu Alfaki Jakiś stary siw obrody: Dobrze ci tak dobrze królu, Dobrze ci tak za twe spraw y. Ż al mi, żal Alhamy! W y rze za łeś Benceragów , B enceragów kw iat Grenady, I z Korduby onej pysznej. Cudze wojsko w dom przyjąłeś. Ż al mi, żal Alhamy! K rólu, za to cięższa w dwoje Ów utracił co najdroższe, Inny stracił cześć i imię. Żal mi, żal Alhamy ! Mnie samemu córkę w z ię to , Najpiękniejszy kw iat tych krain, Gdyby mogło sto sztuk złota W ykupić j ą , dałbym z duszyr. Ż al mi. żal Alhamy! Kiedy starzec tak przem aw iał, Z karku głow ę mu odjęto, I z rozkazu królew skiego Na Alhambry szczyt zatknięto. Żal mi, żal A lham y! P rzyjdzie na cię boża k ara, M ęże, ż o n y , dzieci p łaczą, Po Alhamy ciężkiej stracie, Koniec to b ie, państwru tw em u, I Grenadzie samej koniec. Ż al mi, żal A lham y! Ile tylko ich w Grenadzie. Ż al mi, żal Alhamy! Kiedy praw u gw ałt zadany' Na ulicach, na balkonach, S łu szn y będzie nasz upadek W szędy jęki się rozchodzą, Sam król naw et, by n iew iasta, Straconego płacze m iasta. I królestw o grenadyjskie I tyr królu padniesz słusznie. Ż al mi, żal A lh am y ! Gdy król s ły s z a ł taką mowę W zrok z ap ałał mu iskraw ie ; Na zarzutyT o słuszności Odpowiada zarzutam i : Ż al mi żal Alhamy. Jako pan twój wiem że prawro N iepozwala lżyć mi w o c z y ; T ak w ykrzynie król Grenady I z w ściekłości pianę toczy. Żal mi, żal Alham y! P ła cz ą w s z y s tk ie , w szystkie damy Żal mi, żal A lham y! Ć W IER Ć GĘSI. SZK IC O B Y C Z A J O W Y . Dokończenie, VI. Brakuje nam jeszcze obrazu Hilarego. Hilary bylto człowiek wielce szanownego cechu lichwiarskiego. Lichwiarze, jak wiadomo są tak odrębnero stwo-
38 , rżeniem w postaci człowieczej, źe możnaby ich do indiwiduów zoografią objętych policzyć; te oczy małe za­ padłe, iskrzące, nos ostrokątny, wzrok którym prze. biega cię to stworzenie, najprzód wpadający na miej­ sca, na których noszą się kosztowności, dalej na odzież, na końcu na oblicze, jakoby szukając skali, po­ dług której ma mierzyć wartość przed sobą będące­ go; ow żołądek bezdenny na jadło i napój cudzy, na wzajem tak mały jak ucho od igły najszczuplejszego kąska własnego chleba, ów instynkt hieny w wynaj­ dywaniu swoich ofiar pomiędzy lekkomyślnymi, lub dobrodusznymi, są cechy zupełnie odrębne od zwyczaj­ nych ludzi. Lichwiarza umysł zwykle jest tak szczel­ nie w czaszce zamknięty, jak fanty w jego skrzyni; a jadnak spoluje on na swój pożytek istoty mające p ra­ wo , lub tez pretensię do rozumu. Godzien uwagi jest sposób jakim lichwiarz zastawia swe siei. Upa­ trzywszy zdobycz, kręci się on koło niej nieustannie, jak bąk nad spokojnym koniem, wgłębia się w stosun­ ki domowe, wdziera w zaufanie, oświadcza z przyjaź­ n ij bezinteresowną, z chęcią uczynienia wszelkiej mo­ żliwej przysługi; upatrując niezmordowanie owej chwi­ li, kiedy potrzebujesz jego pomocy, wtedy znika, rozpuszczając po cechu głośny okrzyk twego upadku, tamaje wszelką sposobność ratow ania; zmusza cię do krążenia koło siebie, jak on pierwej krążył. N aresz­ cie niby, od ciebie zmuszony, niby ubłagany, niby oszukany z ciężkiem westchnieniem rzuca ci kęsek z ukrytą wędkę, z której bez szwanków boleśnych zdjęć się nie zdołasz; to jest główne polowanie, nieprzejuczonych jeszcze zdobyczę; później syci plonu, spoczywaję, spokojnie siedzęc jak sumy z otwartą pasz­ czą, w którą ryby same idę. Wyssawszy krew z obranych ofiar, przemieniwszy je w upiory, maję w nich naganiaczow nowych ofiar; i tak następnie kształ­ cą się coraz obszerniejsze koła panowania lichwiarza, a on jak krzyżowy pająk na szeroko rozsnutej tkan­ ce więzi niebaczne muchy, co konania brzękiem przy­ wabiają inne, dawniej swobodnego lotu, współtowarzyszki. Opisawszy ogólnie ogólną cechę rodzajow ą, przystąpmy do pana Hilarego. Pan Hilary był to geniusz spekulacyjny z urodze­ nia, niemowlęciem prawie będąc już z starszą siostrę handlował codziennem’ śniadaniem, kaszę warzoną na wodzie. Pod pozorem, że gorącego jeść nie może, naznaczał wysokość potrawy w talerzu, potem oddzie­ lał swoją połowę, zatrzymując ją łyżką ; w czasie gdy siostra jadła, dokładał gąszczu na swoją stronę do dawnej wysokości, tak, że dziewczynie zwykle dosta­ wała się juszka, jemu krupy; jednak zawsze skarżył się z płaczem przed matką że był oszukany: a dobra mama na zadośćuczynienie ulubieńcowi obdarzyła cór­ kę klapsem, jednak bezskutecznie, bo dziewczyna choć ukarana i głodna, szczęśliwa że była mędrszą od bra­ ta , niezaniechała codziennego działu. W szkołach jeszcze żakiem mienia! z spółuczniami pukawki, po­ strach żydów i przekupek, za xiążki i scyzoryki. Sikory zaś i szczygły swego łowu za gołębie, a czę­ stokroć śrebrne łyżki i tympodobne drobnostki. N a­ stępnie pożyczał zamożniejszym kolegom mianowicie w zapusty, pieniądze, biorąc niby za wynalezienie wie­ rzyciela, jako biedak w podarunku odzież, dywany, na­ wet stare buty, słowem wszelkie ruchomości, bez któ­ rych mógł się pacient obejść; zawsze krzywdzony jak na owej kaszy dorobił się biedak kilku tysięcy, ale że los igraszki lubi stroić, i nasz Hilary dwa razy w życiu, był jego ofiarą, raz zakochawszy się, dla przy­ podobania swojemu bóstwu, niekazał podkuć calowemi podkówkami obcasów, a gwoździami podeszew,, zdarł więc prędzej jak zwykle buty; niewidząc żad­ nego względu na swoje koperczaki, zaniechał miłość zaprzysięgając wieczną nienawiść kobietom. Drugi raz ( co szatan nie m oże) wyczytawszy w jakiejś ga­ zecie ile Byron, Walter Scot, Hugo, Skribe i tympodobni, za swoje dzieła ryczałtem otrzymali, obrachowawszy, że dwadzieścia lat spekulacii posiadanym k a­ pitałem niewyrówna ich korzyści, postanowił sobie zostać uczonym i sławnym, czytał bez braku co schwy­ cił, pisał bez końca; przepędziwszy w tej gorączce dwa lata, upamiętat się porachowawszy, że tylko 50 od sta miał rocznie procentu, a prac literackich jego nieumiano cenić, zarzucił więc nauki, uznając pisarzów za szarlatanów, a dzieła za wierutne głupstw a; jednak czas tak marnie stracony, przyniósł mu nie­ jakie korzyści, mógł bez przestanku i dobę rozpra­ wiać, szpikując rzadkiemi lub sławnemi nazwiskami swoją mowę. Napoleon, Mammut, Kant, Azot jak po żelaznej kolei pędzili za so b ą, dopuki przednim stała nie próżna szklanka, lub puszka z tytoniem odwiedzo­ nego słuchacza. Huffeland także niepospolitą wyświad­ czył mu przysługę, dowodząc że chcąc długo żyć*, trzeba żyć regularnie. Hilary niesłychanie bał się zna­ jomości z nieboszczykiem pradziadkiem. Przyjął więc kucharkę i najął na pierwszem piętrze dwa pokoje z kuchnią. W pierwszym przyjmował gości, w drugim umieścił łoże, kilkanaście skrzyń i szaf warownie za­ mkniętych i ogromną szkatułę, nad głową zawiesił kil­ ka par pistoletów, od dwudziestu lat nabitych. Czy­ stość wszędzie panująca, niebyła winą Hilarego, lecz zasługą Marianny gospodyni i kucharki jego. Onato uważając się za panią wszystkiego, zachowywała ści­ sły porządek. Pistolety tylko niemiłosiernie zardze-
39 wiałe były, bo tych bała się gospodyni ruszyć. D w a­ dzieścia lat niezachwiane zaufanie, zgoda, a nawet przywiązanie panowało pomiędzy panem i sługa, gdy swawolna miłość zaplątawszy się jak oś w wasy Mać­ ka, ugodziła w serce grubopłaska Mariannę. Oczy­ wiście byłato najściślejsza tajemnica dla Hilarego. Pewny jej wierności, wydziwić się nie mógł, ze waga i miara wiktuałów n a ra z zmniejszyła się, okazując się w potwornokarlej postaci, na jego półmiskach. Dalipan Marysiu, źle będzie, przemówił Maciek, j e ­ dna rękę odstawiając rynkę, a druga wycierając stłuszczone wasy. Niemasz co z a s t a w i ć ? — A ch! niem a m ! ostatnie korale i chustkę wziąłeś na oddanie tych dziesięciu ryńskich, co panu zgubiłeś. — Ba! człowiek chodzi po bożej ziemi, a p rz y p ad ki po człowieku; chyba daj co pańskiego. — Niech bóg broni! J a dwadzieścia lat słu ż y ła , wzdrygnęła się M arianna. — Widziszbo kochanko, i ujęł j a za szyję — pan mój strasznie zły, jeśli szkody nie zapłacę, niedość że mnie ukarze, ale każe odesłać do Pacykowa z kad rodem jestem. — Dalekoż to? — Byłaś w Kołomyi ? — J a za rogatkami nigdy nie była. — Otoż widzisz do Kołomyi mamy sto mil, a z Ko­ łomyi do Przew orska drugie sto, z Przeworska do Śniatyna ośmdziesiat a do domu jeszcze czterdzieści i sześć, to przeszło trzysta mil — — Aj! aj! trzy sta mil. — Tak, tak, przeszło trz y sta ; wtedy ju ż po naszem ożenieniu. — To pięć ryńskich potrzeba. — Pięć ale srebrem, wykrzyknę! Maciek, widzęc już gotowość M a ry n y — chodźmy do pańskiego pokoju a straszęc trzystoinilowem oddaleniem, przemógł jej sumienie. Fanty pomimo zaufania pańskiego były zamknię­ te, tylko tabakiera złota osierocona śmiercią prawego właściciela, leżała na stole; otworzył ję Maciek, po­ ciągając sz czy ptę, przemówił: — O tę tabakierkę zastawię za pięć ryńskich. — Pozna. — Aj gdzie tam , zaklnij się , że wziął do kiesze­ n i i z g u b ił; a ja k miesięczna zasługę odbiorę, to wykupię i podrzucisz. Wahała się. — No, bo za tydzień już będę w Pacykowie. — A kiedy wykupisz? — — Wykupię, wykupię — no badź zdrowa, bo już pan musiał do domu powrócić, i uścisnąwszy j a na pożegnanie wybiegł z tabakiera. Ej, będzie bieda! westchnęła M a ria n n a , ale p rzy­ najmniej o trzy sta mil go nie poprowadzę i pięćdzie­ siąt nie dostanie. Hilary spotkawszy Hipolita drugi r a z w sieni, słysząc szelest papieru i widzęc pomie­ szanie tegoż, powziął podejrzenie nieczystych zamia­ rów. Za najgłówniejsza rzecz uważał, obejrzeć swo­ je ruchomości. Zamki były nieruszone, drzwi wchodowe z wewnątrz zamknięte, gdyż zwykle przechodzi­ ło się przez kuchnię , gdzie stało łoże Marianny, z a ­ słonięte dla przyzwoitości parawanem. Wszedłszy, spo­ strzegł natychmiast brak tabakiery. Wybiegajęc za Hipolitem zapytał nawiasem: — Wychodziłaś gdzie teraz z kuchni? — Tylko po wodę. — — — — Drzwi pewno nie zamknęłaś za sobę? Wszakto tak blisko. — A tabakierki już niema. Wszak jegomość wziął z sobę, ja k mi się zdaje. G łu p ia ś! już skradziona, i wybiegł za Hipolitem. D alsza przygoda wiadoma. — Czy ty niezamykasz drzwi ja k wychodzisz z kuch­ ni? rzekł Hilary, wracajac po schwytaniu naszego boh a ty r a , złapałem złodzieja, co skradł tabakierkę. — Chwała Bogu! ja już myślałam, że jegomość zgu­ b ił.— Hipolit Nro I. musiał się wykazywać czasem, ja k wieczór przepędził. Między dowodami załęczył bilet od Heleny. Maciek sprzedający tabakierkę był p rzy­ trzymanym , rzecz cała wyjaśniła się. Zkompromitowana Helena dziękując niebu, że choć tak boleśnym sposobem ocalona została, wyjechała z miasta wraz z mężem. Maciek przykładnie ukarany został. Hipolit Nr. II ani wygrał, ani p rzegrał zakładu. Pan Hilary dalej spekulował. M arianna miejsce s tr a ­ ciła. — A Hipolit Nro. I ? — Uwolniony jako nie w inny; od tego czasu gęsi niecierpi. — A J ó z ia ? — Ach jeszcze o Józię pytasz ! — Dotąd bez czep­ ka, bułeczki s p r z e d a je , oczekując ziszczenia prze­ powiedni komara. Amilkar Lelowski. T E A T H. Do przyjemnych zjawisk na scenie naszej należy S a m p i e r o , pięcioaktowy dramat znanego ze swych utworów H a l m a , tłumaczony na polski przez je ­ dnego z literatów naszych. Główny pomysł tej sztuki, poświęcenie wszystkiego dla miłości ojczystego kraju, jest ju ż sam w sobie tak piękny i wzniosły, iż słu-
40 chacz najsurow szy, staje się pobłażającym dla wad niektórych, jakie krytyk bezwzględny odkryłby zape­ wne. S a m p i e r o ów bohatyr poświęcający wszystko: spokój, majątek, znaczenie, a w końca i żonę, którą kochając zabija sam, byle się oczyścić z zarzutu zdra­ dy, zrobionego mu przez współwygnańców; mąż któ­ rego godłem niezmiennem: K o r s y k a nade wszystko! czy to żegnając ziemię rodzinną, by na dalekie udać się tułactw o, czy to dając zbawienne rady ziomkom swoim, by na wygnaniu wierni byli sprawie K o r s y ­ k i , czy okiem zapału rzucając naprzód, przeczuwa przyszłość K o r s y k i , tyłą różnemi a silnemi wraże­ niami uderza w uczucia słuchaczów, iż staje sięnajinteresowniejszym, mimo tego, że autor bodaj czynie naumyślnie starał się większą część interessu zlać na W a n i n ę , żonę S a m p i e r a . Jakoż w ostatnim akcie dąjąc w usta W a n i n i e wymowne zarzuty, za wymowne, przy zupełnym prawie z drugiej strony bra­ ku walki uczuciowej w Szampierze jako m ę ż u i j a ­ ko o b y w a t e l u , chciał być autor wierniejszy poda­ niom historycznym, które bóg wie dla czego zniżają Sampiera do roli dowódzcy stronnictw a; niżeli pra­ wdzie artystycznej, wedle której S a m p i e r o raz poję­ ty przez autora jak bohatyr, nie powinien karleć w koń­ cu. I w rzeczy samej, chociaż autor zdaje się być natchnionym wielkością przedmiotu, który go mimo własnej wiedzy unosi nad mierność cechującą dawniej­ sze twory jego; jednakże nieśmiałym a często nieszczerem ujęciem onego, podobnym się wydaje do chło­ pięcia bawiącego się ze zbroją olbrzyma: to ją z je ­ dnej, to z drugiej podniesie strony, to kwiatkami ob­ sypie, ale nie zdoła silną dłonią ująć i wznieść do góry ku podziwieniu wszystkich. Ułożenie intrygi jest słab e; perory bowiem jakiemi Om b r a n o, uosobiona zdrada czyhająca na bohatyra, przekonywa żonę jego, by przeciw woli mężowskiej oddała się w ręce G e­ n u i , są za błahe i nie przekonywające słuchaczów; a przecież tyle jest miejsc szczytnych przez się, apoetycznie obrobionych przez autora, iż interes nie sty­ gnie do końca. Zakończenie nareszcie przedstawia­ jące wygnańców K o r s y k i , przysięgających na trup i e W a n i n y wierność S a m p i e r o w i i oswobodzenie K o r s y k i jest piękne, poetyczne, ale nie czyni zadosyć ani p r a w d z i e h i s t o r y c z n e j , wedle której S a m p i e r o ginie od zdrady domownika, ani u c z u ­ c i u a r t y s t y c z n e m u , które wymaga całości i za­ okrąglenia, bez czego może być piękny obraz drama­ tyczny, ale nie dramat doskonały. Autor odcieniowa! Redaktor TOMASZ KULCZYCKI. tak jaskrawem i barwami zdrady Om b r a n a i nie­ nawiść b r a c i W a n i n y , którzy za siostrą mścić się przysięgają, iż gdy potem te dwa główne dramatu za­ rysy na bok odrzuca, a W a n i n a bez zemsty ginie, natężenia zaś nieludzkie zdrajcy O m b r a n a pełzną na niczem, czuje się potrzeba, pójść po całość do dziejów, które nam pokazują b r a c i W a n i n y wal­ czących przeciw zabójcy siostry, a jego po długich walkach skaranego za morderstwo żony, skrytobój­ czym ciosem. Tłumaczenie jest piękne, i co się nie zawsze trafia u nas prawdziwie polskie, jakkolwiek przykro nas uderzały niektóre wyrazy wyszukane, między któremi j ą d r o nazbyt często się powtarzało. Gra aktorów w rolach głównych zrobiła ogólnie efekt w ielki; nam się tylko z d a ło , że dla braku czasu za­ pewne wszyscy prawie nie wyuczyli się ról swoich. Pan S m o c h o w s k i ( Sampiero ) g rał wybor­ nie , bo zrozumiał i czuł rolę swoją, a jego umy­ słowe i moralne wykształcenie robi go zdolnym i go­ dnym takich ról. Pani A s z p e r g e r o w a (Wanina) grała jak mogła najlepiej ; były chęci dobre i rutyna, a jeżeli nic więcej nie było, to nie jej wina. Pan Re j m e r s (Ombrano) wypracował rolę swoje sumiennie, lecz nie zawsze strzegł się przysady. Pan D a w i s o n jako jeden z braci Waniny, miał rolę niewielką, ale i w tej potrafił tyle umieścić gwałtownych zapałów i gwałtownej m im iki, ż e , wywołanym został. Roli podrzędne prócz roli p. N o w a k o w sfc i e g o , były nieszczęśliwie obsadzone. Ścisk w sali był niewidzia­ ny, a oklaski sowite. Ogłoszenie przedpłaty. Wedle przyrzeczenia w rozprawach moich danego wygotowałem Gramatykę języka polskiego, i do jej jej wydania wzywam pomocy ziomków. Dzieło będzie zawierało około 30 arkuszy druku. Cena exemplarza na papierze białym zwyczajnym 2 ZR. m. k., cz y li: 8 Złpol. — Na welinowym 3 ZR.,czyli: 12 Złpol. Uważając na tak niską cenę, spodziewam s i ę , ziomkowie, nieprzypiszą mi chęci samego z y s k u / i raczą nieodmówić tej małej pomocy, od której przy­ spieszenia i przyspieszenie druku zależy. Po wydrukowaniu, exemplarze będą złożone we wszystkich znaczniejszych xięgarniach do odebrania. Po zamknięciu przedpłaty, przedawać się będzie exemplarz jeden na papierze zwyczajnym białym po 2ZR. 3 0 k r.m .k ., czyli: 10 Złpol. — na welinowym 4 ZR. czyli: 1 6 Złpol. Łańcut 1845 roku. Jan Nepomucen Deszkiewicz. DRUKIEM PIOTRA* PILLERA.
2 lit TIP ill era.
^>07%
0 V
\ >o1% m \
DZIENNIK MOD P A H Y S I I C i Lw«»^ 8 m arca 18-15. K oli saósty. W y c h o d z i co d r u g a s o b o ta r e g u la r n ie ; do k a ż d e g o num eru d o łą c z o n ą j e s t r y c in a m ód p a ry sk ic h z d o k ła d n y m opisem . K o s z tu je iscu fp ó łr o c z n ie * 5“ z ł' r . 1 5- k r .; c a■ło * r o c z n ie 10 z ł r . m. “ k . ; na p r o w in c ii d o lic z a s ię p r z e s y łk a p o c z to w a do cen p o w y ż s z y c h w m iejscu p ó łr o c zm n ie i4S k r. m. k. P r e n u m e r o w a ć m o żn a w e w s z y s tk ic h u r zę d a c h p o c z to w y c h , tu d z ie ż w r e d a k c r i p o d n r e tn 3 0 1 . ; w e L w o w ie . mi fu i. P a r y ż , dnia 22 lutego 1846. Stroje damskie. Zima jeszcze nas porzu­ cać nie myśli, toteż i stroje zimowe więcej wszystkich teraz zajmują niż lekkie i eleganckie snknie. Kapelu­ sze axamitne lub atlasowe z głęboko zachodzącą kanią najwięcej są używane; płaszczów futrzanych także dużo widzieć można, oraz paletotów axamitnych i z in­ nych ciężkich materij stosownych do tej pory roku. Z sukien eleganckich całkiem nowym gustem zro­ bionych wymienimy: suknię tiulową o trzech otwar­ tych spódnicach, których końce są zaokrąglane i szlarkami blondynowemi obszywane; te trzy spódnice są zespojone przy rozcięciach fontaziami ze srebrnych wstążek; stanik ubrany bertą rozciętą na ramionach i obszytą blondyną srebrną; rękawy greckie podpięte klamrami diamentowemi; przód stanika także diamen­ tami ubrany. Druga suknia z adamaszku koloru brunatnego, z gładką spódnicą, stanikiem wysoko zachodzącym na ramiona a w przodzie otwartym do połowy i wy­ łożonym axamitem, co mu nadaje podobieństwo do mę­ skiej kamizelki; rękawy gładkie, do łokcia tylko do­ chodzące z pod których wychodzą rękawy drugie muszlinowe; do tej sukni stosowną jest pelerynka hafto­ wana z muszlinu indyjskiego, tudzież czepeczek zlcorunek angielskich bardzo mało namarszczonych i za­ okrąglonych koło twarzy; czepeczek ten powinien być ubrany plecionką w kształcie wieńca, z różowej wstąż­ ki, z fontaziem na boku. Wspoinniemy jeszcze o su­ kni z czarnej mory, z wysoko zachodzącym stanikiem którego przód wyszywany jest sznureczkami tego sa­ mego koloru; przy rękawach są mankietki zapinane na guziczki. Mówiąc o strojach koniecznie też wspomnieć trze­ ba o korunkacli i blondynach; jedne i drugie są nie­ odzownym dodatkiem do tualety; szerokie falbany, mantyle i rantuchy blondynowe są bardzo poszuki­ wane. W stroju głowy wielką teraz wygrywają rolę ma­ łe, zgrabne, grzebienie, żółwiowe, bez nich niepodo­ bieństwem jest prawie ładnie upiąć włosy, które coraz wyżej nosić zaczynają. Pióra zawsze dadzą się zasto­ sować do każdego poważniejszego stroju; długie do kapeluszów, drobne do ubrania włosów najwięcej są używane. Z kapeluszów do odwidzin wymienimy; kapelusz z białego atłasu, blondynami i piórem ubrany; także kapotkę z krepy różowej z girlandą z drobnych kwia­ tów i liści zielonych. Stroje m ęskie. Jako gońce wiosennych stro­ jów męskich które się w onopkazać mają uL ważane są dziś fraki Beckera, tudzież kamizelki z materijki walencyjskiej haftowanej: łączą one w sobie wygodę z elegancją; krój ich spodziewamy się dać na naszych rycinach; nazywają je frakami wiosennemi, a poszukiwane są od wszystkich dandysów. To co dodaje wielkiej wartości strojom wychodzącym z pracowni Beckera jest że on jeden tylko posiada sposób nieochybny za pomocą którego wszelka materia wystawiona na deszcz nieprzepuszcza wody przez sie­ bie, powietrze jednak przepuszcza i niewydaje żadne­ go nieprzyjemnego zapachu. R y c i n a p r z e d s t a w i a : suknię jedwabną fręzlami szmuklerskiej roboty ubraną, stroik na głowie. Druga suknia z adamaszku, z rabatkami axamitnemi, na głowie negliżyk. Trzeci płaszczyk kaszemirowy z pelerynką i kapelusz z niestrzyżonego axamitu. Czwarty paletot z tyflu. Piąty frak do eleganckiego ubrania u którego wyłożenie na piersiach jest jed­ wabne.______________ _____
13 POIiĘHlWSC/i^E, PRZEZ MAUIĄ fi CIL P . . • D o k o ń czen ie. Długo jeszcze rozmawiali z sob§ państwo G. P a­ ni G. długo niemogla przypuścić, aby jej ulubione porekawiczne, mogło być zniesione przez obce układy w Irlandii bez wpływu i wołi jej męża i Icka. Lecz nazajutrz przyszedł oczekiwany arędarz i wprost oświadczył że porękawicznego nieda, a nawet i arędę porzuci, jeżeli proboszcz będzie z ambony zakazywał pić wódkę, wystawiając złe pijaństwa skutki i zachę­ ci do wstrzemięźliwości parafianów. Pani G. była niepocieszona, tymbardziej iż jej porekawiczne padło pierwszą ofiarą wstrzemięźliwo­ ś c i/T a bagatelna na pozór strata, napełniła ją smu­ tkiem i nieukontentowaniem. Miałyż te brązy, mar­ mury, szkła, kryształy rozpłynąć się przy tym pro­ mieniu ludzkości, jak lody przed słońcem?... W pare dni jednak bez żadnego powodu zmiany w finansowych okolicznościach, wyjaśniło się chmurne oblicze pani. Była to niedziela. Miano jechać na mszę świętą do kościoła. Pani G. kazała prędzej jak zwy­ kle "zaprzęgać do sani. Owinęła się w płaszcz ślicznem podszyty futerkiem, kapelusik zimowy axamitny, ciepłe ciżemki i lekką gazową zasłonę... jak gdyby na urągowisko zimie, która przez te lekką zaporę nie­ śm iała się zbliżyć do wiosennej jej twarzy. Państwo G. usiedli w saniach; oboje milczeli; gdyż milcząca natura mrożąc tchnienie w człowieku nakazywała uszanowanie dla swej niemej spokojno ści. W białą przyodziana szatę, chcąc wzniecić uwiel­ bienie, obsypała się brylantami i błysnęła niemi w oczy pani G. która uiemogła sobie przypomnieć, aby choć jeden takiej piękności, miała w swojej tualecie. Dalej znowru, jadąc koło rzeki prześliczny wodospad ja ru obrócił się w martwy lodowiec i w najdziwacz­ niejszych kształtach przedstawiał niby kryształowe kandelabry, świeczniki, kubki, flakoniki; a promień słońca świetniejszy nad wszelki blask ziemski, barwił ich cudowne kształty różnemi kolory. I znowu z ż a ­ lem musiała im pani G. przyznać pierwszeństwo w piękności nad swojemi ulubionemi kryształami. Było wreszcie coś tak wspaniałego w tej igraszce natury... tak wkoło nich św ietnie, majestatycznie, bogato... iż zima zdawała im się być pyszną lecz nielitośeiwą królową, która wszysto niszczy, umarza, odbiera ży­ wioły życia aby się tylko sama w sutej okazała sukni. Człowiek tylko i zwierzę opiera się jej niszczącej po­ tędze... źwierzę instynktem lub opatrzności odzieniem, człowiek całym przemysłem swego rozumu. Nieszczę­ sny!... kto lekceważy jej praw surowość i nieuzbroi się przeciw jej napaści... Zimnem tchnieniem odbiera mu życie i przyjmuje w państwo śmierci tę nową ofiarę swego zniszczenia. Gdy tak oboje państwo G. przypatrowali się tej monarchini północnej w milczeniu, nagle wzdrygnęła się pani G. Dziecię w koszuli, boso na jednej nodze, bo drugą podniesło"w górę dla zimna... z wytrzeszczonemi oczyma, ze skrzywioną twarzą, drżące, stało na środku drogi niemogąc uciekać przed jadącymi, całe skośniałeod zimna. »Dlaboga! zawołała pani G. dla czegóż to dziecię, prawie nagie stoi na środku drogi?... — Ojciec pijak... odezwał się woźnica... matka po­ szła zapewne do kościoła, a on pijany powypędzał dzieci z domu. — Weźże go Szymonie... rzekła odwracając się do lokaja... i zanieś do najbliższej chałupy. W tej chwili właśnie dojeżdżali do kościoła, i fur­ man skręcał na plebanią, gdyż tak kazała wyjeżdża­ jąc pani, aby przede mszą wstąpić do plebana. — Do kościoła... do kościoła zajeżdżaj! zawołała prędko...« Ździwił się mąż tak nagłą zmianą ułożo­ nego projektu lecz niesprzeciwiał rozkazowi. Pani G. modliła się jak zazwyczaj przykładnie i szczerze. Lecz gdy w środku mszy ś. pleban wszedł na kazalnicę, zaczęła słuchać z niezwykłą uwagą ka­ zania, chociaż nie na otwartem powietrzu, nie ze wzgórza ani skały lecz ze zwyczajnej ambony mówio­ ne było.... Xiądz przeczytawszy list pasterski biskupa, w któ­ rym zachęcał do wstrzemięźliwości w trunkach swoje owieczki... zaczął powoli, pojętliwie i wyraźnie tłum a­ czyć słuchaczom życzenia wyższej władzy duchownej. Przeczytał rotę przyrzeczenia wstrzemięźliwości, na­ mawiał do jej wykonania i przedstawiał wszystkie nieszczęścia i przypadki wynikające z pijaństwa. Wzdrygnęło się szlachetne serce pani G. na tak okropny obraz i zaczęły opadać z jej umysłu szklanne ogniwa łańcucha który ją wiązał do bawidełek młodości, jak ową zaczarowaną xiężniczkę spoczywa­ jącą na dnie morza w szklannej bani, zaldętą by się bawiła perłami, koralami, muszlami, dopóki myśl szlachetnego czynu nie uniesie ją na wierszch by znowu oglądała światło dzienne... natenczas pękała szklanna bania, a najpiękniejsza xiężniczka ukazywa­ ła się światu i żyła w pośród jego uwielbień i podzi­ w u ../lecz jeśli znowu myśl płocha zajęła jej umysł... na skinienie czarnoxieznika szklanna bania otaczała ją na powrót a bałwany morza pochłonęły ją na dno toni, do czczych bawidełek któremi przerzucała, dnie i nocy ziewając. Obraz xiezniczki był obrazem pani G .; piękna zawsze... skłonna do uniesień i czynów szla­ chetnych, była chwilami uwielbieniem i szczęściem ją otaczających... dopóki gust zbyteczny do strojów, bły­ skotek i wszystkiego czem ładna kobieta otoczywszy się lubi błyszczeć jak brylant w pierścieniu... ozdobę tylko nie użytek stanowiąc. Pani G. jadąc wcześniej do kościoła, miała za­ miar uproszenia plebana, aby jeszcze nie ogłaszał pomienionego listu pasterskiego i nieodbierał przysięgi. Niewątpiła iż osiągnie swój zamiar przynajmniej na ezas jakiś... bo pleban który ją lubi! jako dziecię, któ­ re chrzcił, któremu ręce wiązał stułą, i nieraz z ubogimi błogosławił... nieodmówi jej pewnie tej zwło­ ki. Wszakże nie raz dogadzał jej kaprysom n p : po­ przestał chrzcić Eufemie i Klotyldy... chociażby so­ bie takie imię przyniosły wiejskie Baśki i Kaśki i zno­ wu tak jak ich matki nazywały się Kaśkami i Baś­ kami. Tak pani G. ufna swemu wpływowi, była pe­ wna iż dobry pleban schowa jeszcze list pasterski do szufladki... tym czasem Icek przyniesie poreka­ wiczne z którego pokupiwszy wszystko potrzebniej­ sze, może jeszcze zostanie się co na wyhaftowanie
43 pięknej stuły lub poduszki do kościoła na przebłaga­ nie nieba... bo jednak coś jej się takiego krążyło po umyśle jak gniew nieba i plebana... którychby za ten krok przebłagać potrzeba. Lecz widok zźiębniętego nagiego dziecięcia, zmienił jej zam iar i zamiast na plebani§, wprost do kościoła jechać kazała. Tu znowu kazanie utalentowanego kapłana przedstaw iaj§ce okropny obraz nieszczęść wynikaj§cych z pijań­ stwa dorzuciło przewagi do szali szlachetniejszych uczuć. Nic jednak nie jest tak trudnego jak trwać w nienawykłych surowych zasadach gdy zniknie z oczu przedmiot który je w nas obudził. Pani G. powróci­ wszy z kościoła zastała uwiadomienie od przyjaciółki iż kilka domów z s|siedztw a dziś zamyśla j | odwidzić. Wzięła się zaraz do przegl|du swoich pokojów czy wszystko w należytym porządku. Znalazła iż czystość, porz|dek i elegancia świeciły z każdego kąta. Uśmiechnęła się z zadowoleniem iż wszystko u niej tak piękne... lecz w tej chwili, myśl iż niebyło nic nowego uderzyła ja k grom niszcz§cy jej zadowolnienie. Przypomniała sobie iż właśnie była to pora w której jej serdeczne przyjaciółki zwykły były za­ zdrościć jej pięknych nowych rzeczy, nakupionycli za porękawiczne... i kto wie, czy nie w tym zamiarze ułożyły sobie ja odwidzićP... Siadła na kanapie uciśnięta ta fatalna myślę. ^Niepodobna abym zniosła cios ten... pomyślała... to nad moje siły.... Uśmiechy, spojrzenia i szepty zabiję innie... będę myśleć że mnie mój Wacław już nie kocha!... Miłość mego męża dla mnie nie będzie im błyszczała sztyletem zazdrości z pięknych jego podarunków.* Pan Wacław G. był wzorem rzadko się trafiającyrn miłości niezmiennej ku swojej żonie. Przystojny, miły w towarzystwie i dla wszystkich grzeczny nie dał nigdy rzetelnego powodu do zazdrości swej żo­ nie; i najpiękniejsze kobiety niemogły się we własnein przekonaniu poszczycić, aby oddał której hołd jej ubliżajęcy. Dumna i szczęśliwa tym tryumfem nad sąsiadkami które tych przymiotów nieposiadały w swych m ężach; pielęgnowała miłość jego jak najdroż­ szy klejnot w wieńcu swego szczęścia. Widzęc go­ dność postępowania Wacława, który tak jak inni, mógł­ by był korzystać z łaskawej opinii świata i popełniać m a ł e zdrożności... rumieniła się na sarnę myśl po­ pełnienia płochości serca, i całą śwą dumę” wszystkie staran ia obróciła na przypodobanie się jemu i upe­ wnienie w’ tern mniemaniu wszystkich iż ani o jedno westchnienie nieumniejszyło się dla niej przywięzanie i uprzejmość męża od dnia ślubu. Jeżeli było w tern cokolwiek próżności... próżność ta jest do darowania. Wacław lubo ję kochał szczerze, zajęty jednak ważniejszemi swego stanu obowiązkami i gospodarstwem, niemiał zawsze czasu zająć się kupnem dla niej fra ­ szek, które ję tyle cieszyły. Przeznaczył jej różne dochody na jej potrzeby pomniejsze, a sam ucieszył ję niekiedy małą niespodzianką. Lecz ona tak lubiła się szczycić miłością i uprzejmością męża, iż zawsze dawała do zrozumienia swym sąsiadkom iż to co mia­ ła najpiękniejszego, co ich najbardziej zachwycało, było zawsze darem jej męża... myślę o niej. Pan G. znał wady swojej żony. Poprawiał je .zręcznie, nieznacznie i tylko co zwiększa. Wiedział iż wszystko uczynić gotowa, czegoby istotnie od niej żądał, i właśnie dla tego był pobłażającym, niewymagał ofiar częstych i niekoniecznie potrzebnych w zmia­ nie jej gustów i małych nawyknień kobiecych które się im niezbędne w zwyczajnom staję życiu. Dla tego też był od niej prawie wielbionym i słowa które wy­ rzekł do niej w tonie poważnym w które chciał aby wierzyła... wierzyła jak w wyrocznię. Jeszcze siedziała na kanapie pani G. w rozpacza­ jącej postawie, gdy wszedł inęż i jak gdyby niewidział jej smutku, rzekł: — P atrzajże!... a to prawdziwe udręczenie... przy­ szedł arędarz i nietylko iż niechce dać twego porekawicznego, ale nawet raty niezłoży, i chce uciekać z szynkowni. To cios niespodziewany... właśnie prze­ znaczyłem te kwotę na wymurowanie nowej owczarni, do której juz fundamenta założone... to fatalny wy­ padek... tak niespodziewany!... — Z ciebie przynajmniej nikt się śmiać nie bę­ dzie... rzekła z żalem pani G.... Ale mnie czeka dziś okropne upokorzenie. Cała okolica będzie myśleć że mnie już nie kochasz.... — A to jakim sposobem ?.... Coż to za związek ma towarzystwo wstrzemięźliwości z moją miłością dla ciebie?.... Tu dopiero pani G. odkryła przed mężem swoje niewinne kłamstwo, chełpliwość przed sąsiadkami i całe swoje udręczenie, które ju ż teraz czuła w przyjść mającem szyderstwie. — Zasłużona kara.... rzekł uśmiechając się panG. nad jej wybiegiem kobiecym, i chociaż z” niezupełnie czystego źródła wypływała ta jej chluba, bo ję często używała na zmartwienie swoich przyjaciółek... *nie miał serca zmartwić ją bardziej naganą, bo nowy do­ wód jak była dumną ż jego miłości, ujął go na jej stronę. Jednak pozostał stały w swoim zamiarze. I chociaż mu jej żal było, i mógł zaradzić jej zmar­ twieniu, rzekł jednak obojętnie: — Spotkał nas cios niespodziewany. Obaczymy kto mężniej i rozsądniej zniesie przeciwności. Niepocieszona pani G. już w tych słowach widzia­ ła życzenie męża, i jęła się z udaną wesołością a we­ wnętrznym smutkiem do ułożenia jak najlepszej miny, aby tylko niestanęć niżej niego. Po południu nadjechali goście. »Przecież my się raz do ciebie wybrali... rzekła wysoka brunetka skła­ dając zarękawek na sofie odwijąjąc szal kilkakrotnie okręcony koło szyi, i strzepując śnieg z futra i ka­ pelusza... prześliczny ranek zniknął z całą swoją bry­ lantową wystawą. Pochmurno, śnieg płatami leci... myślałam że się” uduszę tak mnie opakowano. Ale czyż niewarto rezykować życie, dla tak miłej, drogiej sąsiadki!... A tak ładnej... ładnej d z isia j!... Prawdzi­ wie... jakżeś interesująca! sądziłby kto żeś płakała... gdyby można wnosić że ci się szczęście przeniewierzyło ?.... — Rozpakujże się pani pierwej... na miłość boga!... Cała zźiębnięta a tyle ognia dla przyjaźni.^odpow iedziała gospodyni troche nieukontentowana iż poznano że była zmartwioną... śnieg cię olśnił... mieni ci się w oczach i zdaje się wszystko blade. Dzięki za tro ­ skliwość... wszystko* mi wierne jak było. — Jakaż ona nudna!... rzekła zagadniona zcicha
as do drugiej z nią przybyłej damy, prosząc głośno aby jej rozwiązała kapelusz... ręczę że tą wierność juz do męża stosuje. — Ah! bo też pani U. ma wzorową cierpliwość dla wierności... r/.ekla druga dama... ja już nią cał­ kiem znudzona. Wystaw sobie pani mój Fidel mało dziś nie rozdarł pana Gustawa... szczęściem iż mu się jego paletot nawinął... na nim zostawił dowód swojej dla mnie wierności.... Niedouwierzenia ile rai przykro­ ści robi to jego do mnie przywiązanie... nieda się ni­ komu zbliżyć, targa, szczeka, warczy... i jeśli to dłu­ żej potrwa, mimo przywiązania muszę się go pozbyć. Pani G. którą ubolało, iż śmiano ślepy instynkt wiążący źwierzę do ręki która go karmi... nazywać wiernością i przywiązaniem, rzekła ze znaczeniem : »Biedna p s in a !... gdyby zamiast ukąszenia mogła się była zapytać... powiedzianoby jej iż są ludzie którzy lepiej umieją niewierność i obojętność" jak wierność nagradzać....« Zagryzła usta na te słowa wdówka. Gdyż każde­ mu było wiadomo, iż pan Gustaw był z rozkazu ma­ jętnego stryja ju ż od dwóch lat konkurentem tej także majętnej lecz nie ładnej wdówki... zwlekał pod różnemi pozorami zaślubiny, umizgał się tym czasem do inszych, a ona go pomimo bardzo widocznej niewier­ ności szalenie kochała. — Jużeśmy przecie otrzęsły z siebie tę łupinę... niezostało tylko serce, którem cię witamy... rzekła wysoka brunetka rozpakowawszy się już całkiem.... I po tych miłych słówkach któremi zaraz na wstępie pokłóły się delikatnie, ja k szpileczkami, zaczęły się trzy przyjaciółki całować najserdeczniej. Po uściśnieniach, wśród obojętnej rozmowy na­ stąpiły oględziny tu alety ; ale tak zręczne iż lubo w pierw szych'kilku minutach doskonale^ każda wiedzia­ ła co która ma na sobie, niespotkała przecież jedna drugiej na tym bojowym przeglądzie z któregoby zwy­ cięstwo lub bojaźń klęski wyczytać się dały w oczach przeciwniczki. Niech nikt nie sądzi iż to jest łatwo podobne odbyć czaty... z których się wietrzy posteru­ nek nieprzyjaciela. Jestto walka w której spojrzenie godząc jak cięcie pałasza... czeka korzystnej chwili. Gdy się odwrócisz wtedy ugodzą... odbij równą bro­ nią... wnet gdzieindziej raz uderzy. Nogi, ręce, gło­ wa, serce... koło serca... wszystko przeszyte, prze­ bite... i rzecz dziwna!... im więcej na tobie poległo razów, gdybyś je mógł uczuć lub'widzieć, tein pewniej­ szy byłbyś zwycięstwa !... Przybyło więcej sąsiedztwa, i z niem więcej oglę­ dzin, strojów, przecinków, uścisków, śmiechów, kom­ plementów, ukłonów... a za niemi wszystkiemi, temiż samemi drzwiami herbata... zapaszysta, kipiąca, ulo­ tna, cienka, słodziutka... wystrojona i... czasem n u ­ dna ; jak nie jedno towarzystwo, którego ta słodka woda jest duszą. A że herbata jest ogniskiem, wa­ rem, ultropem... czyli duszą schadzek, łatwo tego do­ wieść. Wszakże nie prosi się sąsiadów aui przy­ jaciół ta k : Proszę cię przyjedź abyś się ubrała do mnie.... Proszę cię przyjedź abym cię obgadała.... Pro­ szę cię przyjedź abyśmy się nawzajem zgrywali, i naszym żonkom w miłem oczekiwaniu powrotu... całą noc bezsennością i niepokojem uprzejemnili.... Proszę cię przyjedź abym cię wybadał o twoich spekulacyj­ nych zamiarach i ubiegł w nich z twoją szkodą.... Proszę cię przyjedź abym ci odebrała, tak... dla z a ­ bawki... z plochośei tylko, najdroższą w życiu osobę.... Proszę cię przyjedź, abym cię upokorzyła jeżeli się tylko poda sposobność.... Proszę cię przyjedź, abyśmy się uśmiali z kogo i z nas kto?... A ,bron boże! któżby też na takie liche rzeczy prosił do siebie ko­ go?... Ale prosi się wprost na samą tylko herbate; a te wszystkie dodatki, dają się zwykle gościom r a ­ zem z slodkiemi grzaueczkami przy herbacie. Niechże kto śmie powiedzieć iż herbata nie jest duszą towa­ rzystwa?.... — Ah! jakże to ślicznie... jak a elegancial... z a ­ wołała jedna z dam szczerego serca i nieczęsto by­ wająca u pani G; widząc zbliżającą się herbatę w pysznym samowarze otoczoną ślniącym służebnicżym sobie dworem... którą znać uprzedziły inne sąsiadki, iż herbata dzisiąj wystąpi w nowych sukienkach u pani G. — Coż może należeć do pani G. aby nie było pię­ knem?... ozwal się słodziutko pan Gustaw, na po­ chwalne słowa wykrzykującej damy. — Zaraz ten komplement który należy do pani G. nie jest wcale pięknym, bo za nadto trywialny... zzużywany... odezwała się kwaśna wdówka... mój panie Gustawie weź go nazad do siebie, jeżeli chcesz abyś­ my panią G. widzieli w piękności prawdziwej bez ob­ cych dodatków. To mówiąc obróciła się prędko do tej pani która była powodem klęski pana Gustawa i rz e ­ kła: *Znaćiż rzadko bywasz u naszej pięknej sąsiad­ ki, kiedy tak podziwiasz rzeczy któreśmy ju ż sto r a ­ zy widziały. Pani G. chce nam dzisiaj zrobić niespo­ dziankę, i wszystkie ładne rzeczy które zazwyczaj ku­ puje o lej porze, czyli co jej kupują... na samym ostatku nam pokaże.* A sądząc iż się już dość zemści­ ła za ową wierność pieska i niewierność Gustawa, rzekła z słodszą m inką: »Nieprawdaż moja droga pani... że nam dowiedziesz iż twój mąż jest zawsze najgrzeczniejszy z mężów ?...« Pani G. myśląc iż^obrażona wdówka już przeczu­ ła lub się zkąd dowiedziała o wypadku z jej porękawicznem... i źe to zapytanie było nową zem stą...'od­ powiedziała z odwagą jakby karząc się za dawną cheł­ pliwość: »Tą razą pokaże się iż wcześniej czy póź­ niej mężczyźni w grzeczności dla żon, lubią troche leniwieć.... Nawał interesów... ważność innych zatru ­ dnień, lub co innego... dosyć iż zwykłych nieotrzymałam upominków.« Uśmiechnęły się prześlicznie wszystkie panie, z zupełnym tryumfem w którym ich upewniało zmie­ szanie sic przy wymawianiu pani G. z dwóch pocho­ dzące przyczyn; raz iż w obecności męża musiała jeszcze połowę nieprawdy wmieszać do słów swoich, powtóre iż istotnie gniewała się, iż nic nowego niema do pokazania. Lecz na ten uśmiech tryumfalny obu­ rzyła się jej duma... rzekła więc szyderczo: »Nieuskarzajcie się moje panie iżbym wam tego roku m il­ szej od lat zeszłych nie zrobiła niespodzianki? Wszakże to zupełnie coś nowego... ten obrót rzeczy w moim domu... a nowinę przyjmujemy zawsze z jakimś zadowolnieniem, czy ona złą lub dobrą. Na tę odpowiedź, która zdawała się im wykrywać iż pani G. tak jak każdego roku musiała mieć piękne
45 podarunki od męża, i dawniej się ich zazdrością ba­ ich do zwady; wyszli z karczmy przeklinąjąc sie i wiła, równie jak teraz ich niewczesnym tryumfem... czubiąc wzajemnie. Nikt na nich niezważał, gdyż aaniemiały wszystkie.... widok taki przez przyzwyczajenie, stał się dla ludu Pan Gustaw śmiejąc się rzek ł: »Niechże kto zga­ prostego bardziej zabawę i śmiech obudzająey niż li­ dnie ozy się panie kochacie czy nienawidzicie pod tg tość. Zazwycząj na podobne bójki pijaków, patrzą się dowcipną grzecznością?... Lepiejto było kiedy kobie­ starcy, kobiety, dzieci i ludzie silni, trzeźwi, którzyty tylko o piękność walczyły... teraz trudniejszy sąd by mogli zapobiedz kłótni, lub rozbronić tych nie­ Parysa, gdzie piękność, dowcip, talenta idą w zawo­ szczęśliwych, lecz zamiast tego, patrzą się tylko z ody...* jabłko niezgody rzucone... niewiedzieć w którą bojętnością na ich cierpienia, robiąc sobie z nich ga­ potoczyć go stronę?... tunek widowiska podobnego hiszpańskim walkom by­ Jednak pan Gustaw... rzekła jedna z dam... umiał­ ków, daleko jednak sroższym... bo tam człowiek obraca by się i teraz zręcznie znaleść na miejscu Parysa: swoją srogość przeciw źwierzęciu, tu zaś przeciwko przyzwyczajony do nierobienia zawiści, nosi zawsze bratu, przyjacielowi, żonie i sąsiadom. Jeżeli upodo­ kilka jabłek do rozdania. banie w walce człowieka z zwierzęciem, jest poniżaTon ironicznej rozmowy zmienił się teraz w śmiech jącem wszelką moralną wyższość, niemniej nikczemny powszechny. Kobiety lubo powierzchownie tolerują jest nałóg pozbawiania się przez trunek rozumu, lub rozsiewacza komplementów i uczuć u stóp wszystkich, ułatwianie zachęcających środków do pozbawienia go pogardzają nim w gruncie.... Uczucia i słowa takiego drugich. mężczyzny działają na czas tak długo jak rozsiewa­ Już też przecie zniknęły z pola mody, i z xiążek ny proszek do kichania... zażywszy, trzeba z całą pu­ westchnienia za szczęściem wieśniaków." Owe rom an­ blicznością kichać i śmiać się.... Wszystkie więc ko­ se pasterskie, owe i) amony i Filisy w sielankach, biety obróciły broń którą się raniły przeciw panu Gu­ skotopaskach itd. które nam tak błędnie przy fruktach, stawowi, htóren się broni! dosyć zręcznie.... Rozmo- mleku i miłości przedstawiały życie wieśniaka; teraz 'Wa stała się coraz weselszą i zabawa zajęła ogół to­ znajdujemy go przy ziemniakach i wódce w nędzy, warzystwa. i która wszelkie uczucia prócz zachowania bytu oddala Jedna tylko pani G. nicmogła przyjść zupełnie do | od tych nieszczęśliwych. Niejedna z kobiet nieznaswego humoru... nawet i nazajutrz jeszcze się ślady jąca tylko z romansowych opisów stan ich, wzdycha­ dnia wczorajszego niezatarty... niemogła zapomnieć... ła zazdroszcząc im szczęścia ułudnie wystawionego... jak jej się zdawało... o swojem upokorzeniu. Strawiła i będąc sama otoczona zbytkiem, przepychem, i wszelnoc przykrą, złorzecząc nawet czasami ojcu Mathew. kiemi wygodami... szczególniej też te które mało po Pan G. słysząc skarżącą się żonę na ból głowy, ; za mury miasta się oddalały. Mężczyzna ma zawsze zaproponował jej przechadzkę. Dzień był prześliczny. więcej sposobności poznania ich rzetelnego stanu nieSzli zadumani oboje, tylko skrzypienie zmrożonego ■będąc nawet mieszkańcem wsi. Podróże, polowania, śniegu, przerywało ich milczenie. Nagle stanęli... jęk j przechadzki dalsze, stan wojskowy... wszystko ich głuchy obił się o uszy... jednak chwilę niemogli roz­ j z niemi obeznajmia... i jeżeli z tamtąd wynosili dawniej poznać z kądby pochodził. Byli właśnie na mostku | obrazy fałszywe, któremi bawili w xiążl:ach wyobrapod którym "w głębokim parowie płynął potok pod po­ j źnią kobiet... teraz widzimy rzetelne przedstawienia krywą lodu. Pani G. pobiegła ku poręczy i nagle w powieściach obyczajowych, z których wrażenia mo­ krzyknęła.- mąż jej nadbiegł i ujrzał okropny powód żna powiedzieć z chlubą, nie na samej kończą się li­ przestrachu żony: chłop pijany leżał rozciągnięty na tości, lecz na wsparciu czynnem i zapobieżeniu złemu. ziemi, zkrwawiony, z rozdartą koszulą, z wejrzeniem Najważniejszej jednak przyczynie nędzy niezapo-okropnem. Drugi także zbity, poszarpany... nie mniej biegano dotąd czynnie, nieszukano złego* w korzeniu... pijany, jednak mogący się utrzymać na nogach, walił ganiono pijaków i pijaństwo, a podsycano wszelkiemi bez miłosierdzia leżącego w głowę, twarz i piersi. sposoby źródło onegoż. Stan wyższy nieprzypisywał Pan G. pobiegł sam, odepchnął pijanego zabójcę, któ- sobie przyczyny złego, gdyż nie wprost lecz pośre­ ren za lekkiem potrąceniem zatoczył się i upadł. dnio był tegoż sprężyną. Lecz czyż nieprzekona nas Nim nadeszli ludzie z bliskiej karczmy, którym ta prosta uwaga, iż dom poprawy i karności... odsu­ polecono, jednego odwieść, drugiego zaprowadzić do wa człowieka nagle od wszelkich zbrodni, pomimo je­ swojej chałupy; pani G. miała czas przypatrzyć się go skłonności, przyzwyczajenia i chęci do złego... Niez oburzeniem krwawej scenie, która pamiętne zrobi­ palić wódki, niezachęeać do pijaństwa, a niebędzie ła na niej wrażenie. Przez długi czas, gdy wspomnia­ pijaków. Czyż niełatwlejszy i pewniejszy środek usu­ ła na ten okropny widok, niemogła dopić filiżanki nąć z przed oezów nieszczęśliwej skłonności zgubny kawy, a uśmiech zwężał się w wyraz płaczliwy. Ta napój, niż wszelkie kazania, uwagi, i roztrząsania głowa krwią oblana, włosy zlepione, oko podbite, wy­ sumienia ?... Pan G. chcąc skłonić umysł swojej żony do sp ra­ sadzone... plamy sine i żółte, ta krew na czystym bia­ łym śniegu, od którego nędza brudnego odcienia, od­ wiedliwego ocenienia dobroczynnych zamiarów towa­ bijała przerażająco, mieniły się w jej oczach i przy­ rzystw a wstrzemięźliwości, tak mówił do niej wra­ pominały z odrazą jej śliczne błyskotki kupione za te cając z przechadzki: Ł— Czyż sądzisz iż ja stratę dochodów moich zprośińce, guzy, krew1 i rany. Ludzie którzy przyszli na zawołanie jej męża do rozłączenia pijanych, powięk­ pinaeii zniosłem zupełnie obojętnie?... Wcale nie... szyli jej zdumienie i oburzenie, opowiadając: iż ci żałowałem ich tak jak ty twego porękawicznego. Gdy dwąj pokaleczeni ludzie byli przed trzema godzi­ mnie doszła wiadomość tego nadużycia władzy kościel­ nami przyjaciółmi i kumami. Wódka przyprowadziła nej... jak się wielu podobało wyrazić temi słowami...
46 oburzyłem się także. Lecz powoli gdy się zastanaw iać — Powoli, powoli... rze k ł uśm iechając się pan G., zacząłem nad wpływem dobroczynnym n a mienie i o- ! nietylko iż ich nędzy zapobieżemy, aie za" lat p a rę byczaje tych nieszczęśliw ych, którzy w yrzekną się n a ­ w ynagrodzim y sobie szkodę i nieodmówimy naw et ło g u pijaństw a... zam ilkł egoizm... a myśl się n a su n ę ­ m ałych przyjem ności bez zbytków. Z am iast m nóstw a ła , iż przez wódkę, popełniam y kradzież upraw nioną ziem niaków, bedziemy siać więcej lnu, konopi. Bedą n a tych biedakach p rzez ich w łasne nam iętności... k ra ­ więcej kupować odzienia, a to co idzie na szkodliwy dzież chytrzejszą i niegodziw szą, k tó ra i najuboższe­ trunek, obracać będą na lepszą straw ę, porządniejsze mu zabiera g ro sz ostatni... niszczy m oralność i każe m ieszkanie i odziewę gołych dzieci....' je sz c z e bezrozum nem u być zabójcą przyjaciela!... N ie s ą d ź moja luba, aby to złe dało się dobroczynnością Za tydzień państw o G. stan ęli pierw si u oltarza, nagrodzić.... Wejdźmy do tej chaty ‘a obaczysz nędzę by złożyć przyrzeczenie w strzem ięźliw ości i zachęcać nad k tó rą się w zdrygniesz.... do niej... pani G. p rz y p o m n iała ‘ sobie w tej chw ili Wtedy zaprow adził żonę pan G . d o m ieszkania słodką przysięgę która ją w iązała z szlachetnym czło­ p ijak a. S tanęli w progu niechlujnym... dym zam iast wiekiem którem u lepsze i najszczęśliw sze chwile ży­ ciep ła p rzyw itał ich gry ząc w oczy... pani G. ch ciała cia winna była... w tein samem m iejscu, u stóp togo się cofnąć, lecz mąż je j, chcąc aby zupełnie poprze­ sam ego o łta rz a wykonaną.... S p o jrzała łzawcm okiem s ta ła żałow ać porękaw icznegó, namówił ją aby się na swego męża, a widząc iż i jego w zruszenie w tą sch y liła i w eszła pod chm urę dymu. W szedłszy u jrz e ­ błogą chwilę sięgło pamięcią, uczuła się najszczę­ li n a środku izby leżącego chłopa pijanego. Klął i śliw szą z kobiet. Ktoż nie wie iż chwila rozczulenia rz u c a ł się po ziemi, lecz gdy chciał w stawać, zaw sze i w łasnego szczęścia, robi człow ieka czulszym n a się przew rócił na pow rót. »A dąjesz pieniędzy bes.... obcą niedolę?... Pani G. prócz zwyczajnej form uły zabełkotał... A gdzieś s c h o w a ła !... będę p ra ł póki du­ przyrzeczenia poprzysięgła w duchu m ierność w zbych a sta n ie ! m usisz dać resztę...* Kobieta do której tkowych rzeczach... i dotrzym ała święcie obietnicy— m ówił te słow a, sied ziała pod oknem n a ław ie, w łach ­ a gdy odchodzili od o łta rz a widziała* z radością iż m anach... p łak ała i tu liła dwoje dzieci obite, pchając cała grom adka za ich przykładem posunęła do ślubu... im w gębę ziem niaki. N ędza, brudy, nieczystość, z każ­ a naw et i ów nieuleczony pijak ślubował i zo stał od­ dego w yglądały kąta.... Ktoż niezna naszych chat wiej­ tąd trzeźwym i uczciwym kmiotkiem. skich !... po coż je opisywać.... Chałupa naw et bogacza (jak czasem zwać zwykli lepiej się m ąjącego chłopa) je s t dla n as miejscem z którego chętnie się oddalam y, coż dopiero ubogiego pijaka?... 0 WYDANIACH MARII MALCZEWSKIEGO. — Jak że m ożesz śc ie rp ie ć tę nędzę... zaw ołała p a ­ n i G ... skoro ją z n a sz !..-u c iek a ją c z tego m iejsca nie­ szczęścia i rzeczyw istej nędzy ludzkiej. L ipskie wydanie M arii w typografii pp. Atsenarius,znalazło hojne pochw ały w bibliotece w arszaw skiej za m iesiąc styczeń r. b. Że »każda s tro ­ — Ju ż kilk a razy wspom agałem tę biedną i p ra ­ nicę xiążki o k reśla cienka ja k włos obw ódka,“ tylko cow itą kobietę, lecz to zam iast ulżyć jej niedofi, przy­ na zachyleniacb czyli w rogach kłoniąca się do m i­ czyniało się do jej nieszczęścia. Wiele razy ją w sp a r­ łego gustu rokoko* że xiążfca ta »jest o 140 stro n i­ łem , tyle razy niemogło się obejść, aby m ąż niedowie- cach, gdy M aria w swojcm pierwotnem wydaniu by ła dział się, lub niepom iarkow ał że żona ma znowu gro sz xiąźeczką tylko ze 48 k a rt z ło żo n ą;« że »cena je j lub ziarno w dom u; bo poczciwa kobiecina niem ogła siedra złotych, a form at n ak sz tałt małego 4to t r a f n a sobie p rzenieść aby niepodzieiiła się z nim lepszą n e m je st pomyśleniem;* w szystko to dało sie zam ­ stra w ą , k tó rą sam a ja d ła i z dziećmi. Bił j ą więc pod­ knąć w kilku w ierszach i może w łaściw sze miałoby chm ieliw szy sobie dopóty, dopóki nieoddała co jej miejsce po rogach ulic, wytłoczone wielkieini czcion­ posłałem . A nędza coraz okropniejsza o siad ła w tym kami w guście rokoko; niżeli w piśm ie uczonem i domu. A ni dobroczynność, ani k a ra k tó rą mu nieraz między krytycznem i spraw ozdaniam i. AJeż bezimien­ wymierzyć kazałem , an i kazania, spowiedź i sum ie­ ny autor chciał mieć z tego arty k u ł p rz y d łu ższy ; ja k o ż nie... nic nie je s t w stanie w strzym ać nałogow ego pi­ zabiera on trzy kartki, i między mnogiemi uw agam i ja k a . U sunięcie trunków ... a może uroczyste p rzy rze­ które dla zecerów i preserów , gdyby ci czytać mogli czenie u o łta rz a zapobieże złem u, lecz bądźmy dalecy bibliotekę, raożeby bez korzyści niebyły, znalazła sie od p rzeszk ad zan ia tak dobroczynnym zam iarom dla tez wzm ianka króciuchna o daw niejszych M arii wy­ ludzkości, owszem bądźmy pierw si do zachęcenia w daniach. w strzem ięźliw ości.... e Czytelnikom wiadomo że z pomiędzy w szystkich — O c h ę tn ie ! chętnie! mój drogi... dziś, ju tro , kie­ przedsiębierców którzy się z jakichkolw iek pobudek do dy chcesz... pójdźmy do o łta rz a , dla p rzy k ładu tych w ydania M arii szarp n ęli, J a n M ilikowski ma te nie­ Biednych ludzi, przyrzeczem y iż ich w strzym ywać zaprzeczoną zasłu g ę iż sam jeden tylko s ta ra ł się będziem y od tego nałogu. dać dokładniejszą wiadomość o jej autorze i jego p ło ­ — A twoje p o ręk aw iczn e!... twoje sz k ła ulubione ?... d ach ; nieograniczając się nigdy na samym gołym przedruku. Każde jego wydanie (a było ich kilka) — O! niechcę, niechcę, ani ich widzieć więcej!... dorzucało coraz nowe szczegóły o tym znakomitym nic... nic mieć niechcę kupione ze szkoda tych bie­ rodaku, i w tern tylko co te w ydania ogłosiły, je s t daków !... a lfa iomega krążących podziśdzień wiadomości o el
47 Malczewskim i jego pismach: na nich oparło się ostatecznie i pomienione wydanie lipskie. Mimo to je ­ dnak żadne z wydań Jana Milikowskiego nie znala­ zło poczciwego słowa u sprawodawcy biblioteki war­ szawskiej. Pod względem typografii, o której głównie rosprawia, nie wiele mógłby zarzucić tym wydaniom: »czarność liter i białość papieru* na których według niego doskonałość druku zależy, zachowane tu więcej niż w xiazkach polskich drukowanych gdzieindziej. Choćby z a ! te wydania przewyższały pięknością swoją xiążki paryskie, wątpię żeby i wtedy przyznał sprawozdawca Janowi Milikowskieinu jaką zasługę, gdyż na stroni­ cy 185 tak mówi: ^Piękność lub dokładność typogra­ fii w naszych xiążkacli nie u nas drukowanych (Milikowski drukował w Wiedniu i Lipsku) nie przynosi nam żadnej chluby, niechże przynajmniej pożytek przy­ niesie.* Ależ właśnie te słowa podkopują zaletę wy­ dania lipskiego u pp. Brockhau i jeżeli j e autor szczerze myślał, tedy niepotrzebował się r o ­ zwodzić nad cienkiemi jak włos obwódkami xiążki i tym podobnemi drobiazgami, bo Lipsk przecie nie w P olsce; a co do pożyteczności xiążki, pytam : kto przy­ niósł istotniejszy narodowi pożytek, czy ten co roztrząśnione a niknące z każdym dniem szczegóły o Mal­ czewskim zebrał z ust żyjących; czy zaś ten który je z drukowanej już xiążki powyjmował? Biblioteczny sprawozdawca zostaje częściej z sobą w takiej niekonsekw cueii: i tak, kiedy na stronicy 184 czytamy, że skromne warszawskie wydanie (1825) jest »najodpowiedniejsze narodowej naszej czystości* nasuwa się samochcąc pytanie: jakże się zgadza z tym puryzmem zachwalanie rodakom przepysznego wydania lipskiego, z rycinami, których chociaż autor, jak powiada, niewhlział, jednakże niewątpi że są odpowiednie dosko­ nałości xiążki ?... Na potępienie wydania Jana Milikowskiego wyna­ lazł on niestosowność tytułu. Nam się zdąje że skoro rzecz jaka sam a z siebie jest dobra i pożyteczna, ty­ tuł jej jakibądź dany, byle zrozumiały i polski, w ar­ tości jej wewnętrznej nie ujmie. O stosowności zaś lub niestosowności napisu, miałby ów sprawozdawca wię­ cej prawa sądzić, wtedy, gdyby był przyznał każdemu wydaniu to co mu słusznie należy i okazał w dążeniu swojem mniej podobieństwa do przywabiać kupieckich z jakie mi żydkowie przechodzącemu gościowi ze wszech stron w oczy zabiegają. Co do nas, w napisie jaki nosi wydanie Jan a Milikowskiego nie postrzegamy żadne go uchybienia. Imię człowieka jak jest najzrozumialszem znamieniem jego za życia, tak też samo jedno najtreściwszą jest nazwą duchowej jego puścizny, która się bądź w pismach jego, bądź w poczesnem o nim spomnieniu, bądź też w innych pamiątkach znaj­ dować może. Na dziełach starożytnego mędrca grec­ kiego położmy napis »Plato« a możeź być prostszy, treściwszy napis xiąg jego? Wydanie Jana Miliko­ wskiego ma napis: A n t o n i M a l c z e w s k i , i to jest pierwszy i główny wyraz tej xiążki; dalsze, drobniejszemi głoskami i w osobnych odstępach położo­ ne słowa, jako to : j e g o ż y w o t i p i s m a o z d o ­ b i o n e p o p i e r s i e m ; tłumaczą z czego właściwie składa się ta po Malczewskim puścizna. Sprawo­ zdawca biblioteki warszawskiej sprawdzał, jak po­ wiada, tytuł tej xiążki w len sposób: znalazłszy bio­ grafię autora, znalazłszy wszystkie pisma jego i por­ tret, s z u k a ł jeszcze Malczewskiego samego — i oczy­ wiście nieznalazł. Byłaż wjego postępowaniu logika?... HAM LET. Wystąpiwszy w Hamlecie pan Dawison zapowie­ dział nam, że jeszcze w jednym rodzaju ról drama­ tycznych sił swoich doświadczać zamyśla. A gdy przez usunięcie się pana Bensy role podobne osierocone zo­ stały, warto więc zastanowić się, czego po jego za­ stępcy spodziewać się można. Najpierwej wypada nam osnuć charakter Hamleta, aby ztąd wywinąć zastosowanie do gry aktora. W chwilach zgnilizny społecznej, lub zupełnego rozprzę­ żenia zjawiają się mężowie których myśl nieskalana wśród powszechnego zepsucia, dozna przykrej boleści i usłyszy głos ducha odwiecznego, który ich powoła do czynów, aby świat moralny chwiejący się w po­ sadach na nowo na mocnym gruncie usadowić. Za tym głosem gdy pójdzie bohatyr, czyny jego napiętnowane będą namiętnością, bo wypłynęły z namiętnie wytę­ żonych myśli i uczuć; gwałtowności tej nie uniknie, choćby miał najgłębsze uczucie prawdy. Gdzie drwa rąbią, tam drzazgi lecą i lecieć muszą. Im energicz­ niej kto, choćby w najświętszym celu działa, tym mniej ręczyć może iż wszelkie prawo poczci. Gdyby boha­ tyr się zastanaw iał, ujrzałby się w sprzeczności z s a ­ mym sobą. Za świętą sprawę walczyć zamyśla, a w walce znieważyć musi nie jedną świętość. Lecz że stosunki rzeczywiste nie można tak gładko ułożyć jak myśli, bohatyr coby przemyśliwat, jak wielkim czynom zachować czystość dziewiczą, nigdyby nie przystąpił do czynu. Takie zachcenie jest chorobą, a jej koniecz­ nym rezultatem, bezczynność. Z tego stanowiska za­ patrywać się trzeba na charakter Hamleta. Idealnej natury, pała miłością dla wszystkiego co wielkie i szlachetne, nieprzyjaciel podłośeii i przewrotności, mi­ strza okiem dopatruje wszystkich stosunków ludzkich, głęboki znawca serca i filozof. Lecz uczeń uniwersitetu wittembergskiego, gdzie już podtenczas zwra­ cano myśl do wewnętrznego życia człowieka, na ści­ słych pojęciach zaczęto budować świat myśli, tak się w tym świecie myśli nauczył wszystko do największej ścisłości wyrachowywać, że gdy go śmierć ojca po­ wołała do domu na dwór duński, Hamlet wszedłszy w stosunki rzeczywiste i powołany do działania, chce jakto czynił w systematach myśli tak i w czynach, najdalsze konsekwencje przewidzieć, nim działać za­ cznie, dojść do dna prawdy, do największej ścisłości we wszystkiem, przekonać się najdokładniej czy isto­ tnie popełnionozbrodnię, kto? ja k ? gdzie? z jakich po­ budek? doliczyć się ostatecznych skutków, jakie po­ mszczenie ojca za sobą pociągnie. Lecz że stosunki rzeczywiste to nie myśli, więc i do działania przyjść mu niepodobna. Największa potęga myślenia, staje się największą nieudolnością w życiu praktycznem. Jestto tragedia rozumu ludzkiego. Wina bezczynności cięży na Hamlecie okropnie, ma albowiem jasne wyobraże­ nie co światu konieczną potrzebą, uczuwa się od o-
4$ patrzności powołanym, aby pomścić ojca, ukarać sro­ dze skażenie najświętszych uczuć człowieka, lecz nie może spełnić powołania, aby czystej myśli nie pokalał, bo jemu nigdy nie jasno, kto zbrodnię popełnił, bo w zastępie jego nieprzyjaciół duchowych0matka rodzona. Ztąd nieskończona boleść dla duszy wielkiej, a sprzecz­ ność chęci z czynu w olbrzyma rośnie, a im więcej ją godzić, tym większa niemoc owłada ducha, tym wię­ cej choroba się wzmaga. Śród tej choroby zaskakuje przypadek i parodiuje wszystkie rozumowania. Hamlet chciał się ustrzedz namiętności a chrząknięcie Poloniusa za kotarą, traf marny... pozbawia bohatyra wszelkiego zastanowienia. I potrzeba znowu drugiego przypadku, coby go potrą­ cił ku zamierzonemu dziełu. N ajsroższa to kara opatrzności, koniec tragedii rozumu. Potrącony bowiem od trafu bohatyr spełnia wprawdzie dzieło, lecz bez żadnej zasługi, bo pełnił bez tej boskiej świadomości, jak ą każdy twórca przejęty. Nie on rozstrzygnął spra­ wę, lecz przypadek. Bohatyr, co miał być wodzem walki, sternikiem nowego kierunku ducha, stał się prostem narzędziem opatrzności, której obojętna było, kogo używa do zamierzonych celów. Tak rozum, któ­ ry niedał bohatyrowi działać, aż wszystko przemyśli i przewidzi, pozbawia go na ostatek zasługi, owoców czynu, z potężnego ducha robi karła, z reformatora świata narzędzie losu. c W charakterze Hamleta rozwinięta więcej wewnętrz­ n a niż plastyczna strona. Ztąd zadanie artysty,*aby momenta wewnętrznego rozwoju ducha wyrazisto, upostaciować w tej sztuce, najwięcej o to rzecz idzie. N a scenie nie widzieliśmy aby pan Dawison usiłował wewnętrzny rozwój ducha ukazać widzom. Hamletowi obok silnego ducha brak energii do czynu, a energii brak w fizycznej sile okazać się powinien, więc w nieruchawości, ociężałości, w gnuśności ruchów i chodu. Lecz jeśli aktor sprężyście, ruchawo przedstawia Hamleta, a czasami tak się rzuca i kręci jak murzyn w Fiesku Szyllera, trudno odgadnąć, dlaczego Hamlet zaraz w pierwszym akcie nie zabija króla, trudno po­ jąć tę duszny chorobę, tę sprzeczność między myślą a czynem, która przekleństwem stała się dla Hamleta, która treść całej tragedii stanowi.... Hamlet po razy kilka postanawia wykonać czyn zamierzony; ju ż,ju ż zdąje się, że wszystko się skończy lecz natychmiast pojawia się zły demon jego, zaczyna rozumować, po­ wątpiewać i znowu w bezczynność wpada. Otoż te chwile aktorowi trzeba wynieść plastycznie, aby widz zrozumiał, co bohatyrowi na zawadzie. Pan Dawison zamalgamował wszystko razem, i postanowienie i pa­ raliżujące rozumowanie pod jedną linię podsunął. Przytem głębokość i potęga myśli Hamleta, w twarzy i w głowie odbić się powinny, tak jak nieudolność prak­ tyczna w gnuśności i ociężałości ruchów. Trudno więc było zrozumieć H am leta: gdy aktor przedstawił go z okiem zamało duchowem a głosem zamało ideal­ nym, przytem sprężystym i ruchawym, a z humoru, co z głęboko rozwiniętej myśli płynął, zrobił prostą Redaktor TOMAS Z KULCZYCKI. ironię, (scena z fletem) a nawet szyderstwo niezgra­ bne jakto w pokazywaniu chmury Poloniusowi uczyniL T K A T R. Dnia 28 lutego przedstawiono na scenie polskiej L u d g a r d ę , tragedię wpięciu aktach,L udw ika Kropińskiego. Sztuka ta przed trzydziestą kilką laty na­ pisana, była pierwszą ważniejszą próbą u nas francuskoklasycznej szkoły, i miała wraz z późniejszą o lat kilka B a r b a r ą czasy wielkiego powodzenia po narodowych teatrach. Sława tych dwu arcydzieł po­ niekąd w swoim rodzaju, w naszych już niemal oczach poczęła się, wzrosła i przebrzmiała. Dziś każdy p ra­ wie potrafi na palcach wytknąć ich wady, chociaż z drugiej strony słuszność każe wyznać, iż dzisiejsza właśnie epoka która tak zuchwale niekiedy dziełom epoki mienionej urąga, niewydała dramatu treści dzie­ jowej któryby był tern, czem była w czasie swoim Lud­ garda. Na przedstawienie jej teraźniejsze szliśmy z prawdziwą ochotą chociaż nam całkowite a główne sceny dosłownie tkwiły w pamięci. Ludgarda" ma to do siebie że jest piękniejszą w xiążce niż na scenie. Miłośnicy pięknego, harmonijnego wiersza, scen rz e ­ wnych ale opisowych więcej niż dramatycznych, do­ znają istotnych rozkoszy w tiważnem odczytywaniu, które podczas wystawienia w znacznej części znikają,, zwłaszcza gdy jeden lub drugi niedostatek w czynach, tern wydatniejszy na scenie, rozczarowywa urok zdzia­ łany sztuczną i świetną dykcią. Innego jeszcze ro ­ dzaju wady rażą oko choćby tylko cokolwiek obznajomionego znaśzem i dziejami. Przedstawienie co do ogólnego wrażenia było do­ bre : artyści zadawali sobie wszelką pracę aby tak długo na scenie niewidziany dramat w korzystnein świetle wystawić. Przedewszystkiem zasługuje na naj­ wyższe pochwały pan Smochowski (Przemysław). A r­ tysta ten jest dziś jedną z najpierwszych ozdób pol­ skiej sceny. Charakter Ryxy oddała dobrze panna Teofila Cenecka: uiektóre zwłaszcza rzuty znamiono­ wały w niej dokładne pojęcie swojej roli. Ludgardasama, była słabo przez młodszą pannę Cenecfcę od­ dana. Godziłoby się (śmiemy tu z wszelkim wzglę­ dem zrobić tę uwagę dyrekcii teatru) iżby początku­ jące artystki nie obarczano w pierwszych wystąpie­ niach rolami nad siły ; ale raczej oswajano ich stopnio­ wo z dramatycznym zawodem występowaniem w ro ­ lach łatwych i podrzędnych. Godna jest także za­ szczytnego spomnienia gra pana Nowakowskiego któ­ ry talentem swym pokrywał jak mógł nijakość za­ kreślonej mu roli. DRUKIEM PIOTRA PILI,ERA.


>; V V < / A \ \ \ V \ X \ /A > \ / \ \ / \ \ i \ / \ \ \ \ \ \ / v X / X / \ / \ / \ \ V / /\ / t \ X I / X / 1 / / \ A I L J \ \ \ \ J\ A M Jr \

DZIENNIK HOD P łD Y S K IC Ł Lwów, 3$ marca 1845. Bok szósty. W y c h o d z i co d r u g a s o b o ta re g u la rn ie ; d o k a ż d e g o nu m eru d o łą c z o n ą j e s t r y c in a m ód p a r y s k ic h z d o k ła d n y m opisem . K o s z tu je w m iejscu p ó łr o c z n ie 5 z ł r . 15 k r . ; c a ło r o c z n ie 1 0 z ł r . m. k . ; na p r o w in c ii d o lic z a s ię p r z e s y łk a p o c z to w a do cen p o w y ż s z y c h p ó łr o c z n ie 48 k r. m . k . P r e n u m e r o w a ć m o żn a w e w s z y s tk ic h u r z ę d a c h p o c zto w y c h , tu d z ie ż w r e d a k c ii p o d nrem 3 0 1 .; w e L w o ic ie . M O D Y . axamitnemi; rękawy podwójne; jedne obcisłe, drugie szerokie, od środka ręki otwarte, także axamitem wy­ P 1845. kładane. Stroje damskie. Niewielka dotąd zaszła Strój głowy po największej części stanowią wło­ w strojach odmiana dla ciągle trwającego zimna, do­ sy dość wysoko zczesywane i grzebykiem podpięte: piero gdy nastąpią pierwsze dnie ciepła wiosennego, mieszają też we włosy girlandy z liści i kwiatów, tak­ znaczną ujrzymy różnice tak w kobiecych jak i mę­ że perły lub łańcuchy złote. skich strojach •, nieomieszkujemy jednak opisać tym­ Czepeczki prawie wszystkie są z denkam i; naj­ czasem wszystko cokolwiek warte jest wspomnienia. nowsze są te których denka są w kształcie chuste­ Z sukien najmodniejsze s ą : tarlatanow a o dwóch czek w tył spadających. Czepeczki muszlinowe bar­ spódnicach, z których pierwsza ma nad obrąbkiem dzo są używ ane; również czepeczki tak zwane szeroki szlak haftowany; druga spódnica dochodzi paysanne ubierane bardzo wązkiemi wstążeczkami. o c do szlaka pierwszej i także jest haftowaną wkoło, iTkapeluszów zauważaliśmy następujące: axamitny gdyż dodać należy że spódnica wierzchnia powinna koloru fiołkowego, takim samym ubrany axamitem, być z przodu o tw artą; stanik gładki, mocno wycięty, korunką obszyty, i bukietem znaslurcij przystrojony; z bertą korunkową o dwóch rzędach szlarek, i fonta- i felpowy koloru błękitnego z piórem, i blondynami ziami z atłasowych wstążek u b ra n ą; na głowie wie­ obszywany, także kapotka z różowej krepy, z girlan­ niec z liści, mocno na czoło nasunięty. dą z białych kwiatów. Druga suknia z niebieskiego bareżu w pasy atła­ Stroje męskie. Do osobliwości w modach sowe, której spódnica trzema szerokieini falbanami męskich należą spodnie, których krój jest niezmier­ u b ra n a ; stanik mocno wycięty, z bertą składającą się nie szeroki tak że u dołu zakrywają prawie całą sto­ z pięciu ukosów bareżowych; do tej sukni strój gło­ pę ; mimo to jednak u kolan są ważkie a to tak że wy powinien być z błękitnego axamitu. w czasie prędkiego chodu, wydają się zdaleka podo­ Suknia z materii jedwabnej koloru perłowego, ze bne do kołyszących się dzwonów. Niemożna pochwa­ stanikiem wyciętym i mocno kończastym, z szeroką, lić gustu tego lecz skoro zostanie powszechnie przy­ u przodu otwartą spódnicą, pod którą druga z tej jęty nieomieszkamy dać wzór takich spodni na rycinie. samej materii być pow inna; stanik i rękawy ubrane Szczegółowy opis innych strojów odkładamy aż korunkami, między które i wstążki koloru ponsowego do zbliżenia się wiosny. Wsporaniemy tu tylko że są wmieszane; obydwa końce otwartej spódnicy fon- strojem zwyczajnym dla dzieci jest paletot axamitny taziami z podobnej wstążki są przypięte, a brzegi je ­ z szerokiemi i rozciętemi rękawami, bez kołnierza den z drugim takąż także wstążką zesznurowane. zapinający się na pętlice. Innym znowu strojem dla Strój głowy z ponsowego axamitu z białem piórem. dzieci jest połonezka obłożona futrem i taśmami la­ Także suknia z materii jedwabnej w cienie zielone, mowana. ubrana fartuszkam i z ukosów obszywanych czarnemi R y c i n a p r z e d s t a w i a : suknię jedwabną fręzlakorunkam i; stanik gładki, wysoko zachodzący, otwar­ mi obszytą, na głowie ubiorek. Drugi szlafroczek jed­ ty w przodzie przez całą swą dłngość, z wyłogami wabny z otwartym stanikiem, kapelusz axamitny.
5# Trzeci szlafroczek z klapami, axamitną taśmą obszy­ ty, kapotka jedwabna. Czwarta polonezka z potrze­ bami. Piąty frak do przechadzki z dlagim stanem i okrągłemi połami. nadwornego lekarza Piotra Bajera do użycia przeciw długoletnim bolom w nodze. Odtąd Karlsbad staje się rok w rok w letnich miesiącach stolicą wielkiego świa­ ta, kalejdoskopem rozlicznych osób i zdarzeń. W pędzie zatrzym ał się diliżans przed pocztą, i po jednemu z pośpiechem wysuwamy się z pojazdu, aby komu z przechodzących nie zprezentować naszych §K H 1€ Z POBYTU W KARLSBADZIE S MARIENBADZIE zapylonych twarzy, bezładnych strojów, a ja mej rozmierzwionąj, odkrytej głowy. Szczęściem że jeszcze PR ZEZ w mieście pusto i tylko szum jednostąjny wytryskuA D A M A K ł.O B U K O W S K I E G O , jącego że tak rzekę wulkanu wody, łamie się dalekiem 0 drugiej z południa pożegnałem majestatyczną echem. Pary rozwijające się z tego mokrego krateru Pragą.... Rozmowa towarzystwa podróżnego w poczto­ wiszą jak płótno namiotu nad sianem z granitu ło­ wej karecie, ożywiona w pierwszych chwilach pozna­ żem Tepeli. Gdzieniegdzie błyśnie otwierające się okno nia,1 zwolna cichnąć i rwać siea zaczęła. Brązowe lub zgrzytnie klucz w bramie domu, z którego wysu­ G c G chmury zwęziły widokrąg i grzmot coraz bliższy głu­ wa się żólto-błada twarz pilnego pacienta. Skromny szył nasze słowa. Przykra, górzysta podróż przy jego ubiór świadczy, że nienależy do wielkiego świa­ ciągiem zbaczaniu na bezdroża z nowego gościńca, ta, który się lęka chłodu wschodzącej jutrzenki. Ale zaledwo kawałkami wykończonego, rozlała wyraz o- w krotce samotne z różnych stron ukazujące się po­ bojętności na twarzach moich sąsiadów. Wkrótce zni­ stacie zrastają się w małe grona, zawięzuje się prędka kła burza i drzemanie jakby zaraźliwe jęło w takt znajomość, bo jeden cel pobratnił wszystkich. I ruch ruchów pojazdu karambolować naszemi głowy. Wtem coraz większy, rozmaitość coraz jaskraw sza! Otwar­ uderzyły kola o wał murowanej na wysokość kilku to wreszcie kratę strzegącą przystępu do Szprudla i piątr drogi, wijącej się pierścieniami węża, dla zró­ sto rąk wyciągnęło się podając kubki, które wpra­ wnoważenia stromej pochyłości ku dolinie, i wszystkich wna Hebe machinalnie napełnia i zwraca. niby na komendę podrzuciło o ćwierć łokcia, a czapki Natychmiast zmienia się obraz. Jedni ustępują aby nasze jak ptaki wypuszczone na wolność mignęły w powoli wychylić zbawienny napój; inni uradowani spuszczonych oknach karety. Jaki taki naczas jeszcze sposobnością przeciśnienia się torein odchodzących, posiągnął za zbiegiem ulatującym błyskawicą, ale ja dobijają się o łaskę pierwszeństwa, inni znow rozgrza­ mniej byłem szczęśliwy, i moja axamitna, ukochana ni już ognistym warem przebiegają wonne ulice przy­ fezka wiarołomnie wolała odpocząć w pyle i bóg wie ległego kwietnika, albo dążą do innych źródeł, aby komu potem służyć, niż dalsze harce odbywać na mo­ /.kombinowaną mieszaniną ich płynu dopić się jak jej głowie.... Konie pędziły wytężonym kłusem, turkot najrychlej zdrowia. Wtem z trzaskiem roztwierają się kół tłumił wszelkie wołanie o pogoń, i zaledwo mia­ podwoje licznych sklepów i najpiękniejsze utwory mo­ łem czas wyrzec słowami Hamleta: Adieu, dy malują się różnowzorym blaskiem. Tu lśnią kolo­ member m e !kiedy jeden z mych towarzyszów' rem prze­ tęczy jubilerskie wyroby, tam / dźwiękiem rozwie­ tarłszy oczy, jak majtek kiedy ląd zobaczy, głosem szone mienią się materie jedwabne, owdzie skład dro­ gich korunek, dalej arcydzieła stolarskiej roboty, tu tryumfu zaw ołał: otoż jesteśm y u celu. Wychyliłem się z karety... nocny szafir lipcowego porcelanowe zastawy, tam bazar wykwintnych strojów. nieba wyzłacał się na wschodzie cieniami barw od A wszystko piękne, wszystko świeże, coś widział bladego tła róży aż do fioletu. U stóp naszych drze­ wczoraj już dziś nie ujrzysz, bo tylko nowość dogo­ mała wklęsła, długa dolina przekreślona białą wstę­ dzi motylim gustom. gą rzeki w objęciu zasłaniających ją gór, w głębi ry ­ Szósta uderzyła na wierzy. Orkiestra Labickiego, sują się sznurem ulice niewielkiego miasta. To łaźnia najśmielszego z współzawodników S trausa i Lannera europejska, ulubiony Karlsbad.... Nad mostem, ster­ w dwa oddziały rozkrojona, rozwesela posępne cier­ czy jak wielkie godło szmat skały, który miejscu te­ piących twarze czarującą swą harmonią, i nie jedne mu nadał imię i wziętość. Ztąd w czasie łowów Karo­ piękne nóżki podleciałyby może porwane wirem rosla czwartego w rokn 1358, rzucił się w pogoń za je ­ kosznego walca, gdyby surowa powaga nie była go­ leniem jego pies, i przeraźliwem wyciem topiąc się w dłem zgromadzonego towarzystwa. Ale zato wesel­ wrzącym ukropie, przywabił myśliwców, którzy ujrzeli sze wiążą się rozmowy, tu i owdzie wdzięczny uśmiech bijące źródło, przeznaczone później cesarzowi przez przeleci po ustach, tłum cudzoziemskich, różnonaro-
51 dowych wyrazów coraz głośniej rozbrzmiewa, aby ■wyróść nad dźwięki m uzyki; to istna wieża Babel..’ tu poważny Anglik w dłogim wiszącym stroju syczą­ cą urywaną swoją wymową ociera się o pełne, grube brzmienie tureckiego narzecza, tam zwinny Francuz melodią wysłowienia odbija od rubasznego dźwięku węgierskiego języka, tu Włoch zagłusza pieszczonem echem zdrobniałych swoich słówek, owdzie dumny H iszpan, tam Grek o pięknem licu, tu ogorzały Arab, tu znów bogaty Amerykanin, każdy swoją przemamia mową, każdy rad jeżeli posłyszy z ust ziomka znane sobie od kolebki dźwięki. Grupy plączą się, rozwikła­ ją , zrastają i łamią w miarę czasu, który rozkazują­ cą skazówką zegara odwołuje niekiedy od najinteresowniejszej pogadanki do zbawczego źródła. Wtem ukazuje się jakiś mężczyzna, młody jeszcze i przy­ stojny, i zewsząd odbiera powitania, ten najbliżej do niego doszedłszy przemawia słów kilka, i odpowiedzią zadowolniony odchodzi, inny znów przeciska się przez coraz bardziej powiększający się tłum, podczas gdy piękna, młoda dama podaje tamtemu rękę, i trafnie opierając się na jego ramieniu, coś niby do ucha szep­ ce, że aż zazdrość na ten widok bierze. To jeden z kąpielnych lekarzy najbardziej poszukiwany, bo piękny i najlepiej umiejący rozwiązywać wielkie pro­ bierca, ile kto szklanek i z jakiego źródła pić powi­ nien. A to nie błahe zadanie... zdaje się że kilka kro­ pel codziennie nad potrzebę i siłę natury człowieka użytych, jak piorun zabić mogą potęgą burzy, którą w krwi rozniecą. Słońce zaczyna już nieco skwarniej dogrzewać i większa połowa pijących wody przenosi się na niedaleką ulicę Wizę, ażeby używszy potrze­ bnej przechadzki spotkać się z pożądaną kawą i nieocenionemi kipflami. Przy źródłach widać już tylko obrazy antypodycznych ostateczności, albo żółto-woskowe twarze zadawniałych śledzienników, którzy nie mogli jeszcze wychylić licznie przepisanych kubków, albo choże, różowe lica pięknych dam, które tylko dla towarzystwa mężów lub krewnych przybywszy w to miejsce, po smacznie przespanym poranku zarzuci­ wszy na siebie uroczy negliż, wychodzą aby obudzić podziwienie młodzieży znakomitszej również w tym celu i o tej porze tu przebywającej. Tu powstają projekta na resztę dnia, jedni zamierzają przejażdżkę do Hamer dla zwidzenia fabryki porcelany i nasycenia się dalej widokiem dziwacznych kształtów skały HansHeiling, gdzie ich czeka bajeczne podanie o tegoż imie­ n ia pasterzu, którego upodobawszy sobie nimfa wy­ brała za męża i wielkie skarby przyniosła w posagu. Ale bogactwo przesyca, brak troski wykarmia melan­ cholią i nasz pasterz chociaż wszystkiego używał jak w raju, coś go jednak wewnątrz dręczyło bo był mil. czący, posępny.... Często zbiegał w odległą dolinę, po całych duiaeh tam przebywał, nadziemska małżonka myślała że się za zwierzyną zapędza, a on tam od­ wiedzał kochankę, rów nie śmiertelną jak sam, cudnych wdzięków pasterkę. Nareszcie aby zupełnie związki z nimfą zerwać postanowił się z pasterką ożenić. Sprosił liczne grono z sąsiedztwa, ale nim jeszcze obrządek się zaczął, nim narzeczeni wiecznym się skojarzyli węzłem, nimfa chciwa zemsty za zdradzo­ ną wiarę małżeńską, w mgnieniu oka całą grupę prze­ mieniła w głazy.... Ale tu o podania podobne nie tr u ­ dno, gdziekolwiek ujrzysz ślady gruzów przyrosła do nich bez wątpienia dziwna powiastka ich dziejów, która przechodząc przez usta całych wieków niestraciła jednak piętna swej cudowności. Inni z kąpielnych gości wybierają się do Elbogen, aby zwidzie po drodze piękną okolicę i ujrzeć w zam­ ku tamtejszym kamień m eteoryczny; ci przedsiębiorą wycieczkę do Joachimsthal, tamci do Altrohlan, a naj­ większa część przestaje na bliższych, równie miłych, równie interesujących przechadzkach. Tu napotyka się co chwila jakąś pamiątkę wielkości, wdzięków, talentu, a czasem tylko bogactwa, które uezczono po­ mnikiem; tu widać plac Fryderyka Wilchelma, tam ulubioną ławkę Razumowskiej, owdzie skałę Parnasu, dalej spoczynek poety, z kąd nieśmiertelny Góthe n a­ pawał się czarującym widokiem, tam znów wznosi się świątynia Lorda Findlater, gdzieindziej wzgórek przy­ jaźni, aż dojdziesz w końcu do zwykłego wszystkich przechadzających się portu, ładnego Posthofu, gdzie wdzięczny ogródek, obfity cień, zachwycająca muzyka i wyborna restauracja i kawiarnia zadowalniąją wszys­ tkie potrzeby przybywających. Tu przesuwają się jak w czarnosięskiej latarni najwybitniejsze odcienia ży­ cia karlsbadzkiego. Ranniejsza przy źródłach popu­ larność przybiera tutaj ostrzejszy zarys towarzyskie­ go przedziału, tu wszyscy są razem, a jednak każdy otacza się nimbem swej kasty, każdy albo przycho­ dzi w' swojem albo szuka swego towarzystwa. Godzi­ na szósta lub siódma popołudniejsza je st tu hasłem schadzki dla wszystkich, tu nowoprzybyły odnawia lub robi świeże znajomości. Kawy, herbaty, czokolady pięć, dziesięć porcij, zewsząd rozlegają się głosy, i w okamgnieniu każdy jest obsłużony.... — Czy nie raczysz pan napić się z nami kawy ? zagadnął mnie poczciwy ziomek z Opoczyńskiego po­ dając mi filiżankę. — Przepraszam , nie miałem za­ szczytu być panu przedstawionym. — Niema czasu, niema czasu! pierwej się zabawmy, a potem się po­ znamy. Cały powód znajomości był że mówiłem z zna-
jomemi mu damami. Ale nie wszyscy tak są do zna­ jomości skwapliwi. Spojrzyj na tego Lorda w krótkim półfraczku z szerokim aż do uszów kołnierzem, ktoś do niego przemówił, ukłonem i śmiechem się przymilił, a on zimno spojrzał i nic nie odrzekł. Gdziein­ dziej usiadło kilka osób około stolika, ozdobnego piękną herbacianą zastawą; o kilka kroków obok umieściło się inne towarzystwo ich rodaków, dźwięki jednego języka mieszają się z sobą znają się nawet osobiście, ale jakaś siła uprzedzeń wzbrania im na­ wzajem zbliżyć się do siebie. Jedni nie dbają, dru­ dzy nie chcą, bo mógłby w tenczas ktoś nadejść z wiel­ kich osób, i ujrzeć nie historyczną mieszaninę. Ale poco zajmować się badaniem towarzystw, piękne wi­ doki, świeże powietrze i muzyka lepiej ducha do ra­ dości nastroić mogą, a tu wesołość pierwszym jest warunkiem. Przypatrzmy się oto jak liczna kara­ wana złożona z dam na osiołkach i obok postępują­ cych kawalerów, drapie się na szczyt czarującego Hirszbergu, aby z pięknej gloriety umieszczonej w miejscu skoku jeleniego, rozeprzećsię okiem nad podnóżną okolicą, nad miastem, którego domy możnaby ztamtąd policzyć, nad białą wodą Tepeli, która jak­ by wstążeczką przewiązuje dolinę. Z wysokości ska­ ły wydaje się cala panorama okolicy, jakby stos za­ bawek dziecinnych. A jednak tak błogo, tak dumnie ztamtąd się spogląda, nasza wielkość zda się nam stopniowaną o całą miarę zdrobniałości ziemskich przedmiotów, a wyobraźnia tak ochoczo tworzy sce­ ny jakie się tu od kilku wieków przesunąć mogły. Taki zbiór osób różnych narodów, różnych usposo­ bień i uczuć, tyle obudzonych wrażeń, jakież to pole dla poety, dlapowieściopisarza, dla psychologa!... Ale we wśzystkiein są odcienia, a największe w wraże­ niach ludzkich, co jednego zachwyca, drugi na to zimnem spoziera okiem. — Jakże znajdujesz lubciu! widok z tej gloriety na miasto ? zapytała hrabina po­ wierzoną swej opiece w czasie spaceru ładną szesna­ stoletnią blondynkę? — Nic osobliwego; jabym wola­ ła tańcować. — To dowodzi moje serce! odrzekła dowcipna hrabina że promień naszych uczuć wstecz­ ny obrał kierunek, ja mam uczucie w oku, a ty w nogach. — W powrocie z gloriety osiołek pięknej blondynki, jakżeby stosując się do jej tańczących usposobień, ciągłe wyprawiał harce, a obok idący ka­ waler całej mocy musiał używać, aby go powstrzy­ mać od zbiegania się. Z resztą spuszczono się w do­ linę do sali przyjaźni rsuF den( gdzie po­ trzebny spoczynek, i orzeźwiająca kawa czekała na całą jezdną karawanę. Dalsza przechadzka odbyła się W zupełnie niezamąconym porządku, osiołki poprze­ stały swoich wybryków, piękne panie ośmielone za­ padającym zmrokiem głośniej i weselej zaczęły prze­ mawiać i ztąd wyrósł projekt, odwidzenia bez wy­ jątku publicznego balu, który w tym dniu był zapo­ wiedziany. Huczna orkiestra porwała melodią wal­ ca wirujące pary, wielkie koło stanowiło niemal je­ den nieprzerwany łańcuch, którego ogniwa jednostaj­ nym obrotem z każdej strony przedstawiały się wi­ dzom. Pilnie upatrywali nie tańcujący mężczyźni pię­ knych twarzyczek w walcowem kole, ten na tę, tamten na ową natrafił, gusta niezgadzały się, bo też i wdzię­ ki nie były klasyczne. W tern otwarły się drzwi sali i weszły dwie damy, jedna wiekiem dojrzalsza, lecz piękna jeszcze, okazała postacią; tuż obok niej mło­ da, jasnowłosa z niebieskiem okiem dziewica, cudna jak Wenus medycejska. Jakaś niebiańska łagodność, jakiś wyraz niezmysłowego wdzięku wybił się na jej obliczu. Młodzież hurmem cisnęła się w ślady czaru­ jącej cudzoziemki, wszystkie oczy były na nią jedy­ nie zwrócone. Krótko zabawiła w sali, a za nią wielka cześć zgromadzenia opuściła bal, jedni niechcąc po zajściu gwiazdy, patrzeć na płomyki kaganków, bo takiemi wydawały się przy niej jej rówiennice, inni chcąc dotrzeć do mieszkania pięknej nieznajomej, dla niestracenia tropu, o podał postępowali, tworząc pla­ ny jakim wybiegiem będą mogli dowiedzieć się kto jest i zkąd przybyła. Ale ktoż opisze przyjemną niespodziankę, gdy nazajutrz przy wspólnem stole uj­ rzeliśmy obiedwie damy. Do zajmującej powierzcho­ wności łączyły wdzięki umysłu. Przy osobnym stole siedział samotny o kilka kroków, trzydziesto kilkoletni mężczyzna, oko jego w piękną cudzoziemkę wy­ tężone jak w tęczę zdało się być głazowo nierucho­ me. Odtąd codziennie jak posąg do miejsca swego przymurowany, wpijał się wzrokiem w lica swojej uwielbionej. To jego ciągłe bezczynne siedzenie przy stole, ilekroć nieznajoma się pojawiła, wzbudziło ogóluą uwagę i chęć dowiedzenia się istotnej przyczy­ ny. Dowcipna dziewczyna usługująca do stołu zaspo­ koiła naszą ciekawość, wkradłszy się zręcznie w za­ ufanie. Wielbiciel platonik był to mieszkaniec o mil kilka odległego miasteczka, codziennie przybywał w obiadowej godzinie i najmował za drogą cenę stolik, niekażąe sobie podawać potraw, by to nieprzeszkadzało jego wpatrywaniu się. Jedynym pośrednikiem miłości miała być posługująca dziewczyna, którą opłacał za to żeby jego ubóstwionej wspominała o nim, z czego sowicie umiała korzystać. Dowiedziawszy się o tern stołowe grono chciało mu ułatwić zbliżenie, ale on niechciał wystąpić ze sfery swej platoniczności. Po niejakim czasie lekarze kazali pięknej cudzoziemce u -
33 dać sie do Marienbadu. Wielka część męskiego to­ warzystwa przeniosła się tamże, jedni również z ro­ zkazu lekarzy, inni dla przepędzenia czasu, inni znów dla zwidzenia tylko. Ostatnich było najwięcej. Pe­ wnego dnia cale znajome towarzystwo Karlsbadu uj­ rzało się w jednej z marienbadzkich restauracij. Pię­ kna cudzoziemka siedziała wraz z swą matką przy gościnnym stole, a kilka kroków7 naprzeciwko znowu wielbiciel platonik, w postaci tyiekroć juz widzianej, nieruchomy, z oczami skierowanemi w luby przedmiot. Jak i koniec wzięła taka miłość? niewiem.... żałowa­ no jednak ogólnie biednego adonisa.... A ludzie przed tobą zmaleją jak pył, I spojrzeć w twe oko nie będą mieć sił, I serca pokruszą i padną ci twarzą I może choć we snach o cnocie zamarzą. O ! skromny mój kwiatku, nad połysk i dzień Potulne przenosisz zacisze i cień, Lecz gdy cię osłoni noc skrzydłem swem cichem, Ku gwiazdom, ku niebu woniejesz kielichem, 0 ! gdybym mógł kiedy z podniebnych mych jazd Przechować dla ciebie niebieskich siedm gwiazd, Ich wieńcem ubrałbym skroń twoją tak białą, Ich blaskiem, promieniem spowiłbym cię całą. 1 sarka i p y sz y się grzeszny już lud, D o k o ń c z e n i e n as tą pi, I gdyby pan w gniewie chciał zniszczyć nasz ród, Potopem żelazne chciał ugiąć nam karki Dla ciebie by jednej otworzył drzwi arki. II kuć żal niew ieści! Rzuć żal niewieści, zwiej wdowią łzę, Poprzestań tęsknić do zeszłych lat, Próżno zatruwasz pielgrzymkę twę, Smutki nie w skrze sz ą minionych strat. Co raz przeszłości zaległo grób Nad tem rozbratu krzyż św ię ty zrób! Miło nam wspomnieć młodości szał, Boskich widziadeł czarowne sny, Anioła stróża co każdy miał, Co mu dziecinne ocierał ł z y ; Dziś gdy śród życia w ś liz n ął się w ą ż Zdeptać go siłą powinien mąż. Od czoła twojego rozjaśnia sięjm rok, J a chory na duszy gdy spotkam twój wzrok Choć gorycz okrzywia mi serce i wargi To szepcę modlitwie miast k lątw y i skargi. Przed nami i dla nas odmiennych dwie dróg, T w ą ścieżkę do nieba w y g ła d ził ci bóg, Ty w kółku rodzinnem, w zakątku, śród ciszy, On jeden myśl twoją i duszę u słysz y . A śpiewak dla ludu, szalony brat twój, Popędzi po śwlecie na burzę na bój. Poszarpią go żądze, pokrwawią go ciernie, O ! siostro, w pacierzu wspominaj go wiernie. Jeśli mnie, młodego, grób zimny i głaz Młodość kwitnąca nie długo trwa, Zwiędnie, opadnie jak drzewa kwiat, To wyobraźni półsennej gra Raz nam po męzku trza wstąpić w ś w i a t ; Z kwiatu się owoc rodzi śród drzew Młodość to równie p rz yszłyc h lat siew. Rzuć żal niewieści, zwiej z oka łzę, Przestań młodzieńczych żałować strat; A męża siłą uzbrój pierś twę, Prz e d tobą pasmo przyszłych twych lat. Co raz przeszłości zaległo grób, Nad tem rozbratu krzyż św ięty zrób, jDnia 14. grudnia 1843. R a d o sła w z R ...... J»a Karoliny W** Mój cichy aniele! domowy zejdź próg, Nie czeka cię orszak klaskaczy i sług, Li śpiewak nieznany obsypie cię kwiatem I piosnką pasterzy oznajmi przed światem. Przed naszą sw aw o lą odwrócił się bóg, Mój cichy aniele! domowy zedjź próg. I pośród nas grzesznych stań czysta i dumna Ja k wieków minionych odkryta kolumna. Oderwie od czynu, od pieśni, od was, To może pan sądu umieści mnie w niebie Bom ciebie czcił tutaj i siostrą miał ciebie. Dnia 17 stycznia 1845. K orn el Ujejski. Fawłokokeiztu w Anglii. Uwagi napisane przez Kokeja. Skoro kto pomyśli o literaturze francuskiej wnet stawa przed nim straszliwa fantasmagoria odrażających przedmiotów, morderstw, kazirodztw, ojcobójstw i wszystkich postaci zbrodni jakie tylko zgroza poj§ć a wyobraźnia wymyśleć mogła. Widzi on wszystkie usiłowania prassy drukarskiej pełnej energii i talen­ tu, skierowane przeciw temu wszystkiemu co dotąd uważane było za palladium towarzyskiego porządku i szczęśliwości domowego pożycia... instytucia mał­ żeństwa okrzyczana i bez fapelacii potępiana, jako główna przyczyna wszelakiej niedoli socialnego sta­ nu: i rzecz dziwna że w tej antimatrymonialnej kruciacie najostrzejsze miecze, najpotężniejsze lance dźwigane są dłonią kobiet. Takie kobiety przyjmowane
hywąją w najwykwintniejszych towarzystwach ; żony i córki uczciwych obywateli zaprzyjaźniają się z nie­ mi, a ich pisma rozgłaszane po dziennikach bez ża­ dnej przestrogi na szkodliwość ich zasad, i owszem z takiemi pochwałami jakie niegdyś udzielane były jedynie dziełom geniuszu i cnoty. Smak publiczności angielskiej widocznie zaraził się gorączką Francuzów i zepsuł niepospolicie w przeciągu lat kilku; a po­ pularność ta najlepsza wskazówka gustów publiczno­ ści, jeżeli nie zasług pisarza, dostaje się tym dzie­ łom które są najgłówniejszym magazynem zbrodni i hultajstwa. Za pomocą jakiejś demonicznej potęgi, chorobliwej energii, potrafili pisarze dzisiejsi rzucić cień interesujący na rzezimieszków i rabusiów. Gdy­ by jeszcze to czułe zainteresowanie się niemi wypły­ wało z naturalnej, godziwej przyczyny jako wykazują­ cej nam namiętności ludzkie pod rozmaitemi wpływa­ mi okoliczności i charakterem działającego indywidu­ um; gdyby ono pochodziło z rozwinięcia realnego, ży­ jącego, myślącego, działającego i cierpiącego serca człowieka, wtedy dziwilibyśmy się tylko nad dzi' wactwem autora, który wybrał sobie podobny przed­ miot, lecz gotowi bylibyśmy przyznać, iż on rozprze­ strzenił granice naszej wiedzy, i potrafił dać nam uczuć, nam nawet którzy nie myślimy ciągnąć korzyści z tych pięknych przykładów jak to czynią kawalerowie prze­ mysłowi we Francii, że będąc ludźmi sympatyzujemy ze wszystkimi, nawet i najlichszymi najprzewrotniejszymi z naszego rodu. Lecz owo zainteresowanie j a ­ kie podobne dzieła obudzają, nie pochodzi wcale z tak godziwego źró d ła; nie z rozwinięcia wspólnej nam natury, lecz z utworzenia jakiejś nowej dotąd nam nieznanej; z krzyczących sprzeczności, nie dwóch odrębnych charakterów ale jednego: czułość i wspa­ niałość na jednej stronnicy; srogość morderstwa na drugiej. Lecz chociaż nasze angielskie gusta, zepsu­ ły się już aż do tolerowania lub nawet wielbienia tych sztucznie spisanych regestrów okrucieństw i zbrodni które dziś co dzień wychodzą z druku; nasza angiel­ ska moralność cofnęłaby się z przerażeniem przed tą rozmyślną przewrotnością która stanowi główną ce­ chę dzisiejszej francuzkiej szkoły romansów. Same nawet przedmioty obierane do powieści przez naj­ znamienitszych u nich pisarzy płci żeńskiej, skazują stan uczucia w autorze stokroć bardziej odrażający dla oczu naszych, niżeli najkrwawsze najobrzydliwsze sceny Newgatu *) opisane z całą szorstką prostotą przez kronikarzy naszych. Przytoczymy kilka próbek: Kobieta zamężna, heroina, wysoko urodzona, świetnie *3 Newgat# w ięzienie Kryminalistów. wychowana, pełna wykształcenia, talentów, jaśnieją­ ca urodą, ma za bohatyra podłego zbrodniarza któ­ ry uciekł z galerów. Nie ma żadnej wzmianki o je g a zbrodniach; nie jesteśmy powołani ścigać go w jego przestępstwach lub patrzeć jak podrzyna komu g a r­ dło w sposób przemyślny naszych krajowych hultajów. Jest on filozofem, nauczycielem, przewodnikiem. Celem jego wystąpienia jest okazanie niegodziwości praw ludzkich; celem jej wystąpienia jest okazanie niedorzeczności instytucji małżeństwa. Coś podobne­ go nigdyby w Anglii tolerowanem niezostalo. Gdzie­ indziej widzimy znowu kobietę zamężną; bo gdy u nas najtkliw sza sympatia towarzyszy młodej parze przy wstąpieniu do świątyni pańskiej; we Francii przeci­ wnie ta sympatia poczyna się dopiero od chwili gdy nowozaślubieni opuszczają progi kościoła: otóż ta mężatka będąc jeszcze dzieckiem, została przez ro ­ dziców przeznaczoną dla człowieka równego jej uro­ dzeniem; w pięć lub sześć lat potem, niewyleczony idiotyzm napada narzeczonego; lecz to nieprzeszkadza do małżeństwa które następuje gdy heroina ma lat ośmnaście; mąż jest zawsze jeszcze niedołężnem dzieckiem, gdyż umysł jego ani na krok nie postą­ pił, chociaż jego fizyczna budowa doszła do dojrza­ łości; niczyja wyobraźnia wymyśleć sobie nie zdoła nic bardziej odrażającego jak opis stanu żony idiota, jej zgrozę dla męża a ztąd namiętność dla kochanka. Najtkliwsze sceny pomiędzy kochankami przerywane są przez obrzydliwego reprezentanta małżeństwa, głupowatego męża, który podnosi z sofy swoje skrzy­ wione i zaślinione oblicze i przejmuje nieszczęśliwą swą żonę świętym przestrachem uroczystych obowiąz­ ków małżeńskiego stanu. Indziej znowu postrzegamy pięćdziesiątletniego dandysa, którego skłonność dla pupilli swojej czekała z wybuchnięciem w gwałtowny płomień miłości, aż do chwili w której taż pupilla oddala swą rękę inne­ mu. Jest on zawsze troskliwym dla niej opiekunem, i strzeże jej silnie przeciw nadskakiwaniom drugich; bo zazdrość jest zawsze chwalebną w każdym męż­ czyźnie, tylko w mężu śmieszna i niedarowana. Mąż w tym przypadku występuje znowu jako przedziwna próbka nieszczęśliwych skutków związku na całe ży­ cie ; jest on wielomownym, przysadnym, politycznym, ekonomistą sowicie ograniczonym, i niepoślednie z a ­ rozumiałym; przesadzony typ dyplomaty z Hume-Bowring, kocha on siebie przedewszystkiem a żona niego sprzęt domowy, ztąd naturalnie wynika obu­ dzenie sympatii naszej dla tej zaniedbanej nieszczę­ śliwej żony i cieszymy się widząc że jej piękność i talenta, delikatne jej uczucia i czyste pomysły są n a -
55 koniec ocenione przez młodego eleganta arcy pięknych przymiotów, któremu udało się podejść i naszego ory­ ginalnego przyjaciela, pięćdziesiątletniego dandysa i pana męża, napuszczonego filozofa; całość zostawujyca miłe wrażenie na umyśle czytelnika, a to z po­ wodu tego przekonania, że heroina nie jest ju ż więcej zaniedbany i zapoznawany. Ciąg da lszy nastąpi. T E A T R. go od śmierci ratować? ani nam odkrył łamanie się ciekawe owoczesnych stronnictw, ni też zajął zawikłaniem intrygi jakiej, posłużył na to tylko, aby ciygłemi strzałam i powstrzęsać nerwy pań naszych. Nie będziemy się nawet w dalszy rozbiór tych sztuk wda­ wać, bo i nie warto, i trudnoby przyszło niebędyc wtajemniczonym w myśli autorów, rozwikłać jasno te labirynta dramatyczne. Tak w jednej jak i w drugiej sztuce pan S m o c h o w s k i główny miał role, i g r a ł jak w nich można było najlepiej; jakoż musimy prawdę wyznać, że on jeden może, który nie spuszczając się tylko na rolę większe i wybitniejsze, lichsze nawet role, jeżeli mu się te dostaną, sumiennie stara się oddać w jak najlepszem świetle. W M e r y n i e pan Z e n o p o l s k i odegrał N u g u e z a , jako żebraka, w pierwszym akcie z wielką prawda i naturalnością; j a ­ ko G e r i l a s w aktach późniejszych był już więcej wym uszony; gra jego była niejednostajną, jakby pró­ bował która lepsza; ztemwszystkiem należy on niezaprzeczenie do artystów znakomitych. I inne główne role oddane były należycie, prócz strzelb i pistolotów które nieraz zawTodziły, co znowu przywodzi nam na myśl uwagę, który nasz artykuł kończymy, że arty ­ sta, który ma zwykle rok prawie czy pół roku czasu, do wyszukania sobie benefisowej sztuki, od której oczywiście spodziewamy się czegoś więcej niż od innego przedstawienia, jeżeli nie znajdzie nowego arcydzieła, boć te na drodze nie rosną, zam iast zawodzenia pu­ bliczności szumnym tytułem, niechby lepiej powtórzył sztukę choć znajome, którejby wartość już uznany była. Szereg przedwielkanoenych przedstawień polskich zakończyły dwa przedstawienia benefisowe, to je s t: Z y d w i e c z n y t u ł a c z , Klingemana, dany dnia b. m. na dochód pana D a w i s o n a , który w niej główny ż y d a odegrał rolę, i M e r y n o w ó d z Ger i l a s ó w , składkowy utwór francuski, odegrany dnia 14 b. m. na dochód pana Z e n o p o l s k i e g o . Oby­ dwa te widowiska dramatyczne, jakkolwiek różniy się o wiele między soby, co do przedmiotu i gustu dwóch epok odrębnych, które się w nich odbijajy, zchodzy się jednakże w tein podobieństwie że żadej niemajy ca­ łości, a mało bardzo wartości dramatycznej; w Ż y ­ d z i e w i e c z n y m jest m a r z e n i e , a w M e r y n i e h i s t o r i a obrobnione ladajako. Kl i n ge m a n dotybajycy czasów jeszcze, kiedy ulubione były powiastki duchów i rycerzy, porwawszy bajkę o ż y d z i e za karę tułąjycym się od wieków po świecie, przyczynił do niej drugy bajkę prawie, przynajmniej niedowiedzione dotyd podanie o śmierci szwedzkiego Gusta­ wa Adolfa pod Liitzen z ręki jakiegoś m ordercy; po­ m ieszał jedno z drugiem, i rozłożył na aktów pięć, które nikogo zainteresować nie mogą, bo niema ani Nowości literackie. wyższej idei, ani pewnego dyżenia, ani też myśli po­ Zapowiedziane przez nas dawniej »Obrazy przez etycznych; wszystkie rysy sy chwiejyce się i niepe­ Wincentego Pola. Lwów. Nakładem Jana Milikowskiewne. M e r y n o zaś jestto utwór, czyli raczej poitwór nowej szkoły dramatycznych rzemieślników, któ­ go 1845* opuściły od niejakiego już czasu prasę i sy rz y wszystkie imiona ludzi i zdarzeń znaczniejszych do nabycia po wszystkich krajowych xiegarniach. N a­ dramatyzuję na pożytek głodnej a przesyconej publicz­ stępujące artykuły stanowią treść tej xiyzki: I. Tańka, ności pary sk iej; sklejona to przez trzech wspólników powieść góralska. II. Powrót. III. Trefniś. IV. Obiad recepta: troche zdarzeń dziejowych, nieco nazwisk czwartkowy. V. Karusia, powieść. VI. Powieści Sehistorycznych, pare położeń dramatycznych pożyczo­ menowe. VII. Nieźli są ludzie. — Miłośnicy pięknych, nych, i już dramat gotowy. Dodać potrzeba, że sztuki z natury kreślonych rysów, dotykających tak dawniej­ takie jak M e r y n o nawet w P a r y ż u grajy tylko szego życia narodu jako i dzisiejszych miejscowych stosunków naszego kraju, znajdą w tym zbiorze przy­ po teatrach drugiego rzędu, głównie w teatrze jemny dla siebie rozrywkę i korzyść tem szacowniej­ nase, gdzie strzelajy, pukają i bijy się jakby na rzeczywistym placu bitwy. Publiczność chętna takich szą że i przedmiot jest nasz domowy i obrobienie nie widowisk idzie tam, bo wie naprzód co jy czeka; ale pożyczone zza granicy; ale wyszłe zpod pióra pisarza u nas M e r y n o który nas ani historii G e r i l a s ó w który od niemałego już czasu doznaje sprawiedliwej nie nauczył, ani powiedział, dla czego naprzykład u ziomków wziętości. >bił się pierwej z E m p e c i n a d o s e m , a potem chciał Nakładem i drukiem Wawrzyńca Pisza w Bochni
5© wyszły przed parą miesiącami.- Fryderyka Szyllera ballady i poezie liryczne, tłumaczone przez Adama Gorczyńskiego. Chociaż Szyller tak mnogich i tak dobrych miał u nas tłumaczów, jak rzadko który au­ tor obcy, przekład jednak niniejszy niejest zbytecz­ n y ; owszem porów nyw ają niektóre pieśni tu umie­ szczone z przekładami dawniejszemi jak np. Godność niewiast; Uczta elizejska; Obca dziewczyna itp. przy­ znać trzeba panu Gorczyńskiemu bez wahania się wyższość. S ą tu jednak i tłumaczenia słabsze. W ogólności zaś zalecaj§ się przekłady pana Gorczyńskie­ go śpiewnością i słodyczą języka w wysokim stopniu. Tenże autor napisał dramat w pięciu aktach z epilogiem, pod napisem »Niepoznany«. Wartoby żeby­ śmy go mogli ujrzeć ua naszej scenie. W Warszawie u Sennewalda wyszły z druku dwie nowe komedie Józefa Korzeniowskiego to jest: »Zaręczyny aktorki* komedia we dwu aktach, tudzież »Mąż i artysta* komedia w jednym akcie. Tamże wyszły: Dzieje Krzyżaków oraz stosunki ich z Polską, Litwą i Prusami, poprzedzone rysem dziejów wojen krzyżowych; czerpane z najlepszych źródeł i ozdo­ bione 12 rycinami na stali. Wspomnienia W'enecii, kolei żelaznej lipnickowiedeńskiej, Wiednia, Karpat wadowickich, F rank­ furtu i T atr spiskich; dwa tomy. W drukarni Strąbskiego w yszły: » N i e w i a s t y p o l s k i e « zarys historyczny K. Wł. Wójcickiego z drzeworytami Smokowskiego. Warszawa 1845. Treść d z ie ła : Nazwa kobiet, przysłowia o niewiastach, cno­ ty i wychowanie Polek. M aszkary; najdawniejsze imiona niewiast. Mieszczki. Zaloty. Oświadczyny. Pieśni miłośne. Zbigniew M orsztyn o niewiastach. Dnia Wesoła. Formuła ślubna, mowy przy ślubie. Szcze­ góły obrzędów weselnych; cudzoziemki królowe. Za­ kończenie. U Spiessa i spółki w yszedł: kalendarzyk tualetowy. Autor » Listów z Krakowa« Józef Kremer gotuje do druku nowe a bardzo ważne dzieło: »Antropologię* którą według systemu Hegla popularnie wy­ łożył. Jan Bentkowski znany dotychczas z niektórych rozpraw umieszczanych po pismach periodycznych,, pracuje nad Estetyką. Do ważnych nowości literackich należy »Grama­ tyka języka polskiego* napisana przez Jana Nepomocena Deszkiewicza na której wydanie ogłosił au­ tor przedpłatę w jednym z przeszłych numerów dzien­ nika. Przy dzisiejszym niedostatku prawdziwie dobrych gramatyk języka polskiego, gramatyka pana Deszkie­ wicza wypracowana na zasadach które tenże w zna­ nych i z powszechnem zadowoleniem przyjętych Rosprawach swoich ogłosił, jest zjawiskiem bardzo pożądanem, i nie można jak tylko życzeć rychłego wyjścia jej z druku, którego przyspieszenie zależy od tego jak ziomkowie przybędą w pomoc zaliczeniami rychłemi. Zaliczać można na tę gramatykę w xiegarniach lwowskich pp. Sztokmana i Jabłońskiego, tudzież u samego autora. Dzieło to pożyteczne co do przedmio­ tu, gruntowne co do obrobienia, jasne w wykładzie, zawierać będzie blisko 30 arkuszy druku, a przed­ płata na nie w kraju wynosi tylko ZłR. 2 w m. k., na papierze zwyczajnym; na welinowym 3 ZłR. m. k. Po wyjściu dzieła cena będzie podwyższona. 72utego l b. r. o godzinie pół do drugiej z południa umarł w Gwoźdźcu, obwodzie ko- łomyjskim, w domu sąsiada i przyjaciela swego Uwisiiiiili Magiiuszewsfei, parą miesiącami pierwej, bolesnej straty w śmierci swej żony. doznawszy Pisma swoje tak dawniejsze jako i te nad któremi do ostatniej chwili pracował, powierzył przyjaciołom, którzy nieomieszkają zrobić z nich użytek publiczny. Redakcia Dziennika zawdzięcza mu niejeden artykuł który był prawdziwą tego pisma ozdobą. Redaktor TOMASZ KULCZYCKI, DRUKIEM PIO TRA PILLERA, %
^łiteteiwsi
v O U *-7 v S' V.-? ^(? 0 O ° # % *

. o* M., -V *4> & 4 i 1 ' ■ -o
DZIIHHIK HOD FABTSKIGH. sS Z S m im a ^ & ^ Q '^ m m S m S summ, Lwów, 5 kwietnia f 845. — R ok szósty. W ych o d zi co druga sobota reg u la rn ie; do Każdego num eru d o łą czo n ą j e s t rycina m ód paryskich z d o kła d n ym opisem. K o s ztu je w m iejscu p ó łro c zn ie 5 z ł r . 15 kr. j ca ło ro czn ie 1 0 Z łr. m. k . ; na prow incii dolicza sie p rz e s y łk a pocztow a do cen p o w y ższych p ó łro c zn ie 48 kr. m . k . P ren um erow ać m ożna w e w szystkich u rzędach pocztow ych, tu d zie ż w re d a k c ii p o d n re m 3 0 1 .,* w e L w ow ie. M O R Y . Głównym strojem głowy są teraz tak zwane za woje paziowskie; jestto strój średnich wieków, a P a r y który bardzo do smaku przypadł naszym paniom, Stroje damskie. Sposób całkiem nowy przy­ gdyż łatwo poznać mogły ze im w nim będzie do strajania sukien, a szczególniej sukien balowych, za­ tw arzy ; strojem tym są zawoje z białego gładkiego leży na tem, aby spódnice były ozdabiane piramidami, tiulu, okręcane sznurkami stalowych paciorek. tojest: wielką ilością kół w pewnej od siebie odległo­ Do codziennego wyjścia używane są kapelusze ści, których szerokość jest stopniowana tak, ze kolo z materii poult desoie,t akże z mory, koloru lilio­ u góry które powinno dość blisko stanika znajdować wego ; do stroju, kapelusze z mory białej, najczęściej się, jest bardzo wązkie, a koło u dołu bardzo szero­ z białemi piórami. kie. Rodzaj i gust tych piramid zalezą od materii Czepeczki noszą troche większe niż dotąd; naj­ z jakiej jest su k n ia; wstążki axamitne, nowo wyna­ więcej z nich są z denkami rzęsisto garnirow anem i; lezione korunki a la ir,f renzle przezroczyste zeph tiul gładki i muszlin są najbardziej do tego rodzaju i mnóstwo innych przydatków, bardzo dobrze się wy­ stroju głowy używane. dają w tym rodzaju przystrajania sukien. Co jednak nąjbogaeiej i najkorzystniej wygląda, to piramidy Stroje męskie. Tużurki najnowszej mody z prawdziwych nicianych korunek, lub z blondyny w mają zwykle axamitny kołnierz, kieszonki po lewej szerokie desenie. To jednak jeszcze dodać musimy stronie na piersiach, rękawy z wyłogami bardzo wązże kola tych piramid, w takiej od siebie powinny być kiemi, a na przodzie pięć guzików. Do takich tużurodległości, ażeby dobrze widzieć można było m aterią ków spodnie są zwykłego kroju jakeśm y juz dawniej z jakiej jest suknia. opisali. Z kilku sukien których gust całkiem nowy, nas Fraki noszą bez wycięcia, ze stanem długim, z krózachwycił, wymienimy. Suknię z włoskiej materii, tkiemi połami, u dołu bardzo wązkiemi. Do takiego frenzlami obszytą, także suknię na zabawę wie­ fraka służą sdodnie których krój jest taki że szwy czorną, z materii poult dekoloruboczne białego, i u- aż do dołu wypadają na przodzie. od pasa braną trzema rzędami kół z których każde składa się R y c i n a p r z e d s t a w i a : suknię z fularu gład­ z siedmiu, dziewięciu do jedynastu fontaziów z tiulu kiego, na dole bufkami i śrebrnemi sznureczkami ubruxelskiego, wspomniemy jeszcze o sukni atłasowej braną. Drugi szlafroczek z jedwabnej materii. Trze­ koloru popielatego, przystrojonej trzema rzędami frenzli z szlakiem tej samej szerokości co frenzla; stanik cia suknia jedwabna z dwoma falbanami korunkoweu tej sukni gładki, mocno kończasty, zachodzący wy­ mi, stanik gładki z bertą równie korunkową. Czwar­ soko na ramiona, a z przodu do połowy otw arty; ty tużurek z kieszonką na piersiach. Piąty frak od przechadzki. do tej sukni powinna być m ała pelerynka kończąca się z przodu śpiczasto, a dochodząca tylko do poło­ wy stanika; wkoło obszyta frenzlą; rękawy gładkie; kołnierzyk haftowany, batystowy, koruneczką obszyty.
58 S Z K IC Z POBYTU W KARLSBADZIE I MARIENBADZIE PR ZEZ A D A M A KŁOBU KO \YrSKIEGO, Dokończenie. Marienbad jestto wielki park angielski: duży okręg gdzie się w środku znajdują źródła, zapełniony roskosznemi klomby i chodnikami, obrzucony naokoło wspaniałemi domami, stanowi serce Marienbadu, z któ­ rego w różnym kierunku rozbiegają się żyły długą doliną, okoloną górami, zewsząd zieleniącemi bujnym wieńcem lasu. Kto chce poznać ognisko wielkiego świata, niech się przypatrzy Karlsbadowi, kto chce czystym powietrzem z pełnej piersi odetchnąć, niech się w Marienbadzie rozgości. Ja k a ś spokojność s t a ­ nowiąca ogólne piętno tego miejsca, milej przemawia do duszy, ja k ten gwar, co tylko wabi ponętą nowo­ ści, ale wreszcie męczy, nudzi. I Marienbad nie je s t ogołocony z ozdobnych błyskotek, ale kto w patrzy­ wszy się w nie, rzuci znienacka okiem na piękną n a­ turę, mniej przekształconą ręką sztuki ja k najbliższa okolica Karlsbadu, ja k o ś nie prędko znowu się od­ wraca, by dalszy robić przegląd błahych drobnostek. W dnie piękne wielką liczbę kąpielnych gości zwabia K o n igsw artzamek xiecia Meternicha, o tyle przyle­ gły że można w jednym dniu zwidziwszy go dokła­ dnie, wcześnie powrócić i żadnej tein nie zrobić p rze­ rwy w przedsięwziętej kuracii. Inaczej ma się zwycieczką do Karlsbadu, tą niby stolicą do której marienbadzcy parafianie ja d ą czerpać wzory mody i to­ nu. Odległość kilkomilowa, ogromnemi górami pogarbiona, dłuższego potrzebuje czasu, i przebywa się już zwykle z jakimś uszczerbkiem źródłowych obowiąz­ ków. Prócz tego napływ komunikacii między temi liśmy się, znajomość nasza zapożyczyła się, że ta k rzekę, u p rzeszłości: w parę godzin znałem ich wię­ cej, jak znam częstokroć osoby najbliżej mnie będąceJedna z jadących dam była hrabina B* druga jej sio­ stra, mężczyzna im towarzyszący, jen e ra ł S*. Piękne damy, pełne otwartości i wdzięku, pełne żywości i najlepszego wychowania osładzały w całem z n acze­ niu tego wyrazu, przykrą drogę dzielącą Marienbad od Karlsbadu. Cały wątek przeszłego ich życia i do­ mowych stosunków stan ą ł na widoku przedemną. Ro­ zmowa krążyła na przemian około przedmiotów po­ ważnych i wesołych. Je n e ra ł opowiadał nam zajm u­ jące wypadki ze swego życia wojskowego, i do w szys­ tkiego łączył ożywiającą iskrę dowcipu. — Czy wie­ rzycie państwo rzekł w końcu, że przez kilka godzin byłem um arłym ; a co dziwniejsza, że później byłem sędzią przeciw i o własną śmierć moją. Byloto w r o ­ ku 1833. L ekarze wyprawili mnie do Teplitz. P rz y końcu przepisanej kuracii odbieram listy z D rezna że moja kuzyna puszczająca się w daleką podróż, czeka na moje przybycie. W okamgnieniu zaprzężono do me­ go pojazdu parę najętych koni, i puściłem się w drogę pomimo nadchodzącej nocy. Xiężyc świecił wspaniale w całym blasku swego m ajestatu na sz a firowem niebie, powietrze było czyste i chłodne, je ­ dnostajny ruch pojazdu coraz bardziej wprowadzał mnie w sferę przyjemnych marzeń, które opanowa­ wszy moje władze umysłu, oskrzydliły je coraz zgęszczającą się chmurką odurzenia. Widziałem jed nak jeszcze dokładnie, ja k mój woźnica zsiadłszy z kozła podcinał rzęsiście biedne rumaki drapiące się na szczyt góry, i wtem nagle zdrzemnąłem. Wraz uczułem że się niewstrzymanym pędem toczę w ja k ą ś niezm ierzo­ ną głębię. Dziesięć, dwadzieścia razy okręciłem się ju ż w pędzie, a obrót mój staw ał się coraz szybciejszy, coraz niewstrzymańszy. Chwytałem za spotyka­ ne szczypty traw y lub pęki krzewów całą siłą mej ręki, ale traw a i krzewy wyślizgiwały się z dłoni, albo toczyły się za mną, wyrywane mocą mego w ła ­ dwoma miejscami je st zadziwiający. Codziennie zaledwo kilka a czasem kilkanaście pocztowych poja­ zdów potrafi pomieścić masę chciwych rozrywki, zmia­ ny miejsca i towarzystwa, a najczęściej powitania zna­ jomych lub krewnych. Ponieważ na poczcie zachowa­ snego ciężaru. I jeszcze chwilę miałem przytomność, ny je s t zwykle w udzielaniu miejsc jadącym porządek w tern ra z jeszcze uderzyłem ostatnim podrygiem kuli pierwszeństwa, ujrzałem z żalem wszystkie wygodniej­ działowej, i ju ż niewiem co dalej ze mną się stało, sze pojazdy ju ż zajęte, i w dwóch tylko ciasnych ko- już byłem bez czucia i życia. Otwarłem oczy, z tr u ­ czykach zostawiono mi wybór miejsca. Powierzcho­ dnością mogłem rozróżnić co się ze mną dzieje, do­ wność i wewnętrzne pojazdów urządzenie przypomi­ tykałem rę k ą około siebie, chcąc tern zastąpić zupeł­ nały mi polskie nasze p rz y sło w ie : »z deszczu pod r y n ­ ny brak wiedzy. Poznałem wreszcie że jestem w łóżku, nę* gdy nagle w jednym koczyku ujrzałem dwie młode jasność była koło mnie, ale nieumiałem sobie wytłódamy i jednego mężczyznę mówiących moją rodzinną maczyć zkąd to pochodzi. Wkońcu poznałem je d n a k mową. W okamgnieniu byłem obok nich, zdało mi się jakieś dwuświatło. Słońce zdające się ju ż zachodzić, że kogoś z dawnych znajomych powitam. Ale nie­ czerwono przebijało się przez okna, a bliżej mnie uj­ zupełnie zawiodłem się. Chociaż pierwszy raz widzie­ rzałem płomyczki dwunastu gromnic palących się w
59 około łóżka postawionego na środka pokoju. P rzy­ pomniałem sobie, źe j a może ju z umarłem, a myśl ta dodała mi siły do przewrócenia się na drugi bok. Wtem ostry w ykrzyk: Żyje dzięki bogu! obił sie o moje uszy. Spojrzałem i wtej chwili mój wierny Jan uchwycił mnie za rękę, okrywając j a pocałunkami. Długo niemogłem przemowie jednak wkrótce wszystkie moje władze zaczęły w właściwa kolej wstępować i nareszcie zdobyłem sie na zapytanie gdzie jestem, i co sie ze mna dzieje? Pan jesteś w Kulm odpowie­ dział poczciwy Jan, jako miejscu najbliższym wypad­ ku, który mało o śmierć cię nie przyprawił. Przez szesnaście godzin pan byłeś bez znaku życia, i do­ ktorowie osadzili go umarłym. Dowiedziałem sie dalej ze drzymiacy czy pijany woźnica, wywrócił po­ ja z d na szczycie wysokiej góry, który w pędzie opi­ syw ał kolo mnie elipsy, nim sie zatrzym ał na dnie parowu, oparty o moj§ szyje wpijający sie ostrern krajem swego wierzchu w moje ciało. Woźnica z J a ­ nem chcieli mi dać ratunek ale ich największe wysi­ lenie pogororszało tylko moje niebezpieczeństwo: koła wywróconego pojazdu były oparte o stroma wzniosłość, dla tego w żaden sposób dwóch ludzi podnieść go niemogło. Upłynęło kilka chwil, j a zsiniałem pod gnio­ tącym mnie ciężarem, a ratunek nie przybywał. Wtem dały sie słyszeć głosy na górze, ludzie moi zawołali o pomoc, i wkoócu wydobyto mnie zpod pojazdu. Za­ wieziony do miasteczka i otoczony pomocą lekarska długo nie dawałem znaku życia, przyszedłem jednak po długiej chorobie do siebie, bez skutków okropnego tego wypadku. — W trzy lata później przejeżdżałem ta sama droga, szczytem tych samych gór w poczto­ wym szybkowozie, w towarzystwie dwóch Anglików, którzy wspomniawszy sobie ten wypadek niezgadzali sie w zdaniu co do rezultatu. Jeden utrzymywał że mnie zpod pojazdu wyciągnięto zabitego, drugi że dopiero drugiego dnia umarłem. Sprzeczka coraz s ta ­ w ała się głośniejsza, przyspieszona ich mowa, gwał­ towne g usta przepowiadały groźniejszy wybuch. Wtem jeden z nich obrócił się do mnie z zapytaniem, czy mi ten wypadek niewiadomy. »Lepiej niż komukol­ wiek odpowiedziałem.* Wszak jen erała zabitego zna­ leziono, rzekł jeden. — »Wszak w parę dni dopiero umarł, przerw ał drugi.* Ani jedno ani drugie odrze­ kłem zimno. — J a k t o ! pan z nas żartujesz? Coż się więc stało z je n e rałe m ? — Żyje do dziśdnia i widzicie go oto przed soba. Podziwienie było powszechne, a a n ­ tagoniści rozśmiali się z swego bezzasadnego uporu. Dojeżdżając do P etsch au , stacii pocztowej między Marienbadem i Karlsbadem opowiadano nam podo­ bny wypadek wydarzony przed kilku dniami pewnemu lekarzowi, który spadł z ogromnej góry z pojazdem u którego sworzeń się złamał. Wśród tych opowia­ dań posłyszeliśmy nagle śpiew kanarka, coraz bliż­ szy, coraz dokładniejszy, i wtem wyjrzawszy z po­ jazdu ujrzeliśmy chłopczyka, który talentem swoim złudzenie doprowadza do ideału. Szybkim biegiem to­ warzyszył pojazdom, a koncert jego niedoznał naj­ mniejszej przerwy. Posiada on bowiem te dwie zdol­ ności: szybkość biegu i gwizdania w wysokim s to ­ pniu. Ilekroć ktoś przejeżdża, odprowadza swojem świ­ staniem czy to do góry, czy z góry przynajmniej ćwierć mili drogi. — Podróż nasza jakkolwiek s z ła powoli, wydała nam się jednak zbyt szybk§, tyle po­ wabu miało towarzystwo osób, których wyobrażenia i sposób widzenia rzeczy w wielu punktach się zbiegały, osób które przelotnie poznane zostawiaja miłe pamięci wspomnienie, chociaż ju ż może nigdy więcej wspomnie­ nie to nie rozbudzi się radościa wspólnego zbliżenia. Przybywszy do Karlsbadu, kiedyśmy wysiadali z pojazdu, każda z osób zdawała się unosić ja k § ś cząstkę tęsknoty, niby za rodzinnym domem. — Nowe obrazy osób i zdarzeń codzień przesuwające się przed oczyma zdaja się zacierać wrażenia przeszłości, kto jednak myślą potoczy po chwilach upłynionej swobody, dojrzy owych świetlejszych punktów, niby gwiazdek na horyzoncie jego bytu, tern dokładniej, ile że chwil niezamaconych żadna troska tak mało w życiu codziennem. P a m ię c i JÓZEFA DUNINA BORKOWSKIEGO I DOMINIKA M A G N U S Z E W S K I E GO. Znowu zg a s ła n owa gwiazda! I w otchłań nadziemną Do słońc ją uniosła jazda; Jej tam lepiej! nam bez gniazda I smutno i ciemno. W s z y st k o , w s z y s t k o swój krzyż m iew a; Przezn aczen ia ramię Chwastem nasz ogród ?,asiewa, Kwiaty ziębi, nasze drzewa Owocowe łamie. I latarnię po latarni W naszych minach gasi, A my trwożni, błędni , marni, Trzodą idziem, gdzie nas czarni Wiod ą stróże nasi. Grom po gromie w w ś c ie k ły m gniewie W nasz kościoł uderza; Jak się skarżyć dusza n iew ie Czyli w płaczu, czyli w śpiewie, Czy w sz ep cie pacierza. %
oo Oto druga nam od gromu Upadhi Kolumna; Nie zastąpić ją nikomu! Kolo walącego domu Chodzi gaw iedź tłumna. I ciekawie tłum poziera Jak pęka powała, A nam boleść pierś rozdziera. O ! bo z wami zaumiera Nasza p rzy s zło ść cała. Żeby kościoł obbudować Nieinamy sposobu; W a s z ą pamięć chcemy chować, P r z y w a s z y c h trumnach k o łow ać I zstąpić do grobu. Zw a lc zać jako w y zw a lcza li Hydrę od powicia, Konać jako w y konali, W niebo lecieć jak w y biali Po koronę życia. Kormanice 14 marca 1045. Kornel Ujejski. l*awł©li.®ls.eiz;3sa w Anglii. ciem a jakim siś nieznajomym na ulicy, i nagłem upo­ dobaniem xięcia w nieznanej mu córce która zamie­ szkuje jeden z najlichszych suterenów w w Paryżu! Inne drammatis sy przekona­ ni zbrodniarze, przemycarze skradzionych rzeczy, hultaje, rozbójnicy, intryganci rozmaitych sta n ó w ; wyżej wspomniany xiyże, to przebrany za robotnika, to za rzezimieszka odgrywajycy wpośród nich rolę opatrzności, nagradzając dobre a karzyc złe. Osoby co Anglików przedstaw iajy: hrabina Sarach gor, prawa małżonka siecią; jej brat Tom i Sir ter Murpli ire.W szystkie te stworzenia boże squ E czyli raczej pana Eugeniusza Sue, kręcy się w wirze, potrycajy wzajem, przesuwajy w tłumie z wielkim po­ śpiechem, zrazu w ulotnych światełkach jakby w pa­ noramie, tam gdzie język jest energiczny rzemiosłowy, dalej, już nieco wyraźniej, w wiejskich zagrodach; nakoniec, w przedpokojach i pałacach, a wszystko w tak dziwacznej mieszaninie, tak zagmatwane, że najbystrzejszy umysł zagubić się musi w tym powie­ ściowym labiryncie; a czem dalej w las, tern więcej drew. Okropność, jest główny ingrediencją, dzisiejszych belletrycznych płodów we Francii, a w t a j e m n i ­ Ciąg d a l s z y . c a c h P a r y ż a najchciwszy żarłok na tego rodzaju Ze ścisłego podobieństwa między sobą podobnych przysmaczki może być do sytu nakarmiony. Od tego powieści, (a wyjęliśmy pierwsze lepsze z brzegu z po­ śinieciska brudów, zepsucia i okropności, miło nam śród nieprzeliczonej ich hurmy) okazuje się że głó­ odwrócić się na chwilę, chociaż i ta przyjemność nie wna ich myśl jest prawie taż sama. Lecz gdy zej­ najwznioślejszej będzie natury: do nieco za grubiańdziemy niżej jeszcze w ten odmęt i porzucając filozo­ skich żarcików i rubasznych opisów Pawła Koka. ficzne romanse weźmiemy się do powieści, tak zwa­ To też nasz przyjaciel Paweł Kok niema innych grze­ nych: zżycia istotnego, wyznać musimy że te ich po­ chów do wyrzucenia sobie jak tylko grubiaństwo i wieści z życia sy jeszcze niedorzeczniejsze dla zupeł­ bufoneria. Co się tyczy przypisywanych mu celów: nej ich fałszywości, niżeli pierwsze dla ohydnych zepsucia moralności ludu, cele takowe nigdy mu przez swych celów. Właśnie niedawno pokazała się była głowę nie przeszły. On o tern nic niewie co to je st najprzód w jednym z główniejszych dzienników pa­ moralność; ona nigdy nie wchodzi do wyobrażeń jego ryskich, powieść tak dziwacznie przesadzona, że gdy­ o charakterach lub zwyczajach. Jeżeli uczciwy czło­ by jej zamiarem było przedstawić w karykaturze naj­ wiek wejdzie mu w drogę, spogląda on na niego z ja ­ gorszy stronę naszych pisarzy, lubowników scen szu­ kimsiś rodzajem komicznego zadziwienia, jak na coś bienicy i galerów, mogłaby się wielce podobać; ale nieznajomego; zadziwienia, które dochodzi prawie do pisana tak na serio w zamiarze abyśmy uwielbiali lecz niezawodnie okazuje on gorętsze uszanowania, wielką potęgę talentu jej autora i wylewali nad nią współczucie i poufalszy znajomość z ludźmi jak nałzy rzew ne; jest ona najciekawszy próbky smaku na­ przykład kupczyki, fryziery, zalotne gryzetki i cały rodowego i niesłychanej zuchwałości pisarzy. T a ­ ród męski i żeński imbierowiczów. Bez wątpienia by­ j e m n i c e P a r y ż a Eugeniusza Sue, rozciągająpo­ łoby wielkim postępem gdyby żartobliwy Paweł Kok wolnie swoję dziwaczny gmatwaninę przez długi prze- mógł uwierzyć w istnienie uczciwej kobiety; lecz za ciyg czasu, a nie dajy i znaku aby były bliżej rozwiy- to te kobiety które mu wchodzą w drogę, opisuje on zania jak od samego poczytku. Posłuchajmy treści (ale wprost z życia prawdziwego. Bal w prywatnym po­ komuż ona już nieznana!) Panujycy xiyże jest boha- koiku jakiego pana m ajstra, lub metra tańcu, na tyrem ; jego własna córka której on się wyrzekł bo- szóstem piętrze, piknik na jednem z przedmieść, ohatyrky! a powieść rozpoczyna siębójky między xię- biad u restauratora, lub familijna narada nad proUwagi napisane przez Kokeja.
61 jektowanem małżeństwem, lepiej przypadają do smaku i płatają sobie wzajemne figle. Zdają się walczyć o naszemu Pawłowi, niżeli powieści o tajnych i jasnych lepsze w żarcikach i wesołości; wiadomo dobrze że zbrodniach w orderowych frakach; okropnościach i wszystko uchodzi na wsi; a zebrana grupa mieszczzepsuciu w atłasowych spódniczkach. Jedna tylko ków zdaje się być o tern jak najmocniej przekonaną. rzecz jest arcy niemiła dla czytelnika, że często Wesoły, pięćdziesiątletni staruszek przywódzca tej wśród tylu wesołości i dobrego humoru, przychodzi uczty już od kwadransa poci się nad rozbieraniem mu się potknąć o taką scenę lub opis uczucia, że go indyka, ale na żaden sposób nie może odciąć potę­ napada niepowściągnięta chętka rzucić xiążkę w o- żnej jego łapy. Mała, tłusta, czerwona i jak bania ogień, lub wraz z C e z a r e m wyskoczyć na wierzch krągła kobiecina pospiesza mu w pomoc i chwytając dyliżansu aby autora potargać za ucho. Ale nastę­ obiema rękami łapę indyka, ciągnie z jednej strony pna karta znowu wszystko przywraca do porządku; do siebie, a wesoły staruszek do siebie; łapa indyka i znowu radnierad śmiać się musisz do rozpuku ustępuje na koniec tym podwojonym siłom, ale tak nad komicznem nieszczęściem pana sąsiada Rajmun­ nagle, że tłuściutka dama pada wraz z nią wznak na da, lub unosić się nad wdziękiem małpiej grzeczno­ trawę, a uparty jegomość przewraca koziołka w dru­ ści pana de elqu.B N aturalność Francuzuw jest gą stronę trzymając w garści resztę pozostałego pta­ zupełnie odmiennego charakteru od tych wszystkich ka. Zwiększają się okrzyki śmiechu i wesołości, a które nam są znane; a jednak chociaż ona jest dla pan Moutonet,tak się zowie wesoły staruszek, sa­ nas obcą i nową, musimy przyznać że to jest istotna dowi się nazad na swoje miejsce oświadczając je już naturalność, rzeczywistość, jak mówi Tomasz Kar- nigdy w życiu swojem nie będzie więcej nic krajał. lyle, a nie zaś fałsz i obłuda. Osoby jakie nam Pa­ »Ja naprzód wiedziałam co się stanie, bo ty nigdy weł Kok przedstawia, zaledwie nazwane być mogą, nie umiesz nic zrobić po ludzku* odezwała się dama w ścisłem znaczeniu tego miana, istotami ludzkiemi; wysoka i gruba, tonem ostrym i pogardliwym który ale za to są oue istotami francuskiemi, i rzeczywistą zgadzał się wyśmienicie z jej twarzą napuszoną i krwią i ciałem, mówiące i myślące po francusku, w wiecznie zadąsaną. Siedziała ona po przeciwnej stro­ sposób najdecydowniejszy, i czasami, w najpierwszych nie naszego upartego jegomości i patrzała ze zgor­ napadach, posiadające uczucia które skłaniają nas szeniem na uprzedzającą grzeczność z jaką malutka do zamieszczenia ich w wielkiej rodzinie rodzaju ludz­ kobiecina pospieszyła na sukurs panu — »Od lat dwudziestu jak żyjemy z sobą* mówiła da­ kiego, chociaż z tak wielu nierozdzielnemi wypadka­ mi, iż ani na chwilę nie podobna nam jest zamknąć lej »czyliżeś aspan potrafił rozkroić co kiedy w domu oczu na stanowcze, odznaczające się przymioty tego — »Nie, moje kochanie! to wielka prawda* odrzekł rodzaju do którego one przedewszystkiem należą. zkonfundowany jegomość, pokornym głosem, i usiłu­ Lecz tak jakiemi oni są w swoich kramarskich bud­ jący uśmiechem pokryć swoje pomieszanie. kach, przedpokojach, szynkowniach balowych, salach — »Tybyś nie potrafił rozkroić sobie sam jajka a i wiejskich ucztach, takiemi też są i u Pawia Koka; bierzesz się do krajania czegoś podobnego.* nic nie zmodyfikowani, troszeczką złośliwości po— »Moje kochanie... na wsi ty wiesz....* trząsnięci, próżni, pustogłowy, wietrzniki, wesołego — »Na wsi mój panie, czy to w mieście, ludzie humoru, eleganci, żywi i dziwaczni. Oto pójdźmy nie powinni porywać się do tego, czego nie umieją.* wraz z Pawłem Kokiem do lasku dla — »Wiesz dobrze pani Mż e zazwyczaj nigdy nic podobnego nie robię... ale dzisiaj....* obchodzenia rocznicy zaślubin pani i pana — »Dzisiaj powinieneś był robić tak jak w każdym w dniu św. Eustachego. »W niewielkiej odległości od głównego balu, ku innym dniu* odrzekła dama. — »Ach! ależ moje życie zapominasz że to dziś środkowi lasku, dość liczne towarzystwo obsiadło kółko na trawniku czyli raczej na piasku; obrusy mamy św. Eustachego.* — »Tak, tak, dziś świętego zaścielone są na ziemi i okryte talerzami, półmiskami, Eustachego!* powtarza chórem cała kompania, i na­ zimnem mięsiwem, ciastami i owocami. Butelki z trun­ pełniają się szklanki i potrącają wzajem jak wprzódy. kami postawione są w chłodzie w cieniu drzew. Szklan­ »Zdrowie solenizanta I niech żyje Eustachi!* — »Zdrowie wasze szanowne panie i panowie!* ki napełniają się i wypróżniają żwawo; dobry apetyt Moutonet,uśmiechając się wdzięc i otwarte powietrze dodają wszystkiemu wyśmienite­ odpowiada pan go smaku. Zgromadzeni robią sobie talerze z papie­ nie.... »W ręce twoje mój aniołku!* ru, gdy innych zabraknie i podają wzajemnie kawał­ Do swojej to szanownej połowicy pan ki mięsiwa i sosy. Jedzą, piją, śpiewają, śmieją się stosował ostatnie słowa, usiłuje ona przybrać jak
63 może .najwdzięczniejszy minę i zezwala na zetknięcie swej szklanki ze szklanką. Pan Eustachi net, jest bogatym szmuklerzem z ulicy człowiekiem wielce szanowanym w kupieckim sta n ie : żaden z jego rachunków nie podlegał nigdy zaprze­ czeniu, ani też żaden u niego obstalunek nie został zawiedzionym. Od lat trzydziestu jak utrzymywał sklep nie zaniedbał nigdy siedzieć w nim od ósmej z rana do ósmej wieczór. Do niego należy czuwać nad xiegy dziennych zapisów i wielką xięgę. Pani Mutonet przyjęła na siebie listowanie, tudzież prowadzenie in­ teresów handlowych. Zatrudnienia w samym sklepie i rachunki powierzone sy staremu subjektowi i pan­ nie Eugenii Mutonet z który natychmiast lepiej się zapoznamy. Pan Mutonet, jak już można było zauważać, nie je st głowy swojego domu. Jego żona rozkazuje, pa­ nuje i rozrządza [wszystkiem samowładnie. Jeżeli się trafi] że jest w dobrym humorze, a trafia się to bar­ dzo rzadko kiedy,fpozwala swojemu małżonkowi pójść i napić] się szklaneczkę kawy, rozumie się że pod tym jedynym pozorem wyprasza on się do kawiarni przy ulicy Man-consul,gdyż słynie ona z hojnego udzie­ lania cukru, a pan Mutonet przynosi zawsze do do­ mu kilka kawałków dla kochanej żony. W dzień świąteczny!,obiadujy trochę wcześniej niż zwykle, aby mieć czas nafprzechadzkę do 1’uileriów lub Turc w ycieczki|na wieś bardzo rzadko przytrafiajy się j tylko’w nadzwyczajnych okolicznościach jak np. ro­ cznica ślubujlub dzień imienin pani i pana MutonetTen cichy jednostajny rodzaj życia nie przeszkadza wcale naszemu gospodarzowi aby się czuł zupełnie szczęśliwym, takyto jest prawdy że co jednemu tru ­ cizna to drugiemu przysmaczek. Pan Mutonet urodził się z [prostemi i skromnemi gustami, potrzebuje on koniecznie aby go zawsze ktoś prowadził i obchodził się z nim jak z delikatnem dzieckiem. Nie śmiejcie się i niewzruszajcie na to ramionami, wy samowła­ dni i nieposłuszni panowie, tak dumni z praw wa­ szych, ] tak napuszeni waszemi zalety. Wy! którzy sydzicie się być zawsze i wszędzie panami waszych czynów, wy ulegacie co dzień żydzom waszym! one wami kierujy, a kierujy często bardzo źle. Otoż pan Mutonet nie obawiał się tego wszystkiego, on uiemiał żadnych niespokojnych namiętności, on nie wiedział o niczem oprócz o swoim handlu i posłu­ szeństwie dla żony. Znajduje on że mężczyzna mo­ że być bardzo szczęśliwym chociażby nie umiał ro ­ zbierać indyka, i dozwalał we wszystkiem przewodzić nad soby swej żonie. Pani Mutonet oddawna przesko­ czyła czwarty k rzyżyk; ale również od dawna rzecz to ju ż ułożona, aby nigdy nie miała więcej nad lat trzydzieści i sześć. Ona nigdy nie była ła d n y ; ale za to jest wysoka i gruba, a myż przekonany że ona wyglyda wspaniało. Nie jest ona zalotny, ale w mnie­ maniu swojem sydzi się być wyższy nad kogokol­ wiek w talentach i urodzie. Nigdy ona wiele nie dbała o swojego mężulka; ale gdyby tenże okazał jej się choć na szpilkę niewiernym, niezawodnie wydrapalaby mu oczy. Pani Mutonet jak widzicie nieskoń­ czenie zazdrosna o prawa swoje. Córka jest jedynym owocem zwiyzku pana Eustachego Mutonet i panny Barbary Dezormo. Ma teraz lat ośmnaście: a w o śm nastu leciech młode panny we Francii sy już dobrze dojrzałe. Lecz Eugenia była surowo wychowany, a chociaż posiada wiele bystrości pojęcia, jest nieśmiały, łagodny, potulny i nigdy nie pozwala sobie najmniej­ szego słowa oporu w przytomności rodziców. Jest ona biegły w zatrudnieniach swoich, wdzięczny w układzie i czuły, lecz wcale niewiadomy o przymio­ tach jakie odebrała z ryk przyrody; uczucia jej, jak dotąd, zamknięte sy w najtajniejszej kryjówce jej ser­ ca. Nie jest ona w cale zalotny, czyli raczej nie ulega nigdy owej skłonności przywabiania, przypodo­ bania się, tak wrodzonej kobietom, która czyni je tak troskliwemi na to aby ładnie wyglądały i aby się na. nie patrzano. Lecz tez Eugenia wcale nie potrzebu­ je żadnych podobnych zabiegów', żadnej sztucznej po­ mocy, tak niezbędnej dla drugich, ani też uciekania się co chwila do swojego źwierciadła. Posiada ona zgrabna postać, i jest prawdziwie ładny; jej oczy łagodne i pełne wyrazu, głos jej czuły i przyjemny,, białe jej czoło ocienione kruczemi kwiatami gęstych włosów, a malutkie koralowe usteczka zamykają dwa sznurki równych, białych perełek. W całej jej postaci? zawiera się jakiś bezimienny urok, który zachwyca? od pierwszego rzutu oka, a nie zawsze jest udziałem większych piękności i regularniejszych rysów twa­ rzy. Znamy już teraz cały rodzinę Mutonetów; a gdyśmy zapuścili się już tak daleko, zróbmyż więc znajomość z innemi osobami które składają towarzy­ stwo przybyłe do lasku Rom dla obchodzenia uroczystości św. Eustachego. Malutka kobiecina która tak żwawo pospieszyła na pomoc panu Mutonet, jest żony wysokiego jego­ mości nazwiskiem Bernard, kupczącego zabawkami dla dzieci. Pan Bernard odgrywa rolę przyjem nisia oraz i pajaca: śmieje się, dowcipkuje, stroi rozm aite miny, strzela konceptami, a nawet robi kalam bury^ słowem jest to bel esprit swojej koterii. wica była niegdyś przystojny i pragnie być taką do­ tąd. W skutku czego ściska się w pasie tak potężnie
63 £e zaledwie może oddychać, i całą godzinę obraca nie możecie sobie wyobrazić jaki to chwat był ze mnie. na wdzianie jednego trzewika: bo ułożyła sobie aby Mój syn jestto wykapany mój portret. mieć małą nóżkę. Jej twarz jest trochę zanadto kar­ Siostra pana Gerard, stara panna około lat czter­ mazynowa; ale zato jej oczy pełne ognia, żywości, dziestu sześciu, jeżeli nie więcej, która nie zaniecha i stara się o to bezustannie aby im nadać wyraz jak żadnej sposobności oświadczenia głośno iż nigdy nie najniebezpieczniejszy. Pan Bernard ma słuszną, pię­ myśli iść za mąż, a wzdycha za każdą razą gdy pan tnastoletnią córkę, którą ubiera jak pięcioletnią dzie­ Dupont spojrzy na nią nawiasem, siedzi tuż przy pa­ wczynkę, każe jej się bawić lalkami, traktuje jak dziec­ nu Mutonet. Stary subjekt szmuklerza, pan ko, aby ją jak najdłużej utrzymać w dzieciństwie. 0 - który oczekuje na pozwolenie pani Mutonet aby 0bok pani Bernard siedzi ośmnastoletni młodzieniec, tworzyć gębę, i napełnia swoją szklankę za każdą który jest prawie tak nieśmiałym jak Eugenia i płoni razą gdy ta dama nie patrzy na niego, zajmuje miej­ się co chwila ilekroć kto do niego przemówi, chociaż sce po drugiej stronie panny Cecylii Gerard; która /juz od sześciu miesięcy siedzi za kantorem w sklepie. chociaż przysięga co chwila że nigdy za mąż iść nie Jest on synem przyjaciela pana Bernard, a zona te­ myśli i że nienawidzi cały rodzaj męski, bardzo jest goż przedsięwzięła opiekować się nim i wprowadzać w złym humorze i dostała pana za sąsiada, i go w dobre towarzystwa. daje do poznania nawpół zrozumiale, nawpół złośli­ Mężczyzna około lat czterdziestu, zjedna z tych wie że pani Bernard monopolizuje wszystkich mło­ głupiowatycli, naiwnych, fiziognomij na których oszu­ dych i ładnych chłopców. Młodzieniec około lat dwu­ kać się niemożna od pierwszego rzutu oka siedzi o- dziestu, słuszny, zgrabnie zbudowany, pięknych ry­ bok Eugenii. Pan Dupont, tak się on zowie, jest boga­ sów twarzy których wyraz pełen dowcipu i przeni­ tym imbierowiczem z ulicy d Używa 011 zwiastuje pudru i iż kliwości wprzyszłości może nosi perukę zharcopem, bo mu jego fryzier wyperswa­ sze błyszczą dla niego przeznaczenia, niżeli wieczne dował że to w dobrym tonie i wielce arystokratycznie. odmierzanie łokciem kolikusu, siedzi obok Eugenii. Jego jasnoniebieski surdut, i cytrynowa kamizelka je­ Ten młodzieniec który nazywa się Adolfem, jest po­ szcze wydatniejszemi czynią prostoduszny wyraz ca- mocnikiem w jednym ze znaczniejszych modnych skle­ ł®j Jeg° postaci, i zgadzają się przedziwnie z wyra­ pów, w którym pani Mutonet robi swoje kupna; a zem zadziwienia jego zielonawych, cybuiowych oczu. ponieważ on zawsze daje dobrą miarą, zaprosiła go Przebiera on bezustannie palcami, z wielkiem zadowol- tedy na ucztę. A teraz już zaznajomiliśmy się z całą nieniem swojem, po dwóch złotych łańcuszkach od ze­ kompanią która obchodzi uroczystość zaślubin pań­ garka, które dygocą po wierzchu jego nankinowych stwa Mutonet. spodni; zdaje on się być w ciągiem zachwyceniu nad Nie myślimy zapuszczać się dalej z Pawłem Ko­ wysokim rozumem swoich własnych postrzeżeń; ma kiem w rozmaite przygody tego towarzystwa które on siebie za niebezpiecznego dla płci pięknej, pełnego do­ nam tak troskliwie opisał. Przeglądając powyższy uwcipu, słowem, czarującego. Posiada on wszelką z a ­ stęp zamiarem naszym było aby czytelnik mógł się rozumiałość głupstwa podpartego pieniędzmi, koniec przejrzeć w zwyczajach i obyczajach ludzi którzy końców jest on kawalerem, co mu nadaje wielkie powa­ zgromadzają się na pikniki w lasku i żanie u wszystkich rodzin gdzie się znajdują panny na mógł, jeżeli zechce, porównać pana Mutonet i jego wydaniu. Pan i pani Gerard perfumarze z ulicy przyjaciół do jakiego bogatego szmuklerza i przyja­ M artin, należą także do dzisiejszego zgromadzenia. ciół jego jakichby zaznał w Londynie. U nas szmuPerfumarz przedrzeźnia eleganta, wesołego Lotario, a klerz mający takie stosunki w handlowym świecie jak w swoim obwodzie posiada on reputacię libertyna, i u- pan Mutonet, imbierowicz tak bogaty jak pan Du­ wodziciela, chociaż jest brzydki, licho zbudowany i zy- pont, a nawet perfumarz tak jak pan zowaty. Lecz jemu się zdaje że on pokrywa te wszys­ Gerard, zamówiliby sobie w podobnej okoliczności tkie ułomności rozlewając na siebie zdroje paehnideł; to pyszny obiad w e,lub zrobili konną prze­ lackw B też o pół mili czuć go można piżmem i ambrą. Jego żo­ jażdżkę do Epsom; a co się tyczy przyjęcia do towa­ na jest młoda i ładna, poszła za niego mając lat pię­ rzystwa swego, tak lichej i pokornej istoty jak pan tnaście, a dziewięcioletni jej syn wygląda na jej brata. Bidois, a nawet tak mało znaczącej jak kupczyk z han­ Młody Gerard, hałasuje i skacze; tłucze butelki i dlowego sklepu pan Adolf, byłoby dla nich toż samo szklanki, i robi więcej wrzawy niżeli cała kompania ra ­ co zapraszać do kompanii swojej którego z uliczników. zem wzięta. »To mały Iewek« woła pan Gerard; on O pięć mil od miasta trzej nasi przyjaciele, mieliby jest zupełnie tern czem ja byłem w jego wieku. O! wy siebie za lordów i zfukaliby należycie w najarystokra-
64 tyczniejszy sposób kelnera któryby nie pospieszał co tchu na ich rozkazy i niepodaw ał dość prędko sp iry ­ tusu b r a n d y z woda. We F ran cii, a przynajm niej u Paw ła Koka, nikt nie goni za pozoram i. Szm uklerz je s t szmuKlerzem tak w sklepie, ja k za sklepem o mil k ilk a ; a nawet żona szm uklerza, choć kobiety zwy­ kle próżne (?) nie ma żadnej p retensii aby ja wziet§ za żone jakiego h rab i lub m arkiza. Pani M utonet zdaje się o tern zupełnie nie wiedzieć aby była gdzie­ kolwiek ja k a dama w yższa od niej w stopniu lub położeniu w świecie. H erbarz je s t dla niej zapieczę­ tow any xi§żky. Jej przyjaźnie, nienaw iści, ambicie, zazdrość i dyżność, ograniczają się w jej zak re­ sie. Przeciw nie w A nglii, żona bogatego szm uklerza p a trz y z góry na żonę każdego innego kupca i g a r­ dzi nia z religijny gorliw ościy; ona zaledwo wie o o tern gdzie sto i sklep jej męża, lecz z wysokości Balham lub H am pstaud spoglyda na dół z pyszna w zgardy na pracujyce istoty które przez dzień cały stoją za kantorem w sklepie. Pan maż z swej strony usiłu je odrzucić od siebie wszelkie przypom nienie budy kram arsk iej, w trzechmilowej przejazdce omnibusem, a o godzinie szóstej lub siódmej w ziąłbyś oboje to czcigodne m ałżeństw o za xiecia i xiężnę, gdy siedzą pow ażnie na kanapie w pysznie umeblowanej baw ial­ ni, przysłuchując się dwom eleganckim, młodym da­ mom ja k męczy fortepiana, i trzeciej jeszcze wykwin­ tniejszej k tó ra niem iłosiernie szczypie h iszp ań sk ą gi­ ta rę . Skutkiem tego w szystkiego je st, o ile się to tyczy naszych angielskich Pawłów Koków, że ich kup­ czyki, szm uklerze, bogaci imbierowicze, i eleganci perfum arze muszy być przedstaw iani w przybranym a nie we własnym ich ch arakterze, w m ałpow aniu lu­ dzi których mylnie poczytują za lepszyeli od siebie; gdy tym czasem nasz prawdomówny Paw eł Kok m a­ luje kupców p aryskich bez żadnej przesady. N asi przed staw ian i być muszy w k a ry k a tu ra ch , p rzesadza­ ni w śm ieszności, k tó ra je s t zw ykła cechy wszelkich m ałych czy wielkich pretensij, bo niepodobna schwy­ cić właściw y im ch arak ter u ludzi którzy sa w cią ­ głej m a sz k a ra d zie ; podczas gdy rzeczyw ista, szcze­ r a n a tu ra kupiectwa francuskiego je st główna cecha charakterystycznych szkiców Paw ła Koka, i stokroć razy więcej maja one w artości, i w reszcie daleko wię­ cej mogy nas zainteresow ać. Kogoż naprzykład ob­ chodzić mogą przesadzone pretensie i grzeczności jakiego kupczyka z M anszestru i u siłow ania jego w R edaktor TOMASZ KULCZYCKI. pocie czoła aby m iał minę arystokratyczny?... Jestto? zaw sze aktorstw o i zm yślanie, i nie dozw ala nam wgladnać w jego rzeczyw isty ch arakter, lub c h a ra ­ kter jego klasy, tak w łaśnie, ja k z pretensii jak ieg o p artacza który na gw ałt chce odgrywać rolęR om ea, nie możemy poznać czyby on był zdolny do czego innego.D okończenie nastąpi. T E A T B. Jako pierw sze przedstaw ienie po św iętach w iel­ kanocnych, odegrali aktorow ie sceny polskiej dnia 26 z. ra. dram at pięcioaktowy wierszem napisany p rzez A d a m a G o r c z y ń s k i e g o pod nazw ą Z b y d o w s c y . D ialanie dram atu tego z ż y c ia domowego n a ­ szych przodków, z wieku siedm nastego wyjęte, ma mało jednakże cechy owoczesnej co do ogólnej idei, chociaż wiele surogotów je s t praw dziw ie narodow ych,, a oddanych, pom inąwszy nieco zaniedbania, w ierszem gładkim , a nawet zwrotam i pelnemi myśli potężnych. Jakoż by praw dę wyznać, dram at ten niema całości praw dziw ie arty sty czn ej; są położenia dram atyczne szczęśliw ie schw ytane, ale tak różnorodne, a naw et powiedziećby można, różnoczasow e, że przy najw ięk­ szym talencie trudno je było powiązać razem . N ie wdając się w więcej szczegółowy rozbiór tego utw oru, to tylko dodamy, że miłym zaw sze dla nas je s t zja­ wiskiem na scenie polskiej, tak dotąd ubogiej, każdy utw ór oryginalny. Może gdyby było więcej p ra cu ją ­ cych na polu dramatycznym, przyszlibyśm y z czasem do lepszych dzieł dram atycznych, które że nie są ła ­ twe, najlepiej św iadczą słabe dram ata sław nego a u ­ tora C h i l d e - H a r o l d a i K o r s a r z a . Gra a k to ­ rów w ogólności była dobra, mianowicie p an a N o ­ w a k o w s k i e g o w roli starego c z e ś n i k a Z b y d o w s ki e g o , i pana S m o c h o w s k i e g o w roli młod­ szego Z b y d o w s k i e g o . Pani A s z p e r g e r o w a od­ d ała rolę K l a r y pracowicie, lecz zdaniem naszem rola ta była z swoją zbytnią tkliw ością i m lodziuchną naiw nością, mniej stosow na dla niej. Pan D a w i s o n w roli W i e s ł a w a Z a w i s z y był n ie n atu ra l­ ny ; co może przypisać należy samejże roli p rz e s a dziście sentym entalnej. DRUKIEM PIOTRA PILLERA.


r "28 - M 33
1K ■•’A 'W .* *■ O
DZIENNIK MOD PABYSKICIL Lwów, 19 kwietnia 1845. R ok szósty. W y c h o d z i co d r u g a so b o ta r e g u la rn ie ; d o k a ż d e g o nu m eru d o łą c z o n ą j e s t r y c in a m ód p a r y s k ic h z d o k ła d n y m o pisem . K o s z tu je w m iejscu p ó łr o c z n ie 5 z ł r . 1 5 k r .; c a ło r o c z n ie 1 0 z ł r . m . ft. ; n a p r o w in c ii d o lic z a s ię p r z e s y łk a p o c z to w a do cen p o w y ż s z y c h p ó łr o c z n ie 48 ftr. m . ft. P r e n u m e r o w a ć m o żn a w e w s z y s tk ic h u r zę d a c h p o c z to w y c h , tu d z ie ż w r e d a k c ii p o d n r e m 301.,* w e L w o w ie . M O D Y . Paryż LONGCHAMPS. Po stokilkudziesięciu dniach ciągłego mrozu, champs tegoroczne, z którego właśnie sprawę zdać nam przychodzi, niemoglo być tak świetne i uroczy­ ste a tchnące tą wesołością jaką się zwykle powrót naj­ piękniejszej pory roku objawia. Mimo to jednak lu­ dność była wielka; pojazdów mnóstwo, elegantów' i elegantek moc nieprzeliczona, a ztąd mnóstwo nowości tak w materiach jak i strojach. Nic łatwiejszego jak dać prosty ich spis czytelnicz­ kom ; lecz z niego niewieleby skorzystały, bo w tej liczbie zazwyczaj więcej nierównie bywa dziwactw, ni­ żeli oznak dobrego gustu. Najtrudniejsza zaś zchwycić pewne skazówki po których moznaby zapowiedzieć co się z tego tłumu nowości utrzyma i przyjęte będzie z upodobaniem od wszystkich. Materie najnowsze jak powiedzieliśmy są bardzo rozm aite: tkaniny chińskie, batysty, muszliny jedwa­ bne, batysty szkockoindyńskie w swoim rodzaju do­ skonałe, organtyny wybijane w guście arabskim, palmirki w odcienia rozmaite i w kratki, balzorki i mnó­ stwo innych. N atura każdej tych różnych m aterij wpro­ wadzi zapewne wiele modyfikacij co do kroju samego sukień modnych, a o ile ta nasza przepowiednia sprawdzi się, pokaże się to niebawem. Wszystkich tych materij użyć można na eleganckie penioary, piękne redyngociki, i suknie w stylu maurytańskim wy­ nalazku jednej z pierwszych paryskich modystek, po­ trzeba tylko troche więcej ciepła aby wystąpić można w tych strojach. Teraz zaś wypadało pozostać przy redyngotach am azońskich których opis niżej dajemy. Co do kapeluszów i kapotek forma ich, jakto mo­ żna twierdzić z pewnością, przyjęta będzie taka jaka będzie w największej harmonii tak ze strojem całkowitym, jako tez nadewszystko z fizjonomią dam. Kape­ lusze ryżowe ozdobione gałązką akacii lub bluszczu albo też narcyzową girlandą są ju ż dziś poszukiwane po tutejszych pracow niach; podobnie też i kapelusz z poull-de-soie ze stosowną k o runką; najwięcej je­ dnakże poszukiwane są nowe kapelusiki z krepy w trzy odcienia jednego koloru; nic nie masz bardziej eleganckiego i wyszczególniającego się nad ten strój głowy, który przypada bardzo odpowiednio do sukień ciemnych z jedwabnego muszlinu lub tym podobnych. Zajmują się teraz więcej niż kiedykolwiek tern, jak ozdobić elegancką kapotkę fontaziem w nowszy spo­ sób lub też innym jakowym przystrojem. Widzieć tak­ że można turbany przezroczyste z gazy tęczowej lub tarlatany, koloru białego z różowym, albo białego z bladoniebieskim. Z czepeczków, najlepiej się wy­ dają tak zwane a ta zproten ęal, wielkim fontaziem na przodzie, z opadającemi końcami. Pokazało się kilka nowych rodząjów rańtuchów, które niezawodnie otrzym ają wziętość powszechną; lecz nierównie większą otrzyma nowy rodzaj mantyli z m aterii jedwabnej koloru czarnego lub kameleono­ wego, całkiem nowym krojem wygodnym i eleganc­ kim zarazem : damy ich model na jednej z najbliż­ szych rycin, tłarnirunek do nich może być albo w sposobie rurek, albo z falban, albo z korunek axam itnych; ten ostatni jest najwięcej ozdobny. S t r o j e od p r z e c h a d z k i : redyngocik axamitny w stylu Ludwika X III; stanik wysoki w rodzaju ainazonek z dwoma szpicami z przodu rozdzielonerai od siebie; rękawy buchaste rozcięte u dołu zpod których widać rękaw ki; rzęd wielkich guzików idzie przez cały stanik i spódnicę. Suknia z materii epim h s ze stanikiem obcisłym i przepaską, ozdobiona haftam i; poły sukni ozdo-
66 bione piramidą uformowani z siedmiu kolek stopnio­ R y c i n a d z i s i e j s z a p r z e d s t a w i a : suknię wanej wielkości. Mantyla z koloru k a­ jedwabną z płaskiemi falbanami w ząbki wybijane, meleonowego z biał§ podszewkę. Kapelusz krepowy czepeczek kwiatami ubrany. Drugi szlafroczek z fu­ blado-różowego koloru ozdobiony tiulem w rurki u- laru w przodzie wstążkami ozdobiony, kapelusz je­ kładanym pod kanię. dwabny to sarnę materią ubrany. Trzeci równie szla­ S t r ó j w i e c z o r n y : włosy obwiedzione przepa­ froczek jedwabny w przodzie pasamonicką robotą oskę, na nich turban algierski z gazy gładkiej, z fręzla- zdobiony; stanik otwarty z rabatkami, na głowie nemi zlocistemi, po bokach spadaję końce zawoju; su­ gliżyk wstążkami ubrany. Tudzież dwa surduty ró ­ knia wygorsowana m aterialna, ze stanikiem fałdowa­ żniące się krojem i wyłogami. nym, obcisłym, ozdobionym na przodzie sprzęczkę bogatę, rękawy drapowane podpięte u góry różę z w stążki; spódnica po obu stronach otwarta, któren to otwór przewiedziony węzkę szlarką korunkową PAN WINCENTY. w sposobie drabinki, powyżej zaś otworów służę za Cz y n ie ta k się d zieje? ozdobę róże z wstążeczki; rękawiczki zasłaniające czwartą część ręki opatrzone sprzęczkę do zapina­ Łukaszu miejcie też staranie o gumnach i domie, nia, nowego wynalazku. niechaj z wieczora czeladź ognie pogasi, gromadzkim Strój głowy zkorunek angielskich zbieranych w nakazać zmłocki do jęczmienia na ju tro ; trzeba po pół rurki, ozdobiony kwiatam i; suknia krepowa ze stani­ kopy wysadzić żeby jednego dnia sprzątnąć; ja dnia kiem kończastym ozdobionym podwójnemi wyłogami jutrzejszego wcześnie powrócę; powiedźcie Czepkowycinanemi w zęby, które to wyłogi są u góry tak sze­ wsldej niechaj ma pilne oko na stróża, żeby kucha­ rokie że aż ramiona zakrywają, u dołu zaś co raz rzowi wódki nie przyniósł. bardziej się zwężają, u samego końca zasłonione są Tak mówił pan Wincenty majętny piędziesiąt-kilsprzęczkę bogatę. Rękawiczki takiejże długości jak koletni kawaler jadąc w sąsiedztwo na imieniny pana pierwej z haftami. Pęk kwiatów z ogrodu. Rłażeja. A wziąwszy niedźwiedzie na siebie wsiadł S t r ó j od k o n c e r t u : suknia muszlinowa je ­ spie’sznie do sanek i niedając żadnej odpowiedzi na dwabna z g irlan d ę; stanik z gorsem ozdobiony wy­ kilka zapytań starego karbownika wyjechał za bramęcinanemi wyłogami; spódnica ubrana trzema szeroKiedy tak rusza czterma siwemi klaczami, my tym kiemi wolantami w zęby. Stroik bez denka w stylu czasem zatrzym ując się w jego mieszkaniu, posłu­ m aurytańskim ; chustka z gotycką cyfrę. Flakonik chajmy rozmowy Łukasza z Czepkowską wszechwła­ z wodę pachnącą. dną ochm istrzynię domu pana Wincentego od lat kil­ Stroje m ęsk ie. Zdaje się że wracamy do kunastu. mód dawnych, bo wszystkie wynalazki nowe są naCo też się naszemu panu dzieje?... (m ówiłŁukasz śladowaniami wzorów dawniejszych. Otoż widzimy skrobiąc się po głowie) od niejakiego czasu, ani to fraki z długim szerokim stanem, podobniuteńkie do rozmowy ni dobrej dyspozycii, jeździ raz na raz do starych fraków a la asęr;in fenne znow są z krótkietych państwa Rłażejów, a jak powróci chodzi po po­ mi połami i zdaję się odwzorowane z czasów cesar­ kojach rękami głowę pociera, a myśli... myśli jakby stw a; nakoniec z ogromnemi kołnierzami przypomi- chciał xiążki napisać... boję się przyznam się wam nającemi tęż samą epokę. Klapy szerokie które aż szczerze, żeby na koniec niezachorował, bo nawet na ramiona zachodzę, pochodzę z czasów nierównie troche zmizerniał.... bliższych, a ta forma wznowiona dziś, żartobliwie na­ — »Nic mu nie będzie,« odrzekła klucznica, »ot, zwana została o t w o r z yW s t aO. na starość oszalał* lecz w tej chwili żegnając się Istotne więc wzory naszego fraka dzisiejszego sę wielkim placem po ustach dodała »panie odpuść mnie składaninę z czasów Ludwika XV; z czasów cesar­ grzechy* bo też pierwszy raz na swego pana takie stw a; z wzorów angielskich i niektórych innych. wyrzekła słowa. Najwyśmienitszy z nich jest frak obcisły przyle— »Jaktol* przestraszony Łukasz wykrzyknie.... gajęcy dobrze do figury, którego żadna część niewy- Lecz klucznica ochłonąwszy z pierwszego zapału, po­ kracza poza gust dobry i w którym daję się tylko dając mu otwartą tabakierkę, rzekła po cichu.. »to takie zmiany jakich wymaga szczególna i przyrodzo­ się ma znaczyć że się zakochał*. »No, to nic tak złe­ n a postawa jednej lub drugiej osoby. Taki frak odzna­ go, lepiejby było żeby się ożenił, bo mu tak nudno cza się między innemi we wszystkich pracowniach. na świecie i szkoda tego majątku*.... »Lepiej! ofuknie
67 Czepkowska, i wy chcecie podobnie radzić ja k temu dni kilka xiądz proboszcz z panią Szymonowa, tam ­ ten mu prawił o daremnych zabiegach... tęsknocie, nawet o zbawieniu duszy.... A pani Szymonowa jak się zaczęła zasiadać na kanapie z naszego pana przy­ szłą małżonkę, jak mu zaczęła sprowadzać małe aniołki, to nasz pan i wzdychał i kaszlał i śmiał się aż mnie go żal było.... Bo trzeba żebyście wiedzieli że właśnie w tym czasie byłam przypadkiem w alkierzu i chcąc nie chcąc cał§ tę rozmowę dobrze słyszałam.... Dla tego jak tylko odjechali ci nieproszeni goście, po­ wiedziałam panu szczerze, jakito ład będzie w domu gdy się ożeni, jak do niczego nie trafi, jak wszystko poleci na stroje, a najwięcej mówiłam o tych miłych przez panią Szymonowę zwerbowanych aniołkach.... Co go tak zafrasowało że mnie powiedział iż jeszcze ten raz pojedzie do państwa Błażejów, a potem już się niewyruszy z domu. ny, zabiegły.... A za to podobała mu się ta blada m aska pod lasem. Powiem... powiem panu jak on się zepsuł bo czy nie prawda.... Jak pan w domu to on się kręci, krzy­ czy, niby pilnuje, jak pan wyjedzie, to tylko spi, fajkę pali albo czeladzi na skrzypcach rzępoli, a teraz je ­ szcze będzie fornałki zajeżdżał.... Dość tego wysadzę go tak jak już wielu innych, kiedy nie chciał znać się na rzeczy... i zarzuciwszy na głowę starą weł­ nianą chustkę, pospieszyła na folwark.... Tam słychać było wrzawę i śmiechy bo chociaż nadeszła południowa godzina i bydło ryczało w oborach, czeladź jednak licznie się zebrała w swej ulubionej sali bawialnej.... Pastuch z owczarczykami piekli stosy kartofli przeznaczonych dla kotnych ma­ cior, dziewki pachtarskie prażyły w rądlach mleko, gromadzki kiwając się na ławie z przymróżonemi oczami, dopalał fajkę, a kucharz Stanisław już dobrze — »To szkoda* odrzekł stary Łukasz, »dobre pa­ podchmielony stojąc na środku izby deklamował jak ąś nisko, majątek piękny... budynki czyste... bydła łaska tragiczną scenę trzymając szlafmycę na rożnie; słu ­ pana boga; a kto to w e ź m i e » K t o weźmie, to weź­ chając jego rubasznych wyrazów całe towarzystwo omie, nie wasza w tem głowa, ale to pewna że nigdy kazywało serdeczne zadowolenie, lecz najwięcej okla­ niedopuszczę żeby pan na starość miał się żenić.... sków udzielał swemu pryncypałowi zamurdzany stróż Stary Łukasz podniósł się a wychodząc m ruczał Tomek, wierny i nieodstępny pana kuchm istrza S ta­ nisław a adjutant; trzymając się bowiem za boki, prze­ pod nosem : »Daj go katu jak a mi pewna.* wracał się od śmiechu na stole bijąc piętami po ławie. Tymczasem pani Czepkowska rozdmuchała na Na widok pani Czepkowskiej wszyscy zamilkli, a kominku ogień, postawiła czajnik, butelki z rumem, gdy porwała za miotłę jakby na komendę rzucili się sucharki i cukier, a wziąwszy stroik z różowemi do drzwi gdzie w strasznym natłoku tylna straż do­ wstążkami na głowę i kitajkowy fartuch przed siebie stała po plecach.... Jeden tylko Stanisław włożywszy zaw ołała Jagi... której stanowczym głosem takie wy­ z powagą szlafmycę na głowę z miłym uśmiechem za­ d ała rozkazy »Pójdź na folwark i powiedz panu eko­ intonował następującą śpiewkę: nomowi że go proszę do siebie, gdyż pan odjeżdża­ B iegn ie kw ok a ze szpichlerza jąc zostawił u mnie różne dla niego dyspozycie*. S m aczny k ąsek n iesie, Gdy jednak dziewczyna zamiast wypełnienia jej roz­ Kogut się jej p rzen iew ierza Bo pieje przy le s ie . kazów, stała w miejscu wijąc fartuch w swych rę­ kach. Pani Czepkowska zniecierpliwiona jej milcze­ Darmo, darmo, b ęd ziesz kw okać niem w ykrzyknie: »Czy nie słyszałaś ?« — »Ach bo Na gniazdeczko w abić, Bo twój sam czyk ...... proszę jejmości (drżąca Jaga odpowie) kiedy pana ekonoma niema w domu, jak tylko nasz pan wyjechał W tej chwili dowcipny spiewca tak niespodziewa­ za bramę, on zapalił fajkę i gdzieś na fornalce dru­ nego odebrał policzka że się zachwiał na nogach, a g ą bramą cwałem poleciał*. ^Poleciał... poleciał! pis­ pani Czepkowska z miotłą w ręku i rozognionem li­ kliwym klucznica wykrzyknie głosem.... »A więc do cem wybiegła na dziedziniec.... Kiedy się ugania za leśniczyny... ruszaj do swojej roboty boście wy wszy­ czeladzią po wszystkich kątach i kiedy Stanisław na scy tacy; gdy dziewczyna wymknęła się za drzwi, pocieszenie przerwanej poezii do reszty się zapił, nie pani Czepkowska rzuciwszy ozdobne stroje na łóżko mając w tej chwili co robić w domu pana Wincentego duszkiem wypiła szklanki herbaty z rumem, a potem jedźmy na imieniny pana Błażeja. w tych słowach zaczęła rozwodzić swe żale.... Otoż to wdzięczność takich młokosów, karmiłam, okrywałam, bo jak tu przyszedł nie miał butów na nogach... chwaliłam przed panem, jaki on dobry, pil­ II. Dom państwa Błażejów znany był w całej okolicy z wesołej gościnności, tańców i zabaw, dla tego też ■ *
68 w każdym czasie nie brakowało tam na licznem z g ro ­ przez panią Szymonowę proponowane i przez niego madzeniu, a chociaż nie jeden z przybywających gości, dwuznacznie przyjęte mogą nie przyjść do skutku, znając dobrze kłopotliwe interesa pana Błażeja zaocz­ jedno urocze i przeciągłe spojrzenie panny Sabiny, nie śmiał się zje g o próżności i widocznego nieładu, potrafiło myślom jego zupełnie inny nadać kierunek. wesoło jednak w tym domu spijał przy każdej s p o ­ Wkrótce zaczęli się zjeżdżać goście, odgłos h a ­ sobności szampana. rapów i dzwonków n astaw ał jeden po drugim na dzie­ Pan Błażej był to człowiek jeszcze w średnim dzińcu domu pana Błażeja, i po krótkiej chwili n a ­ wieku, okazały z postawy, rubaszny w mowie i zawsze pełniły się pokoje licznem zgromadzeniem dam i wesołego humoru, umysł jego mało wykształcony, mężczyzn których gospodarz z wypogodzonem li­ próżny, nadęty, dążył cale życie do złe zrozumiałej cem przyjmował w swych pro gach; witając jednych pańskości. poufałą dłonią, drugim podając łaskawie jeden tylko S ądził on że człowiek dobrego tonu powinien się palec, w dowód jednostajnie łaskawej przyjaźni. odznaczać pięknym ekwipażem, wytworną liberią, Gdy damy zajmowały swe miejsca w pokoju ba­ wystawnym obiadem i zawsze głośną, stanowczą cho­ wialnym z których nie jedna siadając na boku spoj­ ciaż często niedorzecznau mowa. rz a ła niecliętnem okiem na już zajęte kanapy, męż­ o u Nie myślał on o tern wcale że w dzisiejszym cza­ czyźni zaczęli rozmawiać o handlu zbożowym, czyn­ sie, tylko prawdziwy rozsądek, uprzejma lecz nie prze­ szach i wstrzemięźliwości. sad na grzeczność, szczere postępowanie w każdem N a s ta ła wkrótce ta nudna przedobiadowa chwila zdarzeniu i szlachetna pomoc w niedoli, s ą jedyną w której zwykle kobiety czynią w milczeniu swe t a ­ ozdobą łudzi wyższego stanu. jemnicze uwagi a mężczyźni spoglądają nieustannie Dla tego chociaż odziedziczył piękny szlachecki na drzwi do sali jadalnej. po swoich rodzicach majątek, pędząc za śmiesznemi Nakoniec zjawił się najpożądańszy gość, to jest błyskotkami, doszedł do tej ostateczności że jego in­ kamerdyner pana Błażeja w czarnym fraku i jedw a­ teresa majątkowe z wystawą domową w zupełnej były bnych pończochach z oznajmieniem: »że obiad n a sp rzeczności; kiedy bowiem nieszczęsna chwila szyb­ sto le c Wtenczas gospodarz domu posunął się do kim się zbliżała krokiem, w której kredytorowie mieli pani Szastalskiej, majętnej wdowy siedzącej na pierrozciągnąć a re sz t na jego cały majątek, w domu sły­ wszem miejscu, ta mimo podeszłego wieku i otyłości szałeś jeszcze huczną muzykę, tańce, widziałeś koszto­ podniosła się lekko z uśmiechem zadowolenia z k a ­ wne na stołach srebra, galonowanych lokai i herby napy ; i wkrótce dwa wielkie pióra kołysały się nad złocone przy bramach. jej karmazynowym nosem, a zfałdowane i obnażone Zona pana Błażeja była to osoba cicha, potulna, plecy były dowodem że ta pani chociaż w późnej j e ­ czytająca po całych dniach nowe romanse, które sieni jeszczeby z chęcią przypięła do swego boku w szakże na jej wyobraźni nie zostawiały żadnego kwiatek rozkosznej wiosny. śladu, gdyż po przeczytaniu xiążki zaledwie pamięta­ Za pierwszą parą szły inne ochoczo do stołu, a ł a im i ę : autora, jednem słowem była to osoba z tym na samym końcu prowadził pan Wincenty pannę S a ­ wiecznym uśmiechem słodyczy na ustach, który nie binę która mając umysł jedynie zajęty szczęściem jednego męża przyprowadził do niecierpliwości lub swych rodziców z miłem spojrzeniem podała mu rękę. pogrążył w nieuleczonej melancholii. Zaczął się obiad... zpoczątku tylko brzęk naczyń Ich córka Sabina prawdziwą była ozdobą domu stołowych, dał się sły sz e ć # w sali jadalnej, wkrótce państw a Błażejów; młoda, ładna, uprzejma, utalento­ jednak głośniejsze powstały rozmowy, a nakoniec wana za wiele jednak we wszystkich uczuciach (co muzyka, wiwaty i w ystrzały z moździerzy zwiastowa­ się u nas bardzo często zdarza) wyexaltowana. I dla ły wesołą biesiadę w dniu imienin p ana Błażeja. tego kiedy się dowiedziała o smutnym stanie majątku Pan Wincenty siadł do stołu obok panny Sabiny rodziców, i gdy jej ojciec oświadczył że jedynie za- w milczeniu, walcząc ze swemi myślami... lecz niebamęźciem z panem Wincentym może się ratować, bez wnie szumiący napój, czarowne oczy a nawet kilka w ahania się przyjęła ten projekt w tern przekonaniu miłych wyrazów, tak mu zmieszały szyki, że z praw ­ że poświęcając swoją osobę, ustali szczęście rodziców dziwym zdziwieniem całego towarzystwa, jeszcze przy których namiętnie kochała. stole pocałował kilka razy białą panny Sabiny rączkę. Kiedy pan Wincenty przyjechał do państwa B ła ­ żejów mało jeszcze było gości, a chociaż wszedł do pokoju z tem przekonauiem że związki małżeńskie Gdy dano ostatnie wety po których z łoskotem cafnęły się krzesła, mężczyźni odprowadziwszy da­ my do pokojów bawialnych na kilkagodzinne duma-
69 nia, poszli do oficyny z panem Błażejem gdzie ich czekały... wesoła pogadanka, kawa i cyg ary; z ja k żywą chęcią chciałem zostać z temi paniami chcąc bydź uczestnikiem tylu szczerych oświadczeń przyja­ źni... szacunku... i tylu z ubiegłych czasów p rzy ­ jemnych wspomnień; jakże chętnie chciałem podsłu­ chać owe dowcipne... często złośliwe i zawsze wesołe zdania młodszego wieku.... Może nawet byłbym pod­ chwycił nie jedno przelotne westchnienie... nadziei... szczęścia a może i ciężkiego smutku. Lecz czyłiż mogłem się narażać sam jeden na tę str a s z n ą chmurę ostrych pocisków wymierzonych do serc tych obrzydłych fajkarzy?... Wolałem uniknąć tak niebezpiecznej przygody i siadłszy w kłębach tytuniowego dymu spocząć chwilę po dobrym objedzie. .. III. lata, która im wznawia w pamięci tylko chwilowe uczucia miłości, i przykre bo częstokroć obłudne przy ­ ja ź n i związki, która złożonemu na łożu śmiertelnem starcowi tylko najemnicze podaje dłonie, i nie zro si jego grobowca czułą łzą stroskanej rodziny. T a k a myśl nie zajmowała wcale jego wyobraźni, bo pan Wincenty nawykły od młodości jedynie do z a ­ trudnień rolniczych i handlu, daleki od czytania xiążek, a szczególniej od obcowania z kobietami obdarzonemi tkliwem uczuciem, dążył zawsze do jednego celu, to je st do spekulacii, a tą była w tej chwili dla niego p anna Sabina, wiedząc dobrze w ja k smutnym stanie zostaje majątek p ana Błażeja, a widząc pannę Sabinę młodą, przyjemną i z czułem dla rodziców sercem zapewniony nadto przez panią Szymonowe o dobrych dla niego państw a Błażejów chęciach, po długim wahaniu się postanowił właśnie w tej chwili z nią się ożenić, nie w myśli ażeby ją uszczęśliwił zapisem swego majątku, lecz jedynie dla tego, że chciał mieć w późnych latach przy sobie osobę miłą, przyjemną, któraby nie tylko m iała o nim troskliwe staranie lecz razem wyręczała go w zatrudnieniach gospodarskich. Komuż z nas zw łaszcza po obfitym w trunki obiedzie, nie je st z nana ta szumna mężczyzn wymowa, t a pewność zdań rozmaitych, i te szczere wysłowie­ nia się stałej przyjaźni a czasem i ostrych wymówek? ktoż je s t w stanie opisać te górne, dowcipne a czę­ sto wcale niedorzeczne frazesa?... Przypatrzm y się r a ­ W chwili kiedy zapaliwszy fajkę oddawał się z u ­ czej w milczeniu całemu towarzystwu a szczególniej pełnie tym myślom, młodzież zgadując jego zam iary panu Wincentemu który w tej pogadance najwięcej mordercze na niego ciskała pociski, na której czele nas zajmuje. najwięcej mu dokuczał pan Walery młody człowiek Pan Wincenty j a k ju ż namieniliśmy był to czło­ pełen satyrycznego dowcipu. Daremnie jednak silili wiek podeszłego wieku, niskiego wzrostu z przyjem- się na coraz nowe wystrzały, bo pan Wincenty niczem nem wejrzeniem i niezachwianem zdrowiem. nieobrażony każdemu odpowiadał temi wyrazy »i pana Syn ubogich rodziców którzy mu przy zgonie zo­ proszę na wesele«. Tak niezachwianą flegmą znu­ stawili bardzo mało rozwinięty umysł i jeszcze mniej­ dzeni, rzucili się w inną stronę, a pan Wincenty sz ą spuściznę, przez zdrowy rozsądek w rolniczych przeszedłszy z wyrachowaniem najpierwszą i najtru ­ pracach i kilkadziesiątletnią oszczędność, doszedł dniejszą próbę, chodził po pokoju układając swego do znacznego majątku, a przechodząc stopniową co­ ożenienia dalsze projekta. r a z większe dzierżawy, z których zawsze szczęśliwie Słuchając przez pare godzin tej różnobarwnej wychodził i czyniąc trafnie wyrachowane spekulacie, gawendy, mimo szczerej chęci nie byłem zdolny skreujrzał się nie tylko w stanie kupienia dwóch wsi w śleć choć w części owe wesołe, dowcipne a najczę­ żyźnej okolicy ale nadto zebrał znaczny w gotowiźnie ściej rubaszne o kobietach żarty, powtórzyć imiona kapitał. koni, psów gończych i chartów, a cóż dopiero te fa ł­ Zajęty całe życie zbieraniem pieniędzy, kiedy w szywe zle zrozumiałe a najczęściej egoizmem tchnące późnym wieku ochłonął w tych ciągle handlowych o towarzystwie wstrzemięźliwości zdania. podróżach i osiadł w domu, chcąc użyć swobodnego Z wielką przeto chęcią powróciłem w gronie męż­ spoczynku, uczuł ja k ą ś wewnętrzną tęsknotę a szcze­ czyzn do pokojów bawialnych gdzie znudzone da­ gólniej żal zostawienia tak ciężko zapracowanego my przeszedłszy gruntownie wszystkie metody wycho­ majątku w zupełnie obcych rękach. Ta myśl z k a ż ­ wania dzieci, bale, loterie i paryskie mody przejrza­ dym dniem silniej zajmowała jego spekulacyjną gło­ wszy się mimo chęci kilkakrotnie w zawieszonych wę, a nakoniec dręczyła go po całych nocach. lustrach, doczekały się nakoniec muzyki i tańca. Nie była to wszakże myśl pochodząca ze smętnej Nieznajomy w tej okolicy, chciałem poznać osoby duszy, która często ludziom bezżennym zwłaszcza całego zgromadzenia, dla tego siadłem obok pana Te­ przy schyłku życia przedstawia samotnie przebiegłe odora z którym dawniej za granicą ścisłą byłem po-
70 ł§czony przyjaźni|, był to człowiek wytrawny, oczy­ tany, widz§cy rzeczy w prawdziwem świetle, a teraz najbliższy s§siad pana Błażeja. A oto teraz chylę gałązki Strojone kwiatem i wonią Smutny, bo p rzy szły ch plonów zaw iązk i Śmierć może ztargać sw ą dłonią. D okończenie n astapi. I mamże panie ! już tak za młodu Zbiegać w początku mego zaw odu ? I bliskiej śmierci z sy ła sz mi w różbę, Przeczucie śmierci. D ziw nato chw ila! pokój mam w duszy I serce ciche, a św iat tęczowry Śmieje się do mnie, i nibym zdrow y; A jednak czuję ja k mi się k ru szy O statnia struna z życiem w iążąca, A jed n ak patrzę na zachód słońca Jakbym go ujrzeć ju ż w ięcej niem iał, A jednak głow a tak mi obwisa Jak liść żałobny, sm utny, cy p ry sa Kiedy mu słow ik nagle oniem iał. D ziw nato c h w ila ! przed memi oczy Św iat się tak m glisto ja k przez łz ę toczy, I chłód grobow y kości me w ierci; J a k liść o lszyny tak jestem drżący I tęskny jestem i jestem śpiący, Jakby mnie skrzydłem tk n ą ł anioł śmierci. I taką nutą gra mi pow ietrze Ja k gdy się z gościem nieziem skim zetrze, A moje imię sły sz ę w tej nucie. Kiedym rozpoczął już św iętą służbę Ku chwale twojej, mego narodu. Oto przed moim rodzinnym progiem Strzeń taka żyzna le ż y odłogiem, Chęcią płom ienną, rę k ą gotową, Chcę po niej rzucać nasienie: słow o. M iałożby ramię twojego gniew u Myśl mą krępow ać łańcuchem zgonu? Z w ichnąć mi rękę w środku z a sie w u ? Oślepić oko na widok plonu? Oniemieć usta w połow ie śpiew u? Jam tak dalece już się z a d łu ż y ł U ciebie panie, u braci ludzi, Że mnie m yśl owa dręczy i trudzi Żem się wam dotąd nic nie odsłużył* I z niem owlęcia i od kołyski Ojciec i m atka jak dwa anioły Nie oszczędzali trudu, m ozoły, Żeby prostow ać duszę w oskow ą, Żeby w niej tłoczyć sw ych cnót odciski* Chciałbym się w ptaka, w chmurkę p rzew inąć, I formowali mnie w k sz la łt kolumny B y za tym głosem do gw iazd popłynąć, Je stże to śm ierci przeczucie ? Czystej i białej, w niebo patrzącej, A burzom, gromom urągającej, Coby nikomu pokłon sw ą głow ą A oto jestem ja k kw ietna trześń, W koło mej głow y, m ajową nocą Myśli, pszczółeczki, rojem brzękocą, A w koło serca ptaszki św iegocą, A ja rozw iew am w oń... pieśń. Lecz coż po kw iecie, lecz coż po w oni, Li kw iatem , w onią, — nic w ięcej? Będęż sechł tylko przy białej skroni Albo p rz y piersi dziew częcej ? Jabym palące chciał czoła bliźnie N ieuderzyła; chyba w dno trum ny. A teraz przy szed ł już czas w y p ła ty , D ług mej wdzięczności przez tyle laty Niczem nie zm niejszył się od pow icia; 0 panie! panie! daj życia, życia. 1 kiedy z b ry ły chropawej dziecka Z ich rą k w ybiegłem pięknym filarem, OI to ta p rzyszłość szorstka, nieświecka*, Nie m iłym dla mnie była ciężarem . Osłonić cieniem i chłodem , U sta m aczane w' k lątw y truciźnie I zam iast kościoł boży podpierać, Osłodzić owocu miodem. Jabym chciał w mroźnej, trętw iącej zimie Zam iast piorunom nadstaw iać czoła, Lubiłem rzew no, tęskno pozierać, Jak ze sklepienia nocnego szczytu Kiedy im serce oskrzepłe, W śnie letargicznym , w gnuśnym zadrzym ie, W ybuchnąć w* płom yki ciepłe. Jabym zaśw iecić chciał im pochodnią Między spodleniem a zbrodnią. Jabym chciał błysnąć ogniowym ciosem W ręku anioła m ściciela. Jabym się spalić chciał n aw et stosem, B yleby z moim popiołem, Na zmazę w iny, ru n ę ły społem P opioły odkupiciela. P rz e z siatkę chmurek, przez m głę błękitu*, 'fańcem się w iła gw iazda w eso ła. Lubiłem kiedy miękkim powojem G ałąź się do mej piersi tuliła, Kiedy zielonym , w^onnym zawojem W koło mej skroni się zakręciła, A w tedy dusza senna pokojem Niemęzko w takim objęciu śniła. I gdyby teraz mnie lud z ap y tał Com mu za w ieszczby z nieba w y c z y ta ł*
TI Czy wypełniłem cel posłannictwa; Paweł Kok nie stara się zainteresować nas przez wyszukiwanie dziwacznych i nienaturalnych sprzecz­ O ! bo lud k lą tw ąb y mnie p rzy w ita ł. ności, równie też nie wie on nic o podziemnych ja ­ Ł ecz d zięki panu! jeszczem p rzech ow ał skiniach, więzieniach i ło tra c h ; ale za to zna każ­ Moc d u szy m łodej, i n iezm arn ow ał dy zakącik kawiarni, szynkowni, sal kasynowych. W sz y stk ie g o czasu ; w yjd ę z ukrycia A te kasynowe sale dostarczają mu znowu cały s e r­ I lud mi klaśnie w ch w ili roz w icia wis nowego rodzaju charakterów zupełnie nieznanych L ecz p an ie! panie! daj ży c ia , ż y cia . dla św iata fikcii w Anglii, ponieważ nic z tego D a w id ó w 29 sty czn ia 1845. K orn el U jejski, wszystkiego w Anglii nie istnieje. U nas żaden kup­ czyk ani subiekt etc. nie wziąłby z sobą swojej ko­ chanki na publiczną tańcującą zabawę w którymkolPaw łokokeizm w Anglii. wiekbądź uprzywilejowanym domu tańcu. Żadna uU w a g i napisane przez Kokeja. czciwa dziewczyna tamby nie poszła, nawet tak a D okończenie. która przynajmniej pragnie zachować pozory przy­ Kupczyk z M anszestrn, chociaż mu się nie uda­ zwoitości. Żadne umizgi któreby zakończyć się mo­ je jego elegantomania i arystokratyczne tony, mo­ gły małżeństwem nie zajdą pomiędzy poczynającym że być przezto prawdziwie czcigodnym i pracowitym szewczykiem a córką goli-brody w poważnym tańcu anglaise wpośród drzew w Green-Park, albo człowiekiem, a z wyjątkiem tej jednej słabości, nie chaine Jorkshire Stingo.Ojcowie u nas, mają k a ­ przedstaw ia on dla najbystrzejszego badacza nic ta­ nawet w kiego coby go odróżniało od innych głupców lub czci­ mienne serca, a wyżej wzmiankowany goli-broda nie­ godnych ludzi w którejkolwiek części świata, dla zawodnie powiększyłby piękność »wesołych czarnych tego też każdy występujący u nas jako historyk ży­ oczu« swej córki, dając jej wcale inne, gdyby tylko cia mieszczańskiego, spotykać musi nieprzezwyciężo­ ośmieliła się pisnąć mu o balu czy to pod dachem ne prawie, na swej drodze trudności. Czy to nasz czy na świeżem powietrzu. Purytanie pozostawili za lud je st tak flegmatyczny, głupi, czy czuły... wszystkie sobą głębokie ślady. Taniec jest zawsze grzesznym, te trzy przymioty dadzą się powszechnie zastosować a szatan zawsze czatuje na balu. Lecz pódźmy za do jednego indywiduum... lub czyli niema sposobności naszym goli-brodą, czyli fryzierem, gdyż najlichszy okazania właściwości swoich z domowego życia i z Figarów ma wstręt do właściwego imienia swego, i zwyczajów człowieka-źwierzęcia; to tylko pewna, że przypatrzmy się jego zabawom. U Pawła Koka, idzie chociaż może lepiej je st Hzdolniony do rozmaitych on do kaw iarni, wypija małą filiżankę kawy, i cho­ zatrudnień w życiu niżeli jego sąsiedzi, daleko mniej wa w kieszenie pozostałe kawałki cu k ru ; lub też uprzyda się do zapełnienia stronic xiążki. Dowodem daje się na jaki balik publiczny gdzie wypełnia wszel­ tego jest, iż ilekroć który z naszych powieścio- kie obowiązki dworskiego szambelana, i ujmuje wszys­ pisarzy wprowadzał na scenę kupca, ta osoba była tkie serca przez swoje pełne wdzięku znalezienie się. zawsze albo szczerym wymysłem albo karykaturą. Jego żona często mu towarzyszy, i zawsze znajduje tam dlaar-siebie ważne zatrudnienie kokietowania w naj­ Nawet Baile Nicol Jaw ie nigdy nie żył w Sant-M ket z tak rzeczywistą krwią i ciałem z jakiem i żyje poważniejszy sposób kupca tytoniu lub kogo się trafi; w Rob-Roj’u. W każdym względzie nienaśladowany podczas gdy panna córka kręci się w wirze walco­ Baile znanym jest całemu światu przez dodatki przy­ wym z jakim panem Eugeniuszem lub Adolfem m ło­ lepiane do rzeczywistego charakteru jego, szczodrą dym cukiernikiem, a to z taką przyzwoitością i ele­ dłonią jego biografów, i śmieszne sprzeczności w ja ­ gancją jakby jak a hrabianka z swoim narzeczonym Droushirehou w Angli. kich go umieszczają stosunki z celnikami i hurtowni­ w balowej sali w kami. Wmieście Glazgowie jest on wielce poważany i przyjaciel fryzier, idzie sobie na fajeczkę, lub jeżeli słusznie, bo to jego miasto rodzinne które się nim ma troche wykwintniejsze gusta, na cygaro i spirytus pyszni. Wzywany bywa do rady we wszystkich tru ­ z wodą do sąsiedniej kawiarni, albo też, jeżeli uło­ dnych przygodach, i słynie ze swej znajomości św ia­ żył sobie przepędzić noc wesoło na racionalniejszych ta i wrodzonej przenikliwości. Lecz czy to wszystko przyjemnościach idzie do jakiej restauracii gdzie wo­ je st obfitym przedmiotem do opisów? i czy słuszna kalna mużyka co wieczór się odprawia. Człowiek sil­ nej budowy siedzący w wygodnem krześle, puka po­ to rzecz robić sobie igraszkę z szanownego przedstaw iając go w sposobie tak śmiesznym w jakim ważnie młotkiem o stolik, a jako gospodarz domu, nn jest przedstawiony w romansach górnej Szkocii ?... czyni najprzód swym gościom bezinteresowne zapyO! tobym sp ło n ą ł w stydem zw od n ictw a?
79 tanie, czyli każdy z gentlem ma napełnione surdut; i przychodzi nareszcie do domu z wielkę sa ­ szklanki. Poczem oświadcza że będzie śpiewał i że tysfakcję żony i córki które tymczasem już* się mu akompaniować ma na fortepianie znakomity a r­ zdradliwie spać pokładły z tę zaspakajajęcę myślę ty sta; tu występuje naprzód młody, słuszny i chudy że ich szanowny małżonek i ojciec, leży gdzieś w mężczyzna z chorobliwym wyrazem w twarzy, wło­ bezpieczeństwie zamknięty w kordygardzie. Co się sami przylepionemi pomadę do czoła, i po nizkim u- tyczy Francuza, ten nigdy nie wpadnie w żadnę akłonie całemu zgromadzeniu, siada do fortepianu. wanturę z powodu zbyt obfitego użycia choć Gruby gospodarz śpiewa, chudy artysta gra, i grzmo­ tez czasem podochoci sobie aż do zuchwalstwa parę ty oklasków, i liczne wywoływanie o świeży dostaw szklaneczkami vdn rdinae,odla nas to prawdziw smażonych nerek, mocnego pasztetów z królika rzecz zadziwiajęca widzieć jak mało potrzeba ilości z serem i zimnyeh marynat, sę nadgrodę tego kon­ najlekszego napoju aby zawrócił najtęższę głowę u certu. Przez jak iś czas tylko jędzę i piję, a posłu­ pospólstwa we Francii. U nich też lud nigdy się nie gacze latają od bęta do kęta z tacami szklanek ku- upija aż do stracenia zmysłów, tylko staje się rozmoflćw i półmisków. N asz fryzier staje się czem raz wniejszym i skłonnym do kłótni po najmierniejszem rozmowniejszy ze swoim najbliższym sęsiadem rze- użyciu krajowego ich piwa, w ilości takiej w jakiejby źnikiem z Whilecliapel, i rozprawiają żwawo o paszte­ u nas najmocniejsza gorzałka zaledwie upoić mogła. tach z nerek i muzyce w ogólności, jako też o ner­ Na piknikach, schadzkach i ucztach wiejskich, kiedy kach i muzyce udzielanych im tego wieczora. W kilka jedna butelka wina obejdzie dwa razy kółko, ju ż całe minut potem łysy, pękaty, zyzooki siedzą­ zgromadzenie jest ożywione, rozmowne, zuchowate, cy w samym środku izby zdejmuje swoj kapelusz, a przedrzeźniajęce się wzajem, wrzaskliwe i paplajęce po kilkakrotnem zastukaniu młotka gospodarza domu, dowcipniejsze głupstwa niż wprzódy, a kiedy przyj­ rozpoczyna śpiewać pieśń tak sowicie komicznę, że dzie do sprzeczki, jakaż babilońska wieża słów i ja ­ po ukończeniu onej, cała rozochocona kompania woła kie machanie głów i r ę k ! Zam iast kułaków, szturjednogłośnie o wieczerzę i świeże butelki ulubionego chańców i wdania się policii, jak to się dzieje u na­ ale. Teraz izba cala zostaje przepełnionę zgłodnia­ szego ludu skłonnego do boxów, u nich, jeżeli ju ż łymi wychodźcami z teatrów, a wielce znakomity a r­ przyjdzie na najgorsze, potręca jeden drugiego z lekka, tysta, zgodzony za gwineę tygodniowo, usiada przy z miejsca na miejsce, a potem wszyscy wołąją wesoło naszym fryzierze. Tymczasem, czcigodny ten na policię... i cieniutkim głosikiem piszczęce kobie­ lemen tak jest napchany nerkami, i tak należycie o- ty, i świegotliwi mężczyźni, i niewiadomi parafianie pojony gorzałkę z wodę, że zaledwie jest w stanie i eleganty kupczyki, i żartobliwi imbierowicze, napyzrozumieć uwagi rzeźnika z który ma chaję się, klnę, łaję, grożę i hałasuję jak opętani; wielkę skłonność do 'aktorstw a i pragnie zmierzyć lecz przytem ani jedno silniejsze uderzenie, ani je­ się talentem swoim ze s ł a w n y m artystę, przy ku­ den kułak po naszemu. Dozorca publicznej spokojflu gorzałki. Nowe zastukanie młotka gospodarza, ności, ukazuje się, a potykajęcy rycerze jakby ich spraw ia chwilowe uciszenie, a mały człowieczek wy­ wymiótł: i w kilka minut po tej straszliwej skakuje na sam środek zgromadzenia z pieśnią na skrzypce huknę walca lub kontradansa i znowu prędce zaimprowizowanę, w której hojność i gościn­ wszystko idzie jakgdyby nic nie zaszło. Nie chcemy ność gospodarza jako też wyborność jego wieczerzy utrzymywać, przynajmniej w tej chwili, że jeden z tych godnie sę wychwalane. N asz fryzier słyszy pomie­ sposobów zakończania sporów jest lepszym od dru­ szane okrzyki uwielbienia, brawa i oklaski, i usiłu­ giego, (chociaż wyznajemy to szczerze, że przyjaje nawet przyłęczyć się do nich, ale namyśla się źniejsi jesteśmy potyczkom z pieczenię lub zakorko­ wreszcie że już czas odejść. Idzie on tedy, czyli wanym ldaretem, niż boxom i kułakom) chcieliśmy raczej tańcuje w zygzagi przez ulicę, gdzie o mało co tylko wykazać, że z temi materiałami jakie Paweł Uie zabierze scisłej znajomości z pewnym jegomościa Kok ma na swoje zawołanie, jako wierny malarz scen w niebieskim fraku z laseczkę w rę k u ; gdyż co krok prawdziwych, posiada on wielkę przewagę nad opisyokazuje wielkę chętkę potłuczenia plecami swemi waczami scen tego rodzaju w Anglii. wszystkich po drodze latarni o które wyciera swój Hedahtor TOMASZ KULCZYCKI. DRUKIEM PIOTRA PILLERA.

! . % 00 ° - . ' I
dn ia, ■/&/??dl n ddmatdtitó'
„ ^0iv \BN^
W° tO. DZIENNIK MtiD P A B Y S I I C 1 ► ~ Lwów, 8 maja 1845. ' --------------------------------- Hok szósty. Wychodzi co druga sobota regularnie; do Każdego numeru dołączoną je s t rycina mód paryskich z dokładnym opisem . K osztuje 5 z ł r . 15 kr.; całorocznie 1 0 z łr . m. k . ; na prowincii dolicza się przesyłka pocztowa do cen powyższych półrocznie 43 kr. nu k. Prenumerować można we wszystkich urzędach pocztowych, tudzież w redakcii podnrem 3 0 1 .* we Lwowie. w miejscu półrocznie Płaszczyki niebyły jeszcze nigdy tak wzięte jak teraz; krój ich jest w ieloraki; wspomniemy tu o dwóch M O D Y . P aryż, będących w największej w ziętości: przy jednych pe­ leryna jest tak obszerna jak spódnica od sukni; dru­ gie są mniejsze dochodzące tylko niżej pasa; pier­ wszych przednie poły zupełnie są podobne do koń­ ców rańtueha, obszyte bywają falbaną wycinaną w zęby okrągłe, bardzo długie lub też bardzo drobne. Ponieważ te płaszczyki są bardzo obszerne, zatem szwy znajdujące się na ramionach, zbiegają na bok i przez to formują rodzaj pólrękawów, które mogą być w potrzebie użyte. Płaszczyki takie robią się zwykle z najładniejszych jakie są teraz materij. S t r o j e d a m s k i e . Opiszemy naszym czytel­ niczkom trzy rodzaje strojów najświeższych, a to nietylko suknie lecz i resztę dodatków stanowiących ca­ łość ubrania. Najpierwej redyngocik z materii de soie,dwoma szerokiemi falbanami korunkowemi obszyty jedna na drugą spadającemi, a które dwie trzecie części spódnicy zakrywać powinny; zprzodu zaś rozdzielone od siebie rzędem guzików kratko­ wanych; stanik u tego redyngocika wysoko zacho­ dzący, całkiem gładki, mocno kończasty, ubrany tak­ że rzędem guzików, które się schodzą z temi któremi Kapelusze które najwięcej uwagę naszą ściągnęły, ubrana jest spódnica; rękawy gładkie, z długiemi ko­ są z włoskiej słomy i zupełnie nowym kształtem ; ka­ runkowemi mankietkami; do tego stroju kapotka z ma­ pelusze te są głównie przeznaczone na w ieś i do wód ; terii poult de p soie, takiem rajskim ubrana. Niemniej są one dość niskie, z szerokiemi i spłaszczonem i ładnym strojem jest suknia z zielonego peplinu, któ­ brzegami, troche krótszemi po bokach niż zprzodu rej spódnica ubrana w przodzie pasamonikami przy- i ztyłu; wstążki do wiązania wychodzą ze środka; szywanemi w kształcie kolumn, z stanikiem gładkim, przystrajają się podług upodobania girlandą z fioł­ wysoko zachodzącym, w przodzie także pasamonika­ ków, bukietem z róż, lub wstążkami różnego koloru. mi ubranym; rękawy gładkie; do tej sukni kapotka z białego atłasu, obszyta wkoło główki rzędem koS t r o j e m ę s l s l e . Ponieważ tegoroczne runek bardzo mało namarszczonych, kania również champs wypadło w porę niekorzystną, dwa pierwsze jest obszyta korunką; ptak rajski przypięty z lewego dnie bowiem były niepogodne a tylko trzeci piękny bobu. Także suknia z adamaszku, koloru brunatne­ lecz chłodny; przeto niewidzieliśmy strojów innych go, której przód spódnicy przystrojony atłasem w rur­ jak tylko stroje zimowe albo półzimowe ja k o to : paki układanym; stanik gładki, wysoko na ramiona za­ letotsaki, twedy, konfortable i inne które pokrywały chodzący, a otwarty w przodzie przez całą swą dłu­ niekiedy strój istotnie wiosenny. O tych wierzchnich gość; rękawy pół długie; pelerynka muszlinowa; strojach niebędziemy mówić bo one się dłużej jak kapelusz różowy, ubrany gałązką wierzby płaczącej. pare dni nieutrzymają. To tylko zauważać godzi się Dawniej już o tem wspomnieliśmy rańtuchy że jak w strojach damskich tak i męskich pokazała różnego rodzaju i kształtu są zaw sze bardzo poszu­ się wielka rozmaitość materij, osobliwie piękne są kiwane ; jedne są z prawdziwego tyftyku, inne z ma­ materie na kamizelki ja k o to : rypsy morowe z hafta­ terii albańskiej, z krepy chińskiej, koronkowe lub mi dwukolorowemi tudzież tkaniny algierskie i wiele blondynowe. innych. Najmodniejsze materyjki na spodnie są w pa-
74 sy niebieskie n a dnie chińskiein. Później damy szcze. golowy opis sam ych strojów . R y c i n a p r z e d s t a w i a : suknię ślubn§ z trzem a faibanam i z korunek w stążk ą przew likanem i, stanik gładki wysoki podobnie korunkam i ozdobiony, na gło­ wie girlanda z róż, welonem upięta. D ru g a suknia z mieniącej m aterii jedw abnej, z podwójną spódnicą, n a boku otw artą, korunką i różam i zpiętą, stan ik z ber­ tą korunkow ą. Trzeci szlafroczek z lew antyny w de­ seń, ubranie sta n ik a i rękaw ów je s t z tej samej m a­ terii, kapelusz jedw abny piórem ozdobiony. T udzież frak i tużurek od przechadzki. aby w szystkie następne drzwi z całego rzędu otw ie­ rać, dopóki na w łasna nie natrafi izbę. Takim je st, i takim był W inglebury-W appen przed Kilka chwilam i, to je s t przed przybyciem londyńskiego dyliżansu. Z łoskotem pędził tenże po bruku poprzed gospodę, zatrzym ał się przed nia, ja k a ś dama wrysiadła z nie­ go, za żad ała osobnej izby, i z o sta ła pod num er 25 w prowadzona. — T hom as! zaw ołała pani domu. — Ma am odrzekł Tom asz i ukazał się n a ty c h ­ m iast. do POJEDYNEK W GREAT WINGLEBURY. Z D A R ZEN IE P R A W D Z IW E Z ANGIELSK IEG O DICKENSA. M ałe m iasteczko G reat W inglebury, je s t ani mniej ani więcej ja k czterdzieści dwie i trzy ćwierci mili od H yd e-pa rk oddalone. P o siad a ono dług§, nieró­ w na, p u sta głów na ulice, ra tu sz z ogrom na zeg aro ­ wy tarczy, targow ice, wiezienie, sale publiczna, ko­ ściół, m ost, kaplicę, dom gry, czytelnię, gospody, studnię i pocztę. W in glebu ry-W ap p en w samym środku głównej ulicy w prost na przeciw m ałej budowy z ogrom na ze­ garow a tarcza, je s t n ajpierw sza gospody, a razem b u rsa , biórem poczty, a k c y z y ; miejscem zebrania ko­ m itetu, » a f the blue«*) przy każdym wyborze, i przy ­ sięgłych w czasie posiedzeń, jakoteż główmy kwa­ te ra klubu w istow ego, gentlemanów, p a rtii rad y k ali­ stów z W inglebury; a jeżeli do m iasta W inglebury zaw ędruje ja k i k uglarz lub posiadacz gabinetu wo­ skowych figur, albo a rty s ta dajacy koneerta, natych­ m iast nieprzeliczona mnogość p isanych ogłoszeń oznajm ia całemu m iastu że pan ten a ten, ufny w zn a­ ny pow szechnie w ypaniałom yślność m ieszkańców G reat-W inglebury k tó rzy w każdym czasie sztuki piękne w spierali, z wielkim kosztem najył obszerna gustow na salę zgrom adzenia w W inglebury-W appen. W inglebury-W appen je s t w rzeczy samej obszerna budowy i p osiada cały lab iry n t wschodów i przejść, kaw iarnię, gościnna salę, i mnoga liczbę p rivatechamber, w których o tyle znaleść się można ubez­ pieczonym przeciw wszelkiem u natrętctw u, o ile to je s t rzeczy podobny w domu, gdzie co pięć m inut j a ­ kaś zabłakana isto ta otw iera pryw atny pokój cudzo­ ziem ca, a poznaw szy bład swój, usuw a się nazad, *) Radykalistów. go cił na — Oto list przyniesiony przez chłopca z pode lw a pan a pod numerem 19. — Oto list do was, sir! rzekł Tom asz i położył w num erze 19. na stole. — Do m nie? odrzekł numer dziew iętnasty, i zw ró­ głowę, k tó ra p a trz a ła przez okno w dziedziniec przeprzeganie koni w dyliżansie. — Tak je s t s i r ! Kelnery m aja często zwyczaj urywkowo p rzem a­ w ia ć — »tak je st, sir!* chłopiec zpode lwa s i r ; miss wym ieniła num er 19 s i r ; E ugeniusz T rott E sg, sir . — Imię moje je st bezw ytpienia T rott, rz ek ł nu­ mer dziew iętnasty, list rozpieczętow ujac. M ożesz odejść.... Tom asz podniósł firanki u okna i nazad je s p u ­ ścił... gdyż dobry kelner musi zaw sze wynaleźć sobie coś do czynienia, zanim którg gościnna opuści izbę, uporządkow ał stojące szklanki na biufecie, o ta rł stó ł który niebył zapruszony, z a ta rł ręce, poszedł zw olna ku drzwiom i zniknął. L is t zaw ierał w sobie coś choć niezupełnie nieo­ czekiwanego, jednak bardzo nieprzyjem nego. Pan E ugeniusz T rott opuścił go z rak i znowu w ziął go ze stołu, przeszedł się po kilkakroć tam i nazad, i czynił próby, ta ra z a na nieszczęście zaw sze mu się n ie u d a ja e e : zagw izdać ja k a ś piosenkę. Jak o ś mu nieszło w żaden sposób. Zniecierpliw iony rz u cił się w reszcie na krzesło i czytał w głos list następującej treści. Great Winglebury, pod niebieskim lw em . Środa p rzed p ołu d n iem . S ir! »Skoro tylko zam iary jego doszły do mojej wie»dzy, opuściłem natychm iast in tere sa moje przy biu»rze i udałem się za waćpanem. Znany mi je s t cel »jego podróży... nigdy je j niedokończysz.« »Niemam tu obecnie żadnego przy sobie p rz y ja ­ c i e l a , na którego milczenie mógłbym się spuścić. To »jednakże niebędzie żadną tam ą dla zemsty mojej. A n i
15 . .1* ^Emilia Brown niepowinna być dłużej narażana na ^natarczywe nalegania chciwego pieniędzy, wzgar­ d z o n e g o przez nia, jakoteż podłego w oczach w szys­ t k ic h uczciwych ludzi hultaja; ani też ja dłużej znoi>sić cierpliwie niemyślę podstępnych nagabań jedneygo pospolitego fabrykanta parasolów.« » S ir! od tutejszego kościoła prowadzi ścieżka »przez laki do oddalonego miejsca stiff'-acre zwane»go (tu dreszcz zimny przejął pana Trott). N a tern ^miejscu czekać będę jutro rano o szóstej godzinie »bez minut dwudziestu, na przybycie waćpana, a je »żeli nieprzybędziesz zrobisz mi te przyjemność iż 5?udam sie ztad za toba dokądkolwiek sie schronisz C G G G C »z szpicruta w ręku.« H ora ce H u n ter . »P. S. N a głównej ulicy pod numerem 15. mieszka rten co proch przedaje a po zapadnieniu nocy już tam »niewolno nic kupować. Rozumiesz mię s ir ?« »P. P. S. Dobrze zrobisz jeżeli przed naszem spo­ tk an iem nie będziesz jadł śniadania, oszczędzisz so»bie przeto niepotrzebnych kosztów.^ — Zapamiętały! krwichciwy! zuchwały drab! wie­ działem dobrze iż do tego przyjdzie, zawołał nieszczę­ śliwy Trott; jamto zawsze mówił ojcu, skoro mię na tę expedycie w ysyłał, iż Hunter jako żyd wieczny ścigać mnie wszędzie nieprzestanie. Już to samo złe, żenić się na rozkaz starych i bez zezwolenia dzie­ wczyny ; lecz coż pomyśli o mnie Emilia gdy ja je ­ szcze bez tchu uciekając przed ta piekielny salaman­ dra, stanę przed nia! Coż mogę? coż mam czynić? Jeżeli nazad powrócę do City (starego Londynu), to zostanę na wieki spodlony, zhańbiony *, utracę dzie­ wczynę, a co gorsza i pieniądze. Gdybym nawet dy­ liżansem udał się jak najspieszniej do B r o v n -h o u se , czyliż Hunter niedopędzi mię extrapocztę; a jeżeli pójdę do tego przeklętego miejsca s tiff-a c re (tu zno­ wu napadł go dreszcz) jak amen w pacierzu będę za­ strzelony. Widziałem go na własne oczy jak w P a ll M a t na strzelnicy, namalowanego człowieka na sześć strzałów pięć razy trafił i zawsze w drugi guzik od kamizelki a gdy szósty raz chybił, to wypalił w sam łeb po raz siódmy. Coż mam robić? zawołał powtór­ nie pan Eugeniusz Trott, nato pocieszające przypo­ mnienie. Siedział długo z głowg oparta o dłoń w głębokiem zadumaniu. Wrócić natychmiast do Londynu; to przedewszystkiem byłby najchętniej uczynił. Pomy­ ślał jednakże o gniewie obydwoch ojców i o przy­ rzeczeniu które stary Brown staremu Trott uczynił, wraz z córkej swoja oddać całe swe mienie młodemu Trott. To znowu o liście Huntera zpod niebieskiego lwa. Byłoto rozpaczliwe położenie! Zdecydował się nakoniec, i w ysłał posługacza do niebieskiego lwa z biletem, jak na prawego gentlemana przystało uło­ żonym, w którym było napisano: iż pan Trott pra­ gnie krwi pana horaciusza Hunter, i jak najwyraź­ niej oświadcza, że niezaniecha stawić się na umówionem miejscu, aby pana Hunter wyprawić w podróż do wieczności. N apisał przytem drugi bilet, zadzwo­ nił i prosił aby mu drugiego posługacza przywołano. Ten ukazał się natychmiast. — Czy jesteś z Londynu? zapytał pan Trott. — Właśnie tam się mam udać, była lakoniczna odpowiedź. — Dlaczegóż nie jedziesz natychmiast? zapytał dalej pan Trott. — Bo zmęczyłem szkapę, odwożąc star§ panie; dodał z precyzia pocztylion. — Czy wiadome ci mieszkanie tutejszego burmi­ strza ? — Tak, bezwatpienia, odrzekł zapytany ze zna­ czącym gestem, jak gdyby miał dobre powody przy­ pomnieć sobie o tern. — Czy niemógłbyś oddać mu ten bilet? — Dla czegóż nie? — Bilet ten, mówił dalej pan Trott z paralitycznem drżeniem, trzymając złożony papier w jednej dło­ ni a w7 drugiej pięć szylingów, bilet ten jest a n o n im . — Coż to znaczy ? — Anonim... to jest... iż on niepowinien wiedzieć od kogo bilet ten pochodzi. — Aha! rozumiem; odrzekł pocztylion, przymru­ żając oczu z dowcipna mina, i bez okazania najmniej­ szej niechęci przeciw powierzonemu poselstwu; rozu­ miem, figlarna sztuczka! he?... Ale nasz burmistrz jest prawnikiem i spi spokojnie. Jeżeli macie jak§ do niego urazę, to lepiej zrobicie niewłazić mu w dro­ gę.... Niech mię diabli porwą, jeżeli mu to niesprawi największej w świecie radości. Gdyby pan Trott nieznajdował się był w tak rozpaczliwem położeniu, byłby niezawodnie uczciwego pocztyłiona albo za drzwi wytracił, albo zadzwonił i dał radę gospodarzowi by go od służby uwolnił. Nieuczynił jednakże ni jedno ni drugie, podwoił tylko zapłatę i rzekł do pocztyłiona iż tu idzie o zaburze­ nie pokoju. Poseł oddalił się z uroczystem zapewnie­ niem iż zachowa tajemnicę, a pan Eugeniusz Trott, usiadł z spokojnościa, jakiej od odebrania listu Hun­ tera niedoświadczał, do zastawionego od dawna śnia­ dania. D o k o ń c ze n ie n a s tą p i. _ ^
76 PAN W I N C E N T Y . Czy nie tali. się dzieje ? Dokończenie. Odezwała się muzyka i wkrótce bal się zaczął od polskiego ta ń c a ; nie był to wszakże ów taniec poważny w którym nasi pradziadowie zarzuciwszy od kontu­ szów wyloty szli przy karabelach zwolna w takt i wzniesioną głowę. Bylato raczej jakaś podrygująca skakanka, ochrzczona jedynie nazwą polskiego tańca. Dla tego kiedy w sali wykrzyknięto mazur!... ma­ zur!... usłyszeliśmy z prawdziwem ukontentowaniem tę muzykę wesołą, śpiewną, tak silnie przemawiającą do naszych narodowych uczuć.... Niebawnie stanęli liczni tancerze do koła, uderzono hołubca i wkrótce rozmaite pary przesuwały się przed naszemi oczami. Na moje zapytania pan Teodor będąc dnia tego w wesołym humorze tak mnie zapoznawał z osobami tańczęcemi mazura.... Ten jegomość młody, nazwiskiem Ludwik, tańczący w pierwszej parze, je st synem ma­ jętnych rodziców, z rzadkiemi zdolnościami i najlepszem sercem; szkoda wielka że przy zabawach które wszakże niezbędną są potrzebą młodego wieku, za­ niedbuje zupełnie dalsze ukształcenie umysłowe, któreby go z czasem mogło postawić w rzędzie znako­ mitych obywateli kraju. Ta pani z nim tańcująca jest jego kuzyna, widzisz z jak czułem wejrzeniem i giętką kibicią kołysze się na wszystkie strony, niepomna że w domu zostawiła słabego męża i czworo drobnych dzieci. W drugiej parze ta hoża panna z tak śmiałemi oczami jest córką pani S zastalsk iej; taniec jej jest skoczny, wesoły tak jak jej umysł; z nią tańczy pan Walery przystojny i zgrabny młodzieniec, jest on du­ szą wszystkich balów, polowań i składkowych za­ baw; żałuję go jednak szczerze, że swój wykształco­ ny umysł i trafny dowcip na szyderczych trwoni ob­ mowach. Za niemi tańczył pan Wacław, wysoki, chudy i łysy k aw aler; z przykrością patrzałem na jego scho­ rzałą postać i jego niepewne nogi czyniące jakieś nadzwyczajne trele, sądziłem nawet że już ostatnie przebywa skoki. Kiedy z zdumieniem dowiedziałem się od mego przyjaciela, że ten jegomość mimo ciągłej kuracii i słabego zdrowia żadnej nieopuszcza zabawy, w tem przekonaniu że jego naukowy taniec i zawsze czułe i słodkie dla dam wyrazy, powinny być wzorem dla całej młodzieży. — »Jestto prawdziwe poświęcenie się dla sprawy krajowej....* odrzekłem memu przyjacielowi. Obok niego posuwistym krokiem i z wielką radością ska­ kała panna Dorota, osoba niskiego wzrostu, pękata i z czerwonem licem; patrząc na tę parę sądziłeś że masz przed oczami prawdziwy obraz... szczęścia z niedolą.... Kiedy za tym ciekawym kupletem śledczem spo­ glądamy okiem, wyskoczył pan Dionizy z panną P auliną; czub jego najeżony, rozpięty frak, przechylona postawa, zwiastowały nam jakąś nową scenę, jego dama byłato osoba z długą wyciągniętą szyją; jej loki rozpuszczone i martwe oczy, były wyrazem melan­ cholijnego cierpienia; mimo to niebawnie puścili się żwawo około sali, wymierzając zaraz z miejsca przeciwne muzyce takty; pan Dionizy zapalony tan ­ cerz łam ał się na wszystkie strony a gdy stan ął w miejscu bijąc zawzięcie nogami, panna Paulina około niego wysoko podskakiwała, nakoniec gdy się zaczęli na wszystkie strony wywijać, kręcić i szarpać, z prze­ strachem dam i mężczyzn padli na śliskiej posadzce. Na pocieszenie nasze po tak tragicznym wypad­ ku posunął pan Paweł z panią Szymonową; ta z p ra­ wdziwy gracią podawszy mu rękę, tańczyła hożo, przyjemnie, bez żadnej przesady, mając wzrok z uśmiechem zwrócony na swego tancerza, który będąc nad miarę otyły, oblewał się potem i sapał w różnych dyrekciach, chcąc gwałtownie na swych ciężkich no­ gach nadążyć za swoją lekką tancerką. Dla czegóż ten jegomość tak mozolną sobie zadaje pracę? zapy­ tałem mego przyjaciela; jestto sąsiad państwa Szy­ monów i stały wielbiciel pani Szymonowy, śmieje się ona z niego, nawet i teraz jak widzisz czyni sobie wi­ doczną igraszkę. Lecz że jej mąż ma z nim częste w interesach stosunki, dla tego ta pani nieodmawia mu nigdy pierwszego mazura. Widać że mu nie wiele sprzyja kiedy tak okropnemi fumigacjami osłabiajego wierne uczucia! Lecz ktoż jest ten jegomość tak sztywnie stojący z tą wńelką brodą i lornetką w ręku ? zapewne jak i cudzoziemiec?... Mylisz się, jestto Polak, goniący zawzięcie za modami obcych narodów, dla tego nieznalazłszy w tem społeczeństwie kompana któryby chciał podzielać je ­ go zagraniczne uczucia nudzi się, i patrząc z litością na nasze nieokrzesane figury, ma pewnie te słowa na myśli: s>Biedne istoty! bawią się i skaczą wesoło, bo nie znają bulwarów Paryża... nie znają sławnych po­ lowań A nglików ; ani rozkosznych małp nadsekwańskich ogrodów... ani lakierowanych butów londyńskich żokiejów.* W tej chwili na nasze szczęście ujrzeliśmy w ta ń ­ cu ładną, kształtną i nader zajmującą pannę S ab in ę;
77 jestto osoba rzadkich przymiotów i wzniosłych uczuć (rzekł mój przyjaciel) szkoda że rodzice dając swej córce tak troskliwe wychowanie, nie pamiętali o przy­ szłym losie; mówią wprawdzie bardzo głośno o jej zamęzciu z panem Wincentym, co do wieku zachodzi juz wielka między niemi różnica, życzyłbym z serca żeby i inne nie zaszły w jej przyszłem szczęściu za­ wady.... Po ukończonych mazurach nastały inne tańce do których nawet swawolna młodzież wciągnęła pana Wincentego, ten będąc dnia tego swobodnej i wesołej myśli nie tylko ze w tańcu krakowskim agronomicz­ nie wyrzucał nogami, ale nawet zaśpiewał o mirto­ wym wianku kilka rubasznych zwrotek.... Nakoniec przed daniem wieczerzy muzyka spo­ częła, a damy zebrały się przy fortepianie, wtenczas usłyszeliśmy kilka ustępów muzykalnych wykonanych przez pannę Sabinę z prawdziwem czuciem i mistrzo­ wską ręk§. Lecz gdy się zbliżył pan Walery, wszystkie da­ my prosiły go żeby im co wesołego zaśpiewał, nie dał się długo namawiać i wziąwszy kilka akordów, miłym lecz figlarnym głosem odśpiewał następującą piosnkę, zwracając się często do grona męszczyzn .gdzie stał pan Wincenty. Dopókiż. z kw ialk a na k w iatek P rzelatać b ęd ziesz n iesta ły , D opókiż postrachem matek N apełniać będ ziesz kraj c a ły . S ześćd ziesią t w io se n u b iegło, Jak d ręczy sz biedne ofiary, Krocie 'ry w a lów p o le g ło ; T y z a w s z e m iły i jary. Dla ciebie P elagia płonie, D la ciebie Róża om dlewa, Dorota zb ieg ła w ustronie; Zofia się łzam i za lew a . W strzym aj z a p a ły m iłosne T w oje urocze w ejrzenia, T w e skoki, trele ża ło sn e I tw e mordercze w estch n ien ia. A ch, przestań bujać z wiatrami R zuć w onne pukli czernidła, W ierzgaj jak dotąd nogami L ecz o zło ć hymenu sid ła. Przy samym początku tej piosnki panna Sabina ::z zapłoniony twarzy wziywszy jedne z swych przyja­ ciółek pod rękę wyszła do drugiego pokoju, a pan Wincenty śmiejąc się serdecznie wołał po ukończonym śpiewie., brawo... brawo.... Lecz gdy młodzież zaczęła krzyczeć bis... bis... pan Błażej z niechęcią oświadczył, że wieczerza na stole; wtenczas damy wziywszy się pod ręce poszły do sali jadalnej gdzie im męszczyźni ochoczo służyli. Po wieczerzy tańczono jeszcze kilka godzin, a kie­ dy pobliscy goście odjeżdżali do swych domów, a dal­ si szli na spoczynek do przyrządzonych dla nich po­ koi, ja wsiadłszy z panem Teodorem do sanek poje­ chałem do jego wioski, gdzie z miłą chęcią miałem dni kilka zabawić.... IV. Przejeżdżając po pięciu latach tę wesołą okolicę, tak żyźną w obfite plony rolnicze, odwiedziłem pana Teodora, gdzie po przywitaniu przyjacielskiem, chcia­ łem się dowiedzie o wielu mnie znajomych osobach, a szczególnie o domie państwa Błażejów, ładnej Sabińci i panu Wincentym. Przychylając się do mego żądania mój przyjaciel siadłszy obok mnie na sofie, tak zaczął mówić. W krótkim czasie po twoim odjeździe o niczem u nas niemówiono jak tylko o nastąpić mającym związ­ ku małżeńskim panny Sabiny z panem Wincentym. Możesz sobie wystawić jak złośliwe, śmieszne a na­ wet zazdrosne z tego względu biegały wieści... nic to jednak nie wstrzymało przygotowań weselnych, gdyż dzień nawet do tej uroczystości oznaczony przez pana Błażeja spiesznym zbliżał się krokiem. Właśnie w tym czasie chcąc wypełnić obowiązki bliskiego sąsiada, a może wyznając szczerze, wie­ dziony ciekawem uczuciem jakie też na umyśle panny Sabiny tak stanowcze postanowienie uczyniło zmia­ nę, dla której zawsze miałem wielki szacunek, poje­ chałem w odwidziny do państwa Błażejów. Tam zastałem gospodarza domu jak zwykle w we­ sołym humorze, żonę jego z niezachwianym uśmie­ chem czytającą nowo przybyłe xiążki, a pannę Sa­ binę nachyloną nad krośnami ze smętną twarzą. Gdy dano herbatę, dostrzegłem jak była troskliwą w pełnieniu obowiązków gospodyni, z jak czułym wy­ razem w oczach podawała herbatę swoim rodzicom, jak często nawet ze łzawem okiem całowała ich ręce. Odgadłem przyczynę tego wzruszenia i pomyślałem sobie.... Biedna... jak wcześnie szuka pociechy.... Lecz czyli te tkliwe uczucia potrafią jej zastąpić obowiązki szczęśliwej żony i m atki?.. Tak sprzeczne widząc ze sobą umysły doznałem nieprzyjemnego wrażenia, i nie bawiąc długo w tym domu powróciłem do siebie. Nazajutrz bardzo rano z prawdziwem zdumieniem, spostrzegłem wchodzącego do mego pokoju pana Win­ centego, prosiłem go ażeby usiadł, co on też z chęcią wypełnił, lecz gdy go pytałem o przyczynę tak ran­ nych odwidzin, zaczął się jąkać, nos wycierać, pokaszliwać, a nakoniec tak się do mnie odezwał: »Wiesz pan dobrodziej że ja się żenię.« Na znak
S'S potwierdzenia schyliłem głowę.... Ale bo widzisz pan w domu p ań stw a Błażejów... lecz niewystawisz sobie dobrodziej (ciągnął dalej ją k a ją c się) »jabym chciał że­ radości z ja k ą pan Wincenty w dniu przeznaczonym by się kto inny ożenił.« N a te słowa podniosłem r a p ­ do swego ślubu, wprowadzał z wielkim bukietem townie głowę, sądząc że dostał pomieszania zmy­ Ludwika na swoje miejsce: Odurzenie obecnych było słów.... On zaś po krótkiej chwili tak dalej mówił; niepojęte, a szydercze śmiechy i pokątne mowy w przeszedłszy scisłym rachunkiem moje lata i panny jednej chwili, zamieniły się w głośne i szczere uwiel­ Sabiny, obliczywszy wszystkie wypadki i bienia.... widzę nakoniec bardzo ja sn o żebym zrobił t§ r a ż ę Po ślubie pan Wincenty śmiejąc się serdecznie, zupełnie mylną spekulacią, dla tego chcę kogo in ­ pow tarzał każdemu z młodzieży te sło w a : »Wszakże i nego z nią ożenić, a że ją kocham statecznie, z a p i­ pana prosiłem na wesele*. A kiedy szczęśliwa Sabina szę jej mój cały majątek, z tym jednak warunkiem została matką ładnego syna, pan Wincenty trzym ając żeby młodzi małżonkowie zawsze ze mnę mieszkali; go na kolanach pokazywał z żywą radością pani Szytu przestał mówić i nastąpiło między nami milcze­ monowej mówiąc »Otoż mam i miłego aniołka.* nie. .. Lecz coż się stało z panem Błażejem i jego żoną?' Ochłonąwszy z pierwszego w rażenia odrzekłem Żyją w mieście z pensii którą im pan Wincenty panu Wincentemu. »MyśI pana je s t Szlachetna i z a słu ­ płaci. guje na szczerą pochwałę, lecz czyliż pan niemasz A owa gadatliwa Czepkowska? Szczerze kocha jak iego krewnego któregobyś mógł połączyć z panną Sabinę i jej małego synka. Sabiną, a tym sposobem nie tylko uszczęśliwiłbyś oA to prawdziwie szczególne zdarzenie! sobę którą tak tkliwie kochasz, ale nadto majątek twój N a tern podobno trzeba naszą ukończyć pow ias­ zostałby w twojej rodzinie ?...« tkę ; wybaczcie łaskawe czytelniczki, że tak patry Nie... nie... odparł żywym głosem, mam wprawdzie archałnie skreśliłem koniec tej gawendy. dalekiego kuzyna, lecz to je s t hultaj nad hultajami i Chciałem iść wprawdzie w ślady Balzaków, Ber­ dla tego jedynie przyjechałem do pana dobrodzieja a- nardów i w strasznych cierpieniach umorzyć moją hyś mnie z tak wielkiego kłopotu wybawił. bohatyrkę. Kiedy to mówił, wpadł mnie na myśl Ludwik mło­ Lecz czyliż nie dosyć macie w tej chwili obrazów dy człowiek troche wprawdzie roztrzepany lecz z naj- niedoli... zmartwienia.... miałżebym jeszcze rozczulać" lepszem sercem ; słysząc go kilkakrotnie mówiącego wasze tkliwe serca zgonem biednej Sabiny?... z uwielbieniem o pannie Sabinie i wiedząc nadto że .... i ona nie byłaby przeciwna temu związkowi, oświad­ czyłem myśl moją panu Wincentemu, który zrywając $tacia pocztowa w Hulczy. się z miejsca z najw iększą radością szybkim zaczął Komedia J ó z e f a K o r z e n i o w s k i e g o w jednym akcie. po pokoju chodzić krokiem, i bijąc ręką o rękę wołał... brawo... brawo... dobry chłopiec ożenię go z panną S a ­ Mało je s t u nas pisarzy którzyby w raz obranym biną, a potem zbliżywszy się do mnie mówił z z a p a ­ zawodzie z taką wytrwałością iz t a k i e r a powodzeniem łem ... Proszę pana dobrodzieja... jedź... jedź... i po­ pracowali ja k Józef Korzeniowski. Zaledwie rozpa­ wiedz mu, że go z a ra z ożenię; to tylko sobie wyma­ trzyliśmy się w zaletach niektórych większych jego wiam, żebyś mnie dał słowo honoru, że przed dniem tworów, zaledwie odczytaliśmy dwie nowe jego ko­ oznaczonym do mego związku, nikomu półsłówka nie medie świeżo drukowane w Warszawie, już oto do­ wspomnisz o tej zamianie, i to samo musisz mnie za­ chodzi nas komedia nowa; a chociaż ta nie je s t tego” ręczyć ze strony Ludwika i jego rodziców. rodzaju iżby się zbliżyć nawet mogła do tworów więk­ Chętnie przystałem na jego żądania, obiecując że szych, odczytanie jej jednak, (bo wystawiona w teatrze n a z a ju trz pojadę.... Lecz pan Wincenty ściskając mnie dotąd niebyła), zrobiło na nas miłe wrażenie i z nie­ oburącz, w o ła ł: Nie... nie... za ra z musisz jechać, nie go chcemy tu zdać sprawę w kilku słowach. odstąpię... nawet się z tego domu nie ruszę, póki nie Żartow ał sobie niegdyś nasz nie bez talentu i nie wrócisz.... Nie było więc żadnego ratunku, kazałem bez zasług, ale zbyt uszczypliwy, a dziś z powoda zajść powozowi.... A gdy wychodziłem z pokoju pan swego renegatostwa potępiony powszechnie pisarz, że Wincenty pchając mnie silnie do drzwi wołał ciągle... niemasz u n a s zatrudnienia, w któremby żydek niebrawo... brawo... szczęśliwy pomysł.... grał ważnej a częstokroć też najgłówniejszej roli: Możesz się domyśleć, j a k łatwo dopełniłem wszys­ tkie zlecenia nie tylko w L udw ika rodzeństwie ale i jestto, ja k powiada, wyskok narodowego przemysłu, i oś około której wszystko się u nas obraca. Złośliw y
*9 ten przycinek odświeżył niedawno w pamięci naszej jeden z synów Izraela, któremu dostała się w ręce osobliwsza a przynajmniej niepraktykowana u nas, ga­ łąź przemysłu: rozwozi on po wszystkich częściach kraju rękopisma najpłodniejszego naszego pisarza i jest, jak nam powiadano, wtajemniczony, w najskry­ tsze ruchy wyobraźni i poetyckiego natchnienia, któ­ rych płodami handlować wyłączne ma prawo. Kome­ dia o której mówimy dotyka tejże samej strony w ży­ ciu dzisiejszem jednej części narodu. Rzecz dzieje się między Ostrogiem a Dubnem na Wołyniu. Główną ogobą R aj ci a żydówka, utrzymująca w Hulczy stacię pocztowe. Goto za wyśmienita posada dla przemy­ ślnej izraelitki do koncentrowania wszystkich wiadomostek, wszystkich plotek, całej statystyki sąsiedz­ twa, a przy lada ogładzie i obrotności, do chwycenia W oswojone z zyskiem ręce swoje najdelikatniejszej tkaniny mariażów, w czasie kontraktów dubieńskich. Przedmiot ten łatwoby mógł przejść u pisarza ladajakiego w karykaturę i w kłamliwe oszczerstwo; u Korzeniowskiego nieprzechodzi on w niczem granic przyzwoitości i prawdopodobieństwa, a wykład rzeczy jest prosty i nie bez wdzięku. Marszałkowa SkaJińska wraz z swoją siostrzenicą Hortenzią, pragnącą z każdą minutą zlecić czemprędzej na zabawy dubieńskie, nie zastaje koni na poczcie. Może też je umy­ ślnie pochowano. Niezastaje ich także Erazm Czar<noziemski spieszący dokąd innąd za swemi interesa­ mi. Ztąd mimowolne zetknięcie się i znajomość uła­ twiona już wcześniej przez gagatliwą Rajcie. Wszys­ tkie te osoby są takie jakbyśmy ich w naturze wi­ dzieli. Rozwiązanie, czy jak właściwiej może nazwaćby wypadało, urwanie zawiązanej osnowy w tej sztuce, zdaje się nam bardzo stosowne. Oddzielono tu to co właściwą było komedią i co związane było z tern miejscem, z którego tytuł ułożono. Reszta mo­ gła być wcale innego rodzaju i dla tego z lekka ją tylko natrącono domyślnemu widzowi. Następująca iscena między służącym Erazma Marcinem a Kasią pokojówką Hortenzii jest w swoim rodzaju wyborna. SCENA K A SIA , MARCIN potem TOMASZ. Kasia i Marcin potem ona idzie (przyp do samowara n jak i ciężki! Ma r c i n . Proszę mnie pozwolić, kazałbym sobie oczy wyjąć żeby się panieneczka fatygowała kiedy ja tu jestem. (przysuwa samowar)- K a s i a . Jaki pan Marcin grzeczny! bardzo dziękuję. Wszak pan, pan Marcin? M a r c i n . Do usług. A jak mam honor zwać pa­ nienkęc ? K a s i a . Katarzyna. M a r c i n . Znałem już trzy Katarzyny, i wszystkie bestyjki były śliczne jak sto diabłów. Ka s i a . A to musiały być bardzo ładne. M a r c i n . To się tak tylko mówi; ale jednakowoż żadna niebyła taka jak ostatnia panna Katarzyna, (chce w zią ść je j rękę, ona mu nalew Aj!... ale to nic, z pięknych rączek wszystko miło. (d, s. trzepiąc D ręką) iabła tam n ic! K a s i a . Doprawdy ? (d. A on wcale nie (Tomasz przynosi szkatułkę z cuk No dawa gapiu prędzej. T o m a s z . Aha prędzej, żeby tobie tak skostniały palce jak mnie.... Wam tylko fiu! fiu! w głowie... wa­ łęsać się zimo, niewiedzieć po co, człowiek marznie przy karecie jak pies. K a s i a . Idź, idź ogrzej się, już ja tu przyrządzę sama. T o m a s z . Temci lepiej, a ja napiję się wódki chodzi)- M a r c i n . Ale niegrzeczny państwa kamerdyner. Ka s i a . Kamerdyner? to sobie prosty lokaj z poddańczuka; nasz kamerdyner pojechał naprzód z kre­ densem i końmi. A, tamto człowiek wcale nie taki... proszę ini tę szkatułkę przysunąć. Ma r c i n . (z partesem przysuwa)Panna Katarzyna zapewne spieszy do tamtego? Ka s i a . (sypie arbtę)Wcale nie, boon już żonaty. h M a r c i n . To zapewne w domu został taki, za któ­ rym serduszko tęskni... który się już upodobał ? K a s i a . Niezgadł pan Marcin... mnie nie tak ła­ two podobać się jak sobie kto myśli... a potem ja so­ bie postanowiłam niezajmować sic nikim, póki moja panna nie wyjdzie za mąż. M a r c i n . To panna Katarzyna tak jak ja. Ja so­ bie dałem słowo uczciwości, choćby mnie diabli brali, nieprzypuszczać nic do głowy i do serca póki mój pan się nie ożeni. K a s i a . Toby trzeba żeby pan pana Marcina prędko się ożenił, bo jak pan Marcin stracisz zęby i wyłysiejesz, któraż potem pana Marcina zechce? a r c i n . To prawda, aleby trzeba żeby i pani AM ch! panny Katarzyny wyszła prędzej za mąż, bo inaczej panna Katarzyna będziesz starą panną, a wtenczas... to jakoś trudniej... Ka s i a . Do tego nieprzyjdzie.
so M a r c i n . Spodziewani się ; a ja k się nazywa p a ­ n i panny K atarzyny? K a s i a . Hortenzia Róźnicka. M a r c i n . Jakie piękne imię, panna Hortenzia, a! bardzo piękne. K asia. (ptueząc szklan i)I imię piękne i po sag lada, i dwie wsie na Podolu, to nie każda ma. M a rc in . (w y ciera ją c serwetą daje) Gdzie tam u diabla każda! Ależ to ip r e te n d e n tów musi mieć taka pann a? K a s i a . Naturalnie. Ale moja pani zupełnie taka ja k ja... bardzo wybredna, jej nielada kto się p o d o b a ; przytem moja pani widzi bardzo dobrze że teraz u n a s młodzi panicze: rozpustni, gracze, fajkarze, pró­ żniaki, tylko im konie w głowie i ja r m a r k i; żaden się niczem porzędnem niezajmuje, żaden niestara się być uprzejmym, każdy okopcony dymem j a k furman, a zarosły ja k żyd. I dlatego dotąd nikogo niewybrała. (podaje mu h erbatn iczkę)P rO SZ ę tu nalać WOdy. A pan p a n a M arcina ja k się nazyw a? M a rc in . ając)Erazm Czarnoziemski, depu­ (dolew tat sędu głównego... czy dosyć? K a s i a . Jeszcze trochę. Zapewne ju ż zaręczony? M a r c i n . Zaręczony? gdzie u diabła; mój pan to ta k ja k ja , niełatwo się kim zajmie. K a s i a . A toż dla czego? ale dosyć! dosyć! ot le­ j e się przez wierzch... ja k i pan Marcin niezgrabny! M a r c i n . Zapatrzyłem się na pannę K atarzynę i o świecie bożym zapomniałem. Kasia. (d. s.)Widzisz go, moję miarkę mi od mierza... pewnie wysłany na zwiady... ale, nie w cie­ mię bity.... Marcin. (a. F s.) ilutka pewno ma jakie cenie... niema co mówić, śliczna i sprytna bestyjka !... nie K a s i a . (zaglądając do K e iedy p h M arcina taki stateczny człowiek, to musi już być w pewnym wieku ? M a r c i n . Wcale n i e ; mój pan ma trzydziesty rok... a mnie też wiele ?... ja k pann a Katarzyna myśli ?... K a s i a . Sędzęc po tym rozumie, z jakim pan Marcin gada... myślę że musisz mieć najmniej lat ze czterdzieści. M a r c i n . O co to, to ju ż panna Katarzyna tęgo s k ł a m a ł a ; mnie dopiero lat dwadzieścia jeden do usłu g ; co? może panna K atarzyna nie wierzy? K a s i a . W ierzę; ale herb ata już dawno gotowa. Marcin. le)Ach to szkoda panno Katarzyno (czu K a s i a . Czemuż to panie M arcinie? Marcin. (bierze jejrękę)Bo mi tak mi K atarzynę konwersować... bodaj mnie diabli wzięli jeżeiibyin piechotę nieposzedł za pannę Katarzynę do Dubna. K a s i a . A pan Marcin taki trudny w wyborze?...ale proszę mnie puścić, trzeba paniom dać znać. M a r c i n . Czy my się zobaczymy jeszcze kiedy panno K atarzyn o? K a s i a . N a tamtym świecie panie Marcinie «.) wolałabym jednak na tym. Zeby to moja panna miała Adieu panie Marcinie 1 K a s i a . D oprawdy? (u.A o rozum n widzę wcale (głośno) nie M a r c i n . ( sam ) Aj! żebyto mój pan miał olej w głupi. (groźno, nakryioając herbatniczkę Niech tCTUZ głowie i przypuścił do tej panny atak miłośny...... nacięga, ale dla czegoto panowie tak trudni w wyborze? M a r c i n . Ha, byliśmy w Krzemieńcu w szkołach wtenczasbym i ja.... bo ta Kasia to dziewczyna jak panno Katarzyno, mamy więc rozum. Mojemu panu złoto, bodaj mnie diabli w zięli! niełatwo dogodzić, a i mnie także. Mój pan uważa to dobrze: że teraz panny lubię tylko kontrakty, bale, stroje, że siedzęe w domu, zamiast co czytać, lub co szyć, patrzę tylko w okno czy nie jedzie jaki żydek z towarami, żeby ja k najwięcej nakupić; lub jaki gość, ż-eby ja k najprędzej się wystroić. Mój pan człowiek stateczny, rozumny, ma dużo xiężek, wielkie gospo­ darstwo, majętek czysty i chialby żeby i jego żona była rozumna i gospodarna; a takich teraz mało. Słyszałem nieraz ja k m ów ił: kto się w tych cza­ sach żeni, zyykle nabywa długów, pełnę garderobę niepotrzebnych gałganów, i pełne szafy francuskich rom ansów ; a mój pan boi się długów i romansów ja k wszystkich diabłów: i ja także. R ed a k to r TOMASZ KULCZYCKI. Koncert Samuela Kossowskiego. Dnia 24 kwietnia miłośnicy i z n a w c y muzyki doznali bar­ dzo przyjemnego wrażenia. S ł a w n y nasz wiolonczelista Samuel K oss ow sk i po kilkoletniej podróży swojej dał p ierw szy kon­ cert w sali towarzyslka muzykalnego. Grał same w ła sn e sw o ­ je utwory, które s z ł y po sobie w naslępującym porządku, l ) Ouwertura. 2) Wariacie na temat piosnki: pożegnanie domku, z operetki k r ó l d u c h ó w a l p e j s k i . 3 ) Fantazia melancho­ lijna, grana bez tow arzyszen ia orkiestry. 4 ) Ouwertura. 5} Karnawał w en eck i 6) Potpourri Koncercista znany jest do­ brze naszej publiczności, tu bowiem przez lat kilka ć w i c z y ł się w sw oim zawodzie Uważano źe ostatnia podróż nadzwyczaj p o s ł u ż y ł a mu do rozwinięcia w całej świetności w y so kieg o sw eg o talentu: stanął on już na stopniu na którym mierzyć się może z najw iększemi muzykami w Europie, a jako wio lonczeli­ sta jest dziś zjawiskiem bardzo rzadkim. S ł y sz e liś m y ż e zaba­ w i między nami czas d łu ższy, i da je s z c z e więcej koncertów. Niniejszy mimo cen nieco za w ysokich był dość liczny, a częste braw a i rzęs iste oklaski św i a d czy ły że publiczność była w w'ysokim stopniu zadowolniona. DRUKIEM PIOTRA PlLLERA-

^ 0,(f *50 Ifj. -S T h * «*£ J - f j L * > '^'O D 0'4’ %4 • '■ ’ *.

,<LI% ^° 0 q ^
DZIBHHIE HIB FABTSKICE Lwów, fi? maja, 1845. Kok szósty. W ych o d zi co druga sobota regularnie; do każdego numeru do łą czo n ą j e s t rycina m ód paryskich z dokładnym opisem. K o sztu je w miejscu p ó łro c zn ie 5 z ł r . 15 k r . ; całoroczn ie i o z ł r . m. k . ; na prow in cii dolicza się p rze sy łk a pocztow a do cen pow yższych p ó łro c zn ie 48 k r. m .k . Prenum erow ać m ożna w e w szystkich urzędach pocztow ych , tu d zież w red a k cii podn rem Z O i.; w e L w ow ie• z mory popielatego koloru, której spódnica ubrana w przodzie rzędem dużych stalowych guzików; stanik Paryż, dnia S maja i 846. u tej sukni gładki, spięty przez całą swą długość Stroje damskie. W chwili gdzie tyle róż­ zprzodu rzędem guzików które stanowią ciąg dalszy nych pojawia się na suknie raaterij, słuszna jest za­ garnirowania spódnicy; rękawy proste, półdługie, wiadomić nasze czytelniczki, które z nich największy z szerokim wyłogiem i trzema guzikam i; drugie rę­ będą miały wziętość, które najlepiej do czego dadzą kawy muszłinowe z korunkowemi mankietkami. Redyngociki z białego bareżu uważane są bardzo się zastosow ać; i t a k : na suknie fulary chińskie w kraty lub pasy cieniowane, które nad innemi m ateria­ słusznie za strój gustowny i szlachetny; podszywają mi mąją tę wyższość iż pomimo to źe się wydają ła ­ się one liliową, różową lub błękitną k ita jh ą ; a obszy­ dnie z wielką łatwością prane być mogą; tak zwana wane bywają fręzlami lub lamówkami przewlekanemi mora królewska jest przepyszną i bogatą m aterią; wstążkami tego koloru co podszewka. Kapelusze z korunkowych pasamoników coraz się materia p o m p a d o u r je dynie do galowego stroju uży­ w ana; dwukolorowe materie, tudzież pekiny koloru więcej podobają, i coraz widać ich więcej; mimo to ślazowego, materie w cienie, muszliny smyrneńskie jednak lubione są słomki przezroczyste jako bardzo tarlatany wschodnie, także płócienka i batysty chiń­ stosowne do tej pory roku. Co się zaś tyczy kapoteh, skie. Do nowości należą także materie glansowane, tych najwięcej widzieć można z krepy lub innej ja ­ zielone z czarnem są najwięcej poszukiwane; tkaniny kiej materii koloru jasno-zielonego; i w ogólności po­ wełniane w pasy atłasowe, które mają tę własność iż wiedzieć można że kolor zielony jest tego roku pa­ nujący. suknie z nich są lekkie i nie tak prędko się mną. Kapelusze z przezroczystej słomki mąją za naj­ Płaszczyki zawsze modne, zawsze jednakowo Iubione, wielorakiego są gustu i k ształtu; ryps indyj­ zwyklejszy ustrój szarfę koloru bławatowego, podszy­ ski, mora, materie glansowane używane są pospolicie te są także grodenaplem tego samego koloru. Zauważaliśmy iż bardzo dobrze się wydają przy do tego rodzaju strojów. Z sukien najwięcej godne wspomnienia są nastę­ białych kapotkach duże piwonie, bukiety z kwiatu pujące : suknia z materii po przystrojona dalia lub róż tureckich. M O D Y . fartuszkiem z czarnych korunek; z stanikiem gładkim, również korunkami ubranym ; rękawy obcisłe z czarnemi korunkowemi mankietkami. Suknia z materii jedwabnej koloru niebieskiego w cienie, której spó­ dnica ubrana w przodzie pasamonikami w kształcie podłużnych obrączek ukośnie układanych, a które do sukni przymocowane są jedwabnemi guzami tegoż sa­ mego co i suknia koloru; stanik wysoko zachodzący z ubraniem takiem samem jak przy spódnicy, rękawy gładkie, aż po łokieć na guziki zapinane. Suknia Stroje męskie. Kamizelki w guście napo­ leońskim bardzo są poszukiwane; krój ich je s t pro­ sty : zapinają się aż pod szyję, kołnierz mają wykła­ dany, poły są na kilka cali szerokie a wycięte zprzo­ du okrągło. Spodnie ulubione są z lampasami po bokach; krój ich jest bardzo szeroki; w jednej z następnych rycin damy ich wzór. R y c i n a p r z e d s t a w i a : amazonkę z półsukna francuzko-czarnego, wyłożenie kołnierza i klap jest
S5B m ory; kapelusz kastrowy z welonem koronkowym. D ruga suknia jedwabna z podwójną falbaną w ząbki dziergane, stanik wysoki z podwójną bertą, kapelusz jedwabny korunkami i kwiatami ubrany. Trzeci szla­ froczek z gros d ’Afrique, spódnica korunkami obszy­ ta, stanik poniżej bioder spadający, wkoło korunkami obszyty, kapelusz jedwabny, również korunkami ubra­ ny. Tudzież twina o jednym rzędzie guzików, i takiż frak od przechadzki. Spodnie z lampasami czarnemi. 'Wspomnienie z podróży PR ZEZ WINCENTEGO POLA. Słońce chyliło się ku zachodowi: po Elbie pły­ nące statki przybijały do brzegu; lekkie dymy przecią­ gnęły się po przedmieściach Drezna, i cicho było na brylowskim terasie. Ponad drogą, która się od Nowegomiasta przewija malowniczo ku saskiej Szwaj­ carii, pomiędzy ogrodami i mnóstwem ozdobnych wiej­ skich mieszkań, wznosił się tuman kurzu, wponsowera świetle zachodzącego słońca. Powozy powracały z dal­ szych wycieczek do miasta, i długi szereg jezdnych i pieszych, przemykał się po przepysznym moście, który łączy śmiałemi lukami Nowemiasto z Dreznem. N a samym jednak brylowskim terasie nie było niko­ go, i cały ten piękny widok, miał w sobie tę spokojność i to pewne oddalenie poruszonych w nim przedmio­ tów, które nieraz daje podobieństwo widokom natury do olbrzymich obrazów i tern więcej zajmujących, że tylko ujętych w ramę źrenicy i ducha. Byłato jedna z takich chwil w życiu, które tajemnym jakimś uro­ kiem tak bardzo pociągają ku sobie, że o nich już nigdy zapomnieć nie można; chociaż trudno jest z tego uroku i sobie i drugim zdać sprawę. Byłato chwila, w której dusza przyjmuje cierpliwie wrażenia, szukając w widoku natury i świata, nieświadomie, ukojenia dla siebie..., Długo stałem wszystek zatopiony w tym widoku i tak mi dobrze było, bom się czuł samotnym; bom odetchnął po wrzawie miejskiej na chwilę, i mogłem po­ wrócić do tych myśli i uczuć, z których mnie obiera­ ło towarzystwo ludzi. Długo sądziłem żem był sam jeden na terasie; wtem spojrzawszy na stronę, ujrzałem w niejakiem oddaleniu, o drzewo opartego człowieka. Z splecionemi na piersiach rękoma, wlepił ponuro nieruchomy wzrok w jak iś odległy przedmiot okolicy, a z całej jego po­ stawy widać to było, i z tego zaniedbania, z jakiem stał o drzewo oparty, że był mocno zadumany i że się niedopiero zadumał. Cała twarz i postawa jego zajęła mnie mocno. Miał czarny, axamitny kolet na sobie i takiż biret na głowie, a krój jego sukni przypominał lekko, jakiś strój staroniemiecki. Miał czarne, dłu­ gie włosy, takież wąsy i wielką hiszpańską brodę; twarz jego była bardzo blada, a cały fantastyczny układ jego stroju i postawy nie miał pomimoto nic rażącego w sobie. Nie byłto kostium, ale powszedni ubiór człowieka, w dziwnej zgodzie z wyrazem ca­ łej jego twarzy, który tak często cechuje artystów, zwłaszcza w młodszym ich wieku. Długo patrzałem na niego, i on też postrzegł mnie po chwili; sprostował się nagłe i przystąpił ku mnie raźno, jakoby chciał we mnie powitać znajomego. Spojrzeliśmy sobie długo i spokojnie w oczy, niemówiąc nic do siebie.... — Waćpan omyliłeś się zapewnie? rzekłem w koń­ cu; bom uczuł, nie wiem dla czego, że się bez słów nie rozstaniem z sobą. — Nie, nie omyliłem się... rzekł mi *, i piękne jego oczy ożywiły się jak ąś dziwną otwartością. — J a nie przypominam sobie... — I ja n ie !... — Więc coż? zapytałem.. . — Zdaje mi się, że kiedy się nie znamy, toby się nam poznać warto. J a jestem malarzem a waćpan jesteś artystą. — Jakto? czy ja jestem malarzem?... — Malarzem, czy rzeźbiarzem, to dla mnie jedno! byle piękna dusza, byle artysta! — Proszę mi wierzyć, że nie jestem ani malarzem ani rzeźbiarzem.... — To nic nie szkodzi... my się rozumiem ; jeżeli nie jesteś artystą, musisz być Polakiem... każda Polka którą aż dotąd poznałem, była gracią i czemś więcej ja k grecką gracią; a z was każdy jest żołnie­ rzem. S iła i gracia, to życie, to daje natchnienie; a więcej pono znaczy być artystą w życiu, niż artystą w sztuce.... My się rozumiem! gdybym był Polakiem, nie byłbym pewno malarzem.... — Zle waćpan mówisz, rzekłem ; my się nie mamy potrzeby porozumiewać z sobą, bośmy się już zrozu­ mieli.... — Dobrze więc, rzekł mi... ścisnął za rękę i po­ wiódł nad brzeg wyniosłego terasu który ku Elbie spadał, i wskazał ręką na piękną okolicę położoną za Elbą.... Coza prześliczna okolica! a sądzisz, że prócz nas dwóch, jest kto więcej w tej chwili coby widział i czuł jej piękność i ten zachód słońca? Ci tam, co w tych powozach jadą w tym kurzu za go­ ścińcem, ziewają z znudów, i myślą otem jalc zabić
83 przyjdzie wieczór, kiedy dziś włoskiej nie ma opery. serca. On mówił z uniesieniem o błękitnych oczach To mrowie co tam po tym moście pełza, myśii tylko pięknej Polki i o chwili w której się przed rokiem o tem jakby się dostać co prędzej do domu, gdzie na z nią ro z sta ł; a ja myślałem o owej dalekiej wiosce nich czeka wieczerza, a ci flisacy na łodziach nie wi­ na Rusi, którą obsiadły dąbrowy dokoła, a jakby jakieś dzą w tej Elbie nic więcej, prócz wody; w tym brzegu, odległe echo grały mi w duszy słowa owej piosnki: nic więcej prócz miejsca na nocleg dla siebie; a pa­ Do niej tęsknię z w ieczora, Z ranną jutrznią za p ła czę: trząc na zachodzące słońce, myślą sobie zapewne ze Bora p ożegn ał nie w czora noc będzie i ze się dobrze przespać warto! Niechże I nie jutro obaczę. mi tu ktoś potem powie, ze życie jest nąjlepszem mo­ Rozmowa ucichła w końcu, każdy z nas pogrą­ delem dla sztuki ? A przecież jestto wszystko razem ogrzane w sercu i odrodzone w duszy tak prześliczne, żony w swoich własnych myślach i uczuciach postę­ tak urocze, tak prawdziwe, że obraz tego odrodzenia pował dalej; nie wiedząc prawie, zeszliśmy z terasu staje się rzeczywistością, koniecznością która artystę i ujrzeliśmy się u drzwi pięknego kościoła. W ro ztar­ zmusza do wydania go światu w czystych barwach gnieniu, nie rzekłszy ani słowa, ścisnął mój towarzysz i znikł rpo chwili w ciemnościach ideału, która go zapala jak miłość, która mu spać mnie lekko za reke c c nie daje jak zgryzota sumienia, która go robi twórcą ulicy. Jak zbliżenie się nasze do siebie, tak rozsta­ nie się miało coś szczególniejszego w sobie, i snem lub mu daje śmierć. Rozmowa nasza szła bardzo żywo i fantastycznie. wydało mi się to wszystko, gdy mnie nazajutrz obu­ Umysł nasz przerzucał się nagle z przedmiotu na przed­ dził dopiero huk bębnów, zaciągających żołnierzy na miot z tym niszczącym dusz młodych niepokojem, który wartę, około południa. Zdało się, że się nasza zna­ jak ogień chwyta wszystko i trawi, nic nie zostawia­ jomość na tem jednem widzeniu zakończy, bo ani jam jąc po sobie, prócz chwilowego żaru w duszy. Mówi­ go nie zapytał o jego nazwisko, ani on mnie o moje. W pare dni później byłem w galerii obrazów, z któ­ liśmy o sztuce, o literaturze, o historii, o życiu i mi­ rej zawsze wynosiłem ból oczu i głowy; upojony nad­ łości, o podróżach i poezii, o niebie Rafaela, o pie­ kle Dantego, o sędzię ostatecznym M ichała Anioła i miarem tylu przedmiotów, ułożyłem sobie w końcu po­ o ostatecznym sędzię historii, o północnej lutni Ossi- święcać codziennie tylko pewną chwilę opatrywaniu obrazów i nie zajmować się, jak tylko widokiem je­ ana, o ponurym Jean Paul’u ,o bitwach Napoleona, o Talmie, o pani Stael i o fiziognomiach vernetowskich dnego, lub kilku malowideł. W jednej sali zastałem koni. Mówiliśmy o ideałach Szyllera, o posągach Angielkę którą zawszem tam widywał, zajętą kopio­ waniem obrazów ; w drugiej dwóch pruskich oficerów, Kanowy i Fauście Goethego. Mówiliśmy o włoskiem niebie, o raju utraconym którym przewodniczył jakiś wywiędły estetyk. Ci drę­ Miltona i o raju utraconym w sercu człowieka... mó­ czyli mię oklepanemi frazesam i, exaltując się wido­ wiliśmy o Wenecii i Rzymie, o alpejskich okolicach i kiem madony Rafaela; a wywiędły estetyk tłómaczył cichych widokach chłodnej północy. Płynęliśmy z Baj- im, trzymając wielkie szkło powiększające w ręku, pię­ ronem do Grecii przez Helespont... byliśmy przy zdo­ kności obrazu, w długich okresach, zamglonych filo­ byciu Misolungii i w późniejszych jeszcze bitwach od zofią berlińską. Pocieszna byłato prelekcia, która oblężenia Missolungi. A to wszystko mijało tak szybko po chwili jeszcze kilku innych ściągnęła słuchaczy. w rozmowie, że te świecące punkta sztuki, historii, Estetyk dowodził: iż Rafael przeczuł w natchnieniu literatury były niby jedynie tonami muzykalnej fan- swojern, to wysokie stanowisko na którem dziś sta ­ filozofia,> i doszedł na drodze uczucia i na drotazii, która właściwie świadczyła tylko o stanie na­ nęła c dze tajemnicy kolorytu, tam, gdzie dziś filozofia do­ szych umysłów.... Płomienna byłato dusza w tym malarzu, choć był szła, na drodze wiedzy. Typ madony był tylko sym­ rodem z północy, znad chłodnych jezior Hanoweru. bolem dla niego; bylto, jak nasz wielki Góthe powiada, Wyniósł on czysty, pełen natchnienia umysł z ojczy­ »welon poezii, rzucony z rąk prawdy wieczystej.* zny, pokochał miłością południowego nieba sztukę we A temwięcej przychodzi podziwiać Rafaela, iż napojo­ W łoszech; a w Dreźnie pokochał sercem artysty pię­ ny przesądami swojego wieku i wyznania, przeczuł kną Polkę, z którą razem czytywał, malował podróżo­ jednak postęp ludzkości, który dla św iata gotowała feformacia. wał i bujał po niebiosach. Tu wyskoczył nagle z koła słuchaczy młody czło­ Drezdeńskie zegary wybiły północ i chłód powiał od Elby doliną wzdłuż brylowskiego terasu, gdyśmy wiek, któregom dotąd nie był spostrzegł, bom się od­ w rozmowie naszej przechodzili rozkosze i boleści wrócił do okna, wyglądając chwili, w której estetyk,
84 swojąi perorę zakończy; uderzył go po ramieniu i za­ wołał : — T ak! wielki Rafael i Giithe wielki! a może i waćpan który ożywiony jesteś duchem reformacji a ja waćpanu przecież powiadam, że żaden estetyk nie wnijdzie do królestwa niebieskiego. Bylto ma­ larz, któregom poznał owego wieczora na brjrlowskim terasie. Wyrzekł to z uczuciem wielkiej znie­ wagi; estetyk odskoczył, a jeden z przytomnych ofi­ cerów, miał minę, jak gdyby chciał żądać tłómaczenia. Bez urazy mój panie! rzeki mu m alarz; wam się moi panowie należy jeszcze coś więcej za wasze bluźnierstwo; przysłuchuję wam się od dawna. Oszpe­ ciliście ten obraz waszemi uwagami i wydarliście klej­ not z mej duszy! Jam znal istotę, co się tu tylko mo­ dlić przychodziła, kiedy nie było nikogo. Rafael ma­ lował dla kościoła; przenieście ten obraz do Rzymu, umieśćcie go w kościele, a dopiero nabierze prawdzi­ wego znaczenia i będzie mógł być pojęty; ale nie przez was, lecz przez tych którzy tam czerpią ducha, gdzie go Rafael czerpał! Rafael nie malował ani dla poruczników gwardii, ani dla profesorów berlińskich, i nie sadził zapewne, że się znajdzie w tak ziem to­ warzystwie, jak go dziś widzę. Pójdźmy ztąd, rzekł, biorąc mnie za rękę; otożto i korzyść kiedy się święte rzeczy umieszcza w galeriach profanów. — Pójdźmy ztąd! bo tu bóg bez czci, a geniusz na wygnaniu!... Zdziwieni stali panowie porucznicy, z osłupienia swego nie mógł przyjść do siebie estetyk. Ja posia­ dając klucz do tajemnic tej ognistej duszy, pojąłem go i to co mówił. Porwał mnie ze sobą; od drzwi sali powrócił, i rzekł do estetyka: Pana nie mogłem obra­ zić bo pan jesteś estetykiem, a ja artystą, i pan sobie po swojemu wytłómaczysz te rzeczy przy wolniejszym czasie.... •— Lecz co do panów, dodał obracając się do po­ ruczników, cieszyłbym się bardzo tem, gdybyście się obrazić chcieli... i cisnął im swoją kartę pod nogi.... Od tego czasu widywaliśmy się prawie codziennie W galerii obrazów. Obok chwili zapału i uniesienia, bywały także chwile chłodnej rozwagi i cichego roz­ rzewnienia. Obieraliśmy godziny, w których mało kto, albo nikt nie bywał w galerii, i przeszliśmy po kolei razem wszystkie szkoły i sale. Były jednak obrazy, o których nic nie umiał powiedzieć, pomimo wielkiej znajomości rzeczy, a to były właśnie originały naj­ większej wartości. Wówczas obrał mi tylko punkt wi­ dzenia, postawił mnie w nim, a sam przechadzał się po sali i nucił sobie coś z symfonii Bethowena, gar­ nąc włosy od czoła. Pojmuję, rzekł mi raz, gdyśmy stali przed obra­ zem nocy Corregia; pojmuję dla czego Bajron tak ró­ żę lubił, zapewne dla tego, dla czego ja nie cierpię peonii i tych flamandzkich obrazów. Powiedz mi waćpan dla czego ten obraz nazwano nocą? wszakże i dzień nie ma już nic światlejszego, jak to jasne, świę­ te dziecię... jak ta światłość, która z niego na świat wypłynęła i wypływa jeszcze ciągle.... To nie jest noc! to jest dzień, i najpiękniejszy dzień Corregia !... A przy madonie del ixtrzekł mi raz: Mnie ten S obraz trzyma w Dreźnie, nie wiem co pocznę jak się z nim rozstać przyjdzie. My się dziś chwalimy7, że znamy diabla wmuzyce, że znamy szatana i ca nię piekła; jakgdyby go już w życiu zabrakło, tchnie wszystko apoteozą szatana w sztuce i literaturze, ja sam mam tego diabla w sobie... a z westchnieniem do­ dał... my znamy piekło; oni znali niebo i anioły! Je­ dno spojrzenie na ten obraz wypędza ze mnie diabła jak exorcyzm. — Czyś waćpan katolik ? zapytałem go.... — Co za dziwne pytanie!... wszakże jestem mala­ rzem, i zostałem nim w Rzymie, i kocham Polkę! rzekł mi, i oddalił się z niesmakiem.... C iąg d a ls z y n a s tą p i. D o M arii. Z n ik n ę ł a ś ! ś le d z i c ie b ie nad arem n ie o k o , Z n ik n ę ła ś ja k b y g n ie w n a ż e cię n ie p o j ę t o : A p r z e c ie ż d r z ą ce m ser c em , pok orą g łę b o k ą , Ja c ie b ie m ię d z y nam i w ie lb iłe m ja k ś w ię t ą ! N ie śm ia łe m p o d n ie ść o czu , p lam ić c ię sp o jr z en iem , T łu m iłe m oddech, a b y n ie u n ie ść w e stc h n ie n ie m , I ż e b y ś , g ó r n y c h krain m ie sz k a n k o s k r z y d la ta , W w e s tc h n ie n iu n ie s p ły n ę ła do w y ż s z e g o św ia ta . K tóraż s ię d z isia j tobą p y s z n i o k o lic a ? G dzie ż y ją z a s łu ż e n i b y c ie b ie dostali ? C z y ś u b ie g ła na srebrnym prom yk u x ie z y c a ? C z y n a p o w ie tr z a ś p ie w e m p o ru szo n ej f a li? ... P o m ię d z y k tó r y c h oko p o n io sła ś ty lu d z i, T am pan ują d z iś ś p ie w y i ł z y i p o c ie c h a : T a k z ie m ia , g d y ją s ło ń c e w sc h o d z ą c z e sn u b u d zi, Z ra d o ści p ła c z e r o są i k w ia te m u śm iech a. A le m n ie ... odkąd b rak ło pośród n a s a n io ła , G w ia z d y ciem n iej na n ie b io s p r z y ś w ie c a ją c z o le , I sk r z y d la te j m u z y k i p ie śń ju ż n ie w e s o ła , I sm u tk iem p o ż ó łk n ia ło z ie lo n e P o d o le . M ło d y ... s ta n ą łe m w dobę w ie k ie m p o c h y lo n y B o b u rz liw e j s ą tr e śc i m ego ser c a d z ie j e ! ... K ie d y ż z n o w u , ja k w io s n a z a w ita s z w te stro n y , I k ie d y ż w id z ą c c ie b ie s z c z ę ś c ie m r o zm ło d n ieję ?..* 1$ grudnia 1 8 4 5 . C elestyn W .
85 POJEDYNEK W GREAT WINGLEBURY. ZD AR ZEN IE P R A W D Z I W E Z A N GIELSKIEGO DICKENSA. Ciąg dalsz y. Londyńskim dyliżansem przybyła dama, zaledwie wprowadzony została do numeru 25, i zrzuciła po­ dróżny salopę, gdy również usiadła aby napisać bi­ let do Józefa Overton Esquire, prokuratora i burmi­ strza w Great-Winglebnry, w którym wzywała go aby natychm iast w bardzo ważnej okoliczności raczył się do niej udać. Pan Overton niemało został zdzi­ wiony odbierajyc ten bilet, nie wahał się jednakże i chwili, a w dziesięć minut później wprowadzony zo­ stał pod nr. 25. Bogato ubrana, około czterdziestu lat majaca dama podniosła się z sofy. Burmistrz na jej widok stanył jak przykuty na dwa kroki przededrzwiami, i oboje patrzyli na siebie zadziwionemi oczami. — Miss Ju lia M anners! zawołał wreszcie bur­ m istrz: pani mię w najwyższe wprawiasz zadziwienie. — To rzecz niesłuszna z twej strony Overton, gdyż ja znam cię ju ż dość długo aby niedziwić się niczemu co ty czynisz, zdaje mi się iż tej samej grzeczności mogłabym słusznie wymagać od pana. — Ależ wykradać się w calem znaczeniu tego wyrazu wykradać się... z młodym człowiekiem, od­ rzekł burmistrz. — Wszak nieżyczyłbyś mi abym się ze starym wykradła, niedbale odpowiedziała miss Julia. — I jeszcze odernnie wymagać, wprost odemnie, człowieka mojego wieku, burm istrza m iasta; odemnie żędać coś podobnego! zawołał Józef Overton z nieukontentowanę minę, rzucił się na krzesło, wyjęł z kieszeni list miss Manners, aby raz jeszcze prze­ konać się czyli dobrze przeczytał i zrozumiał. —- Overton, wyrzekła dama z niecierpliwościę, po­ trzebuję twojej pomocy, i musisz mi jej udzielić. Za życia dobrego starego pana Cornburry, który... który.... — Który panię chciał poślubić i tego nieuczynił gdyż umarł, a cały swój majętek bez uciężliwego do­ datku swej osoby jej pozostawił, dodał burm istrz w sarkastycznym tonie. — Overton! kończyła dalej miss Julia lekko za­ rumieniona tę przerwę, za życia dobrego starego Corn­ burry, ciężyła na jego majętku znana z uciężliwości taxa, z twojego zarzędu; doprawdy rzecz dziwna iż zam iast majętku, jego właściciel um arł na suchoty. W tedy pomagałeś sobie... teraz mnie pomóż.... Pan Józef Overton był człowiekiem znajęcym świat i prawo; pewne ciemne przypomnienia o kilku tysię- cach funtów szterlingów, które błędnie zawędrowały do jego kieszeni, przedstawiły się naraz myśli jego, odkaszlnęł, uśmiechnę! się, milczał przez parę minut a nakoniec zapytał.... — Czegóż pani źęda odemnie ? — To w dwóch słowach opowiem, odrzekła miss Julia. Kochany lord Peter.... — A, ten sam młody człowiek nieprawdaż? zaga­ dnę! znowu burmistrz. — Młody gentleman,przerwała dama z mocnym wyrazem ; lord Peter obawiał się mocno gniewu swej rodziny, i dla tego uznaliśmy za rzecz doradnę taje­ mnie się poślubić. Opuścił on Londyn pod pozorem odwidzenia swojego przyjaciela lorda Augusta Flaix, ztęd o mil kilkanaście w wiejskiej jego posiadłości, i wzięł z sobę tylko zaufanego kamerdynera. J a sto­ sownie do naszego układu przybyłam sama jedna dy­ liżansem do Winglebury, a on dziś po południu miał tu już stanęć. — Przewybornie; teraz tylko wypada wzięść konie pocztowe i udać się do Gretna-Green, a pomoc trze­ ciej osoby wcale tu niepotrzebna. Uczynił uwagę pan Overton. — Przeciwnie, odrzekła miss Julia, mam wszel­ kie powody do mniemania... gdy kochany lord Peter u swoich krewnych nie uchodzi za zbyt roztropnego, i gdy oni skłonność jego dla mnie już zwietrzyli... Se natychmiast ścigać nas będę w tym kierunku, skoro tylko o oddaleniu się jego dowiedzę; więc aby zniwe­ czyć ten plan ścigania nas, życzeniem je st mojem, rozgłosić w tym domu że lord Peter cierpi pomiesza­ nie zmysłów, lecz wcale nie jest niebespiecznym, a ja oczekuję na niego aby go odwieść do Bervik, w do­ zór tamtejszego lekarza obłękanych, to wszystko stać się ma niby bez wiedzy, a gdy ja niebędę się tu zbyt pokazywać, ujdę może za jego matkę. Burmistrz pomyślał sobie w duchu, że miss Julia mogłaby się najbezpieczniej ukazywać oczom wszyst­ kich bez wszelkiej obawy posędzenia, gdyż dwa razy tyle miała lat co jej przyszły narzeczony. Zamilkł jednakże, a dama tak dalej mówiła. — Wszystkoto już z kochanym lordem Pater, uło­ żyliśmy; nieżędam nic więcej od pana jak tylko abyś powagę twojego urzędu potwierdził to niewinne na­ sze oszukaństwo, oznajmujęc gospodarstwu tej oberży powód mojej tu bytności. A ponieważ niezgadzałoby się z ułożonę przez nas bajeczkę bym ja widziała się w tym domu z lordem Peter, wprzód nim ten­ że wsiędzie do dyliżansu, żędam więc jeszcze abyś się pan udał do niego i oznajmił mu że wszystko pójdzie dobrze.
80 — Czy on juz jest tutaj ? zapytał Overton. — Niewiem tego, odpowiedziała dama. — Jakże więc ja dowiem się o tem? on, jak rzecz naturalna przybierze inne nazwisko. — Prosiłam go aby skoro tylko przybędzie uwia­ domił pana biletem, wymieniając numer swej izby, a dla bezpieczeństwa w tajemniczych tłumaczył się wy­ razach i bezimiennie. — O nieba! zawołał burm istrz, powstał nagle i przetrząsnął swoje kieszenie; dziwny zbieg rzeczy... on ju z w istocie jest tutaj... jego tajemniczy bilet odebrałem właśnie przed biletem pani, niewiedziałem jednak co mam z nim zrobić... lecz oto właśnie... jestźeto pismo ręki jego wysokości ? zapytał Overton, podająć damie z biedą wyszukany w kieszeni bilet pa­ na Eugeniusza Trott. — O kochany, punktualny człowiek! zawołała miss Julia. Tak, jego to jest ręka; wprawdzie raz tylko podobnoś czy dwa czytałam jego pismo, wiem jednak­ że iż pisze niewyraźnie, rozwlekle, i niezbyt dowci­ pnie w wyrażeniu swych myśli. Wszak wiesz Overtonie, ci kochani, niedbali młodzi — O tak, tak, przerw ał burmistrz, konie i psy, g ra i wino, żokieje, baletniczki i cygara... kursa itu aleta, bordell i Tawerna a nakonicc prawodawczy senat... gdzie tu jest czas na co innego. Lecz posłu­ chaj pani co on pisze.... Sir! młody yenti-lmen zpod nru. 19. w Winglebury-Wappen zamyśla jutro skoro świt popełnić zbyt nierozsądną czynność; (bardzo do­ brze, to ma znaczyć ożenić się chciał powiedzieć) je ­ żeli obchodzi pana spokojność miasta, zachowanie ży­ cia jednej lub może dwóch istot ludzkich.... Coż u li­ cha rozumie on przez to ? — Iż on tak namiętnie pragnie przyspieszyć chwi­ lę naszego zaślubienia, iż umrzeć gotów, gdy ta od­ wleczoną zostanie, i że ja również może tego nieprzeżyję; odrzekła dama z wielkiem zadowoleniem. — Uczynię według rozkazu, rzekł powstając bur­ m istrz. — Ułóżcie wszystko jak najlepiej. — Zdaje mi się że najstosowniej będzie, pocztowe konie na pierwszą po połnocy zamówić. — Doskonale, rzekł burmistrz, pożegnał się z da­ mą, a przeklinając w duchu niesmaczną rolę którą mu okoliczność i dawna znajomość odgrywać kazała, zawołał kelnera i kazał zameldować się panu pod nu­ mer 19. Kelner wypełnił natychmiast rozkaz. Pan Eugeniusz Trott, gdy mu oznajmiono iż ja ­ kiś obcy pan chce z nim pomówić, postawił nazad szklankę z płynem którą już do ust swoich podnosił, wstał spieszno, i zbliżył się do okna, jak gdyby przezto chciał sobie utorować wolne na wszelki przypadek przejście, jeżeliby straszliwy Horaciusz Hunter sta­ nął przed nim we własnej osobie. Skoro jednakże uj­ rz a ł spokojną postać Józefa Overton, znikły jego obawy, ja k najgrzeczniej przysunął nieznajomemu pa­ nu krzesło, kelner oddalił się, Overton położył swój szeroki kapelusz na stronie, i przemówił cichym ostrożnym głosem. — Milord.... — Jak to... milord? zawołał pan Eugeniusz Trott bardzo głośno, wlepiając zdziwiony i osłupiały wzrok w przychodnia. — Pst... pst... wyrzekł ostrożny prawnik... rozu­ miem już... dobrze, dobrze... żadnego tytułu tutaj... je­ stem Overton, sir. — Overton !... — Tak jest miejscowy burmistrz... pan to przysła­ łeś mi bezimienny bilecik. — J a sir? zawołał Trott ze źle udanem zadziwie­ niem, bo jakkolwiek był tchórzem, chętnie chciałby był zaprzeć się swojego pisma, J a sir?... — A tak... jabym przecie zato ostatnie nie ręczył. Lecz słuchaj pani co dalej... dwóch istot ludzkich, to postarasz się o oddalenie tego młodego człowieka jeszcze nocy dzisiejszej. Nieobawiaj się działać na odpowiedzialność twoją, gdyż jutro przekonasz się iż to było niezbędną koniecznością. Niezapomnij numer 19, nazwisko młodego człowieka jest Trott. Nie masz i chwili do stracenia., śmierć lub życie zawisło od twego pośpiechu — Namiętna mowa.... mamże się na­ tychmiast udać do niego?... — A tak, sir, sir... czyliż tak niejest? odparł 0verton nieukontentowany tym, jak mu się zdawało, do­ wodem za daleko posuniętej nieufności. Ten bilet, tu wyciągnął papier z kieszeni, pochodzi od pana albo nie. Jeżeli od pana, to możemy natychmiast mówić o rzeczy z zupełnem bezpieczeństwem... w innym razie, jak rzecz naturalna nie mam tu nic więcej do czy­ nienia. — O błagam pana zatrzymać się przecież na chwi­ lę, wybąknął T rott; tak... odemnie to pismo... coż mi czynić pozostało sir ? Niemam tu żadnego przyjaciela. — A tak, tak, odrzekła miss Ju lia; poleć mu przytem aby rolę swoją dobrze odegrał, aby z roztro­ pnością działał. — Nic lepszego niemogłeś pan uczynić, odrzekł burmistrz tonem zachęcenia. Teraz wypada panu tej jeszcze nocy odjechać pocztowemi końmi, a im prę-
87 dzej tem lepiej. Tutaj niejesteś pan bezpieczny od pogoni. — Wielki boże! jestżeto rzeczą do prawdy podo­ bną, aby w takim kraju jak Anglia coś podobnego się działo, zawołał Trott, w niewypowiedzianej trwodze. Jakiż nieprzebłagany duch prześladowania! przy tych słowach otarł z czoła zkoncentrowaną na temże essencię tchórzostwa i przestraszony wzrok swój wle­ pił w Overtona. — Istotnie, rzecz to arcynieprzyjemna, wyrzekł z uśmiechem burmistrz, aby parka ludzi w kraju tak wolnym jak Anglia nie mogła sic pobrać bez prze­ szkody. Jednak w przypadku o którym mowa, jak pan wiesz dobrze, dama chętnie przyzwala, a to za­ wsze jest rzeczą główmą. — Dama chętnie przyzwala! powtórzył Trott me­ chanicznie, a zkądże pan wiesz o tem iż dama przy­ zwala natoP... — Ach żarty ; wyrzekł burmistrz w tonie poufnym, uderzając z lekka po ramieniu Trotta, swym szeroko brzeżnym kapeluszem; znam ja ją dobrze i to od da­ wna, gdyby kto o tem mógł powątpiewać to ja bynaj­ mniej, i pan najmniejszej nie powinieneś mieć w tym względzie obawy. — Hm, hm... tak, tak, pomruknął Trott gubiąc się w domysłach, rzecz to szczególna... zupełnie niedocieczona. — Proszęc cie milordzie Peter,' rzekł burmistrz *poc wstając; ach, zapomniałem. Tak dobrze, panie Trott, więc... przedziwnie... ha ha, ha!... Sir, dyliżans po­ cztowy będzie o wpół do pierwszej w pogotowiu. — A coż dalej stanie się ze mną? zapytał Trott niespokojnie; czyliż nie wypada udawać jakobym ulegał przemocy i był strzeżony pilnie. — Ach przewyboma myśl... w rzeczy samej wy­ śmienita myśl, zawołał Overton, idę natychmiast i przyślę tu kogo. To wcale niezaszkodzi... tak... opieraj się pan trochę gdy cię do dyliżansu wsadzać będziemy, jak gdybyś wcale jechać niechciał. — Zupełną masz pan słuszność, odrzekł Trott. — Milordzie, cichym głosem wymówił Overton, życzę waszej wysokości dobrej nocy! do zobaczenia. — Wy... wysokości! zawołał znowu Trott, cofając się wtył parę kroków i w niewypowiedzianem zadzi­ wieniu zmierzył od stóp do głów burmistrza zabiera­ jącego się do wyjścia. — Ha, ha, ha! widzisz milordzie... przewybornie, ćwiczysz się w roli szalonego tak?... W rzeczy samej, bardzo dobrze, wzrok osłupiały... kapitalnie, milordzie kapitalnie... dobra noc panie... Trott... ha, ha, ha! — Burmistrz widocznie na zabój spity, rzekł Trott sam do siebie, i rzucił się w zamyślenia na sofę. — Przebieglejszy chłopak, ten młody niżelim się tego mógł spodziewać. Diabelnie dobrze udaje wariata; pomyślał Overton, udając się do szynkownej izby aby dalsze poczynić rozporządzenia. Te wkrótce zostały uskutecznione. Ułożona powiastka znalazła zupełną wiarę w całym domu, a jednooki stróż oberży odebrał natychmiast rozkaz udania się pod nr. 19. i aż do wpół do pierwszej po północy pilnowania mniemanego wariata w jego izbie. Nieco oryginalny w swoim rodzaju stróż, uzbroił się w gru­ bą laskę i ze zwykłą sobie obojętnością udał się do izby pana Trott; wszedłszy tam bez ceremonii, usiadł sobie spokojnie na stołku opartym o drzwi wchodowe, i począł dla rozrywki, uradowany niby swoją wa­ żną rolą, gwizdać jakąś piosenkę. — Czego chcesz tutaj ty łotrze ? zawołał na niego pan Eugeniusz Trott, z dobrze udanym gniewem. Stróż podniósł w górę jedno swoje oko, uśmiech­ nął się z wyrazem politowania a wybijając takt gło­ wą zagwizdał w Adagio... tempo. — Czy tu jesteś na rozkaz pana Overton ? zapytał Trott nieco zdziwiony szczególnym postępowaniem te­ go człowieka. — Troskaj się sam o siebie mój rybeóku i niemów nic do nikogo; odparł stróż i znowu zaczął gwizdać. — Słuchaj! zawołał Trott, który swoją rolę chciał do końca odegrać, jak gdyby pragnął koniecznie po­ jedynku, gdyby mu tylko przeszkadzać do tego niechciano; ja protestuję przeciwko mojemu uwięzieniu na tem miejscu; zaprzeczam zamiar mój jakobym się miał skim pojedynkować, i tylko jedynie dlatego iż byłoby daremnie walczyć przeciw przemocy będę sie­ dział spokojnie. — Jak się wam podoba, uczynił uwagę powabny stróż, podnosząc z znaczącym gestem swoją laskę. — Ja jednakże protestuję przeciwko temu, dodał Trott, z udanem nieukontentowaniem na twarzy, a wielką radością w seicu; ja protestuję przeciwko temu. — Jak się wam podoba; powtórzył znowu stróż, to mnie wszystko jedno.... — Ten urwisz pewno spity! — Siedź spokojnie mój rybeńko, wymówił z powa­ gą stróż, i z grożącą niedozapoznania mimiką wywi­ nął w powietrze swą grubą laską. — Albo wariat! mówił dalej Trott, nieco niespokoj­ ny.... Idź sobie ztąd człowieku, i powiedz tam na dole, niechaj tu przyszłą kogo innego kiedy im się podoba. — Siedź spokojnie i nic niegadaj, odrzekł stróż.
88 — Idź ztąd precz natychmiast! zawołał Trott i zadzwonił gwałtownie, przerażony tem nowego rodza­ ju niebezpieczeństwem. — Nieruszaj dzwonka ty nędzny szaleńcze! wy­ krzyknął stróż, pchnął nieszczęśliwego Trotta na krzesło i w strząsnął groźnie laską przed okiem jego, siedź spokojnie ty biedne stworzenie i nierób hałasu, trzebaż aby się cały świat dowiedział że w domu ma­ my wariata. — Dla boga, dla boga, on doprawdy wariat! wy­ krzyknął przerażony Trott, patrząc z niewypowiedzia­ nym przestrachem na jednookiego rudowłosego stróża. — Niech mię diabli porwą, mruknął stróż, to taki nie żartem wariat. — Słuchaj mię ty nieszczęśliwa istoto, aha, zno­ wu swoje.... i zlekka uderzył pana Trott po głowie, gdy biedny chciał powstać jak się zdawało w zamia­ rze powtórnego zadzwonienia, chciałeś swoje powtó­ rzyć, aleś ptaszku na uczynku złapany... siedź tu siedź. — Oszczędź moje życie! zawołał Trott wznosząc ręce do góry z błagalnym gestem. — A mnież na licho tego, odrzekł pogardliwie stróż, nie mam zamiaru odbierać ci życie, choćby mo­ że było dobrodziejstwem gdyby ci go kto odebrał. — Nie, nie... ja... ja radbytn go zachował, prze­ rw ał spieszno nieszczęśliwy Trott. — Bardzo dobrze, rzekł stróż, kiedy ci tak do smaku... każdy według swego upodobania, jak mówił ów co wypił truciznę. Ałe słuchaj co ci powietn: siedź tu na tem krześle, a ja usiądę na przeciwko ciebie... będziesz zachowywał się spokojnie i nieruszał z miej­ sca, to ja ci nic niezrobię... jeżeli zaś podniesiesz tylko o jeden cal w górę nogę lub rękę, to ja ci cerę twej twarzy tak doskonale przemienię, że gdy po raź pierwszy popatrzysz się w lustro, sain siebie zapy­ tasz, czy to ten sam Trott co był wprzódy, czyje­ go dawniejsza twarz kiedy powróci. Tak więc radzę ci po przyjacielsku siedź cicho. — Dobrze, dobrze, wybąknął nieszczęśliwy' Trott, usiadł na wskazanem krzesełku a stróż z laską w po­ gotowiu na wszelki przypadek tuż naprzeciwko niego. Leniwo i nudno upływały następne godziny; wy­ biła dziesiąta, a dopiero o wpół do pierwszej nastą­ pić miało spodziewane wybawienie. Przez pół godzi­ ny jeszcze niejaki ruch w domu i odgłos żyjących istot na ulicy osładzały niemiłe położenie pana Trott, lecz po dziesiątej stało się ono prawie nie do wytrzy­ mania. Stróż wstawał od czasu do czasu dla popra­ wienia światła, siadał jednakże natychmiast znowu naprzeciwko więźnia jak w’przody; a ponieważ w sam czas przypomniał sobie iż mu ktoś opowiadał że w7e wzroku człowieka spoczywa nieodporna władza utrzy­ mywania na wodzy obłąkanych i powściągania ich zapalczywości, ciągle więc bez przerwy trzymał swe je ­ dyne oko wlepione w oblicze swojego pupilla. Nie­ szczęśliwy z swej strony patrzał na niego osłupiałym wzrokiem, dopóki mu się w oczach niezaćm iło,astróż jakby mgłą owiana mara w olbrzymiej postaci prze­ suwa! się przed zamgloną źrenicą. Usnął riakoniec, Hedaktor TOMASZ KULCZYCKI. i dopiero turkotem na ulicy i wykrzyknieniem, c h a is e dla nru. 25., został przebudzony. N astąpił ruch w domu, słychać było stąpanie po wschodach, drzwi się otworzyły a pan Józef Overton z orszakiem czterech barczystych ludzi za którymi postępowała m isstriss Williamson, gospodyni z Winglebury-Wappen, WSZedł do izby. Nowości literackie* Nakładem K a j e t a n a J a b ł o ń s k i e g o we Lwo­ wie, wyszły następujące dzieła w tym ro k u : E l e k t o r ó w p o c z e t , którzy niegdyś głosowali na elektów: Jana Kazimierza roku 1648, Jana III r. 1674, Augusta II r. 1697 i Stanisława A ugu­ sta r. 1764, najjaśniejszych królów polskich, wielkich xiążąt litewskich itd. itd. itd. Ułożył i wydał Oswald Zaprzaniec z Siemuszowej Pietruski. 4to (maj.) Lwów 1845, obejmuje 59 arkuszy druku. Cena 5 złr. K r o n i k a m i a s t a L w o w a , przez Dionizego Zu­ brzyckiego. 8vo (maj.) Lwów 1844. 4 złr. F a r m a z o n przez autora powieści Jadama, druga część 12mo Lwów 1844. 1 złr. Z e n o , powieść przez autora Farmazona. 2 tomy 12mo Lwów 1845. 1 złr. 30 kr. Drukują się: Z a k i k r a k o w s k i e J. I. Kraszewskiego. S t u d i a h i s t o r y c z n e l i t e w s k i e : Stryjkowski i jego kronika krytycznie obejrzana przez J. I. K ra­ szewskiego. B a d a n i a w przedmiocie rzeczy przyrodzonych w Galicii, w Królestwie polskiem, na Wołyniu i na Podolu, z przydaną mapą geognostyczną. D o k ł a d n a n a u k a czyszczenia i naprawiania obrazów, olejnemi wodnemi i suchemi farbami ma­ lowanych itd. D z i e j e K r ó l e s t w a p o l s k i e g o , krótko porząd­ kiem lat opisane. S y l v a R e r u m , Jadaina, zeszyt II i III. Na wsparcie włościan klęskami wylewu rzek i nie­ urodzaju najsrożej dotkniętych, wyjdzie najpóźniej z końcem sierpnia r. b. pismo zbiorowe pod n azw ą: do którego chlubnie znani pisarze tutejsi podjęli się prac swoich dostarczyć. Niniejszem ogłoszeniem zapraszam do udziału w wykonaniu tej myśli tak piszących przez rychłe na­ desłanie artykułów, jak wszystkich przyjaciół ludzko­ ści przez liczne i spieszne rozebranie przedpłaty, aby się prędzej cierpiącej braci pomogło. ° Xiegarnie lwowskie i na prowincii przyjęły na sie­ bie, beż wynagrodzenia, zbieranie przedpłaty po 2 złr. m. k. za egzemplarz, nie kładąc tamy dobroczynności. ■* Po zamknięciu przedpłaty z końcem lipca, cena egzem­ plarza się podniesie. Wydawca DRUKIEM PIOTRA PILLERA.

♦ „v>* ^R0°

\ !
DZIENNIK MÓD PABYSKICi Lwów, 3 1 maja 1 8 4 5 . K ok szósty. W ychodzi co druga sobota regularnie; do każdego numeru dołączoną je s t rycina mód paryskich z dokładnym opisem. K osztuje w miejscu półrocznie 5 z ł r . 15 k r .; całorocznie 1 0 z łr . m. k . ; na prowincii dolicza się przesyłka pocztowa do cen powyższych półrocznie 48 kr. m. k. Prenumerować można we wszystkich urzędach pocztowych, tudzież w redakcii podnrem z o \ . ; we Lwowie. I wany, rękawy półdługie: spódnica pod spodem z gę­ stego muszlinu całkiem gładka. Suknia z materii koloru zielonego, z trzema szeP rokiemi korunkowemi falbanatni, stanik gtadki z ber­ Stroje dam skie. Do nowości które zasłu­ tą korunkową; rękawy półdługie. Z tego cośmy dotąd powiedzieli, dostatecznie wi­ guj! na uwagę naszych czytelniczek, należą kapelu­ dzieć można iż korunki jak były dotąd tak i nadal sze korunkowe, któreśmy zauważali od dni kilku, a które co do wytworności i elegancii celują między będą bardzo poszukiwane i modne; nie ma bowiem wszystkiemi innemi. Materia na tych kapeluszach jest- dziś prawie stroju, któryby się mógł obejść bez tego to przezroczysta tkanina j'edwabna w różnych odcie­ kosztownego a razem eleganckiego dodatku. Szcze­ niach, a tak delikatna i lekka, jak najcieńsza korunka; gólniej zaś korunki axamitne prześlicznie wydają się kapelusze takowe podszywają się lekką jaką jedwa­ na sukniach materialnych jasnego koloru. bny materią, gazą lub tiulem, a mają jeszcze tę za­ Czepeczki zawsze małe i niebardzo na twarz za­ letę iż do wytworności kapeluszów materialnych łączą chodzące. Tiul karbowany, wstążki axamitne lub alekkość i wdzięk słomkowych. Zdaje nam się iż ka­ tlasowe, kwiaty lub drobne liście służą im zwykle za pelusze korunkowe poszukiwane będą tylko przez wyż­ ozdobę. szą klasę towarzystwa, gdzie też i utrzymają się dłu­ Stroje m ęskie. Suknie do codziennego wyj­ go; równie jak i kapelusze z włoskiej ścia są najczęściej kroju Przodki są i innych słomek, które przez swoja formę całkiem o dwóch rzędach guzików i zaokrąglone. Klapy cał­ odznaczają się od innych. kiem się wykładają, tak że piersi zupełnie są odsło­ Z sukien letnich któreśmy dotąd widzieli wymie­ nięte, zapinają się zwykle na guzik podwójny. Poły nimy następujące: suknia z batystu nicianego, z nie- są krótkie ale nie tak wązkie jak dawniej. bardzo wysokim stanikiem marszczonym u góry; spó­ Noszą też fraki fr jednym rzęd d la dnica u tej sukni gładka, szerokim szlakiem haftowa­ guzików: przodki u tych fraków są albo całkiem za­ nym i szerokim w dole obrąbkiem przystrojona; rę­ pinane albo też całkiem wyłożone. kawy półszerokie, u ramion podwójnie namarszczone. Surduty mają stan długi, poły krótkie; a najzwyDo tej sukni fartuszek z glansowanego grodenaplu klej są czarnego koloru. haftem i sznureczkami ozdobiony. Kamizelki ulubione są tak zwane napoleońskie, Suknia z jedwabnego kolorowego muszlinu; sta­ z końcami zaokrąglonemi u dołu. nik wycięty w’ kształcie serca; przy spódnicy trzy Spodnie noszą bez strzemionczek i fałdowane. szerokie falbany. R y c i n a p r z e d s t a w i a : suknię z krepy wełnianej Suknia z jedwabnej materii, popielatego koloru, naprzodzie w sposobie fartuszka, garnirowanie z tej przez całą długość spódnicy roztwarta, a po każdej samej materii, stanik otwarty z pod którego drugi biały stronie rzędem guzików z perłowej macicy ubrana; widzieć się daje, rękawy półdługie, czypeczek korunstanik bardzo wysoko zachodzący na ramionach, a kowy kwiatami ubrany. Drugi szlafroczek z wprzodzie otwarty, także podobnież guzikami naszy­ d’O rleans, po którym mantyla w sposobie rańtucha M O D Y . O
90 wkoło haftowana, kapotka wstążkami ł kwiatami ozdo­ biona. Trzeci szlafroczek z w przodzie otwarty, neżem z tej samej materii obszyty, nagłow ie ubiorek. Czwarty frak do przechadzki. Pięty surdut z długim stanem, spodnie w pasy i z lampasami. Wspomnienie * podróży PRZEZ W INC E N T EGO P O Ł A . II. Ciąg d a lszy • nieszczęśliwa, i jak grzech pierworodny cięży na czło­ wieku, ciężył jeszcze smutek na jego geniuszu. — Dla mnie n iem a odkupienia! bluźnił nie ra z , bez pociechy patrzyć w świat, garnył włosy od czoła, i bladł jak gdyby go mdłość napadała. Z taky twa­ rzy wstąpił raz rankiem do pokoju mego. Na pierw szy rzut oka spostrzegłem że spędził bezsennie noc cały. — Co ci to? zapytałem.... — Nic! rzekł mi obojętnie. — Nic! nic! rzekłem... Jak i gdzie spędziłeś noc? — Malowałem przy lampie.... — Coś smutnego zapewnie? —- N ie! prędzej coś wesołego, kiedym sam tak osm utniał; i rzucił mi list na stół... Czytaj, to list od mojej matki!... Pare tygodni upłynęło od czasu znajomości na­ — Co tu łez w tym liście! co tu serdecznej m iło­ szej. Często bywaliśmy z sobą na przechadzkach, ro­ ści dla mnie, matka mię zaklina abym do niej pow ra­ biliśmy i większe wycieczki na okolicę, jadaliśmy u c a j ja jy ta k kocham, a jednak wracać nie mogę. Rzu­ jednego stołn, czytywaliśmy nawet razem płynąc czę­ cił się na kanapę, zakrył oczy ręky i leżał długo milstokroć statkiem po Elbie. Wiedziałem o tern że był czycy. O, gdybyś wiedział czemto dla mnie jest, ta malarzem, ze był majętnym człowiekiem, znałem naj­ macierzysta moja strona, rzekł mi po chwili, mój chło­ skrytsze tajemnice jego serca, wszystkie najskrytsze dny Hanower! te ciemne głębokie jeziora, stada ła ­ jego myśli; a jednak nie przyszło mi nigdy zapytać się będzi i północnego ptactwa na nich, te wsie i mia­ 0 imię i mieszkanie jego; i on zdasię także nieprzy- steczka po brzegach jezior, te stare dęby, zielone tra ­ wi§zywał wagi do tego. Instynktowo nieraz szukałem wniki pod niemi, żagle po wodach... rankiem spuszcza­ go i znajdowałem tam zawsze, gdzie mnie powio­ ją się ku nim mgły Skandynaw ii; a nocy snują się nad dło przeczucie; toż samo mawiał mi i on o sobie. Taki niemi duchy O ssianaL. sam był jego stosunek do wszystkich prawie, kto go — Gdybyś znał moją matkę, (jam jedynak u niej) tylko znał w Dreźnie. Widywał się ze wszyst-kiemi, to taka niewiasta, jakby żyła kiedyś przed wieki. Zda­ łatwo było wejść z nim w znajomość i zapuścić się je mi się czasem, iż muszę pochodzić z tego pokolenia, daleko w rozmowę... dla wszystkich jednak, był równie które gościło nad brzegami m orza, na ucztach kon­ znajomy i obcy, a nie żył właściwie z nikim. Śpiewał chowych Fingala. Zdaje mi się czasem, że nad ko­ prześlicznie, g rał na fortepianie z wielką duszą, czy­ lebką mojej matki, spuszczał się duch Ossiana, że tał wiele, malował, wiedział o wszystkiem niby, co się nad nią brzmiała arfa Fingalowego barda: Ulina ... w świecie dzieje, wszystko co tylko wzniosłe i piękne, — Dom mojej matki stoi nad jeziorem, u wielkiej co tylko się w czasie zacnego budziło, porywało je ­ zielonej dąbrowy: obraz jego drzy po długich falach go duszę. N ieraz był juz przed wschodem słońca za białym rąbkiem, a te fale rozchodzą się wielkiemi krę­ miastem, nieraz, jak trubadur, przechodził pięknę gami i płyny, aż do serca mego! Widzę jeszcze do­ noc'miesięczny z gitary wręku, nucyc włoskie piosnki, tąd matuę stojący nad brzegiem, w chwili pożegnania, czarowne piosnki Uhlanda lub rycerskie pieśni Kór- kiedym skoczył w łódkę, wyrywając się z jej objęcia, nera. Nieraz zasiadłszy z wieczora przy lampie, ma­ a łódź wesoła odbiła od brzegu. Matka rzuciła je ­ lował, pisał lub czytał noc cały. W istocie zaś nie szcze chustką za mną, i jej chustka spłakana, nie pa­ wiedzieć kiedy pracował a kiedy spoczywał, i zdawa­ dła w jezioro, lecz zawisła na łodzi. Chustkę tę kładę ło się źe próżnował zaw sze; raz zapomniał o śnie, na mem sercu kiedy bardzo boli, a ból się uśm ierza. drugi raz o jedzeniu, wiecznie róztargnięty, wiecznie Ja rozwinę ją, jak flagę, kiedy znowuż na tej łodzi po­ zamyślony, wpadał często w zapał, często w niemoc wracać będę do domu, a matka przeczuje mój powrót 1 otrętwienie chwilowe i podobał sobie w tym niestatku i pozna ju ż zdaleka łódź moją po znaku... K rótsza i w tej niesforności, nazywajyc życie takie, życiem droga prowadzi wodą przez jeziora do domu naszego, płastycznem, życiem artysty. Dusza jego jednak była słyszę już bełkotanie żagla nad moją głową, widzę daleka od owej wzniosłej spokojności twórczego ge­ już matkę nad brzegiem stojącą, widzę ja k się ro z­ niuszu, bo go traw iła niszczyca nam iętność: miłość koszne kręgi roztaczają dokoła łodzi po jeziorze, i
91 słyszę tę ostatnią szczęśliwą falę, która mnie z szu­ mem na brzeg wyrzuca w objęcia mej matki !... Rzucit się powtórnie na kanapę i płakał cicho i długo. Potem uspokoił się i dobył z pularesu list. — A tu list drugi z P olski! od n iej! w którym mnie zaklina żebym na nią tutaj czekał w Dreźnie, w któ­ rym mi robi nadzieję ze tego jeszcze lata będzie w Karlsbadzie. Mogęż odjechać kiedy mnie zaklina ? Mogęż tu zostać kiedy matka wzywa? I myślisz może że ju z koniec na tern? O! nie, jest tu jeszcze list trzeci od mego m istrza Korneiiusa z Rzymu, w którym mnie wzywa, żebym się obliczył z bogiem i sumieniem, że­ bym niezapomniał co jestem winien sobie i sztuce, i nakazuje mi powagą m istrza powracać do Rzymu.... Te trzy listy, to trzy goździe, któremi jestem do krzy­ ża przybity, a co najgorsza, że nie czuję w sobie siły rezygnacii, że nie umiem się wyrzec niczego, że nie umiem uledz memu przeznaczeniu; przeciwnie: mój szatan budzi się silnie we mnie i zerwałbym się chę­ tnie, gdybym mógł, z tego krzyża, i wydałbym wojnę niebu dla tego tylko, bo czuję, żem go niewart.... — Ktoś z moich znajomych wszedł do pokoju i przerw ał naszą rozmowę: rad byłem temu, bo znając gwałtowność fantastycznego mego towarzysza lęka­ łem się o zdrowie jego.... — Jakżeś trafił do pomieszkania mojego ? zapy­ tałem go.... Rzecz to zabawna, rzekł mi; garson, z te­ go hotelu, gdzie zwykle jadamy, przyprowadził mnie tu ; lecz istotnie zabawnie to było, bo kazałem mu się prowadzić, nie wiedząc sam dokąd i do kogo?... więc długo trwało nim mnie zrozumiał.... W tej dopiero chwili poznaliśmy się po imieniu, a że mnie odwidził, więc miałem prawo żądać po nim, żeby mnie zawiódł do swego pomieszkania. Na odległem przedmieściu, pośrodku pięknego ogrodu, stał piękny samotny dom za ozdobnemi szta­ chetami. Mój towarzysz zadzwonił, i po chwili wy­ biegła prześliczna szesnastoletnia dziewczyna: smu­ kła, biała, blondynka, oczy miała niebieskie, kwiatek na głowie, mały szary fartuszek przed sobą; otwo­ rzy ła nam prędko furtkę ogrodową, i skłoniła się z tą m ilą uprzejmością, która wszystkie cechuje Saxonki. — A cożto, zapytała troskliwie, pan dotąd jeszcze bez śniadania? wyszedłeś tak rano z domu, a możeś nie nocował wcale ?... — Proszę moje dziecię o śniadanie dla nas, rzekł jej z łagodnym uśmiechem. My pójdziem do ogrodo­ wej altany. — Cożto za piękny model? zapytałem mego to­ w arzysza. Jestto córka mojej gospodyni, bardzo do­ bre dziecko. Chociaż na próżno szukałbyś tej poezii w jej duszy, która przemawia z tych oczu; ona nic nie wie o tem jak wygląda; jest to niewinne dziecko, któ­ remu bóg dał wszystkiego pod miarę, jak całej Saxonii. Zycie jej upływa cicho, jak spokojna woda, a wysnuwa się pracowicie jak śnieżna nitka z kądzieli. Serce bije w tej istocie, jak w zegarze, jednostajnie i spokojnie: na godziny liczy dzień, dnie liczy po p ra­ cy, po wesołych zabawach z przyjaciółkami i wytchnie­ niu liczy święta i niedziele; a lata po zielonych wio­ snach. Mnie daje widok takiej istoty spokojność, a jedynem jej zmartwieniem jestem ja podobno, bo mar­ twi się bardzo i mojemi smutkami i mojem życiem bez ładu.... Ogródek który dom i altanę ogrodową otaczał, był jak wszystkie saskie ogródki niewielki, czysty, pełen kwiatów i woni, drzew nie wiele, chtodniczek mały, kilka kanapek zacienionych krzewami, i duża altana opięta winem. Rozpięte powoje, kwitnące akacie i pnące się róże, okrywały ściany domu od strony ogrodu. Przed jednem dużem weneckiem oknem, biła mala fontanna, i wody jej zbierały się w kształtnej sa ­ dzawce poniżej, do której kamienne spuszczały się schody; dwa łabędzie pływały po wodzie i mała gon­ dola stała u brzegu, upięta na w ici; dwie papug sie­ działo na berłach przed głównemi drzwiami od stro­ ny ogrodu, a kilka klatek z ptaszkam i wisiało po drzewach. Na trawniku pasło się kilka białych kró­ lików, a duża, czarna, zwierciadlana kula, zapięta śród traw nika na ozdobnym trójnogu, odbijała dziwacznie te drobne widoki sztucznej natury. Wszystko razem robiło bardzo ciche i łagodne wrażenie na umysł, komtrastując bardzo z duszą burzliwego artysty, który so­ bie to ustronie obrał za mieszkanie.... Po śniadaniu rzekł mi mój towarzysz. Teraz pójdź­ my do mojej m alarni! i poszliśmy do domu; lecz jakież było zadziwienie moje, gdym ze słonecznego ogródka przeszedłszy sień, wstąpił do ciemnego dużego salo­ nu, oświeconego mdłem światłem lampy, która znać jeszcze od nocy paliła się ponuro przed obrazem za­ czętym, który stał na trójnogu. Okiennice były jeszcze od nocy zamknięte; przez jedną tylko szparę przebijał się mały promyk słońca; jakiś dziwny, nie miły chłód byt w pokoju i duszący odor lampy. Mój gospodarz obejrzał się po pokoju posępnie, jakgdyby mu znowu nocne widziadła stawały przed duszą. Tu nie miło, rzekł, poskoczył ku oknu, rozsunął firanki i oderwał okiennice. Slońee uderzyło nagle na pokój i teraz do­ piero ujrzałem te wszystkie przedmioty wyraźnie któ­ re się tylko dziwacznie ćmiły przy świetle nocnej lampy. Ryłto duży, biały, mozaikowy salon, ozdobiony
99 s z tu k a t e r ia u góry i u okien. S p rz ętó w nie było w życia w oku 1 o żyw ia j a k Pigm alion g ła z y , t r z y m a ł a nim wiele, lecz w szy stk o co było, było ozdobne a n a ­ ska lp el przed g o d z in a nad trupem , aby się dowiedzieć w et w ytw o rn e i zbytkowne. W ew nętrzna ś c ia n a s a ­ wiele błon oko p o k ry w a i co się szkli w tej soczew ce lonu była z ła m a n a w dwie niże, ozdobione g reckiem i oka. kolum nam i. tw o rzy ć i wiedzieć o tern, co i j a k t w o r z y ; dla c z ło ­ W je dn ej sta ło piękne łozę, w drugiej To j e s t m ę c z a r n ia ! bo tylko bóg je d e n m óg ł s t a ł a w a n n a m a rm u ro w a w k sz ta łc ie wielkiej konchy. w ieka j e s t to to r tu r a , P onsow e ada m a sz k o w e firanki były u okien z a w ie s z o ­ tyście, zta d obok n a tc h n ie n ia i z a p a ł u je s t ta g o r ż k a n e ; kilka sta ro ż y tn y c h poręczow ych k r z e s e ł obitych ir o n ia w życiu i w sztuce. J a mam tc h n ą ć życie n a pon sow ą tr y p ą , ozdobionych złotem i rzeźbam i, z n a jd o ­ płótno, a m u szę r o z p r a w ia ć się z pokojem o sto s o w n e ztąd to się budzi s z a t a n w a r ­ w ało się w salo n ie obok pow ażnej kanapy, a n a je- św ia tło, z dniem o pogodę, z poeta o myśl, z filozo­ dnem z nich s ie d z ia ł obok o b raz u sz kielet człow ieka, fem o du szę, n a któ rym był z a rzu co n y p ła s z c z p u rp u ro w y p r z e z rykiem o tajem nicę dziejów, z chemikiem o farby, z a - ram ię. N a d m arm urow ym kominkiem wielkie natom em o m u sz k u ły i kości, a te r a z p r z y b y ła j e s z c z e z w i e r c i a d ł o ; c h a r t a n g ie ls k i le żał n a poduszce przy i fre n o lo g ia i cyrkłem k a ż ą mi m ierzyć r ó ż n e w y p u ­ łó ż k u , a nad łóżkiem w isia ł za m sz ony wieniec z k w ia ­ kłości c z a s z k i; i to n ajm ils ze ze w szy stk ieg o j e s z c z e , tu. W szystkie praw ie śc ian y były ozdobione olejnemi że sam e m a larstw o , ja k o sz tu k a , m a znow uż in s z e i obrazam i różneg o wieku i p ę z l a ; k ilk a za czętych o- z up ełnie odmienne p rete n sie , bo to w szy stk o nie da mi b raz ó w naw p ó ł lub zupełn ie ukończonych, sta ło bez a n i r y s u n k u , dla k tó re g o w zorów trz e b a sz u k a ć g d z i e ś r a m n a ziemi, oparty c h o ścianę. N a m ałych stolicz­ daleko k a c h ro z sta w io n y c h po pokoju nie ró w no, le żały n a ­ w sz y s tk o nie d a je sz c z e kolorytu, dla którego w zorów łoż on e palety i p ę z le ; n a jed n y m wielkim stole, p rz y p o trz e b a s z u k a ć w ruchom ej sferze m uzyczny ch t o ­ któ ry m sta ło lekkie m ałe k rz e se łk o , le ża ły w n ie ła ­ nów, bo to nie d a je s z c z e m ieszan iny i z l a n ia się k o ­ dzie xią żk i i p apiery. N a łó ż k u le ż a ła g ita r a , na k a ­ lorytu k tórego tajem n ica leży w uczuciu. nap ie lalk a zu tre fio n em i w łosam i, m a ją c a k s z ta ł t p ię ­ p ra w d z iw a i r o n i a ! j a mam tc h n ą ć życie n a p ł ó t n o ; a knej kobiety, n a śro d k u p ra w ie pokoju s ta ł o tw arty sp ę d za m nocy bezsenne w to w arz y stw ie szkieletu te­ fortepian. Słowem byłto bard z o piękny ale dziw acznie go, lub takiej trefionej lalki__ u rz ą d z o n y salon i widać to było, było z estetykiem o u kła d o b raz u , z h i s t o ­ iż s łu ż y ł za pom ie­ s z k a n ie i do pracy, że był raz em sy p ia ln ia i ła z ie n k a , k a n c e la r ia , m a larn ią , s a l a do m uzyki, pokojem b a ­ w ialn y m ; sz cz ęśc ie było dosyć m iejsca n a to w szystko. Gdy n a s ow iało św ieże pow ietrze sło ne cz n eg o ś w ia ­ w naturze, g dzieś głęboko w duszy, bo to 0 ! to j e s t To mówiąc p o d ją ł b łękitny p ła sz c z k tó ry le ż a ł n a ziemi i o k r y ł nim n a k a n a p ie le żą ca lalkę.... — Spij m oja gracio! Fotem p o d n ió sł z le k k a kościotrup n a k rz e śle s i e ­ d z ą c y ; kości z a c h r o p o ta ly w sta w a c h , a on z ło ż y ł ta p rz e z o tw arte okno, przed którem b iła w o g rodzie go w m arm urow ej w annie, o k ry ł j ą purpurow ym p ł a ­ fo n ta n n a , o detchnąłem nieco swobodniej i zapytałem szczem i r z e k ł : coby z n a c z y ł ten gość z tam tego św iata, ta k pow ażnie — Spij mój m entorze !... sie d z ą c y n a ponsow em wyzłoeonein k r ze śle? ... — A c h ! to j e s t wielkie n ie szczęście! r z e k ł mi s m u ­ 191. t n o ; św ia t z a d a po n a s biednych m a la rz a c h dwóch r ze czy , k tó re pogodzić trudno. Z a d a ją po n a s n a tc h n ie ­ n ia poety i znajom ości ana to m ii c ia ła ludzkiego, ta k Z obrazów k tóre zdobiły ten sa lon za ją ł mię s z c z e ­ gólniej widok m orskiej sceny. Byłto Bajron p ły n ą c y doskonałej, j a k a j e s t nieodbicie p o trze b n a do c h i r u r ­ z S e sto s do A bidos. W dali nikły w równej o dle g ło­ giczn ych operacij, a tu gdyby można naw et być r a ­ ści oba brzegi europe jskie go i a z ia tyckieg o lą d u , i zem poetą i chirurgie m , tru d n o się je sz c z e sp o tk a ć z d a ło się że śm iały pływ ak, j a k drugi L e a n d e r , p r z e ­ z m a larze m , p ły n ą ł dopiero pół drogi do mety, chociaż go na z a m ­ dla którego nie w y s ta r c z a je sz c z e an i eter poezii, a n i widok ja tk i i sali obdukcijnej. Od kilk u la t prac u ję nad an a to m ia , i czem więcej j a zg łę­ kowej wieży nie cz ek a ła H ero. pół p ie rs i i je d n o ram ię G łow a cała, s z y ja , w ychyliły się śm iało z fal biam , czem lepiej j a pojmuję, tern się czuję n ie sz c z ę ­ m orsk ich. P ie r ś była mocno w ysklepiona, w idać że śliwszym . O ! życie a r ty s t y je s t m ę c z a rn ią o której sobie p r z e z chw ilę odpoczyw ał w miejscu, że r z u c e ­ ś w ia t nie m a naw et p rz e c z u c ia ! J a mam tch n ąć życie niem głow y n a s tro n y , n a płótno, mam o d k radać p ię k n o ść niebu, du szę a n io ­ k r y ł g enialn e czoło i utrefił w ło sy ; po chwilowem wy­ łom, mam za p alać , u sz la c h e tn ia ć s e r c a ; a mnie o s t u ­ tc h n ien iu r z u c a się znow u n a z n a k i g a r n ie ś m i a ły d z a tylko w szystko, bo ta s a m a rę k a k tó r a z a p a l a is k r ę r ę k ą fale. r o z r z u c ił p e rły dokoła, o d ­ W y ra z genialnej tw a r z y i m yśli Bajrona*
był tak szczęśliwie oddany, ze się ani na chwilę nije można było pomylić w jego osobie. Koloryt grają­ cych do bola fal zapowiadał juz niby świat i lato Grecii, a roskosznie bujał w tyra żywiole pływak, niby delfin morski, ałbo syn starej Hellady, tak pewny siebie, jakgdyby wzrósł na morzu albo na małym greckim ostrowie. Oczy jego były wzniesione ku niebu, lecz nie mierzył on niemi, ani sklepienia wschodniego błę­ kitu, ani szukał tego co tam wyżej jeszcze nad lazu­ rem niebios; ale urągał szydersko orlu, który nisko nad nim zawisnął, jak nad łupem swoim, czekając niby, rychło mu zdobycz swoją wyda morze. Śmiało mierzyli się okiem, a wzrok Bajrona zdawał się mó­ wić z pogardą, »precz mi nikczemny latawcze! gdzie ty bywasz, tara i ja by wara i wyżej od ciebie; ale gdzie ja przebywam stale, gdzie ja żyję, tam nie był jeszcze żaden z was orłów i żaden z śmiertelnych!...* Obok tego obrazu wisiał drugi równej wielkości, podobnego kolorytu, także wyobrażający scenę morską i wielkiego poetę płynącego śród fal rozhukanych.... Byłto Kamoens, w chwili rozbicia okrętu, unoszący swój poemat w jednej ręce na zwitkach pargaminu, a drugą garnący od piersi natarczywą falę. Na twarzy jego malowała się spokojna odwaga, którą tylko ta myśl mącić się zd aw ała: żeby nie uronił najdroższe­ go skarbu swojej duszy. Dziwnie kontrastował wyraz jego twarzy z wyrazem Bajrona: w obydwoch malo­ wała się wyższość duszy; na twarzy jednak hardego lorda był wyraz nieunoszonej namiętności, kiedy twarz Kamoensa mówiła, że się złamał z nią i umie pano­ wać nad sobą. Twarz Kamoensa była wyższą o całą religijną rezygnacię od twarzy natchnionego męczen­ nika poezii i śpiewaka cierpień bez' pociechy. Nad łożem malarza, powyżej zeschłego wieńca kwiatów, był umieszczony jakiś portret młodej kobie­ ty, zakryty czarną gazą. Byłto portret pięknej Polki, której nazwisko pozostało dla mnie podziśdzień ta­ jemnicą. Prosiłem aby zdjął zasłonę. To jej portret! rzekł ini; nie zdejmę tej zasłony, dopóki jej nie ujrzę. Ten obraz zrobiłem z natury, więc go nie pokażę bez zasłony... lecz tu ją masz z pamięci! i wskazał na inny obraz... Nie mogąc się pocieszyć po jej odjeździe, nie spocząłem póty, dopókimjej czarownej postaci nie odlał na płótno. Spojrzałem na obraz w którym się trzy żywioły artystycznie zlały: miłość, niebo Skandynawii i poezia Ossiana. Bylato piękna Malwina, córa sędziwego barda, królewska wnuka Fingala, siedząca na skale z arfą w ręku, obok ojca wspartego na królewskiej dzidzie. N a zachodzie chylił się miesiąc poza ciemne lasy, od wschodu uderzał pierwszy promień zorzy rum ia­ nej. W oddaleniu widać było pomiędzy skałami jezioro i pole pobojowiska, a po mogiłach gryzły mech jele­ nie. Zawoje mgły lekkiej zawisły nad skałami i nad głową Malwiny, a śród nich kryły się i nikły święte cienie mężów Morwenu w boju poległych. Znać pieśni słuchały przez noc całą, i wracają teraz na chłodny odpoczynek, zasępieni wspomnieniem pominionej sła­ wy.... Arfa też Malwiny umilkła, i stary' Ossian po­ chylił smutkami ociężałą głowę. Widaćto było po obojgu, że bezsenną noc spędzili, owiani wspomnie­ niem i tchem bohatyrów. Starcowi zaciężyło ciało o świcie; ale w postaci Malwiny nie znać] było utrudze­ nia, cała jej istota była przezroczystą prawie jak mgła nad jeziorem, jak cienie na posłaniu chmur, jak pieśni Ossiana. M iała coś eterycznego w sobie i lekkiego, jak te ostatnie tony które z arfy uleciały. Jedną połową swojej istoty i postawy, którą xiężyc bla­ do i chłodno oświecał, nie zdawała się należeć do ziemi; drugą, którą różana zorza osypała wdzięka­ mi życia i młodości, czarowała sercem. Blada twarz i śrebrna broda Ossiana pływała cała w świetle xiężyca, bo się odwrócił od rumianej zorzy i Malwiny, i gonił myślami wspomnienia, chyląc się jak ten xiężyc,ku ziemi i tęskniąc do grobu.... — A teraz, rzekł mi m alarz; gdyś ju ż ten obraz opatrzył, nic więcej tu już widzieć nie warto! Więc pójdźmy z tą d dalej »i rozpacz szczęściem być{może!« IV . N azajutrz rano, ledwo że się słońce zpoza gór wychyliło, na które był widok z mych okien, otwo­ rzyły się drzwi, i do pokoju wszedł mój miły towa­ rzysz, z małym tlómoczkiem na plecach, z laską po­ dróżną w ręku i cygarem wuściech. Ubieraj się! rzekł mi, dzień piękny, zwidzimy kawał saskiej Szwajcarii. Dobrze! rzekłem, i miło przypomnieć te czasy w którychto tak z łatwością i bez żadnego namysłu i przygotowania, można było wziąwszy laskę w rękę, wyruszyć w świat na pierwsze wezwanie, niemyśląc dokąd? po co? na jak długo?... nie żegnając się z ni­ kim, nie mając nic do załatwienia, żadnej obawy, a wszystkie nadzieje przed sobą, jakie tylko młodość daje i świat szeroko rozłożony i otwarty szeroko przed młodą du szą! Pusto było jeszcze na ulicach Drezna, gdyśmy się już ujrzeli za miastem. Dzień był prze­ śliczny, maj na niebie, przed świtem przekropil deszcz mały, ochłodził powietrze, a świeżo, wesoło i zielono leżał świat przed nami! Umysł pasz był ożywiony,
94 lekko oddychały piersi, smutek pozostał niby w mie­ ście gdzieś daleko przed nami, wiejskie widoki i twa­ rze przesuwały się około nas i sporo ubywało drogi. Dwie mile dopiero za miastem piliśmy kawę u miłych ludzi, w ogródku, pod gołem niebem... a potem w świat dalej a dalej l i tak dzień cały i drugi i trzeci... Każda gospoda była wyborna, wszystko co nam podano, było dobre... każdy żart miły, każdy widok czemsić zajrauj§cy, każda przygoda pożądaną, każdy spoczynek po­ krzepiający... bo mieliśmy to z sobą, co niejednemu tak bardzo zawadza w jego podróży, czegoby się nie­ jeden europejski włóczęga rad pozbył... bo mieliśmy samych siebie! On ciskał szkice na p ap ier; ja poczynałem wów­ czas nucić sobie pierwsze piosnki; czego on niedorysował w swych szkicach, to dopowiedziała mi twarz je g o ; czego on niemógł zrozumieć w mych pieśniach, tego domyślał się po ich nucie. Zdało się nieraz że­ śmy się najlepiej rorumieli wówczas, gdyśmy nic niemówili do siebie, idąc obok siebie... to już dziś i zro ­ zumieć trudno; a przecież tak było!... Jest w młodych duszach pewna sympatia, pewny tajemny magnetyzm, który w późniejszym wieku niezręcznie tylko zastę­ pują słowa. Tabto szliśmy milczący obok siebie, niemyśląc zkąd i dokąd... noc była ciemna, cicha i ciepła, za lekkiemi chmurami przesuwały się gwiazdy ponad n a­ mi... przed nami bieliła się droga, a obok nas szumiał pomiędzy skałam i nagły górski potok; czasem pierz­ chło coś zpod nóg naszych, w trawę, na stronę..’ czasem poderwał się świecący robaczek jeden i drugi i trzeci zpod ciemnego krzaku, poznaczył jasne cętki i rąbki i szlaczki po ciemnem tle Docy i zginął zno­ wu gdzieś w k rz a k u ; czasem odbiła się gwiazda pod nogami w potoku i zadrzała i popłynęła z wodą. Pię­ kny Luat biegł na staję przed nami i stawał co chwi­ la, i nadsłuchiwał czujnie czy się co gdzie nieruszy P czy za nim idziemy, a my, szliśmy ciągle dalej, choć pono już było zpółnocy. Nagle skręcała się droga, a na jej zawrocie uj­ rzeliśmy na stromem brzegowisku skały, nad sobą, kościoł wiejski... noc była tak ciemna, iż się zaledwo odznaczały na tle nieba zewnętrzne liście kościoła i kościelnej wieży; a właściwie poznaliśmy, że to ko­ ścioł, tylko po konturze długich, gotyckich okien, któ­ re oświecone były od środka. Przed wielkim ołtarzem paliła się nocna lampa i gasła i buchała światłem n a przemian, co chwila, rozświecając sklepienia wy­ niosłe. Niby oddech tego mistycznego światła, zajał nas dziwnie: bo kiedy się ćmiło, chwytały ciemności z a oczy; a kiedy znowu na chwilę silniej rozświeca- ło sklepienia, odrzynały się piękne kontury okiem z całą starożytną rzeźbą gotycką, bardzo wyraźnier na ciemnem tle muru.... JDokończenie nastąpi . Do Helenki* Siostrzyczko moja! zawcześnie twa ghówka Marzy coś i buja w e śn ie ; Zawcześnie w rymy w iążą się twe słów ka, I serce puka coś w cześnie. Zwolna, o zwolna do lotu się zrywaj, Słodka ty nasza ptaszyno! A bogu tylko piosnki twoje śpiewaj, Bo niebo twoją krainą! Nieskaiaj niczem świętego zawodu, Nędzne dowcipy ztłum w sobie, Pomnąc, żeś córką wielkiego narodu I urodzona w żałobie* Kochaj i słu ch aj! to niech będzie godło Helenko na wiek twój cały; Kochaj i słuchaj, a będzie w tern źródło Szczęścia, mądrości i chwały* D ziecię-poeto! dziecię mojej ziem i, Tulę cię w serce me b liźn ie; W ięcej cnotami niż pieśniami swemi Z asłyń nam kiedyś w ojczyźn ie! W r POJEDYNEK W GREAT WINGLEBURY. ZD A R ZEN IE P R A W D Z IW E Z ANGIELSKIEGO D I C K E N S A . Dokończenie. — Panie Overton, zawołał Trott w najgwałtowniejszem uniesieniu spiesząc naprzeciw wchodzącego..Spojrzyj pan na tego tu człow ieka; pomyśl w jakiem ja zostawałem położeniu od trzech nieskończenie dłu­ gich godzin; człowiek którego dla pilnowania mnie przysłałeś, jest zapalczywy, wściekły, zbójecki sz a ­ leniec. — Brawo! poszepnął mu do ucha Overton. •— Ach biedny miody człowiek! wyrzekła litościw a gospodyni: wariaci zawsze drugich poczytują za wa­ riatów. — Biedny młody człowiek! zawołał Eugeniusz Trott, coż u licha chcesz asaui przezto rozum ieć? Jesteśże gospodyni tej oberży ? — Tak jest, odrzekła miss W iliamson; zachowaj
95 .się spokojnie mój młody kochany panie, miej wzgląd a a zdrowie swoje. — Zachować się spokojnie, do kroćset diabłów, krzyczał rozjątrzony Trott, juzem i tak długo siedzieć musiał spokojnie, i przed trzema godzinami przez teio jednooką poczwarę, o małom co do wiecznego spo­ koju niezostał wyprawiony. Jakże asani ważysz się trzymać w domu wariata, który gości przestrasza i życiu ich zagraża. — Ja odtąd nigdy żadnego w dom mój nieprzyjmę; odrzekła miss Williamson, poglądając z wyrzutem na burmistrza. — Kapitalnie, kapitalnie, poszepnął znowu Over­ ton w ucho Trotta, pomagając mu do wciągnięcia ciepłego podróżnego płaszcza. — Kapitalnie s ir ! krzyczał Trott, raczej okropnie .straszliwie ; dreszcz mię porywa na samo wspomnienie. Jużbym wolał w trzech godzinach cztery odbyć pojedynki, rozumie się gdybym trzy pierwsze przeżył; niżeli raz jeszcze siedzieć tak długo na przeciwko wariata. — Dobrze, dobrze, poszepnął znowu Overton utrzymuj pan swoją rolę do końca, rachunek zapłaco­ ny, tłumoki w dyliżansie. — Ten pan już gotów, dodał głośno skinąwszy na pachołków. Pachołcy otoczyli w okamgnieniu Trotta, jeden ujął go za prawą, drugi za lewą rękę, trzeci szedł naprzód z latarnią, a czwarty za niemi, stróż i miss Williamson składali straż tylną; tak został Euge­ niusz Trott sprowadzony ze wschodów, a w ciągu tego procesyjnego transportu, wygłaszał na przemiany pio­ runującym basem, udaną niechęć swoją do wyjazdu, i nieudany gniew iż go na tak długi czas zamknięto z wariatem. Overton udał się był naprzód i czekał przy drzwicz­ kach powozu, gdzie też zgromadził się tłum kelnerów, furmanów, dziewcząt posługujących itd. aby widzieć jak będzie odjeżdżał młody pan cierpiący pomiesza­ nie zmysłów. Eugeniusz Trott stanął jedną nogą na stopniu karety, gdy słaby promień latarni oświecił w tej chwili głębie tejże, i ukazał oczom jego staran­ nie osłoniętą postać ludzką. — Ktożto j e s t! zapytał z cicha Overtona. — Pst, pst! wkrótce się o tern dowiesz. Aie ha­ łasuj trochę, opieraj się, wzbudzimy podejrzenie, szeptając dłużej do siebie. — Jabo niechcę jechać w tym dyliżansie, krzy­ knął Trott, którego nagle objął strach i podejrzenie aby go w nowe niewprawiono niebespieczeństwo. Je­ szcze wkońcu gotowi mię zamordować. — Brawo, brawo, poszepnął Overton, teraz po­ pchnę cię do dyliżansu. — Ależbo ja niechcę jechać. Ratunku, ratunku 1 krzyczał Trott; uprowadzają mię naprzeciw mej woli; to spisek na życie moje! — Ach biedny młody człowiek! zawołała powtór­ nie miss Williamson. Burmistrz z pomocą pachołków popchnął Trotta do dyliżansu, zamknął za nim drzwiczki powozu i za­ wołał: — Ruszaj teraz co konie wyskoczą i nie zatrzymuj się nigdzie, bądź co bądź aż do najpierwszej stacii. — Konie są zapłacone Tom, zawołała miss Willi­ amson, i jakby na skrzydłach burzy popędził czwałem dyliżans unosząc pana Eugeniusza Trott i miss Julią Manners. Przez pierwsze dwie lub trzy mile angielskie, pan i pani w dyliżansie, każde w swoim kąciku, siedzieli cicho i nieporuszenie, jak najgłębsze zachowując mil­ czenie. Nakoniec poczęła miss Julia Manners sto­ pniowo bliżej przysuwać się do pana Eugeniusza Trott który w tymże stopniu dalej i jak mógł najdalej usu­ wał się w swój kącik czyniąc przytem nadaremne usiłowania przedrzeć wzrokiem otaczające ich ciemno­ ści by zapalczywe rysy Horaciusza Hunter rozpoznać. — Możemy teraz mówić, ozwała się nareszcie da­ ma, przerywając pierwsza milczenie; pocztyliony ani nas widzieć ani słyszeć niemogą. — To nie jest głos Huntera; pomyślał zadziwiony Eugeniusz Trott. — Kochany lordzie Peter! mówiła dalej miss Ju­ lia w pieszczotliwym tonie, i oparła przytem poufale dłoń swoją na ramieniu Trotta; kochany lordzie Pe­ ter! czyliż ani słówka dla mnie nie masz? — A to doprawdy kobieta! zawołał Trott zcicha w największem zadziwieniu. — Ach czyjżeto głos ? wyrzekła miss Julia, niejest to wcale głos lorda Peter. — Nie! to jest mój głos, odparł pan Trott. — Jakto ?... co ? wykrzyknęła miss Julia Manners, człowiek obcy! litościwe nieba! jakże asan dostałeś się do tego powozu? — Ktokolwiek jesteś pani, mogłaś o tern najdokła­ dniej wiedzieć, iż ja przeciwko mej woli tu się do­ stałem, odrzekł Trott, czyliż nieopierałem się i niekrzyczałem dość głośno gdy mię gwałtem do dyliżan­ su wsadzano. — Czy pan przybywasz od lorda Peter? zapytała miss Manners. — Niech go kaci porwą! odparł nieukontentowany Trott, ja nie znam żadnego lorda Peter... niesły-
06 szalem nigdy o lordzie Peter aż do dzisiejszego wie­ czora, w którym tak nadmiarę lord peterowany byłem, l i w końcu zacząłem wierzyć, ze albo doprawdy zwa­ riowałem albo mi się to wszystko śniło.... — Gdzież my więc jedziemy ? zapytała dama w tragicznym tonie. — A jakże ja o tern wiedzieć mogę? odparł Trott z tajonym gniewem. — Czekaj, czekaj! wykrzyknęła dama wychylając głowę z przedniego okienka dyliżansu. — Wstrzymaj się trochę moja droga pani wyrzekł Trótt, zamknął nazad okno lewę rękę a prawę ścisnęł źlekka rękę miss Julii. Tu zachodzi jakoweś niepo­ rozumienie. Pozwól niechaj z mej strony wytłumaczę Się nieco; musimy az do najbliższej stacii jechać ra ­ zem; wszakże w nocy w środku gościńca nie możesz pani wysiadać i pozostać sarnę. Dama przystała na to, i wkrótce zostały wyjaśnio­ ne nieporozumienia z zadowolnieniem strony obojej. Pan Trott był młodym człowiekiem, posiadał wiele obiecujęce węsy, nienaganny krój sukni i układnę p ostać; brakowało mu tylko na odwadze, lecz coż znaczy ta bagatelka, gdy kto pochlubić się może ro ­ cznym dochodem kilku tysięcy funtów szterlingów? To, i więcej jeszcze posiadała dam a; jej potrzeba było młodego męża, a pan Trott utracony honor, mógł je ­ dynie odzyskać przez bogatę żonę. Przyszli nareszcie do tej ostatecznej decyzii, iż byłoby wielką szkodę, ponosić te wszystkie trudy i wydatki, nadaremnie, i że najlepiej będzie, gdy już tak długo z sobę jechali udać się razem do Gretna-Green i tam się połączyć. Co też i uczynili. Wkrótce po tej czułej parze, no­ tariusz z Gretna-Gren, na swych szlubnych regestrach naznaczył imiona Emilii Brow'n i Horaciusza Hunter. Hunter zawiózł żonę do domu swego, błagał i otrzy­ m ał przebaczenie, i Trott również zawiózł swoją da­ mę do siebie i również otrzymał u ojca przebaczenie. Lord Peter którego w miłośnej wyprawie zatrzymał klub i szampan, udał się z bezowocnej do Winglebury wizyty na powrót do swojego przyjaciela lorda Augu­ sta H aiz; odbył jeszcze jedne kursa spadł z konia i kark skręcił. Horaciusz Hunter chlubił się tem nie mało iż tchórzostwa Trotta tak zręcznie użył do za­ pewnienia swego szczęścia. Całe to zdarzenie rozgło­ siło się wkrótce, a jeżeli kiedy kochany czytelnika los zaprowadzi cię do Winglebury, usłyszysz tam radnierad opowiadanie wszystkich szczegółów sławnego pojedynku w Winglebury Wappen tak zupełnie i wier­ nie jak ja ci go właśnie opowiedziałem. Jak dalece angielski xiąże Albert stara się być popularnym, widzieć to można z następującego do­ niesienia wyjętego z dzienników angielskich, a umie­ szczonego w g a z e c i e p o w s z e c h n e j a u g s b u r ­ s k i e j z d n i a 11. m a j a r. b. w nr. 131. Lon­ dyński cech krawiecki i handlujących sukniami udzie­ lił xięciu Albertowi prawo na honorowego m ajstra krawiectwa. Xiążę ten przyjął je chętnie, złożył oso­ biście przysięgę w bursie krawieckiej, i znajdował się na śniadaniu, które tamże z powodu tej uroczystości dano dla niego. 1 0 “ Poleca się szanownej publiczności skład meblów p. A n t o n i e g o K i r s z n e r a przy placu dykasterialnym pod liczbą 337. Jest on w tych czasach najwytworniejszy tak co do gustowności i elegancii jako też wyboru i trwałości mebłów w nim znajdują­ cych się: właściciel bowiem jego nieszczędzi starań , aby cokolwiek się pokaże nowego, gustownego i wy­ godnego w tym rodzaju sprzętów ; wszystko, to miał wcześniej w swym składzie. Ceny ich są słuszne i umiarkowane. Prócz mebli można też dostać w tym han­ dlu luster najpiękniejszych rozmaitej wielkości, oraz różnych wyrobów galanterijnych jakie tylko do ubra­ nia najpiękniejszych salonów służyć mogą. Z numerem następnym kończy się prenumerata na pierwsze półrocze dziennika, o czem uwiadamia się szanownych prenumeratorów, aby ci którzy ży­ czę sobie trzymać i nadal ten dziennik, wcześnie zamówić go na drugie pół­ rocze, w redakcii lub w urzędach pocztowych, raczyli* Redaktor TOMASZ KULCZYCKI. DRUKIEM PIOTRA PILLERA.


Tc8
I
W"J I S . DZIENNIK MÓD PABTSKIGE. Lwów, 14 cieciwca 1845. Rok szósty. W ych odzi co d r u g a s o b o ta re g u la rn ie ; do k a ż d e g o numeru If m iejscu półroczn ie5 z ł r . 15 k r . ; c a ło r o c z n ie 10 z ł r : tf.; p r o w in c ii p ó łr o c z n ie 48 k r. m . k . P r e n u m e r o w a ć m o żn a w e w s z y s tk ic h u r zę d a c h p o c zto w y c h , tu d z ie ż w re d a k c ii p o d n rem 3 0 ] . ; w e L w o ic ie .m d ] U iI) dyny i wstążek w kształcie piram idy; dól spódnicy ezterma rzędami szlarek w rurki układanych z tej samej co i suknia krepy. Suknia z białego mua la ienz rękawkami c szlinu z stanikiem drobnemi szlarkarni naszytemi; u spódnicy dwie sze­ rokie falbany. V.; obszyty Paryż, Stroje damskie. Ludności eodzień ubywa w P aryżu, gdyż jedni do wód, drudzy rozjeżdżają się na wieś, dJa korzystania z pięknej pogody jaka od dni kilku tu mamy i która zdaje się trwały już być powinna; modystki zaś tutejsze zawsze dbale o wy­ godę i ładne wyglądanie pań naszych, nieomieszkały przysposobić mnóstwo rozmaitych strojów które nietylko iż elegancją i dobrym gustem mogą zachwycić w szystkich, lecz są oraz wygodne, lekkie i proste, słowem: bardzo stosowne do pory roku i miejsca w którem mają być użyte. Zaczniemy od kapeluszów z których jako najgo­ dniejsze wspomnienia wymienimy; kapelusz z krepy dahlia z półwoalem korunkowym, dwoma bukietami z kwiatów do kapelusza przymocowanym. Kapotka z różowej karbowanej krepy, girlandy z liści ubrana. Kapelusz z białej krepy, którego kania obszyta w koło trz'ema ukosami tiulowemi a który ma za ustrój gałązkę wierzby płaczącej i zielone atlasowe wstążki. Kapelusz z przezroczystej słomki podszyty różową krepą ubrany piórem, ale najzwyklej do przy­ ozdabiania kapeluszów słomkowych używają kwiatów z których najulubieńsze tego roku są : akacia, róże i inne kwiaty wiośniane, niemniej wziętość mają wiel­ ką gałązki laurowe, jaworowe i wierżby płaczącej; ptak rajski zawsze należy do modnego u b ran ia; w ogóluości zaś co się tyczy kapeluszów uważać należy że kanie są znacznie rozszerzone, a główki troche w górę wzniesione. Z sukien wymienimy: z gładkiej krepy, z stani­ kiem wyciętym, krótkiemi rękawami obszytemi blon­ dyną ; po obu stronach spódnicy garnirow anie z blon- Podwłosienniki najczęściej robią się z batystu lub m uszlinu; widzieliśmy także jeden bardzo ładny zfu laru błękitnego, otwarty przez całą długość spodnicy z szerokiemi wkoło wyłogami haftowanemi po­ marańczowym jedwabiem; przepaska zbłękitnej w stąż­ k i; rękawy półdługie a la rel drugie ręka muszhnowe obszywane szlarkarni w drobne rurki układanemi. W szlafroczkach zaszła znaczna zm iana; gdyż sta­ nik przy nich nie jest oddzielony od spódnicy, lecz bryty tak przednie jak i tylne wychodzą od ramion, a w pasie zwężają się, co je robi podobnemi do męskiej twiny; szlafroczek taki przepasuje się sznurem ; w gorsie może być podług upodobania zamknięty lub otw arty ; w ostatnim razie powinna być na gorsie szw ajcarska fałdowana koszula w górze obszyta ko­ ronką; rękawy powinny być u takich szlafroczków szerokie, z wyłogami. Stroje męskie. Coraz gęściej widzieć się dają stroje fantazyjne; każdy ubiera się według woli, według swego gustu, wygody swojej lub przewidzenia. Śród dziwactw dzisiejszych niewstydzilibyśmy się wcale gdybyśmy postrzegli kamizelki z mocno wystającemi połami jak ju ż widzimy i teraz fraki ze s ta ­ nem tak długim że w stosunku do niego poły mało co w idać; a spodnie bywają tak szerokie że prawie nieznaczne są nogi. Te wszystkie jednak dziwactwa niewyłączają dobrego gustu któren umie wszystkie nowości tak umiarkować że przestają być rażące, owszem zgadzają się harmonijnie z budową ciała.
9% Fraki według najnowszego kroju maja kołnierz i kłapy zaokrąglone a przodki zbiegają się prawie w jedną linię z połami. Patki dają się nieco ukośnie, po­ ły zaś są szerokie. Co do spodni opisaliśmy ich krój w numerach po­ przedzających, dodamy tu tylko że tak twiny jak su r­ duty na dwie strony zapinane, dosyć często widzieć się dają. R y c i n a p r z e d s t a w i a : suknię z na dole bufkami po boku w sposobie fartuszka korunkami i fontaziami ubrana, włosy kwiatami ubrane. Druga suknia z tarlatany z podwójną spódnicą u któ­ rej stanik w przodzie otwarty do półkoszulka, kapotka z krepy iiściami ubrana. Trzeci szlafroczek j e ­ dwabny ze stanikiem otwartym , kapotka jedwabna kwiatami ubrana. Tudzież frak do przechadzki i su r­ dut z okrągłemi klapami. Wspomnienie podróży PRZEZ WIN C EN TEG O P O L A . D okończenie. — O jakże jest ubogą sztuka nasza!... zawołał mój towarzysz po chwili... jakiżto ubogi język, ten język m alarski!... jakże mało środków mamy do oddania na­ szych m yśli!... duszę dałbym zato, gdybym mógł zro­ bić taki obraz, bo czuję to, iż w niein utopiłbym cały mój smutek... ale, jakże go oddać?... Wszystko co się widzieć d aje, zdaje się iż musi mieć jakiś kolor, bo­ by inaczej niemogło być widzialnem ?... Goethe napi­ sał całą xięgę o kolorach, a i on pono, niebyłby mędr­ szym od nas w tej chwili. »Proszę mi powiedzieć, co za koloryt ma ten obraz w naturze ? a przecież je st tu światło i cień, a i wstę­ ga kolorów tęczowych i promień słońca letniego, nicsprawi czasem w obrazie tak wielkiego skutku, niezrobi takiego wrażenia ja k mdły promyczek tej jednej kościelnej lampy... cały ten obraz wisi w powietrzu, w średniej niby dali, w tym obrazie niema ani przo­ du ani tła, ani stopniowania wr kolorycie, ani perspe­ ktywy. Gdyby go kto rzucił na płótno w tym sposo­ bie odesłanoby go do szkoły; bo ktoż widział kiedy kościoł wiszący w powietrzu?... Obraz bez barwy i ry­ sów? ale w szkole zmartwiłby się biedak jeszcze wię­ cej... bo i tam nienauczyłby go nikt jak takie malować obrazy....* Zamyślał się i dodał po chwili: każdy krawiec, zna krój sukni, która je st w modzie; ale tylko ta­ jemnicza przepaska starożytnej bogini Cypru dąje urok piękności. Usiedliśmy sobie ponad drogą na k a ­ mieniu i patrzyliśmy na kościół wiszący niby w po­ wietrzu nad nami. Luat zniecierpliwiony, żenieidziem za nim, zaszczekał w niejakiem oddaleniu i powrócił do nas po chwili i ułożył się u nóg, a szczerząc się zda­ wał się wpatrywać w pewien jakiś punkt nieruchomy i warczał zcicha od czasu do czasu. To niedarmo... rzekł mój towarzysz, on czuje coś! jakoż ujrzeliśmy w ciemnej framudze wieżycy, która sterczała tuż nad nami, że się coś niby ruszało.... Niby bladem fosforycznem światłem, czy pruchnem, zajaśniał najprzód jeden punkt w ciemnościach, potem drugi... potem za­ gasły oba, i zaświeciły znów po chwili oba... ru szając się i świdrując niby w ciemnem tle framugi ... Co to takiego?... cicho! to oczy szatana... patrz jak za" świeciły nagle mocniej żółtem fałszywem światłem, jak się w tych szyderskicli źrenicach toczy dokoła jad piekła okrągło!... Luat się porwał zpod nóg i szczeknął gwałtownie, mój towarzysz klasnął w ręce, a z wrzaskiem zerw ała się duża sowa z framugi i przeleciała nisko, tuż nad naszemi głowami i zwinęła się około nóg naszychr jakgdyby chciała uderzyć na psa.... — To jest prześliczne! to daje mi obraz! zaw ołał mój towarzysz... już go widzę, już go mam! teraz tylko pęzli!... koloryt jest w duszy! odgadłem go! sowieini oczyma przyświeci mi szatan i dobędę farb !..ale zaraz, zaraz wracajmy do Drezna!... Niedaleko za kościołem znaleźliśmy gospodę... bu­ telka szampańskiego wina pokrzepiła siły... nieczuliśmy znużenia i snu niebyło. Mój rozogniony towa­ rzysz puścił wodze swemu artystycznemu zachceniu i jeszcze tej samej nocy, niósł nas lekki kabriolet drogą ku Dreznowi. V. Parę tygodni było upłynęło od powrotu naszego do miasta, i od owej pamiętnej nocy. Po całych dniach siedział mój przyjaciel zamknięty w swym pokoju, i malował jakiś obraz. Często kiedym go odwidzał, niepuszczał mnie nawet do pokoju, a kiedy drzwi stały otworem, był obraz za zasłoną i prosił mnie, żebym niepatrzał na niego, dopóki niebędzie skończony. Często niebywał nawet na obiedzie, a gdym go w koń­ cu odwidzać zaprzestał, niechcąc mu przeszkadzać, widywaliśmy się tylko wieczorem, chodząc zazwyczaj do późna w noc po terasie briilowskim. Nigdy nie­ mo wił ze mną o swej pracy; uważałem to jednak, że w pierwszych tygodniach był jeszcze bardzo niecier-
pliwym i niespokojnym... leez z każdym dniem czem więcej się zbliżał obraz do ukończenia swojego, wypogadzała się dusza jego coraz więcej, i nabierała coraz więcej spokoju i równowagi. Pewnego ranka odebrałem bilet w którym stały te słowa: Przybywaj! tylko zaraz... obraz jest gotów! Kiedym wstępił do jego salonu stał przed obra­ zem i oczy jego grały dziwnem jakiemś światłem. Poskoczył ku mnie z radością: Ha przyjaciela! rzekł: chodź, stań tu i patrz! teraz jestem lekkim, pozby­ łem się mojego szatana! tum go uwięził, tu w oczach tej sowy ! i tu będzie mi siedział wiecznie ! teraz je­ stem swobodnym! pozbyłem się mojego szatana!... Gdym spojrzał na obraz, czułem się nagle prze­ niesiony w ciemności owej majowej nocy, w Szwajca­ rię saskę, gdzie nagle przed oczyma naszemi, na za­ wrocie drogi zawisł kościół w powietrzu, oświecony ze środka promykiem jednej mdłej lampy... tło obra­ zu było wybornie trafione, mistycznie, jak tajemnice owej nocy, sercem tylko odgadnięte, tylko oku artysty widzialne. Na tern tle widać było kawał wieży awniej framugę starożytnego gotyckiego wykroju, w której siedziała sowa ogromna. Byłto prawdziwy obraz mi­ stycznej nocy, bo cały był oświecony światłem, które wypływało z ócz sowy, światło to było mdłe, podobne do dymięcego fosforu potartego w ciemności; a jednak oświecało cały obraz wyraźnie i wpatrzywszy się weń, występowały wyraźnie wszystkie odcienia kolorytu i przedmiotów mniej widocznych na pierwszy rzut oka. Trzema ozdobnemi dębowemi iiściami gotyckiej rzeź­ by, były zakończone śpiczasle łuki framugi i cecho­ wały wiek budowy, a po rozpadlinach muru wspiera­ ła się jednę stron§ arkady gałęzka germańskiego bluszczu. Niebyło ani ziemi w tym obrazie, ani nie­ ba nad niem, w powietrzu gdzieś wysoko jak się zda­ ło, sterczał kawał muru; głównym przedmiotem obrazu była sowa, wśród tej framugi, a właściwie, jej oczy. Żółte, to znowu niby bielejące światło, które z tych ócz wypływało, nadawało temu obrazowi jakiś wyraz okropnego, demonicznego życia. Wielka źrenica w oczach sowy, zdawała się nabierać ruchu. Kry­ stalicznie żyłkami podzielona z ogniska na promienie rzucała coraz inne światło, z nowego widziana punk­ tu. Chłodny, trzeźwy rozum wypatrywał z tych ócz; a jednak miały one w sobie coś tak sardonicznego i niepokojącego, tyle ironii, tyle dumy i złości nieludz­ kiej, że tylko na chwilę trzeba się było spotkać z tym wzrokiem, ażeby zostać niemiło dotkniętym na długo, i utracić na długo skokojność i pogodę duszy. Wzrok ten przenikał na wskroś, a zimna źrenica niemiała dna, byłto niby tylko otwór, przez który, można było spojrzeć, w jakęś otchłań przedwieczny niezbadanej okropności; przepaść ta, jak przepaść wśród gór, d y ­ gnęła do siebie, i rozum tracił tu równowagę, jak tam traci równowagę ciało.... Krystaliczność promieni w których się rozstrzelało ognisko źrenicy, sprawiało, że oezzy sowy zarzucały niby zyzem, czasami z pe­ wnego punktu widziane, i w tych promieniach grała najżywiej fałszywa żółtość ironicznego światła; w miar f tego, się vóżnych r punktów widziana m zdawała źrenica wytrzeszczonych ślepi, mieniły się także i rysy tej potwornej głowy, bo raz były podo­ bne do sowy, to znów do łba kociego, a w końcu zda­ wały się podrzeźniać nawet rysom ludzkiej twarzy, szczególniej ów kozubowaty zakrzywiony dziób, przy­ bierał kształt orlego niby nosa i wyraz szatańskiej genialności. Tal: przerzucał widok tego obrazu umysł w coraz innę istotę: i złość zwierzęcia, niepokój demona, szy­ derstwo piekła a w końcu potęga jeniuszu i duma upadłych aniołów’, jaśniały z tych oczu jedno drugie­ mu obce, a jednak razem za tło służyła noc bez zie­ mi i niebo bez gwiazd, otchłań ciemności bez dna.... A co ? zapytał mnie mój przyjaciel po chwili, którę jeszcze teraz po leciech wielu niejest wspomnieć miło; a co czyś mnie zrozumiał?... co to jest ?... — Szatan! rzekłem. — Zgadłeś! zawołał z radościę... i teraz dopiero czuję... dodał, że będę religijnym malarzem, bom już był w odchłani ciemnych duchów, teraz jestem czy­ stym i lekkim znowu jak po modlitwie. Pozbyłem się mojego szatana! przykułem go do ócz tej sowy i tu będzie mi siedział wiecznie! na pierwszy promień, któ­ ry z nieba spadnie, pierzchnę ciemności tej nocy i zgaśnie szatańskie światło tych oczu, które tylko śród odchłani świecę, bez ludzi, bez boga, ni bogu ni ludziom.... Tu mógłbym urwać, bo we dwa dni później roz­ stałem się z moim fantastycznym przyjacielem na długo, może na zawsze! Jak sen niezwykły otarła się jego postać o moję duszę... i o drogę mego życia. Pożegnanie się nasze było krótkie; ale pamiętne dla mnie na zawsze: byłato jedna z tych chwil, którę niewolno jest mierzyć skalę czasu, w której się uczu­ cia tak skupiaję, że już wspomnieniem jednej takiej chwili w życiu bogaci się serce na zawsze... Ów fan­ tastyczny pełen natchnienia młodzieniec któregom po­ znał owego wieczora na brtilowskim terasie, byłto Alfred Knorr, artysta, malarz głośnej dziś sławy w całej Europie. Od wielu lat dowiaduję się o jego losie i powodzeniu artystycznem tylko z pism publicznych, najwięcej jednak zajmujęcym był dla mnie opis tej *
wystawy obrazów, na której po raz pierwszy ujrza­ no obraz jego sowy, w Berlinie i w Mniehowie. Byłoto w parę lat po rozstaniu meiu z Knorrein, burza jesiennej nocy zaszumiała naii naszemi lasami, w zacisznym polskim dworze górskiej wioski palił się ogień na kominku, a kiedy do pokoju wniesiono św iecę, wstąpił posłaniec z pocztową torbą na pier­ siach. W ustroniu wiejskiem jest widok listów, gazet i pism czasowych niby uśmiechem cywilizowanego świata, który nam przesyła Europa chcąc uweselić i pocieszyć ustronie zapomnianych samotników. Z westchnieniem wziąłem za pisma estetycznej treści i czytam : » Wystawa obrazów, albo raczej: sowa Knorra* Knorr! sowa K norra! pomyślałem, jak cza­ rodziejską rószczką czułem się przeniesiony w taje­ mnice owej nocy Szwajcarii saskiej, i Knorr stanął przed oczyma memi i te ostatnie słow a jego brzmia­ ły mi znów w duszy, jak odgłos odległego echa, gdym ujrzał po raz pierwszy obraz jego sowy... Ile zajmu­ jącym był dla mnie ten artykuł łatwo sobie wyobrazić można, gdyż znąjąe Knorra, byłem pewnym, ze dwóch sów niemalował w życiu, i ze to mowa o tej samej sowie, którą wypłoszył Luat /.framugi śród ciemno­ ści owej nocy, w której Knorr uwięził swojego sza ­ tana. Wziąłem tedy pismo i czytam. »Jaki wpływ' wywiera na postęp sztuk pięknych te goczesna filozofia, najlepszym dowodem tego jest so ­ wa Knorra... a lubośmy sobie zamierzyli mówić tu o wystawie obrazów... będziemy tylko mówili o obrazie sowy Knora, gdyz należy on do tych artystycznych płodów, które stanowią epokę w dzisiejszej historii sztuk pięknych. Obraz przedstawia sowę siedzącą w głębi framugi gotyckiej na urwisku muru starej wie­ życy. Sowa jest ptakiem Min er wy, a w obrazie który tycka budowa powstała z tej głuchej idei, którą Ger­ manowie wynieśli z uroczej ciszy pogańskich gajów; tak pojawiła się na tle religijnej gotyckiej budowy filozofia seholastyczna, filozofia średnich wieków, któ­ ra dala początek i wzrost następnym systematom filo­ zoficznym, aż do dni naszych. Oczy sowy reprezen­ tują genialnie dualizm filozoficznych systematów, któ­ re się zniosły nawzajem, a te trzy liście dębowej go­ tyckiej rzeźby, które wieńczą i zakończają framugę gotycką nad głową sow y: to trójca heglow ska! a ta framuga, to świątynia germańska, w której osiadł ptak greckiej Minerwy dziś śród oświeconej Europy, jak niegdyś zasiadał wśród pogańskiego Olimpu u stóp tej bogini, która juz dorosłą i uzbrojoną wyskoczyła z głowy Jow isza władnącego Olimpem i ziemią!... Takie obrazy jak genialny obraz sowy Knorra mo­ gą się rodzić tylko na tle niewcielonych ideii, na tle tegoczesnej filozofii.* Tyle było słów recenzii... ze smutkiem odłożyłem ją na stronę w poczet tych tysiąca kłamstw, które się drukują na świecie... i niestety brać zw jkły za do­ brą monetę. Wyobrażam sobie jakie wrażenie musia­ ła sprawić ta recenzia na umyśle artysty, który w tym samym obrazie uwięził swojego szatana, w któ­ rym estetyk uczony, ujrzał obraz filozofii tegoczesnej. Wówczas obraziła mnię ta recenzia; dziś zdaje mi się ze obydwa mieli słuszność za twierdzeniem swojem obstawać, i może jest naturalną rzeczą ze to jest dla artysty szatanem, co dla recenzenta jest filozofią. Knorr pozbył się swojego szatana i został wielkim artystą i jest zapewne po dziś dzień tego przekona­ nia : ze żaden estetyk nie wnijdzie do królestwa nie­ bieskiego. opisujemy daje nam artysta symbol narodowej mą­ A drości, symbol filozofii niemieckiej. Jak w genialnym P OWI AS TKA. obrazie nocy Corregia jest cały obraz oświecony ja ­ snością, która z dziecięcia wypływa, tak i tu jest cały j — Anaslazio! Anastazio! taki ty zobacz. obraz oświecony światłem, które wśród ciemności pa- i — Ktoś tam wszedł do pokoju (odzywa się głos) dołu ludzkiego, wypływa z ócz sowy. Tu leży właśnie — To tego ten pan; odpowiada wychylając swą najgłębszy pomysł artysty, jesłto obraz naszej filo­ głowę kucharka. zofii, która obróciwszy oko na wnętrze ducha wystar­ — Taki się dowiedz... jaki to pan? cza sama sobie, i nie św ieci obcym pozyczanem św ia­ — To tego, ten pan z prowincii.... tłem nieba lab ziem i; lecz wydobywa z treści własnej — Czy zastałem panią sekretarzowę... zapytuje sie istoty promień przedwiecznej jasności, która w nie­ przybyły pan z prowincii. skończoność upływa. Jak sama myśl artysty jest wiel­ — Kiedy to tego, niewiem, co pani każe powie­ ką tak i wykonanie i użycie środków i wyposażenie dzieć. Odpowiada kucharka, i cofa się do drugiego obrazu jest godne wielkiego artysty. Sowa siedzi w pokoju. głębi gotyckiej framugi, a jedną część tej arkady wy­ Pytający się pan z prowincii, niebyt kto inny tyl­ plata bluszcz, którym wieńczono naszych bardów sta­ ko pan Kolanowicz, najbogatszy mieszkaniec jednego rą! Germanii. Wiadomo jest powszechnie ze jak go­ z najuboższych miasteczek kraju naszego. 8 W w m.
lO l Na szyldzie jego handlu, który zwał się korzenny, łych miasteczek, do tych domów gdzie jeszcze re ­ widziałeś w pięknem malowidle miasto i morze; na zeda i goździk stanowią przyzwoitą okien ozdobę 1>„ drugiej tarczy podlatywał z swemi skrzydełkami u Pan Kolanowicz liczył już ezterdziestówkę, a je­ pięt bożek erku M isz,n a piersiach trzymający a r­ szcze na średnim palcu nie nosił obrączki; pomimo kusz białego papieru, na którym był napis p r a w d z i ­ swatów pani pocztmistrzowej na przekor zdaniu pani w a b r y n d z a ; pod tą bryndzą w isiał m i l i o n zło­ Ferlegrowej; szczęśliwa ta matka trzech piegowatych tych ryńskich w. w ., z tym dopiskiem ze bilet na tę córek utrzymywała i dowodziła że kawaler mający korzystną loterię kosztuje n5fortunę w moneeie. W tym do wyboru żony przystąpić powinien. O losie! handlu korzennym pana Kolanowieza mogłeś stać się twoja to była sprawa, że pan Kolanowicz, acz później właścicielem rozynków i tarcic, łańcuszków na kro­ zapisał się na zdanie pani Ferlegrow ej; z trzech jej wy id o zegarków ; ta sam a ręka odważyła tobie funt córek, niestety, nieubyła jej żadna. Pan Kolanowicz z końcem roku 1842 po oblicze­ holenderskiego, w Szłąsku robionego sera, i funt my­ sozachorował dła ; równie chętnie podano ci żelazo albo cukier. niu swojego ha hel und Pan Krzysztof, prawa ręka pryncypała pełnił tu rolę Nie zawadzi tu wspomnieć że pan Kolanowicz raz da subjekta, i zdawał się być stworzonym do swojej roli. roku około S. .Michała odbywał swoję podróż do Lwo­ Zawsze czynny, chętny i prędki, usłużnym bywał na­ wa. Przyjeżdżał do stolicy po odebranie procentu od primo locou pewnej wet pamięcią swoją, która umiała przypomnieć wcho­ sumki ulokowanej dzącemu do sklepu jego domowe potrzeby; z słodkim ścicielki kamienicy o dwóch piętrach i dwóch oknach. uśmiechem na ustach umiał przedawać nawet ocet; Przybywszy do stolicy pan Kolanowicz oddawał się najuprzejmiej, kiedy zażądano, podał i kajdanki; a zwykle wszystkim zabawom i przyjemnościom miasta. jakibądź towar stawał się własnośeią kupiciela, w 1 zaraz nazajutrz po swoim zajeździe do Jud ki udodatku do towaru odbierał zaręczenie że jest brany czysto w nowym fraku z złotemi guzikami, w gatunku, von den .P an Kolanowicz chusteczce estn B mając w białej na szyi, rozpoczynał swoją prze­ panu Krzysztofie tak grzecznego subjekta, zdawał na chadzkę po rynku. Nie naglony interesem powoli ją niego wszystkie przyjemności korzennego handlu, so­ odbywał, zatrzymywał się co chwila, tu się przypa­ bie zostawił tylko prace obliczenia zebranych przez trzył perukom, tam flotrowersom i smyczkom opra­ dzień banknotów i krajcarków, po zamknięciu k a s s y , wionym w ramki, szkłem nakrytym ; tu przynęciła go cukiernia, tam xiegarnia. Pan Kolanowicz lubił k ar­ to je st: szufladki sklepowej. melki i obrazki; w cukierni obaezył na spinającym Pan Kolanowicz (opis jego osoby będzie tu na się koniu króla Sobieskiego 2), w xiegarni Polkę 3=) właściwem miejscu) był wzrostu małego, komplexii w kołpaku czworospiczastym, jakiego na żadnej pol­ szczupłej, oczy miał szafirowe, a włos jasny, który skiej głowie niewidział; do niej na rozpędzonym ru ­ szczoteczką zgarnięty zasłaniał połyskującą łysinkę; azepbez czapki i bez sukien. Przypa­ M maku leciał na twarzy drobnego zarysu nie bogate faworyty dwo­ trzywszy się nareszcie całej długiej galerii sztychów, ma esamizakręcały się ku ustom, nad któremi mszył (bo xiążek w tej xiegarni zapewne niebyło, bo ich na s ię subtelny wąsik. wystawie, tern godle sklepu, nie widziano). Dalej następowały przeglądy tu czypków, tam cy­ Z resztą cała jego postać od bucika, który do sa­ buchów, tu kamizelek, tam pieczątek. Po obiedzie na mego wieczora świecił się jak Zwierciadło, aż do bia­ którym uczęstował siebie scidłem wina mołdawskie­ łej chusteczki na szyi na węzełek związanej, przed­ go, wyspacerowal się po walach, wykąpał w malo­ staw iała człowieka, który o swoią tualetę miał przy­ wanej wannie w jezuickim ogrodzie: wypiwszy nazwoite staranie, i trzym ał się sumiennie mody jaką reście mleka szklankę w żelaznej wodzie; wrócił do zastał przed laty dziesięciu. stancii. N azajutrz czekały go nowe przyjemności i na Ta staranność tualety był to hołd wymierzony dla rozkosze. Usłużny fiakier zawiózł go do ; gdzie płci pięknej, dla której był z wielkiem uszanowaniem, kromkę chleba z m asłem ; z tamtąd do dla której rysował wzorki, spisywał krakowiaki, wy­ się napatrzył jak kaczki pływają po wodzie, z potem rabiał pierścionki z włosienia z literkami, którą na1) Pożal się boże, mila rezeda i słodki goździk reście obdzielał Inkasami, W teraz z okienek miejskich, ich miejsce zastępuje ną, Gonzalwem z iK by tym podobnemi xiążordu to roślinne monstrum. kam i; xiążki te nie widząc ju ż dla siebie miejsca na 2) Domyślam się cukrowego Sobieskiego. 3) Zapewne sztychowaną w Paryżu. Wielkim piśmiennictwa świecie, schroniły się do ma­ znikają kaktus*
102 czoła wydrapał się na piaskową górę, gdzie mu po­ kazano trawkę, którą piasek porasta. Po wypoczynku nareście przyzwoitym, ubrawszy ręce w czarne rękawiczki, z laseczkę najtańszą jaką znalazł u lixegodążył pan Kolanowicz, do pani G sekretarzowej, fpo procent. Byłato sobota. Przeby­ wszy schody ciemno i wązko spinające się na piętro, po długim szukaniu drzwi i dłuższem jeszcze maca­ niu klamki, wstąpił do przedpokoju, gdzie brakowało tylko gwiazd, a byłaby noc prawdziwa. Tu znalazł się znowu w położeniu tego człowieka któremu zada­ no zagadkę, Rozwiązał ją pan Kolanowicz szczęśli wie, znalazłszy drzwi do pokoju; że się znajdował w bawialnym salonie, poznał to wchodzący po piasku którym grubo posypana była podłoga *) a wreszcie i po kanapie, zwierciedle i familijnych portretach za­ wieszonych na ścianie, bawialnego pokoju tych qua non. Po scenie na wstępie opisanej weszła do pokoju pani sekretarzowa; była w bluzie popielatej i kacabąjce kanarkowego koloru, obłożonej futerkiem, które kolorem swoim przypomnieć mogło... jaszczurkę. Są panie, co zaprzyjaźniwszy się przed laty piętnastu z kacabajkami, do śmierci już je nieopuszczą. Jej czepek zakrywał tylko pół głowy, podobnie jak rękawiczki z obciętemi palcami połowę ręki zasła­ niały. Na nogach miała żółte pantofle. Cera jej peł­ nej twarzy była mocno, bardzo mocno śniada; dobrej tuszy w ciele, ramieniem swojem mogłaby obdarować Goliata, a byłby to dla Goliata stosowny prezent. Wiadomość o wizycie tego pana z prowincii, któ­ ry po swój procent rokrocznie ją nawiedzał, wywo­ łała na jej czoło wyraz nieukontentowania. Zagniewana, zadąsana weszła do pokoju, siadła na kanapie... i zażyła tabaki. — Niech taki pan siada, rzekła. Pan Kolanowicz wybiera sobie w rzędzie ostatnie krzesło. Pani sekretarzowa: Pan taki dawno zjechał do naszego Lwowa? Pan Kolanowicz (z uśmiechem). Wczoraj pani dobrodziejko, a dzisiaj... zaraz... pani dobrodziejko... pospieszyłem do pani dobrodziejki. Pani sekretarzowa (wołając w głos) Anastazio! Do kucharki wchodzącej: Ty taki niewidzisz że ten pan z prowincii nie przymknął drzwi za sobą. Pan Kolanowicz ogląda się i postrzega drzwi nieprzymknięte; kucharka drzwi przymyka. * ) Jestto domowy obyczaj miasta, który ma swoją piasko­ wą górę. Pani sekretarzowa: to pan taki z prowincii, zje­ chał do naszego Lwowa ? To pan taki może się już ożenił na prowincii?... Pan Kolanowicz zabiera się do odpowiedzi; pani sekretarzowa patrząc na nos gościa, wola: Anastazio! Do kucharki wchodzącej... Ty taki nie widzisz, że ten pan z prowincii przywiózł nam muchę do na­ szych pokojów, zawołaj że taki, kogo do pomocy. Pan Kolanowicz poczuwa się do winy i spędza muchęo z nosa. Pani sekretarzowa: To pan taki dawno już nie był w naszym Lwowie, to pan taki dawno niewidział na Łyczakowie znowu dwie kamienice murując ale taki to przecie nie nasza ulica; taki pan przy­ znaj że mam racię. Pan KoJanowicz przyznaje pierwszeństwo naszej ulicy; pani sekretarzowa woła znowu Anastazii. Bru­ dna kucharka wchodzi znowu; pani sekretarzowa. szepce. — Taki ty zbiegnij na dół i zobacz czy ten pan z prowincii obtarł sobie bóty na schodach. Pan Kolanowicz podsłuchawszy ten rozkaz spo­ gląda niespokojnem okiem na obuwie swoje. Pani sekretarzowa: Taki czemu się pan nieżeniP czy taki na prowincii trudno o żonę ?... Pan Kolanowicz zaczyna się uśmiechać. Pani sekretarzowa: To taki ja pana wyswatam, w naszym Lwowie; każdy powinien się żenić, kto może; to taki pan przyznaj że mam racię. Gdy tych słów domawia pani domu, drzwi się otwierają, i wchodzi do pokoju dama wysoka, twarzy cienkiej i białej jakby z papieru wykrojonej, oczka ma niebieskie, koloru i wielkości niezapominajek, loczki jasne. Jakiego wieku nieznajoma ta dama... niewiem... Poznać w niej lwicę miejską (na oszczędną jednak skalę) poznać to z ruchu, gestów, z uśmiechu i z gło­ su, kiedy się odezwie, poznać z gustu, i że powiem z tego dowcipu w stroju, który sukienkę i chustecz­ kę, szaliki i wstążeczki, tak zręcznie ułoży, tak zgra­ bnie obwinie, obtuli, nadmie iobstroi ciałko niewieście, że ujrzysz tam nawet wdzięki, gdzie ich niebyło i niema. Spróbójmy opisać detalicznie ubiór nieznajomej damy. Na główce ma kapeluszyk lila, z gałązeczką na której listki i ponsowe jagódki; z kapelusika szpuszczona szlarka na oczy i na tw arz; twarz i oczy utrzymuje w figlarnem półcieniu, z pod kapelusza spada kilka loczków, a w każdym po kilka włosków. Ubra­ na jest w szlafroczek kitajkowy zręcznie przykrojony.
103 który nadaje także smukły kształt, gdzie potrzeba zw ija się w fałdy, wyokrąglą wdzięk gorsu, wydyma się, rozszerza i przyzwoity wypełnia się cirkumferencią. Szalik lekki i przezroczysty, istna mgła gazo­ wa, mantylka z ramion spadająca, maleńki boa bia­ ły, bransoletki, pierścionki na palcach, wenecki na­ reszcie łańcuszek, zawieszony na szyi, którego ko­ niuszki toną w fałdach gorsu, dodają wdzięku, bla­ sku i elegancii tualecie tej nieznajomej damy. Nieznajoma po wielu serdecznościach i uściskach, skromnym ukłonie dla pana Kolanowicza, poprawiwszy szalika, spuściwszy z ramion spadającą mantylkę uśmiecha się wdzięcznie i zapinając klamerkę u bran­ soletki siada, a pierwsze słowo na jej u stach : H ra­ bina moja kuzynka. — Wystaw sy (zaczyna mówić odpinając guziczek z perłowej macicy u rękawa). Imaginuj sy z hrabiną moją kuzynką ułożyłyśmy sy wyjechać na spacer, za­ ra z po obiedzie, byłam dzisiaj u hrabiny na objedzie; już... zajeżdża kareta... w tern... meldują gości; h ra ­ bina moja kuzynka trzyma dom otwarty *, odłożyłyśmy spacer na piątą, teraz niebędzie jeszcze jak trzy kwa­ dranse na czwartą.... To mówiąc wyciąga mały złoty zegareczek, pairzy , przykłada go do ucha. znowu cyłinderkowi swojemu, a niekiedy go otw iera i kluczykiem potrąca. — To pan mieszkasz na prowincii P ja bo, nie chwaląc się, gustuję w prowincii, i wyobrażam sy ja k to musi być romansowo, mieć swój własny dom z ogrodem, maleńki swój stoliczek... gospodarstwo. — W istocie pani dobrodziejko (odpowiada Kolano­ wicz zawstydzony nieeo) ale ja , tak dalece, mieszkam w prawdzie w mieście.... — W mieście ? (podchwytuje nieznajoma udając smutną). — Ale w istocie mogę zapewnić panią dobrodziejkę że miasteczko nasze posiada bardzo wiele przymio­ tów wiejskich, aprzytem ma dogodności i awantaże. — Wystawiam sy, są sklepy, spacery, kilka do­ mów znajomych. — W istocie pani dobrodziejko w naszem mieście mieszka pan pocztmistrz z familią, pani Ferlegrowa z córkami, jest także dom pana sendyka; i w istocie możnaby powiedzieć że życie w naszem miesteczku byłoby dosyć rozerwane; tylko jże w istocie między temi domami niema jakoś... harmonii.... — Harmonii ? podchwytuje nieznajoma. — Z hrabiną moją kuzyną harmoniujemy od tylu lat, czy zna pan przypadkiem hrabinę moją kuzynę? — Ach, jak mamę kocham, zapomniałam sy na­ Hrabina moja kuzyna posiada dobra.... Pan kolanowicz zawstydzony zapytaniem, widzi kręcić, pozwolisz moja droga. się być zmuszonym do niemiłego wyznania, że pa­ Nieznajoma zaczyna nakręcać zegarek; i kontynią h ra b in ę .. nie zna; atoli zręcznem napomknięciem nuje rozmowę, w której jak ulubione po­ o państwie Rzeplickieh obywatelstwie u których bywa, w tarza się co chwila słowo, hrabina moja kuzyna. napraw ia opinię o sobie. Nieznajoma kontynuje dys­ — A propos wspomniałam sy,imajnuj sy hrabina kurs, chociaż jej cylinderek nie piątą ale godzinę moja kuzyna sprowadziła sobie prosto z Drezna... ale szustą już pohazhje. to mówię ci.... Pan Kolanowicz śród marzeń i słodkich snów o Tu nieznajoma przykłada znowu cylinderek do nieznajomej damie, przespawszy noc ju ż dłuższą bo ucha. odbiera nazajutrz maleńki bilecik złożony — Idzie... a w pros, spomniałam sy, nie jesienną, jesteś w pierożek a przypieczętowany opłatkiem. Był na­ samą, możem ci przeszkodziła, nie rób sy subjekcii, stępujący ; j a k cię szacuję serdecznie. Szanowny panie dobrodzieju! — To taki ten pan zjechał z prowincii, (odpowia­ d a gospodyni) prezentuję ci taki pana Kolanowicza bogatego kawalera... z prowincii. Temi dwoma słowami kawaler i bogaty jak cza­ rodziejską rószczką uderzona nieznajoma, zaczyna być niespokojna, pomieszaną; jej twarz stroi się w wdzięczny uśmiech, jej głos nowego wdzięku, cała jej postać przybiera jakiś blask... nowe życie. Nawza­ jem pan Kolanowicz po kilku ukłonach przybliża się się i robi znajomość z nieznajomą, która z coraz większą afektacią odpina guziczek u rękawa, przy­ słuchuje się na przemian panu Kolanowiczowi, to ^Ponieważ dziś jest niedziela, to jeżeli pan niema ^zamówienia na dziś to proszę pana na łyżkę rosołu »do siebie, w obiadowej godzinie; proszę taki b ez ża»dnej sabjekcii do mnie, bo to objadek całkiem fami­ lia rn y .* Zostająca sługa; (Przypis do biletu) »Muszę panu donieść komplement; że s ię p a n b a r»dzo spodobał pewnej osobie; jeżeli nie będzie mia»ła zaprosin do hrabiny, swojej kuzyny, albo gdziei »indziej, ta osoba taki mi się obiecała na objad.*
104 Po odczytaniu biletu twarz pana Kolanowicza na­ biera dziwnej wesołości. Przechodząc się po stancii zatrzymuje się przed zwierciadłem, poprawia kołnie­ rzyka i czubka, uśmiecha się, a wspomniawszy sobie nareszcie że wysłana z biletem kucharka czeka, wy­ biera ćwiarteczkę na której miasto Lipsk wysztychowane w landszafcie; zasiada, myśli długo i pisze w końcu. Anastazia juz odebrała odpowiedź i odeszła, pan Kolanowicz w samotności oddaje się cały słod­ kiemu zadumaniu o nieznajomej damie. — Niema co mówić (do siebie mówi). — Osoba cale przyzwoita, to widać: maniery ma a przytem, takie to zaszczytne kuzynostwo, a przytem.... Tu pan Kolanowicz staje znowu naprzeciw źwierciadła, poprawia włosy, uśmiecha się. Atoli naraz twarz jego powleka się smutkiem, za­ myślony głęboko medytuje, rozważa.° grodzie tureckie okopy zwanym, fetuje p an i| sekretarzowę i nieznajomi damę ruskiemi pierogami. We wtorek, już w towarzystwie z sani| damą nie­ znajomi płynie po stawie w Kisielce łódeczki.0Przy nachyleniu się łódki, rączka nieznajomej chwyta sie ręki pana Kolanowicza, następuje uniesienie, bojaźn zatonienia daje do tego niewinny powód. Ale part Ko­ lanowicz szczęśliwy; r|czym krokiem zbliża się do upragnionego celu. Utrzymuje Francuz że a la poesie,więc nie analizując zatem uczucia, na­ dzieje i marzenia zakochanego, powiemy krótko, że w przeci|gu sześciu tygodni pan Kolanowicz z bukie­ tem u fraka prowadził nieznajomi damę do ołtarza, gdzie między inneini posłyszał przyrzeczenie niezna­ jomej ; a iż cię n i e o p u s z c z ę aż do ś mi e r c i . W miesiąc potym akcie solennym odbytym we Lwo­ wie, już po powrocie do miasteczka, państwo młodzi Przyszła mu na myśl jego trzechletnia konkuren- Kolanowicze pewnego wieczora (był piękny wieczór) cia o pannę Izabellę, to przypomnienie zaprawia go­ wyszedłszy z swojej kamienicy na miasto, prowadząc ryczy jego radość, cznje jakby ciężki jakiś kamień się za ręce, szli gościńcem. Naraz posłyszeli turkot pojazdu, byłto szybkowóz staczający się na sumienie.... O boże!... Po długiej mektóry chm ur| kurzu obwinięty po gładkiej toczący się dytacii sięga do pularesu, wyciąga bilet, i odczytu­ drodze szybko do nich się zbliżał. je go po dwunasty raz. Rył taki. Stanęli, alić ledwie co nadjechał szybkowmz, o»Piszę do pana ebobym nie ośmieliła anoim się tegoż oknem w ygl|daj|ca głowa wydała otwartem s>nigdy pisać do kawalera, a życzeniem jest mojern aże- krzyk. W jednej chwili drzwiczki pojazdu zostały »by pana zawiadomić: że mój tato nie da sobie nawet odemknięte, a z pojazdu wyskoczył mężczyzna w •wspomnieć o panu; moja mama jak panu musi być wieku studenta gimnazialnego, wyskoczył i rzucił •wiadomo, wypowiedziała panu dom; mój stryjaszek się w obięcia pani Kolanowiezowej, która z widoczni •zabronił się widywać z panem, moja ciotka gniewa radościę na twarzy zaczęła się z nim witać, ściskać •się na p a n a ; a ja panu odsyłam piórko i pierścio­ go i całować. Pan Kolanowicz obecny tej rozczula­ n e k własnej pańskiej roboty, na bilecie się niepodpi- jącej scenie zadziwił się mocno. »suję dla tego ażeby był a — Oh! prawda (ozwała się żona) ty nieznasz je ­ szcze mego Ignasia, jak go poznasz pokochasz go, Sługa pańska. on taki dobry, taki ładny nieprawdaż, jak urósł.... Odczytanie tego biletu ulżyło nieco ciężaru na su­ — Ale... zacz|ł się j|k a ć zakłopotany nieco mąż.... mieniu pana Kolanowicza, i już swobodniej, już śmie­ — Ach prawda, ty niewiesz jeszcze (dodała żona lej, już stałej myśli o nieznajomej damie. A skoro na spuszczając oczy) to mój syn.... zegarze wybiły dwa kwadranse na pierwszą, pan Ko­ — Jakto? co mówisz? niewiedziałem?... lanowicz, pospiesza na objad, uposażywszy się po — Niewiedziałeś o tern, że byłam wdową kiedyś­ drodze u cukiernika półfuntem karmelków. Wcho­ my się pobrali P... dzie do pani sekretarzowej pokoju, zastaje nieznajo­ — Byłaś wdową? powtórzył pan Kolanowicz z pe­ m i damę sam | przy fortepianie. Wejściem pana Ko­ wnym akcentem, który oddać, ani wytłómaczyć mia­ lanowicza walec pana Straussa przerwany zostaje. ra nie podoła. Dnia następnego oglądasz pana Kolanowicza w o­ iW numerem niniejszym kończy sie prenumerata na pierwsze półrocze dziennika, o czem uwiadamia sie sza­ nownych prenumeratorów, aby ci którzy iycz^ sobie trzymać na dal ten dziennik, wsześnie zamówić go na drugie półrocze, w redakcii lub w urzędach pocztowych, raczyli. R edaktor TOMASZ KULCZYCKI. DRUKIEM PIOTRA PILLERA.
C sWaL- /ytitivV
. > O